środa, 20 czerwca 2018

Już skończyliście? [15]

Nie wiedziałam, kogo tak właściwie chciałam uspokoić i pocieszyć, gładząc to nieprzytomne ciało, które było tak bardzo rozgrzane i tak ciężko oddychało. Jego, który i tak nie kontaktował, nie wiedział, nie mógł wiedzieć, co się dzieje? Yamira, który się wszystkiemu przyglądał? Może Walsha?
A może po prostu samą siebie, która naprawdę nie miała ochoty dalej w to brnąć, ale musiała, bo wiedziała, że inaczej skończy się to gorzej niż źle.
Dlatego zaciskałam tak kurczowo szczęki i marszczyłam brwi, patrząc na te szeroko otwarte usta, twarz bez wyrazu i słysząc ten płytki, urywany oddech, co wcale mi się nie podobało.
— Bo to Oakley — odezwał się, kurwa, znawca, pan świata, rasa władców, przekonany o tym, że wie wszystko, że zna go na wylot i rozumie, co się dzieje pod niebieską czupryną. — Czy bez te nutki szaleństwa, idiotyzmu i kombinowania dalej byłby Oakleyem? — I uśmiechał się, śmiał, zerkał nieprzytomnie, to na mnie, to na chłopaka, a ja mogłam już tylko zazgrzytać zębami, rzucić na niego nienawistne spojrzenie i wygiąć usta w niezwykłym grymasie, bo tak, proszę państwa, oto w oczach Renee pojawiły się zalążki łez, które pewnie świeciły się właśnie jak psu jajca.
— Byłby, byłby, kurwa, o wiele szczęśliwszym i normalniejszym Oakleyem, jak kiedyś, bo był taki, bo potrafił i się spierdoliło — jęknęłam, opierając czoło na dłoni i pociągając nosem. — Powiem ci teraz inaczej, Walsh, zostaw go i spieprzaj od niego, nie dlatego, że zrobisz mu krzywdę, wręcz przeciwnie. Bo to on wykrawa ci trzewia, wypruje żyły, czy cokolwiek innego, na serio, nie ściemniam, kurwa — dodałam żałosnym tonem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis