czwartek, 31 maja 2018

Wprowadzenie: Noah [X]

— Otóż to. Od najmłodszych lat mieszkałam w Szkocji. Tak samo jak 5,295 miliona innych ludzi. Tyle przynajmniej nas było w 2011 roku. Teraz mamy tam 2017 rok. Więc jesteśmy do tyłu z technologią. Znaczy owszem są komórki, komputery, ale wszystko wygląda tutaj inaczej niż u mnie. Znaczy miasto. Byłam kilka razy w Londynie czy nawet raz w Nowym Yorku, a Dolinę Krzemową widziałam tylko na zdjęciach… Są to nowoczesne miejsca, ale miną pokolenia, nim dorównamy technologicznie temu miejscu. — Zastanowiłem się przez moment, co tu się w takim wypadku, do jasnej anielki, podziało. Dziewczyna oczywiście mogła być tutaj, ale zostawienie jej tutaj samej sobie wydawało mi się egzekucją. Przecież oni by ją tam zjedli, Nivan przypadkiem podpalił, Yamir zamienił w złoto, Walsh tylko przewrócił oczami, a Davon pewnie nawet nie zauważyłby, jakby ją podtruł. W wyobraźni już widziałem, jak dziewczyna przypadkiem pakuje się w wojnę między Herą i Diaskro. 
—  A co najważniejsze w Szkocji jest teraz wiosna. Mimo, że ciepło jest jak w lecie. Do AWU dostałam się przez mojego ojca. Tak mi się w każdym razie wydaje.
— Jak to? — mruknąłem zaskoczony, bo w końcu pojawiło się jakieś światełko w tej całej sprawie.
— Nigdy nie poznałam swojego ojca. Zniknął, gdy matka była w ciąży z Eleną, moją najmłodszą siostrą. Matka nigdy nam o nim nie opowiadała, a starsze rodzeństwo mówiło, że tak naprawdę to zawsze więcej go nie było niż było. Jednak nigdy nie zapomniał o urodzinach, imieninach czy świętach. Zawsze dostawaliśmy kartki czy prezenty. 
— Wczoraj znalazłam list — powiedziała, pokazując list. — Było w nim napisane, że chce się ze mną spotkać. Po charakterze pisma poznałam, że to musi być mój ojciec, gdyż takim samym pisał na wszystkich kartkach. Poszłam więc we wskazane miejsce, czyli do lasu. I kiedy tylko mnie zauważył, zaczął uciekać. Pobiegłam za nim i trafiłam prosto w środek “Czarciego Koła”, czyli koła z grzybów. Ludność wierzy, że są one pułapką, za pomocą której elfy i wróżki porywają ludzi do swojego świata. I właściwie zanim się obejrzałam, trafiłam tutaj. Znaczy do lasu, Był on bardzo podobny do tego, z którego przyszłam. Wydawał mi się być żywą istotą. I znalazłam list. — Wyciągnęła drugą kopertę. — Napisał mi, żebym tutaj przybyła po odpowiedzi na swoje pytania. Błądziłam więc po mieście, próbując tutaj dotrzeć. A że nie miałam waszych pieniędzy, musiałam przejść całą drogę na piechotę. O AWU nic nie wiem. Poza tym, że mogę znaleźć tutaj, jak wcześniej wspomniałam, odpowiedzi.
— Odpowiedzi na co? — zapytałem ciekawie, bo w końcu pojawiła się zagadka i nie mogłem się powstrzymać, żeby nie znaleźć wspomnianych odpowiedzi. 
—  Na to kim naprawdę jestem. Nikt w mojej rodzinie nie słyszy ani nie widzi duchów. Ale ja je słyszę, odkąd sięgam pamięcią. Znaczy słyszałam. Dziś po raz pierwszy jakiegoś zobaczyłam. Nigdy wcześniej mi się to nie zdarzyło. I jeszcze co to znaczy, że jestem Przewodnikiem Dusz. Tak mówiła o mnie moja babcia ze strony ojca. Ale nadal nic nie rozumiem. Nie wiem też w sumie, jak miałabym wrócić do domu. Zostawiłam tam całe moje poprzednie życie. Rodzinę i żółwia mojego przyjaciela. I tęsknię za nimi.
— Nie będę ukrywać, że wiedza o Przewodnikach Dusz nie jest czymś szczególnie znanym... — zacząłem, kalkulując w myślach, jak pomóc, żeby za bardzo samemu się w to wszystko nie wkręcić. Wolałem jednak pozostać anonimowy względem własnego gatunku i trudno byłoby mi wytłumaczyć, skąd wiem o czymś takim, a rzucenie, że znałem lata temu kogoś takiego brzmiałoby zdecydowanie niedyskretnie. Za dużo wspomnień, za duże ryzyko. — Zapytaj Miraclesa i powiedz, że jesteś ode mnie, nie powinien cię zeżreć na miejscu, a on swoje kontakty jednak do wszystkiego ma. — Uśmiechnąłem się ciepło. — Nie martw się, rozgryziemy to. 

Kochanie przestań ryczeć [X]

Adam Walsh wybuchnął śmiechem. Owszem, wyobrażałam to sobie jako maluteńką wyrwę w jego obronnym murze, ale nawet nie łudziłam się, że zaprowadzi mnie to do czegokolwiek. Prędzej jedynie skończę jako samobójca, który stoi nad przepaścią i zastanawia się, gdzie skrewił swoje życie. I wtedy przypomniałabym sobie ten właśnie moment, w którym zaprzedałam duszę diabłu, bo śmiech Walsha był wyjątkowy, jak cały pierdolony Walsh, dlatego tylko westchnęłam w duchu, wsłuchując się w iście inspirującą mowę chłopaka. Darł się na pół kawiarenki, jeżeli mogłabym nazwać to w ten sposób, bynajmniej nie zwracając uwagi na otoczenie, w którym się znajdował. Ciekawskie spojrzenia otaczały nas ze wszystkich stron praktycznie od samego wejścia, ale dopiero teraz przybrały na sile, osiągając swoje maksimum. 
— Jestem tu, jestem tam, gdzieś pociągnę za jakiś sznurek, gdzie indziej ukradnę komuś jedną z kart z jego talii albo wręcz przeciwnie, schowam mu ją do rękawa, a od niego zależy, czy da się złapać na kantowaniu, którego równie dobrze mógł nawet nie wykonać, ale ja po prostu komuś doniosłem — mruknął, mając minę jak kot, który dorwał się w końcu do śmietanki i próbuje oblizać wąsa. — Bawię się. Obserwuję, szacuję wynik i dbam o siebie oraz swoje samopoczucie, nie brudzę sobie rąk. I to wszystko, kochanie, żadnej większej i głębszej filozofii tu nie ma. — Westchnął pod koniec ciężko, jakby zdając sobie sprawę z tego, co zrobił.
— Musisz mieć naprawdę nudne życie, Walsh — podsumowałam, odchylając się beztrosko na krześle i posyłając najbardziej gapiącej się parze uspokajający uśmiech. — Ale dziękuję za ciastko, dobrze wiedzieć, że masz szansę wyjść jeszcze na ludzi. — A nie tylko się nimi bawić, co już dokończyłam w myślach. 

Wprowadzenie: Ante [X]

— Tak — powiedział, składając szybko parasol. Odetchnąłem z ulgą, po mimo swojego nieco ekscentrycznego wyglądu wydawał się być przyjazny, a zdecydowanie nie chciałem użerać się z kolejną kłopotliwą dla szkoły osóbką. — Mam pytanie. Czy raczej prośbę. Pomożesz mi się zabić? Próbuję piąty raz, sam nie potrafię, a i inni okazali się ciotami. — Mój uśmiech stopniowo topniał, aż przez moment zastanowiłem się, na co ja trafiam. Nie mogę mieć normalnego człowieka do oprowadzania, kogoś, kto chce poznać nowe osoby, zakochać się i mieć dobre oceny, nie. Muszę dostawać samobójców, osoby, które w sumie są tutaj przez przypadkowy list. Ludki, które w dużej mierze stanowiły abominacje, aberracje rzeczywistości. Poczułem niezmierzoną chęć walenia głową w ścianę.
—  A mogę najpierw pokazać ci szkołę? —  spytałem z nadzieją, mając nadzieję, że nie brzmię jak kopnięty szczeniak, ale chciałem już tylko wrócić do pokoju, położyć się, zatopić się w dobrej książce i przemyśleć, co tu szaleje mi w głowie. Noah należało podprowadzić jeszcze do Miraclesa, bo jak go znajdzie sama, to ją pewnie chłopaczysko zagryzie. Wandę zapytać, czy wszystko dobrze, bo wydawała się wyprowadzona z równowagi. I Nivan. Uderzyć do Nivana.
Albo nie myśleć o Nivanie, w ogóle nie myśleć. Żeby to jeszcze dało się zrobić. Ale inne rzeczy już łatwiej.
— A potem możemy jeszcze raz wrócić do tematu zabijania się, obiecuję — przysiągłem. 

Spadam [X]

Załkał. Nivan Oakley załkał, a ja mogłabym przysiąc, że w tamtym momencie moje serce naprawdę rozsypało się na malutkie kawałeczki, które musiały być ciężkie do zebrania.
— To dla mnie za dużo, Wanda — mruknął przez łzy, przyklejając się do mnie, a ja mogłam tylko powtarzać mu szeptem do ucha, że wszystko będzie dobrze. — Ja już mam dość, ja nie chcę, to mnie przerasta, to wszystko, ludzie, działania, uczucia, myśli, relacje, zadania, życie, życie mnie kurwa przerasta. Ja zrujnowałem ludziom życie, rozumiesz to, Wanda, ja ich okradałem, ja zabierałem im dobra, jakie mieli, ja zrujnowałem sobie życie, popsułem kurwa wszystko, co miałem, nie potrafiłem... Nie potrafiłem korzystać z drugiej szansy, jaką mi dali — stwierdził, zaciskając palce na mojej koszulce i już nie łkając. Po prostu płakał jak małe dziecko. — Ja sprzedawałem to świństwo, ja pozwoliłem na to, żeby ktoś dostał kolejne dawki i żeby dalej gnił w tym gównie. Odebrałem sobie, kurwa, resztki godności i dałem mu dupy, jak ostatnia dziwka i on miał rację, jestem nią, obaj nimi jesteśmy, jestem pieprzoną szmatą, jestem kurwiem, wrzodem na dupie, który jeszcze śmie ranić Yamira i Rava za to, że kurwa, istnieją, bo oni nic mi nie robią, a ja... A ja — zatrzymał się na chwilę, potok słów przestał opuszczać jego gardło i zamarł cały na chwilę, wszystko zastopowało, nawet jego ciężki oddech wraz z klatką piersiową, a ja przez chwilę myślałam, że po prostu zemdleje. — Przepraszam.
Westchnęłam głośno, wplatając swoje palce w niebieskie włosy, dalej powtarzając, jak mantrę, że wszystko będzie dobrze.
— Nivan — zaczęłam i przysięgam, bardzo bałam się, że powiem coś nie-tak, że to wszystko zepsuję za pomocą jednego, złego i nieodpowiedniego słowa — wybaczam ci, wiesz? Za wszystko, za tych wszystkich ludzi — mruknęłam mu do ucha, do tego biednego, zagubionego chłopca, który w sumie chyba nie wiedział, co ze sobą począć. — I będzie dobrze. Obiecuję, dobra? Na wszystko co dla mnie ważne. — Wzięłam tę zapłakaną twarz w swoje dłonie. — Ostatecznie wszystko będzie dobrze.
I, och, jak bardzo chciałam, żeby to była prawda.

środa, 30 maja 2018

Spadam [36]

— Masz prawo do niewiedzy, Nivan — powiedziała, a ja spojrzałem na nią nieco z dołu, dalej zachowując się jak co najmniej zagubiony szczeniak. — Możesz czegoś nie wiedzieć i powiem ci, że wcale nie musisz się o wszystkim dowiadywać. Ja nie wiem o innych rzeczach, ty nie wiesz o jeszcze jakiś, tak jak inni ludzie i patrz, żyją. Zresztą coś tam wiesz, nie przesadzaj, Nyvka. Po prostu nie myśl aż tyle, a czasami zadziałaj, oczywiście w granicach rozsądku, tak? — kontynuowała, za chwilę kładąc dłoń na moim policzku i gładząc go lekko, na co automatycznie wtuliłem się mocniej w skórę dziewczyny, zaciskając kurczowo oczy, które może nawet nieco się zaszkliły. Ponownie tego dnia, zresztą.
Oparłem się bezradnie na jej ramieniu, znowu. Ponownie padłem, wciskając wcześniej blanta do popielniczki, a potem zaciskając palce na koszulce dziewczyny i kuląc się jak pieprzone dziecko.
I nie wiem, co mi wtedy kurwa odbiło.
— To dla mnie za dużo, Wanda — zaszlochałem. Nie powiedziałem. Nie wyszeptałem. Kurwa, zaszlochałem jak ostatnia beksa jak miękka kupa gówna. — Ja już mam dość, ja nie chcę, to mnie przerasta, to wszystko, ludzie, działania, uczucia, myśli, relacje, zadania, życie, życie mnie kurwa przerasta — ryczałem jak bachor, któremu zabrano cuksa. Chociaż, może właśnie odebrano mi jakieś słodycze. — Ja zrujnowałem ludziom życie, rozumiesz to, Wanda, ja ich okradałem, ja zabierałem im dobra, jakie mieli, ja zrujnowałem sobie życie, popsułem kurwa wszystko, co miałem, nie potrafiłem... Nie potrafiłem korzystać z drugiej szansy, jaką mi dali. — Zacisnąłem palce mocniej, wbijając głowę w pierś dziewczyny. — Ja sprzedawałem to świństwo, ja pozwoliłem na to, żeby ktoś dostał kolejne dawki i żeby dalej gnił w tym gównie. Odebrałem sobie, kurwa, resztki godności i dałem mu dupy, jak ostatnia dziwka i on miał rację, jestem nią, obaj nimi jesteśmy, jestem pieprzoną szmatą, jestem kurwiem, wrzodem na dupie, który jeszcze śmie ranić Yamira i Rava za to, że kurwa, istnieją, bo oni nic mi nie robią, a ja... A ja.
Bełkotałem. Beznadziejnie bełkotałem, łkałem, spadałem głową w dół, na betonową płytę prawdy, od której wiecznie uciekałem. A im wyżej byłem, tym boleśniejszy był ten upadek, którego ominięcie było nieuniknione.
I chyba właśnie prawie dotykałem policzkiem podłoża.
— Przepraszam — jęknąłem ostatecznie.

Spadam [35]

Przytulił mnie jeszcze mocniej, wciskając swoją twarz pomiędzy szyję a ramię i, och, wydawał się taki bezbronny i bezsilny, a ja dużo przecież zrobić nie mogłam.
Jedynie kreślić kółka na jego plecach i cicho powtarzać do jego ucha, by utrzymywał równy oddech.
— Ja nie wiem, Wanda — mruknął cichutko, a jego głos i tak został przygłuszony przez ramię, w którym schował swoją twarz. — Bo ja już chyba tak naprawdę nic nie wiem — powtórzył, na co drugą dłoń wsunęłam w ciemnoniebieskie włosy i po prostu zaczęłam poruszać nią w spokojnym tempie.
Odsunął się jednak prędko i ponownie włożył skręta do ust, zaciągając się nim. Westchnęłam głośno i pochyliłam się trochę bliżej chłopaka.
— Masz prawo do niewiedzy, Nivan — stwierdziłam, posyłając mu przy okazji ciepły, wspierający uśmiech. — Możesz czegoś nie wiedzieć i powiem ci, że wcale nie musisz się o wszystkim dowiadywać. Ja nie wiem o innych rzeczach, ty nie wiesz o jeszcze jakiś, tak jak inni ludzie i patrz, żyją — oświadczyłam, prostując się i podciągając nogi pod siebie, by usiąść po turecku. — Zresztą coś tam wiesz, nie przesadzaj, Nyvka. Po prostu nie myśl aż tyle, a czasami zadziałaj, oczywiście w granicach rozsądku, tak? — mruknęłam, muskając go dłonią po policzku.

Wypijesz herbatę, Alicjo? [4]

Kochany Amigo wziął ode mnie Dropsika, który zaraz złapał w pysk materiał i zaczął go agresywnie gryźć, ale szalik nic sobie z tego nie robił, więc mogłam spokojnie iść wraz z mopem. Ku mojej radości chłopak poczekał pomimo moich dziwnych bełkotów. Nie chcąc, żeby dłużej opiekował się moim imbryczkiem, szybko posprzątałam bałagan, który narobiłam w trakcie gonitwy.
— Dziękuję za cierpliwość — powiedziałam do jasnowłosego, biorąc od niego porcelanowe naczynie, a od Amiga Dropsika, ponieważ czułam, że ubranko powoli traciło cierpliwość do futrzastego towarzysza. Uśmiechnęłam się do Alicji promiennie i zaczęłam iść w kierunku pokoju promienia, gdzie czekał na mnie mój rozgniewany pluszowy przyjaciel w papierowym kapeluszu, zerkając przez ramię, czy nieznajomy szedł za mną. Skoro chłopak nie protestował, to chyba zgadzał się ze mną wypić herbatę, prawda? Hm, uznałam to za tak. Nie minęło wiele czasu, a z moich ust ponownie poleciał potok słów. — Przepraszam za ten cały chaos oraz bełkot, ale przeważnie tak mam. Jeżeli czegoś nie rozumiesz albo nie nadążasz, to przerwij mi, bo często się zapominam. Jak teraz na przykład... — Przerwałam, parskając nerwowym śmiechem. — Masz jakąś ulubioną herbatę, Alicjo? Ah, i jak się nazywasz? Przepraszam, ale jakoś Alicja tak do ciebie pasuje... Zwłaszcza w tej sytuacji, chociaż to ja biegam za królikiem z cylindrem na głowie... Na cesarza, nie umiem przedstawić się z dobrej strony.

wtorek, 29 maja 2018

Motyle mogą poczekać [X]

Pierwszą rzeczą, która rzucała się w oczy, gdy po raz pierwszy widziało się Dextera, zdecydowanie był jego wzrost. A kiedy zadarło się głowę, żeby spojrzeć mu w oczy, patrzyło się jedynie w hipnotyzujące, zielone oczy Davona. Jakoś tak dziwnie przygasłe. [W sumie to mu się nie dziwiłam, gdybym miała tyle papierów machnąć, to też odechciałoby mi się żyć].
— Izel, prawda? — Głos mężczyzny sprawił, że wyprostowałam się odruchowo, budząc się z letargu. — Nie ma tego złego, Heat zaraz przyjdzie i potem James nam tutaj pomoże. Po co przyszłaś?
Niepewnie usiadłam na podsuniętym krzesełku i zaklęłam w duchu, dopiero uświadamiając sobie, że zwiększyłam tym samym różnicę pomiędzy naszymi wzrostami. Trudno się mówiło, jeżeli miałam czuć się jak prawdziwy skrzacik, to się tak czułam. Obserwowałam jego reakcję na papiery, które przyniosłam, i nerwowo poprawiłam okulary, poczuwszy, jak zsuwały mi się z nosa.
— Och, chcesz zbudować motylarnie? — spytał z dość zabawną miną, na co uśmiechnęłam się, powstrzymując chichot i kiwnęłam głową twierdząco, kładąc dłonie na kolanach, po czym zastukałam palcami o rzepkę.
— Już podbijałam z tym do dyrektora rok temu, ale poprosił mnie jedynie o nazwisko i coś mi mówi, że przez kilka najbliższych lat Carterów w AWU nie zastaniemy… Ekhm, niczego nie żałuję! — parsknęłam śmiechem i skrzyżowałam nogi w kostkach, powstrzymując odruch machania nimi. Rzuciłam okiem na papiery. — Panie Davon, ja może najlepszego wzroku nie mam, ale ta sterta papierów to raczej za dużo na trzy osoby, prawda? Poza tym i tak mi się nigdzie nie spieszy. — Poszerzyłam uśmiech i brzydko go uprzedziłam, widząc, jak otwiera usta, żeby odpowiedzieć. — Skoro moja cierpliwość wytrzymała rok, to jeszcze trochę czasu jej nie zaszkodzi. Motyle mogą poczekać. Naprawdę.

Kochanie przestań ryczeć [23]

— Yhym — potwierdziła, kiwając głową, a ja przewróciłem oczami i oparłem policzek na dłoni, przy okazji stukając palcami o stół, bo powoli zaczynała mnie nudzić. — Dziękuję, że się mną zaopiekowałeś w momencie ataku mojego płaczliwego humoru — dodała jeszcze, na co skinąłem głową i uśmiechnąłem się, jak zawsze bardzo ładnie, bo przecież wypadało, a przy tym raz na jakiś czas lubiłem zaopiekować się zagubioną dziewczynką, jakkolwiek by to nie brzmiało, błagam. Po prostu włączały się we mnie matczyne instynkty, ok? — Następnym razem ja stawiam ci kawę — oświadczyła jeszcze, szybko i stanowczo, a mi chyba pozostało wzruszyć ramionami, jeżeli miał być jeszcze kolejny raz, oczywiście. Zastanowię się. — W sumie... Walsh, czym ty się w ogóle zajmujesz? Davon zakładał, że piciem krwi dziewic, ale to raczej powinna być robota Ghoula. Raczej nie rozprowadzasz dragów jak Miracles z Yamirem, ale też się nie nudzisz u nas.
Parsknąłem, ba, raczej wybuchnąłem głośnym śmiechem, zwracając na siebie uwagę kilku osób, które siedziały w pobliżu nas.Po chwili jednak spoważniałem, w błękitnym oku zalśniła niebezpieczna iskra, bo Ophelion wchodziła w raczej trudne, dosyć niebezpieczne tematy i musiała uważać, aby za szybko się nie poparzyć.
Albo nie spalić swoich skrzydełek i nie spaść do głębokiego morza pełnego morskich potworów z ostrymi kłami.
— Jestem tu, jestem tam, gdzieś pociągnę za jakiś sznurek, gdzie indziej ukradnę komuś jedną z kart z jego talii albo wręcz przeciwnie, schowam mu ją do rękawa, a od niego zależy, czy da się złapać na kantowaniu, którego równie dobrze mógł nawet nie wykonać, ale ja po prostu komuś doniosłem — mruknąłem i odchyliłem się do tyłu, zarzucając nogę na nogę. — Bawię się. Obserwuję, szacuję wynik i dbam o siebie oraz swoje samopoczucie, nie brudzę sobie rąk. I to wszystko, kochanie, żadnej większej i głębszej filozofii tu nie ma — oświadczyłem, dosyć otwarcie jak na mnie, po czym westchnąłem ciężko, rozglądając się przy okazji po kawiarni i łapiąc niektóre zbyt ciekawskie spojrzenia.

Może w czymś pomóc? [X]

Podszedł do mnie troszkę bliżej, a następnie, przysięgam, zaciął się na chwilę, jakby program po prostu przestał odpowiadać, wyskoczyło tak często spotykane okienko z komunikatem, że najlepiej po prostu wyłączyć aplikację, ale sam nie wiem, czy wyłączenie w tym przypadku nie byłoby równe śmierci, a przynajmniej usunięciu danych z ostatnich chwil.
Bo co jaki czas on robił save'y?
— Tak, myślę, że mógłbyś mi pomóc — stwierdził nagle, wyrywając się z tego dziwnego stanu i zaplótł ręce na klatce piersiowej, przy okazji przechylając głowę w bok z tym niebezpiecznym błyskiem w oku.
To trzeba było przyznać, uczył się błyskawicznie, a ja zdecydowanie musiałem zacząć się jeszcze bardziej pilnować. Być czysty jak kartka papieru, nie mieć w sobie nic, co mógłby wykorzystać przeciwko mnie, bo to chyba był właśnie ten typ.
— Pokaż mi coś, co sprawia, że się boisz. Proszę. Abym mógł cię zeskanować — oświadczył, na co odpowiedziałem bardzo głośnym śmiechem.
O nie, mój drogi, nawet jeżeli prośba mnie zainteresowała, to nawet nie myśl, że jestem aż tak prosty do rozpracowania. Lubię inność, ale czy bezpośredniość aż tak mogła mnie wybić z rytmu?
Prosta odpowiedź.
Nie.
Poklepałem chłopaka po ramieniu i posłałem mu bardzo ładny uśmiech.
— Próbuj dalej, może ci się kiedyś uda — stwierdziłem, opierając się jeszcze bardziej na jego barku, przez co musiał lekko cofnąć się do tyłu. — Nie wyciągnę jeszcze wszystkich kart z rękawa, pozwól nam się jeszcze trochę pobawić, dobrze?
I po prostu bezpardonowo odwróciłem się na pięcie, a następnie odszedłem, machając tylko ręką w jego kierunku na pożegnanie.

Spadam [34]

— Och, Nivan. I dlatego miałabym odbierać ciebie inaczej? Zdążyłam się zacząć domyślać, naprawdę, nie masz czym się martwić. I nawet niech ci przez głowę nie przejdzie, że zmienię swoje nastawienie do ciebie, błagam, kochaj sobie kogo chcesz i jak chcesz, mi nic do tego, ja tutaj jestem od wspierania i ewentualnie chronienia ciebie przed dupkami oraz sukami. Tyle.
Przymknąłem ociężale powieki, gdy ciepłe, wątłe ramiona przyciągnęły mnie do uścisku, a miłe, pocieszające słowa połaskotały ucho, a sam zastanowiłem się, co ja ta właściwie myślałem? Że nagle zostawi mnie całkiem samego?
Chociaż cholera już w sumie wie ludzi w dzisiejszych czasach i wiem, że ogólnikowo brać się nie powinno, ale strach i tak pozostawał.
— Zresztą mam brata geja, błagam, dlaczego miałabym teraz ciebie znienawidzić czy coś w tym stylu? — spytała nieco prześmiewczym tonem, widocznie również nie dowierzając w to, co właśnie sobie wymyśliłem, ubzdurałem. — Oj, Nyvka, Nyvka, zdecydowanie czasami za dużo myślisz.
Przytuliłem ją mocniej i bezradnie wtuliłem twarz w zgięcie pomiędzy szyją a ramieniem, wzdychając ciężko i głęboko, ale to bardzo głęboko oddychając.
— Ja nie wiem, Wanda — mruknąłem tylko. — Bo ja już chyba tak naprawdę nic nie wiem.
Odsunąłem się szybko, dbając o skręta i ponownie zaciągając się dymem.
Bo trzeba było się raczej choć trochę odkorować.

Uciekając przed deszczem [X]

— Tak, zdecydowanie oboje mamy szczęście — stwierdził, parskając głośnym śmiechem. I pomimo tego że śmiech był głośny i perlisty to jednak coś w nim nie grało. I chociaż wcale nie znałam blondyna tak długo, to jednak go obserwowałam, z siostrą, Dexterem, i widziałam że coś jest nie tak. Skoro jednak mnie odpychał śmiechem i nieszczerymi słowami to nie miałam zamiaru się zagłębiać i odpowiedziałam tylko równie głośnym i udawanym śmiechem i upiłam jeszcze łyk czekolady. Przecież wcale nie znaliśmy się jeszcze tak dobrze.
— Dobrze, w takim razie nie będę ci dalej przeszkadzać, żebyś mógł pójść poczęstować swoją drugą połówkę tym boskim napojem, zanim wystygnie — odparłam w uśmiechem, podtrzymując fałszywy nastrój, zgarnęłam książkę z blatu, wiedząc, że Foma i tak nie zwraca na mnie uwagi i pośpiesznym krokiem wyszłam z kuchni, zostawiając za sobą ukochany zapach czekolady i smutnego chłopca, o którym wiedziałam że jeszcze tam będzie siedział przez jakiś czas i wcale nie spieszy mu się do pokoju. Mi zresztą też wcale się nie spieszyło, a jako że jeszcze wcale nie było ciszy nocnej, a ja miałam tomik uroczych wierszy i kubek czekolady, którą przecież się można podzielić to postanowiłam pójść odwiedzić rudego chłopca, który pewnie siedział i wykrwawiał się rysował u siebie w pokoju. 

Wprowadzenie: Ante [3]

Syf, syf, syf i jeszcze raz syf. Im dalej w las, tym gorzej. Trawa krzywo przystrzyżona, na górnych oknach pobliskiego budynku osadził się kurz, do którego usunięcia nikt się nie palił, a i jeszcze ubrania mężczyzny, kierującego się w moją stronę były po części niewyprasowane. Opcjonalnie, to moje zboczenie dało o sobie znać, a wzrok płatał figle. Pewnikiem było na pewno to, że blondyn nade mną górował. I to bardzo. Nie podobało mi się to w żadnym stopniu. Dlatego, kiedy znalazł się obok, uśmiechając się jak wąsaty pedofil zza krzaka, cofnąłem się nieznacznie. Ale tylko nieznacznie. Przecież nie bałbym się kogoś takiego, prawda?
Zadarłem dumnie głowę, aby utrzymać z nim jako taki kontakt wzrokowy. Uznałem, że to będzie lepsze niż szukanie stołka czy krzesła.
— Cześć, jestem James Hopecraft, przewodniczący samorządu. Miło mi cię poznać, będę cię wprowadzać do akademii. Na sam początek, masz jakieś pytania czy wolisz od razu zacząć wycieczkę?
 Mówił to takim tonem, jakby chciał zostać przyjacielem świata. To nie za dobrze się dobraliśmy.
— Tak — powiedziałem po krótkim namyśle, składając parasol. Oparłem się na nim jak na lasce i westchnąłem cicho. — Mam pytanie. Czy raczej prośbę. Pomożesz mi się zabić? Próbuję piąty raz, sam nie potrafię, a i inni okazali się ciotami.
Prychnąłem na wspomnienie pewnego Niemca, który uciekł w popłochu na widok strzelby. No i gdzie ten szwabski duch walki? Jak nas okupowali w '40, to jakoś im nie przeszkadzało strzelanie do wszystkiego, co się rusza.

Wypijesz herbatę, Alicjo? [3]

Dziewczę również dojrzało problem w istnieniu kałuży, co dodatkowo wprowadziło ją w stan zamyślenia. Bądź czuwania. Nie byłem pewny. Następnie objęła mocniej Bogu ducha winne stworzenie, które swoim wierzganiem zdawało się sugerować, że nie jest zadowolone z tego typu czułości. Osobiście również byłbym zapewne niezadowolony, gdyby ktoś przutulał mnie wbrew własnej woli. Mimo to, cały ten widok był stosunkowo uroczy.
— Owszem, mógłbyś mi jeszcze potrzymać imbryk, Alicjo? A potem w sumie wypić herbatę ze mną, królikiem i zrzędliwym miśkiem? Albo cokolwiek, na co masz ochotę. Nawet możemy poświętować twoje nieurodziny. Albo urodziny, zależy. Masz urodziny? A ja posprzątam. Bo się ktoś poślizgnie. Nie lubię mieć cudzych żyć na sumieniu.
Zamrugałem, zdekoncentrowany przyjęciem nowej, niepasującej do kodu informacji, a kiedy przetrawiłem nowe określenie, uczennicy już nie było. Zupełnie jakby rozpłynęła się w powietrzu. Zostałem więc z imbrykiem w ramionach i plamą herbaty wokół. Byleby tylko nikt nie uznał, że to moja sprawka.
Niepewnie rozejrzałem się i wciągnąłem nosem powietrze, pomieszane z wonią naparu. Nuty zapachowe były na tyle interesujące i do tego stopnia łaskotały sensory, że nie mogłem się powstrzymać przed spróbowaniem herbaty. Z tego powodu, zebrałem z powierzchni imbryka samotną kroplę cieczy i dokładnie oblizałem palec, dokonując analizy chemiczno — fizycznej. Uśmiechnąłem się pod wpływem nowych doznań, po czym oparłem się o ścianę z moim nowym, herbacianym przyjacielem, aby poczekać tam na powrót prawowitej właścicielki naczynia.

Spadam [33]

Oparł głowę na moim ramieniu i splótł palce razem z moimi, sunąc dłonią po mojej skórze, a ja sama wsunęłam drugą dłoń w niebieskie włosy.
— Tylko nie odbieraj mnie potem inaczej, Wanda, proszę — mruknął cicho, a ja pokiwałam głową i posłałam w jego kierunku ciepły uśmiech, bo chyba właśnie tego potrzebował.
Takiego drobnego wsparcia, poklepania po pleckach i powiedzenia, że będzie dobrze, a on nie musi się niczym martwić.
Zapadła chwilowa cisza, którą następnie przerwał on sam krótkim odchrząknięciem.
— Bo tak właściwie, to ja... — zaczął, ściągając brwi i chyba dalej zastanawiając się, czy sam tego chce. Przejechałam dłonią po jego włosach i ścisnęłam dłoń chłopaka, dalej utrzymując ciepły uśmiech na twarzy. — Jestem gejem? — dokończył, a ja, przysięgam, odetchnęłam z ulgą, bo przez chwilę myślałam, że dowiem się, że siedzę obok poszukiwanego listem gończym mordercy.
— Och, Nivan — wymruczałam, parskając cichym śmiechem i odsuwając się od chłopaka, by móc spojrzeć na jego twarz. — I dlatego miałabym odbierać ciebie inaczej? — zapytałam, uśmiechając się i biorąc jego twarz w swoje dłonie. — Zdążyłam się zacząć domyślać, naprawdę, nie masz czym się martwić — dodałam, po czym przyciągnęłam go do siebie, by zacząć rysować okręgi na jego plecach. — I nawet niech ci przez głowę nie przejdzie, że zmienię swoje nastawienie do ciebie, błagam, kochaj sobie kogo chcesz i jak chcesz, mi nic do tego, ja tutaj jestem od wspierania i ewentualnie chronienia ciebie przed dupkami oraz sukami. Tyle.
Parsknęłam jeszcze raz śmiechem, ściskając go troszkę mocniej.
— Zresztą mam brata geja, błagam, dlaczego miałabym teraz ciebie znienawidzić czy coś w tym stylu? — mruknęłam. — Oj, Nyvka, Nyvka, zdecydowanie czasami za dużo myślisz.

Wprowadzenie: Noah [5]

Ruszyłam za Jamesem. Przytaknęłam, gdy zapytał mnie o podróż międzyświatową. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie doświadczyłam. I na pewno nie było to zamierzone. Chłopak zaprowadził mnie do stołówki, gdzie nabył trochę różnych słodkości. Uspokoiłam się, gdyż zrozumiałam, że moja “umiejętność” nie jest niczym dziwnym. W końcu były tutaj wampiry i wilkołaki, o których czytałam na kartach “Zmierzchu” czy “Wilkołaków z Mercy Falls”. Usiedliśmy przy jednym z wielu stolików. 
— Dobra, to po pierwsze. Skąd jesteś, jak dostałaś się do AWU, co o nas wiesz? — Wymienił kilka pytań. 
Zanim udzieliłam odpowiedzi na pytania, upiłam łyk herbaty.
— Jeśli mogę to tak nazwać, pochodzę z “normalnego” świata. Znaczy normalnego z mojego punktu widzenia. 
— Czyli Świat Realny. — James pokiwał kilka razy głową.
— Otóż to. Od najmłodszych lat mieszkałam w Szkocji. Tak samo jak 5,295 miliona innych ludzi. Tyle przynajmniej nas było w 2011 roku. Teraz mamy tam 2017 rok. Więc jesteśmy do tyłu z technologią. Znaczy owszem są komórki, komputery, ale wszystko wygląda tutaj inaczej niż u mnie. Znaczy miasto. Byłam kilka razy w Londynie czy nawet raz w Nowym Yorku, a Dolinę Krzemową widziałam tylko na zdjęciach… Są to nowoczesne miejsca, ale miną pokolenia, nim dorównamy technologicznie temu miejscu. 
Odrzuciłam włosy na plecy, bo w końcu trochę odmarzły. 
—  A co najważniejsze w Szkocji jest teraz wiosna. Mimo, że ciepło jest jak w lecie. Do AWU dostałam się przez mojego ojca. Tak mi się w każdym razie wydaje.
— Jak to? — mruknął zaskoczony chłopak.
— Nigdy nie poznałam swojego ojca. Zniknął, gdy matka była w ciąży z Eleną, moją najmłodszą siostrą. Matka nigdy nam o nim nie opowiadała, a starsze rodzeństwo mówiło, że tak naprawdę to zawsze więcej go nie było niż było. Jednak nigdy nie zapomniał o urodzinach, imieninach czy świętach. Zawsze dostawaliśmy kartki czy prezenty. 
Ciekawe co z Clydem. Przeszło mi przez myśl. Możliwe, że matka się teraz go pozbędzie i jak jeśli wrócę to powie, że zdechł z tęsknoty za mną. 
— Wczoraj znalazłam list — powiedziałam, wyciągając z kieszeni spódnicy trochę mokry i rozmazany list. — Było w nim napisane, że chce się ze mną spotkać. Po charakterze pisma poznałam, że to musi być mój ojciec, gdyż takim samym pisał na wszystkich kartkach. Poszłam więc we wskazane miejsce, czyli do lasu. I kiedy tylko mnie zauważył, zaczął uciekać. Pobiegłam za nim i trafiłam prosto w środek “Czarciego Koła”, czyli koła z grzybów. Ludność wierzy, że są one pułapką, za pomocą której elfy i wróżki porywają ludzi do swojego świata. I właściwie zanim się obejrzałam, trafiłam tutaj. Znaczy do lasu, Był on bardzo podobny do tego, z którego przyszłam. Wydawał mi się być żywą istotą. I znalazłam list. — Wyciągnęłam drugą zmaltretowaną kopertę. — Napisał mi, żebym tutaj przybyła po odpowiedzi na swoje pytania. Błądziłam więc po mieście, próbując tutaj dotrzeć. A że nie miałam waszych pieniędzy, musiałam przejść całą drogę na piechotę. O AWU nic nie wiem. Poza tym, że mogę znaleźć tutaj, jak wcześniej wspomniałam, odpowiedzi.
— Odpowiedzi na co? — zapytał z zaciekawieniem mój rozmówca.
—  Na to kim naprawdę jestem. Nikt w mojej rodzinie nie słyszy ani nie widzi duchów. Ale ja je słyszę, odkąd sięgam pamięcią. Znaczy słyszałam. Dziś po raz pierwszy jakiegoś zobaczyłam. Nigdy wcześniej mi się to nie zdarzyło. I jeszcze co to znaczy, że jestem Przewodnikiem Dusz. Tak mówiła o mnie moja babcia ze strony ojca. Ale nadal nic nie rozumiem. Nie wiem też w sumie, jak miałabym wrócić do domu. Zostawiłam tam całe moje poprzednie życie. Rodzinę i żółwia mojego przyjaciela. I tęsknię za nimi.
Zakończyłam opowieść. Zabrałam się za jedzenie naleśników ze szpinakiem. Były pyszne. Czekałam, aż James mi odpowie. Może słyszał o Przewodnikach Dusz i będzie mi mógł pomóc.

poniedziałek, 28 maja 2018

Jaki ojciec, taki syn [X]

Widziałem, że w sumie nieco się zbija z tego, co mówię i jak się zachowuję, bo przecież byłem tylko zasmarkanym gówniarzem, który nie wie nic o życiu i nie potrafi sobie dobrze dupy wytrzeć, żeby nie ufajdać ręki. A on przecież był wielce panem dorosłym, alfą i omegą, sir Mińskiem z rodu Białoruskich, pan i władca tej szkoły, znajdujący nadmiary libido w możności pogapienia się na cycki tej francy od kocich i zwolnienia nauczyciela czy dwóch jak akurat który mu podpadnie. Bo zburzył mu jego wieżę z klocków, a on tak łatwo nie odpuści, psze pana.
Kaszlnął coś tam, charknął pod nosem, cholera w sumie wie tego człowieka, może mu resztka alkoholu tam zastała i starał się ją odzyskać.
— Wolisz mieć płacone od godziny czy od ilości wykonanych papierków? — spytał, a potem ponownie się zamyślił, najwidoczniej całkiem ignorując moją wypowiedź pod tytułem, że za świstki w sumie. — Oakley, czy ty nie mógłbyś mi tutaj komputera postawić? — dodał jeszcze, a ja spojrzałem na niego jak na nieboskie stworzenie, chuj wie co, marę nocną najprędzej.
— Jak pan koniecznie chce i ma na to jakieś tam finanse, to nie ma sprawy, wszystko da się załatwić. — Wzruszyłem ramionami, wracając do chybotania się na krześle i oglądania gabinetu.
I tak sprowadziłem się do roli kury korporacyjnej.
A potem miało być tylko gorzej.

Spadam [32]

— Nivan — mruknęła bardzo, ale to bardzo ciepło i bardzo przyjemnie, dźwigając się przy okazji z podłogi — nie masz za co przepraszać, bredź do woli, od tego tu jesteśmy, prawda? — kontynuowała z delikatnym uśmiechem, podchodząc i zajmując miejsce obok mnie, dość blisko. Westchnąłem ciężko, bo nawet ta mała odległość i pełen empatii ton jakoś mnie nie przekonywał, a ja sam czułem się gorzej niż źle. — Hej, możesz mi mówić, jak i możesz mi nie mówić. Z czym ci będzie lepiej, sam wiesz, że ciebie nie zjem.
Ale skoro już zacząłem i zebrałem się do wyznań, to przydałoby się mówić dalej, dokończyć wszystko i może wreszcie wypuścić parę z ust, bo prawda zalegała w płucach, głowie i na żołądku od dobrych trzech lat jak tu przebywam.
I zdecydowanie nie wychodziło mi to na dobre, bo plotki nabierały na sile, a ja bardzo ich nie lubiłem.
Oparłem głowę na jej ramieniu i bez dalszego gadania, złapałem szybko dłoń nastolatki, zaraz przejeżdżając palcami po zagłębieniach w skórze, które zaznaczały zgięcia.
— Tylko nie odbieraj mnie potem inaczej, Wanda, proszę — westchnąłem cicho, marszcząc brwi.
I to wszystko było głupie, tak obrzydliwie głupie i tak beznadziejnie słabe, odejmujące sił, demolujące.
Bo sam temat sam dawno zaakceptowałem, ale jakoś nie mogłem przemóc się, aby mówić o tym innym.
Bo czułem się wtedy narażony.
Wyprostowałem się szybko już po chwili i przekręciłem się w stronę nastolatki, kładąc nogę na łóżku i przyglądając jej się uważnie.
— Bo tak właściwie, to ja... — Wydąłem szybko wargi, ściągnąłem brwi i przeanalizowałem sprawę. Bo w sumie czy to jest potrzebne?
Jest.
Kurewsko jest dla samego mnie, żebym chociaż raz był szczery ze sobą i z innymi.
— Jestem gejem?

Srebrniki to urocze bachory [X]

Naciągnąłem mocniej rękawy swetra, który, jako że był nowy, dalej nieco gryzł. Trzeba było go porządnie ufyfłać, ugnieść i wymiętolić, żeby zrobił się znośny i jak z kubła wyjęty. Wtedy zdecydowanie należałby do tych względnie przyjemnych, jak się nie będzie patrzeć na tęsknoty po tym starym.
— Dzięki. Staram się dbać o niego — początkowo zdziwiony ton zaraz został zastąpiony chrypką, zmarszczeniem brwi i odchrząknięciem, mającym na celu powrót do „normalności” o ile takowa kiedykolwiek istniała. — I to nie jest aż tak trudne, jak brzmi. Gdy się przyzwyczaisz, to idzie potem lżej. A jeżeli boisz się, że zapomnisz się sobą zaopiekować, zawsze możesz kogoś poprosić, żeby zaopiekował się tobą. — Dziewczyna szybko naciągnęła na robaczka kolejne fatałaszki, jakiś niebieski sweter i nawet otworzyłem szerzej oczy, gdy dzikie, niezrównoważone stworzenie poleciało do mnie z prędkością światła. Mówię o Krzysiu, chociaż Izel też się łapała w pewnym stopniu.
W sumie każdy się podpinał pod tę klamerkę.
— Wyglądasz naprawdę pięknie, Krzysiu — parsknąłem, gdy w końcu do mnie dobrnął i mogłem spokojnie poklepać go po robaczym łebku. — Nie chciałbyś może spróbować tamtego fioletowego? Wydaje mi się, że w nim też wyglądałbyś oszałamiająco. — Wskazałem na ubranie i parsknąłem śmiechem, gdy ten ponownie wystrzelił jak z procy.

Herbata zawsze jest dobra [X]

Rzuciłem okiem na kobietę, tak powoli sączącą napój, z taką radością i spokojem oddającą się przyjemnościom, które napływały z każdą kolejną falą naparu. Zapach, smak, wygląd i towarzystwo było jak dla mnie przednie, czego chcieć więcej?
 — Wiesz, Hortensjo — mruknęła, przeczesując wolnym, bardzo leniwym ruchem moje włosy, oczywiście musząc się przy okazji targnąć z siedzenia i nieco wyprostować, co zawsze spotykało się z moimi cichymi parsknięciami — cieszę się, że cię poznałam.
Spojrzałem na nią wtedy tym całkiem niedowierzającym, nieco smutnym i zdecydowanie zawstydzonym spojrzeniem, pytając się sam w duchu, czym do cholery sobie zasłużyłem na takie słowa z takich ust?
Bo ja codziennie byłem w stanie śpiewać pochwalne hymny dla sił wyższych, dziękując za to, że mi zesłali taką Pelagoniję Eternum na drogę i pozwolili mi spędzać te kilka godzin w tygodniu na herbacie, która chyba powoli zaczęła zastępować mi krew.
 — Tak swoją drogą, robimy powtórkę z wieczorku filmowego? — dopytała po chwili.
— Oczywiście, Pel. Możemy nawet teraz, jeśli chcesz, co z tego, że mamy środek dnia — parsknąłem cicho.
Nie lubiłem mówić. Ba, chyba nawet nie potrafiłem.
Ale bardzo starałem się to okazać.
Bo w sumie nie wiem, czy bym tu jeszcze był, gdyby nie ona.

Wprowadzenie: Ante [2]

Na horyzoncie pojawił się osobnik z nowej generacji studentów. Nie żebym narzekał, bo każda kolejna osoba, która mogłaby uspokoić żądnych krwi uczniów była na wagę złota, zwłaszcza, jeżeli świeże mięso przedstawiało się tak obiecująco według jego akt. Ante Stjepan Valentić, nowy nabytek w klasie księżyca, z zainteresowaniem na klub muzyczny. Nieco niższy ode mnie, ale z daleko najbardziej w oczy rzucały się jego jasne, chyba nawet białe włosy, praktycznie zlewające się z jego skórą. Białe? Srebrne? Trudno powiedzieć, na kolorach się mało znałęm. 
I skrzyżowane spojrzenie dało mi doskonały pogląd na niesamowite, fioletowe tęczówki, sprawiające wrażenie, jakby zaraz miały mnie zatłuc. Niby miałem już doświadczenie w tym po Dexterze i Miraclesie, i tonie innych morderczych istot w tej szkole, ale to się miało zdecydowanie źle skończyć.Skierowałem się w jego stronę, starając się utrzymać na twarzy przyjazny uśmiech.
Gdy już zbliżyłem się nieco, opuściłem głowę, te prawie jakieś piętnaście centymetrów wzrostu robiło różnicę.
— Cześć, jestem James Hopecraft, przewodniczący samorządu. Miło mi cię poznać, będę cię wprowadzać do akademii. Na sam początek, masz jakieś pytania czy wolisz od razu zacząć wycieczkę? — Standardowa formułka, w czasie której próbowałem utrzymać jednolity, w miarę przyjazny ton, który tak trenowałem przez wszystkie lata mojego bytowania tutaj.


Może w czymś pomóc? [9]

Walsh zaśmiał się nagle, przez co podniosłem głowę. Chciałem się upewnić, że śmieje się ze swoich myśli, a nie mnie. 
— Nie, dziękuję, jedna pomarańcza mi raczej wystarczy — powiedział z miłym uśmiechem. — Ale dziękuję za propozycję, doceniam, i to bardzo, nie mogę zaprzeczyć. W czymś jeszcze pomóc, choć na razie to ty uspokoiłeś mój głód?
Pomóc? Oczywiście, że mógłby mi pomóc. Lecz ta sprawa jest zbyt intymna, żebym się zgodził.
Zacząłem uciekać myślami w przeszłość, do czasów, kiedy byłem na świecie zaledwie kilka minut. Wtedy jeszcze nic nie czułem. Byłem prawdziwym Shellem — powłoką, pozbawioną jakichkolwiek uczuć. Te zaczęły pojawiać się z czasem, kiedy nadpisywałem bazowy kod własnym, zupełnie innym. Uczącym mnie c z u ć rzeczywiste emocje. Na początku, uznano to za defekt. Błąd w oprogramowaniu. Ba, byli nawet gotowi zresetować mnie i napisać od nowa!
Wtedy jednak ojciec stanął w mojej obronie.
Bo jak to tak, sami kazaliście się mu uczyć, a teraz nagle zakazujecie?
Dzięki temu stałem się bardziej ludzki i normalny. Zrobiłem mały krok w stronę bycia jednością ze społeczeństwem. Przez to wydarzenie zacząłem się ograniczać z nauką, ograniczając się do podstawowej gamy emocji. Głód nauki, mimo to, pozostał. Chciałem wiedzieć więcej. Potrzebowałem tylko przewodnika.
— Tak, myślę, że mógłbyś mi pomóc. — Zaplotłem ręce na plecach i przyjrzałem się dokładniej Adamowi, przechylając głowę na bok. — Pokaż mi coś, co sprawia, że się boisz. Proszę. Abym mógł cię zeskanować.

Wprowadzenie: Noah [4]

— Dziękuję — mruknęła tylko cicho, choć nadal zdawała się być zdezorientowana całą sytuacją.  Dobra, to nie było standardowe wprowadzenie, jakaś lampka ostrzegawcza zapaliła mi się w głowie i upomniałem samego siebie, że powinienem później poważnie porozmawiać z Mińskiem. Głównie na temat sprowadzanych studentów oraz faktu, że potrzebujemy o nich więcej informacji na start, teczki nic nie dają. 
— Coś się stało? — spytałem z troską, gdy zatrzymała się jak wryta. — Coś nie tak? — Dobra, normalnie całkiem sporo osób szalało w AWU i znikąd dostawało legendarnego olśnienia na parę chwil, ale zazwyczaj było to po zobaczeniu jakichś naszych specyficznych jegomości. Gdy Yamir przypadkiem zamienił coś złoto. Miracles, który wpadł na kogoś i zaczął wrzaskiem tłumaczyć coś ścianie o tym, że powinna przeprosić, gdy na niego wpada. 
— Ja… — Zamrugałem, wydając z siebie jakiś niezidentyfikowany dźwięk, który miał zachęcić dziewczynę do dalszego imienia, nawet jeżeli miała strach w oczach. Miałem wrażenie, że zaraz zacznie się mi tutaj trząść, jakby miała kolejny atak epilepsji, a to wszystko sprawiło, że aż serce mi zadrżało w obawie, co tu się, kurwa, tutaj wyprawia. 
— Noah! — Raz kozie śmierć, potrząsnąłem delikatnie za ramiona dziewczyną, w pamięci mając doskonale zapisane, że przecież na zawiechy Heather działało w dzieciństwie, to dlaczego tutaj miałoby nie działać. — Co się dzieje?!
Wyrwała się mi tylko i mnie odepchnęła, co nie było zbyt mądrym pomysłem. W końcu byłem od niej starszy (dużo byłoby niedopowiedzeniem), silniejszy (no jednak) i bardziej masywny, wiec co najwyżej mogła bardziej odbić się jak piłeczka pingpongowa ode mnie, nawet jeżeli element zaskoczenia działał na jej korzyść.
— Odsuń się! — krzyknęła z nagła i to już była przesada. Zwłaszcza, że upadła na ziemie, ślizgając się po mokrej podłodze z powodu rozlanej herbaty, cholera jasna, a jak się oparzyła przy okazji? Nigdy zbyt dobry w regulacji temperatury aż tak nie byłem, rękawiczki odzwyczaiły mnie od sprawdzania tego dłońmi, podkładanie herbaty do brzucha raczej nie byłoby zbyt widowiskowe czy rozsądne. 
— Noah, co się dzieje? — zacząłem już łagodniej. Dobra, niby działy się już tutaj większe cyrki, ale rzadko zwiastowały coś dobrego, a dziewczyna naprawdę wyglądała, jakby potrzebowała wyprzytulania na wszystkie strony świata, porządnego łyku herbaty, więc tym bardziej zanotowałem w myślach, żeby podstawić ją potem do naszego szkolnego Kwiatuszka. 
Panna odwróciła wzrok, ale nadal zdawała się wyglądać smętnie, niezbyt raźnie, jakby zaraz miała się przewrócić na ziemię, zwymiotować, obrócić się na drugi bok i zacząć niekontrolowanie płakać, a już po przykładzie Prz"y"walskiej, ja się do opieki nad rannymi emocjonalnie dziewczętami wieku nastoletniego nie pisałem, a nie nadawałem tym bardziej. 
— Duchy… 
— Słucham? — Dobra, gdzie jest ukryta kamera, czy teraz mogłem się już oficjalnie śmiać?
—  Słyszę je… —  powiedziała ciszej. —  I teraz też widzę. 
— Noah — westchnąłem ciężko, bo chyba doszedłem do źródła tego całego naszego problemu z komunikacją tutaj. — Nasz bibliotekarz jest duchem — powiedziałem łagodnie. — A na terenie obiektu pewnie pałęta się ich od cholery, skoro mamy parę wampirów, wilkołaków i reszty w uczniach. Słuchaj, myślę, że oprowadzka powinna poczekać — podsumowałem. — Znajdźmy ustronne miejsce do pogadania, powiesz mi, co tam się u ciebie działo wcześniej życiu i tak dalej, a ja odpowiem na wszystkie twoje pytania, bo zakładam, że nie miałaś w ogóle do czynienia z naszym światem? Pierwsza podroż międzyświatowa? — spytałem, pomagając dziewczynie wstać, łapiąc ją za rękę i ciągnąc w celu znalezienia się w stołówce. Oficjalnie trwały lekcje, więc wszyscy powinni być na zajęciach, więc powinniśmy móc w spokoju pogadać. 
W końcu przysiedliśmy przy jednym z wielu stolików, wziąłem dla nas na tackach po paru smakołykach cukrowo-babeczko-ciastkowych, naleśniku ze szpinakiem i sosem oraz dużym kubkiem herbaty, bo czułem, że będzie potrzebna. Tak obładowani rozsiedliśmy się przy stoliku.
— Dobra, to po pierwsze. Skąd jesteś, jak dostałaś się do AWU, co o nas wiesz? — wyliczyłem najważniejsze pytania.

Jaki ojciec, taki syn [19]

— Nie jest moim bratem. Nie zwracam na niego uwagi i nie obchodzi mnie co ten szczyl tu robi. Żyje sobie, to niech sobie żyje, byle mi z buciorami w paradę nie wlazł, bo wtedy się pogniewamy — warczał pod nosem. — Mogę nawet w tym tygodniu.
— Zrozumiano. — Skinąłem ze zrozumieniem głową, nie chcąc zajmować się w umyśle jakimś komentarzem na temat celebrowania związków rodzinnych, bo, Cesarz świadkiem, że sam przecież tego nie robiłem, od niechcianych relacji uciekałem na koniec świata, więc niech się cały świat pierdoli, najwidoczniej razem z bratem Nivana. Choć ciekawe z jakiego powodu ich relacje były aż tak napięte, może trzeba będzie przyjrzeć się tej sprawie pod względem dokumentacyjnym.
A potem spojrzałem na napiętą twarz chłopaka, zanim tylko odkaszlnąłem miarowo i odsunąłem się od biurka. Złe nawyki masz, Mińsk, że wolisz szperać w aktach niż zwyczajnie zapytać. Wybij sobie takie pomysły z głowy, stary pryku.
— Wolisz mieć płacone od godziny czy od ilości wykonanych papierków? — spytałem, naraz wpadając na kolejny pomysł, który prawdopodobnie przysporzy mi potem cholernie upierdliwego bólu głowy. — Oakley, czy ty nie mógłbyś mi tutaj komputera postawić? — Skoro oni nie chcą się przyzwyczaić do technologii, trzeba ich do tego zmusić. Nawet jeżeli i tak prawdopodobnie będą używał tego cholerstwa, żeby nawalać w pasjansa lub sapera. 

niedziela, 27 maja 2018

Spadam [31]

Zerknął na mnie niepewnie, przestraszony, otoczony przez drapieżników, młody jelonek.
Westchnęłam w myślach, bo przecież był ode mnie te dwa lata starszy, a miałam wrażenie, że zagubił się w tym wszystkim jeszcze bardziej niż niektóre osoby młodsze, mniej dojrzałe od naszej dwójki. Gdzieś podwinęła mu się noga, skręciła kostka czy naderwało ścięgno i szedł w zupełnie inną stronę, niż chciał, przytłoczony przez to wszystko.
A przecież nikt nie zasługiwał na takie skopanie po tyłku, nawet Nivan Oakley, ten, który nie raz ratował mnie wieczorami od użalania się nad sobą i niekontrolowanego płaczu. Oboje się ratowaliśmy.
— Nic szczególnego, Wanda. Nic szczególnego.
Oj, kochanie, przecież doskonale wiedziałam, że było to właśnie to coś specjalnego, co ukrywałeś przed wszystkimi, niepotrzebnie, ale jednak. Ale ty zawsze wolałeś udawać, że wszystko gra.
Podszedł do magicznej komody, gdzie chłopcy skrywali swój dobytek, tajemniczy ekwipunek, otworzył przedostatnią od dołu szufladę i wyjął z niej cały potrzebny sprzęt.
Nigdy nie lubiłam, gdy tak uciekali, odpływali gdzieś dalej, niby w końcu szczęśliwi, ale jednak z zaczerwienionymi oczami i często brakiem świadomości. To wszystko było takie... smutne.
— W sumie... Chciałbym ci o czymś — zaczął mówić, uciekając wzrokiem, spoglądając na swoje stopy, a ja uśmiechnęłam się pokrzepiająco, gdy wziął głębszy oddech — powiedzieć. O czymś... Dość prywatnym? Czym za bardzo się nie dzielę — oświadczył, ale chwilę później jęknął zirytowany i przyłożył swoje małe dzieło-niedzieło z bibułki do warg, zdecydowanie za mocno się zaciągając. Ściągnęłam brwi zmartwiona i podniosłam po raz ostatni kieliszek do ust, by następnie odstawić go już ostatecznie na bok, bo alkohol chyba nie miał mi w tym wszystkim pomóc. — Bredzę, kurwa, przepraszam.
— Nivan — wymruczałam ciepło jego imię, podnosząc się z ziemi — nie masz za co przepraszać, bredź do woli, od tego tu jesteśmy, prawda? — oświadczyłam, podchodząc bliżej niego, aby następnie usiąść na materacu, po jego prawej stronie. — Hej, możesz mi mówić, jak i możesz mi nie mówić. Z czym ci będzie lepiej, sam wiesz, że ciebie nie zjem.

Srebrniki to urocze bachory [12]

Mina Damiena mówiła wszystko. Od zdezorientowanej miny spowodowanej natłokiem informacji po mrugające oczy z szybkością trzepotu skrzydeł kolibra. Parsknęłam rozbawiona śmiechem, a Krzysztof dalej się wdzięczył. Owszem, srebrniki to cudowne zwierzaki, ale jeżeli ktoś podejdzie do tego z „To tylko robak, im niewiele trzeba”, to mocno się przejedzie. W swojej nieskończonej cudowności potrafią być nieskończenie złośliwe oraz nieprzewidywalne.
 — To chyba odpuszczę. — Zachichotałam cicho, rozkładając bezradnie ręce, jakby chcąc go w ten sposób przeprosić. Chłopak zaraz zwrócił się do żuczka, który na zawołanie wlepił w niego swoje ślepia. — Bez obrazy, jesteś przedstawicielem cudownego gatunku, ale jak to słyszę, to głowa mała, a trzeba się jeszcze samym sobą zaopiekować. — Przyjemny, niegłośny śmiech połaskotał moje uszy, gdy szukałam następnego stroju. — W sumie to cię podziwiam, jak mam być szczery. — Tym razem to ja zamrugałam zdziwiona. Co prawda nie tak intensywnie i szybko jak Damien.
Poprawiłam okulary, starając się ukryć tym ruchem, że moje policzki zapewne pokrył róż. Przeważnie ludzie uważali to za dziwne, głupie, bądź obrzydliwe. Bo hej, masz bzika na punkcie robaków. Więc takie słowa były dość… Zaskakujące.
— Dzięki. Staram się dbać o niego — powiedziałam jakoś tak nieco ciszej i ochryple. Odchrząknąwszy, żeby odzyskać na powrót normalny głos, przywołałam srebrnika i na miejsce melonika wcisnęłam mu wianek ze stokrotek. — I to nie jest aż tak trudne, jak brzmi. Gdy się przyzwyczaisz, to idzie potem lżej. A jeżeli boisz się, że zapomnisz się sobą zaopiekować, zawsze możesz kogoś poprosić, żeby zaopiekował się tobą. — Pancerz Krzyśka został ubrany w błękitny sweterek z napisem „Too fab for your negativity” i ledwo cofnęłam ręce, to owad wystrzelił w stronę Damiena. Nie mógł latać w tym ubraniu, ale mimo wszystko na swoich włochatych nóżkach biegał równie prędko.

Kochanie przestań ryczeć [22]

Walsh był wściekły. Albo raczej nie był. Zazwyczaj, gdy ktoś próbował go rozgryźć obrywał tylko całkowicie innym komentarzem, co dodatkowo skłaniało mnie do myślenia, że gość ma więcej niż milion twarzy i tutaj nie należało się w nic bawić, bo nie dało się nic osiągnąć. Żadna szczególna nagroda za osiągnięcie wymaganego celu na nikogo nie czekała, ale nadal uznawałam, że powinniśmy stawiać zakłady na to, komu się uda pierwszemu złamać Adama. 
Ale to nie była ani moja rola, ani nawet moja gra. Byłam na to zbyt młoda, głupia, niedoświadczona i wciąż zastanawiająca się, po co ja się tym wszystkim paprzę. Drobna iskierka zainteresowania przeminęła mi z wiatrem, jak tylko bardziej zbliżyłam się do Miraclesa. Miałam swoją zagadkę do rozwiązania, zabawkę na nudne wieczory i kogoś w miarę bliskiego, żeby pogadać od serca i poradzić się. 
I chyba nic więcej nie potrzebowałam. 
— Yhym? — mruknął, przekrzywiając głowę z podniesioną prawą brwią.
— Yhym — potwierdziłam, kiwając głową. — Dziękuję, że się mną zaopiekowałeś w momencie ataku mojego płaczliwego humoru — podsumowałam, nie musząc wspominać raczej, że to się więcej nie powtórzy. Myślałam zdecydowanie, że wypleniłam z siebie te dziecinne, płaczliwe zapędy, jednak najwidoczniej powinnam bardziej na to uważać. Zwłaszcza, skoro zauważył to Walsh, który jednak poświęcił mi sporo swojego czasu. — Następnym razem ja stawiam ci kawę — dodałam w końcu, chociaż raczej pewnie podsunę mu kiedyś kubek pod łapę i tyle się z tego skończy, ale zawsze coś. — W sumie... Walsh, czym ty się w ogóle zajmujesz?  Davon zakładał, że piciem krwi dziewic, ale to raczej powinna być robota Ghoula. Raczej nie rozprowadzasz dragów jak Miracles z Yamirem, ale też się nie nudzisz u nas. 




Spadam [30]

Uśmiechnąłem się delikatnie, gdy przystanęła na moją prośbę, kiwając przy okazji głową. Doskonale wiedziałem, że tego nie lubiła, a mimo wszystko godziła się na znoszenie zapachu szlugów, czy skrętów.
— Tylko otwórz okno, błagam, nie chcę się udusić w tym smrodzie — postawiła tylko jeden warunek, na który z chęcią przystanąłem i nawet nie czekałem dłużej, a prawie od razu doskoczyłem do szyby i ją uchyliłem, obserwując przy okazji dziewczynę, która ponownie oparła głowę na materacu. — Co się dzieje, Nivan — spytała ostrym tonem, nieznoszącym sprzeciwu i oczekującym automatycznej odpowiedzi. Zerknąłem na nią, gdy ta nachyliła się mocno do przodu.
— Nic szczególnego, Wanda. Nic szczególnego — odparłem tylko, wiedząc, że te słowa ani trochę jej nie satysfakcjonują. Wręcz przeciwnie, doprowadzają do szału, do białej gorączki, do istnej kurwicy.
Sięgnąłem do komody, do drugiej szuflady od dołu, gdzie trzymaliśmy z Yamirem nasze wspólne zapasy. Zdecydowałem się w końcu na marychę, bo rzeczywiście, tytoń dalej zalegał mi w płucach.
Usiadłem na łóżku z ciężkim westchnięciem i zacząłem nieporadnie zwijać skręta, który wyszedł gruby, brzydki i niekształtny. Jak każdy ostatnimi czasy, bo chyba wyszedłem z wprawy.
Odpaliłem go, nie czekając ani minutki więcej.
— W sumie... Chciałbym ci o czymś — zatrzymałem się na chwilę, drapiąc po policzku i wzdychając cicho — powiedzieć. O czymś... Dość prywatnym? Czym za bardzo się nie dzielę — jęknąłem, przykładając blanta do ust i zaciągając się mocno, bo chyba przy lekkim zjaraniu byłoby łatwiej. — Bredzę, kurwa, przepraszam.

Herbata zawsze jest dobra [10]

Przekrzywiłam głowę, gdy głos Aurela jakoś ścichł i spuścił wzrok na kolana. Ani trochę mi się to nie spodobało, więc pochyliłam się w jego stronę i dźgnęłam go palcem w policzek, już gotowa wykrzywić wargi w ponownym grymasie. Jednak najwidoczniej zrobiłam to niepotrzebnie, bo zaraz parskał śmiechem i mówił dalej, z czego byłam bardzo rad.
 — I nie wiem, nie pytaj mnie o to, mówię no durna baba, cholerka jasna. Może cudzoziemka, może niedowidzi, a może antyszczpionkowiec. Kto ich tam już w sumie wie. — Gdy na mnie spojrzał, posłałam mu uśmiech znad filiżanki, z której po chwili wzięłam łyk naparu, przyglądając się Hortensji. Szukałam różnic pomiędzy Aurelkiem Młodszym, a Aurelkiem obecnym.
Był zdecydowanie wyższy to po pierwsze. Każdy przy jego wzroście wydawał się być krasnoludkiem, niziołkiem, skrzacikiem, coś koło tego. I był smutniejszy, mniej smutny niż kilka lat temu, ale smutniejszy niż na początku naszej znajomości. Ale nadal był cudowną osobą, Hortensją. A ja jednak okazałam się smarkaczem, który wszystkich łapie za rękę.
 — Wiesz, Hortensjo — zaczęłam, wyciągając lewą dłoń w stronę chłopaka i podniosłam się odrobinę, ponieważ zabrakło mi parę centymetrów, po czym pogłaskałam go po włosach — cieszę się, że cię poznałam — powiedziałam z szerokim uśmiechem. Po kilku chwilach cofnęłam dłoń, przy okazji odkładając pustą filiżankę na tacę. Zdecydowanie powinnam pójść na jakiś odwyk lub coś.
 — Tak swoją drogą, robimy powtórkę z wieczorku filmowego?

Motyle mogą poczekać [1]

Oczywiste, że życie nie było łatwe, po tym jak Foma zwiał. Zwyczajnie uciekł z podkulonym ogonem, nie chcąc dopuścić samego siebie do tej pierdolonej wiedzy, że coś ewidentnie skrewiliśmy. Teraz musiałem to przyznać sam przed sobą, nawet jeżeli wiedziałem, że przemawia przeze mnie złość. Niczego nie mówiłem głośno, bo choć nikomu nic nie byłem winien, to Foma zasługiwał jednak na dyskrecję. Nie chciałem wszem i wobec tłumaczyć się, że to była dobra decyzja, który z nas którego zostawił i co się w ogóle wydarzyło w tym całym naszym pokojowym burdelu. Chodziły plotki, że się potłukliśmy. Że Foma wyszedł stamtąd z przetrąconymi okularami. Że zdradziłem go z Walshem (Pierdolony Plotkarz...), w co całkiem sporo osób też zdawało się wierzyć. Inne opcje twierdziły, że w końcu Foma wyszedł parować się z kimś tam, bo został wezwany przez ojca, a ja radośnie przyjąłem propozycję mariażu z Hildą, skoro mój chłopak nie widniał już na horyzoncie. Nie wiedziałem, która z opcji była bardziej odrażająca.
Jednak. Fomy nie było, więc ktoś musiał przejąć jego obowiązki w samorządzie i padło na mnie. Potrzebowałem tego, zająć czymś ręce, umysł. Prace w eksperymentach powoli posuwały się do przodu, chociaż nadal byłem daleko od jakiekolwiek przełomu w dziedzinie alchemii, to kolejny konkurs jawił się w oddali.
I byłem na niego gotowy, prawda?
Heather powiedziałem, że nic mi nie jest, gdy tylko położyła troskliwie dłoń na moim ramieniu, jak tylko pojawiłem się w pokoju rady i z uśmiechem wytłumaczyła, że idzie po resztę papierów. Hopecraft miał się zjawić dopiero za parę godzin, uczył kogoś tam czarować czy coś tam. Dlatego zastygłem sam między sobą w papierzyskach.
— W czymś mogę pomóc? — spytałem, słysząc skrzypiące drzwi. 
— Ja… W sumie… Bo widzę, że przeszkadzam… Może przyjdę później?  Albo nie wiem… Pomóc? — Och. Zamrugałem, przez moment starając się dopasować twarz do imienia.
— Izel, prawda? — Uśmiechnąłem się słabo, spoglądając na rosnące tylko kupy papierzysk. — Nie ma tego złego, Heat zaraz przyjdzie i potem James nam tutaj pomoże. Po co przyszłaś? — spytałem, podnosząc tyłek i podsuwając inne krzesło dziewczynie, żeby mogła się dosiąść, w tracie czego przyuważyłem formularze w jej dłoni.
— Och, chcesz zbudować motylarnie? — spytałem, otwierając z zaciekawieniem usta. Kolejny projekt, który pomoże zająć czymś umysł. 

Spadam [29]

Zaczął się bezpardonowo śmiać, chichrać, ryć ze mnie, podczas gdy moja twarz z każdą chwilą stawała się coraz bardziej czerwona.
Co za niewdzięczne stworzenie z Nivana Oakleya, och, co za okropne to to.
— Aż taką przyszłość mi wróżysz? Może serio powinienem się tego chwycić, jak od razu takie teksty są rzucane? — zapytał, parskając śmiechem, a ja mu odpowiedziałam tym samym i pokiwałam głową z politowaniem w zielonych oczach. Wzięłam kolejny łyk z kieliszka, a białe wino nagle się skończyło. Zmarszczyłam czoło, bo czy aż tak szybko mi szło?
Niebieskowłosy nagle spochmurniał, ściągnął brwi i usta, a następnie uciekł ode mnie wzrokiem.
— Mogę zajarać? — zapytał, kątem błękitnego oka podglądając moją sylwetkę.
Pokiwałam głową leniwie i raczej bez przekonania, bo nie przepadałam za tym cudownym zapachem papierosów.
— Tylko otwórz okno, błagam, nie chcę się udusić w tym smrodzie — mruknęłam i zakończyłam to głośnym westchnięciem, które następnie przeszło w przeciągły jęk. Odchyliłam głowę do tyłu, przez co ponownie spotkała się z miękkim materacem położonym na łóżku. — Co się dzieje, Nivan — zapytałam nagle, prostując się gwałtownie i pochylając do przodu, przy okazji odstawiając kieliszek na podłogę, podczas lustrowania chłopaka zielonym spojrzeniem.
I może wcale nie było to pytanie, a raczej chłodne żądanie odpowiedzi, ale kto tam to wie.

sobota, 26 maja 2018

KA: N.F.MR.LiAK


Podstawowe informacje:
Imię: Miśka ty nasza, chodźże to tu, jakiś dzikus z zachodu przyleciał się o ciebie pytać. No, łojzucku, poślijcie w końcu po tą dziewuchę. Pan czego chciał? A, czemu Miśka? Bo to Misia nasza jest, znaczy tam po ojcowemu ją Misza nazwali, ale żeśmy od małego chowali już po noszamemu, jakmeśmy ją z Jóźką z tamtej szkoły wzięli, co jom wyrzucili.
Nazwisko: Rowaniec, przeklęte nazwisko, panie, niech mam nawet głośno nie wymawia, teraz ona już nasza, a my tutaj w Łabie nie mamy nazwisk.
WiekOna już tutaj trochu z nami obyła, powoli się wtapiać zaczęła, już chyba piętnastą wiosnę z nami, a myśmy ją jeszcze za dzieciaka wzieli, jak trzynastkę jeszcze zdawała u świętej pamięci Rowańcowej.
Miejsce Zamieszkania: Akademik Szkolny [X pokój]

Rozszerzone informacje:
KlubyBrak
PrzyjacieleBrak
SympatiaBrak
Wrogowie: Brak

Tożsamość:
Wzrost165 cm
Waga: 50 kg
Kolor oczu: Niebieskie
Kolor włosów: Blond
Cechy szczególne: Pan to by się nie chciał nauczyć ujeżdżać niedźwiedzie?
Rasa: Wiedźma, temu myśmy przydybali, bo wie pan, lepiej mieć zawsze własną i nią straszyć, niż samemu cudzej się bać
Orientacja: Heteroseksualna

Informacje Użytkowe:
Oceny: Brak
Stan Konta: 200 rubli atlanckich

Ekwipunek:  
Kuralet (1)
Komplet podręczników (klasa pierwsza)
Zestaw szat (letni i zimowy)
Karta Transportowa (semestr)
Karnet Stołówkowy (semestr)
Karta nauczyciela
Poradnik Nauczyciela

KA: N.M.CP.GiR



Podstawowe informacje:
Imię: Connor
Nazwisko: Petryk
Wiek26 lat
Miejsce Zamieszkania: Akademik Szkolny [X pokój]

Rozszerzone informacje:
KlubyBrak
PrzyjacieleBrak
SympatiaBrak
Wrogowie: Brak

Tożsamość:
Wzrost160 cm
Waga: 60 kg
Kolor oczu: Brązowe
Kolor włosów: Brązowe
Cechy szczególne: Takie miłe stworzonko. I urocze.
Rasa: Wilkołak (Omega)
Orientacja: Heteroseksualna

Informacje Użytkowe:
Oceny: Brak
Stan Konta: 200 rubli atlanckich

Ekwipunek:  
Kuralet (1)
Komplet podręczników (klasa pierwsza)
Zestaw szat (letni i zimowy)
Karta Transportowa (semestr)
Karnet Stołówkowy (semestr)
Karta nauczyciela
Poradnik Nauczyciela

KA: N.F.AM.DiD


Podstawowe informacje:
Imię: Adela, Adela, co z ciebie za pannisko wyrosło?!
Nazwisko: Mruczysław
Wiek: 36 lat
Miejsce Zamieszkania: Akademik Szkolny [X pokój]

Rozszerzone informacje:
KlubyBrak
PrzyjacieleBrak
SympatiaBrak
Wrogowie: Brak

Tożsamość:
Wzrost170 cm
Waga: 70 kg
Kolor oczu: Niebieskie
Kolor włosów: Brązowe
Cechy szczególne: Panowie, oczy znajdziecie wyżej.
Rasa: Człowiek
Orientacja: Heteroseksualna

Informacje Użytkowe:
Oceny: Brak
Stan Konta: 200 rubli atlanckich

Ekwipunek:  
Kuralet (1)
Komplet podręczników (klasa pierwsza)
Zestaw szat (letni i zimowy)
Karta Transportowa (semestr)
Karnet Stołówkowy (semestr)
Karta nauczyciela
Poradnik Nauczyciela

KA: N.M.RP.WiM

Podstawowe informacje:
Imię: Rabbi, to w ogóle dziwny człowiek jest, bo Mińsk też nie wie, co on tutaj robi, ani dlaczego w ogóle mówią do Laquerajila Rabbi, ale dyrektor nie ma z tym problemu, skoro nie potrafi wymówić prawdziwego imienia swojego podwładnego. A nawet jeżeli za tym kryje się grubsza sprawa, to nic nikomu do tego.
Nazwisko: Polovieński
Wiek: 43 lata
Miejsce Zamieszkania: Akademik Szkolny [X pokój]

Rozszerzone informacje:
KlubyBrak
PrzyjacieleBrak
SympatiaBrak
Wrogowie: Brak

Tożsamość:
Wzrost189 cm
Waga: 90 kg
Kolor oczu: Zielone
Kolor włosów: Ciemny blond
Cechy szczególne: Amisz się znalazł.
Rasa: Człowiek
Orientacja: Heteroseksualna

Informacje Użytkowe:
Oceny: Brak
Stan Konta: 200 rubli atlanckich

Ekwipunek:  
Kuralet (1)
Komplet podręczników (klasa pierwsza)
Zestaw szat (letni i zimowy)
Karta Transportowa (semestr)
Karnet Stołówkowy (semestr)
Karta nauczyciela
Poradnik Nauczyciela

Spadam [28]

Prawie zdechłem z powodu hiperwentylacji spowodowanej nagłym atakiem śmiechu, gdy dziewczyna zaczęła dławić się winem i prawie co jej nosem poszło. Rzeczywiście, blondynkom było do twarzy z czerwonym.
— Jak bardzo nie chcę tego mówić, to z koszulką się zgodzę, sama pewnie piszczę — odparła, na co ponownie parsknąłem śmiechem, wyprężyłem się i mruknąłem z satysfakcją, bo zdecydowanie uwielbiałem, jak mi miziali i podlewali komplementami ego. Pyszałek i narcyz ze mnie, no co począć. — Czekam aż dołączysz do Chippendalesów, obiecuję, zaproszę cię na mój wieczór panieński, jeżeli do niego kiedykolwiek dojdzie — dodała na sam koniec, śmiejąc się w najlepsze, a ja zareagowałem tylko mruknięciem.
— Aż taką przyszłość mi wróżysz? Może serio powinienem się tego chwycić, jak od razu takie teksty są rzucane? — Wypuściłem z płuc gromki śmiech i poprawiłem się w miejscu, zaciągając niżej koszulkę, która zdążyła się zachachmęcić i podwinąć.
Ściągnąłem usta i odwróciłem wzrok od nastolatki.
— Mogę zajarać? — spytałem po krótkiej chwili, zerkając na nią kątem oka.
Nie wiedziałem jeszcze, na co do końca miałem ochotę. Szlugi i kalafiory, czy może jednak zioło. Chociaż zdążyłem się już tak zapchać tytoniem, że prawdopodobnie sięgnę po to drugie.
Wciąż dudniło mi w głowie.
Krew ciągle buzowała.
Palce nerwowo stukały, myśli pędziły z niezwykłą prędkością.

Wprowadzenie: Mackenzie [2]

W końcu na horyzoncie zamajaczył ten nasz nowy nabytek. Blondynka z kapeluszem, którego rondo przypominało parasol. W sumie pewnie się przydawało, przecież właśnie zaczęło padać jak z cebra, a ja bez jakiekolwiek osłony stałem tak z kapturem zaciągniętym na włosy. Przeklinałem cicho w głowie, bo pewnie włosy zlokują się trzy razy bardziej, afro za chwilę wybuchnie, a gdy spotkają się bezpośrednio z wodą, a nie tylko z wilgocią, oklapną i będę wyglądał jak ten biedny, wychudzony kundelek.
Gdy stanęła przede mną, uśmiechnęła się i wyciągnęła dłoń, automatycznie poprawiłem się w miejscu, również wymuszając ten podobno radosny grymas.
— Mackenzie — przedstawiła się krótko, gdy uścisnąłem bez wahania rękę nastolatki i skinąłem głową. Czyli tak, to zdecydowanie była ta, którą miałem za zadanie oprowadzić po uczelni.
— Yamir, cała przyjemność po mojej stronie — odparłem rześko, próbując nie udławić się przy okazji deszczem. — Mam cię oprowadzić, ale masz ci los taką pogodę, co powiesz na wejście do środka i zaprezentowanie ci przynajmniej budynku szkoły, póki padać nie przestanie? — kontynuowałem, kierując się w stronę drzwi i otwierając je przed dziewczyną. — Później może podepniemy się pod kogoś z parasolką i uda nam się pokazać twoją kwaterę bez uprzedniego przeżycia potopu atlanckiego.

Spadam [27]

Spojrzał na zegarek w swoim telefonie, po czym wzruszył ramionami, a ja oczywiście nie usłyszałam odpowiedzi, której w ogóle nie dostałam. Cały Nivan Oakley przysięgam.
Przymknął oczy, ziewnął i wziął łyk wina, po czym się uśmiechnął, tak delikatnie i błogo, sama nie wiem, czy do końca był świadomy tego drobnego gestu, z którym zdecydowanie było mu do twarzy. Bo zdecydowanie dobrze wyglądał właśnie z takim uśmiechem, a nie zmarszczonym czołem, smutkiem w błękitnym oczach i złością wymalowaną w zaciśniętych pięściach. Spokojny, rozluźniony.
Takiego lubiłam go oglądać.
— Noc jeszcze młoda — odparł, dalej leniwie, z tym Nivowym spokojem i otworzył błękitne oczy. Posłałam mu przyjazny uśmiech, przy okazji biorąc łyk wina. — Ale co, nie nadaję się na takiego tancerza? Jak podwijam koszulkę, to już piszczą. Dobra alternatywa dla niespełnionych marzeń, jak myślisz? — zapytał, parskając śmiechem, a ja po prostu się zakrztusiłam, napój stanął mi w gardle czy nie trafił do odpowiedniej dziurki, kto to wie, ważne, że zaczęłam kaszleć jak szalona i przechyliłam się gwałtownie do przodu, a moja twarz pewnie zrobiła się na krótką chwilę czerwona.
— Jak bardzo nie chcę tego mówić, to z koszulką się zgodzę, sama pewnie piszczę — oświadczyłam, dalej pokasłując, choć i tak zdecydowanie się uspokoiłam. Wzięłam głęboki oddech, po czym oparłam policzek na mojej dłoni. — Czekam aż dołączysz do Chippendalesów, obiecuję, zaproszę cię na mój wieczór panieński, jeżeli do niego kiedykolwiek dojdzie — stwierdziłam i parsknęłam śmiechem, ponownie zaczynając kręcić bączki swoją stopą.

Wprowadzenie: Mackenzie [1]

Krople deszczu uderzają o szybę i przylegając do niej, jakby była stworzona z taśmy klejącej, spływają na parapet. W pokoju nie ma nikogo oprócz przeciętnego wzrostu blondynki, która z zamkniętymi oczami opiera się o niedopiętą walizkę. Czarny kapelusz, wręcz nieodłączny element jej stroju stanowiący wątłą ochronę przed deszczem, kapie od nadmiaru wchłoniętej wody i opada na oczy dziewczyny. Walizka przewraca się i odsłania białą kartkę. Widnieje na niej napis „Mackenzie Nixon”, a pod nim nabazgrany jest jakiś numer telefonu i adres. Blondynka otwiera oczy, gdy z jękiem uderza plecami o podłogę. Ma ochotę znowu poddać się zmęczeniu po nieprzespanej nocy, lecz zdaje sobie sprawę, że już jakiś czas temu, zanim zaczęło, po raz kolejny, padać, miała stawić się przed uczelnią. Niechętnie podnosi się i otwiera walizkę. Wyjmuje z niej lekką kurtkę, która w żadnym wypadku nie stawi czoła wodzie i dołączy do ogromnej kolekcji przemoczonych w dniu dzisiejszym rzeczy. Otwiera drzwi i ziewając rusza w stronę wyjścia, a następnie przed szkołę. Wbrew jej oczekiwaniom rzeczywiście ktoś na nią czeka, a wszystko nie okazuje się snem, w który ma ochotę zapaść. Gdy dochodzi do owej osoby, chłopaka o kasztanowych włosach i dosyć ciemnej cerze, jest już całkowicie mokra, ale zmusza się do uśmiechu, skutecznie hamowanego przez ogarniające ją zmęczenie. Zupełnie nie wie, co ma powiedzieć, a że nie lubi czekać na innych, mówi tylko krótkie i przereklamowane „Mackenzie” i wyciąga dłoń na znak przywitania.

Spadam [26]

Ten wzrok mówiący „Co ty pieprzysz, Oakley” doprowadził mnie, wraz z odrobiną wina w istnie szampański nastrój, gdzie szczerzyłem się od ucha do ucha, parskając przy okazji pod nosem i kręcąc głową z politowaniem.
— A ja za dziwkę, co? — odparła, stukając się palcem w czoło, na co głośno prychnąłem i podrapałem się po policzku. — Pewnie coś z zielarstwem mi zostanie, chyba nic innego nie potrafię — kontynuowała, za chwilę opierając głowę na łóżku i jęcząc niczym jaka umęczona dusza, czy cholera w sumie wie co. — Która już jest?
Spojrzałem niechętnie na zegarek w telefonie, zmrużyłem oczy, wydąłem wargi i w sumie to nawet nie zakodowałem ułożenia cyferek na ekranie. Wzruszyłem ramionami, ziewając i za chwilę ponownie upijając odrobinę wina.
Uśmiechnąłem się mimowolnie na wspomnienie dłoni Melanii, która zawsze w takich momentach przemykała po mojej głowie, przeczesywała i odgarniała włosy, czy gładziła palcami policzek.
Chyba powinienem do niej zadzwonić albo w ogóle zerwać się w którymś tygodniu i ją odwiedzić.
— Noc jeszcze młoda — odparłem leniwie, otwierając równie niechętnie oczy i spoglądając na nastolatkę sennie. — Ale co, nie nadaję się na takiego tancerza? Jak podwijam koszulkę, to już piszczą. Dobra alternatywa dla niespełnionych marzeń, jak myślisz? — parsknąłem śmiechem.

piątek, 25 maja 2018

Spadam [25]

Zerknął na mnie, raczej bez przekonania, a ja w myślach westchnęłam ciężko i skrzywiłam się nieznacznie (a może i znacznie, przecież to drugie osoby powinny to oceniać), bo Nivan Oakley raczej do optymistów nie należał.
— Pewnie od razu po wszystkim praca. Albo nawet zrezygnuję z ostatniej, może dwóch ostatnich klas —  stwierdził, a mnie może i wmurowało. Bo przecież zrezygnowanie z dwóch ostatnich klas oznaczało, że dokładnie za dwa semestry już nie będę mogła usiąść z nim w ten sposób, na podłodze z lampką wina, wpatrując się w te niebieskie oczy z przyjacielską czułością i po prostu porozmawiać, gdy było nam ciężej, gorzej. Opuścił wzrok. — Robię już doświadczenie u Mińska, więc może mnie gdzieś zatrudnią. Informatyka czy coś — dodał szybko, a ja pokiwałam głową i sama uciekłam swoim spojrzeniem na bok, stukając kilka razy palcem o szkło — W ostateczności zrobię za striptizera — parsknął głośnym śmiechem, wybijając mnie od razu z melancholijnego nastroju i wprawiając w zupełnie przeciwny stan.
— A ja za dziwkę, co? — stwierdziłam, pukając się palcem w czoło. Zerknęłam na swoją prawą stopę i zaczęłam kreślić nią kółka. — Pewnie coś z zielarstwem mi zostanie, chyba nic innego nie potrafię — dodałam szybko, przekręcając głowę w bok. Wzięłam głęboki oddech, odchylając głowę do tyłu, przez co opadła ona prosto na miękki materac. Jęknęłam. — Która już jest?

Kochanie przestań ryczeć [21]

— Yhym — dostałem w końcu odpowiedź.
Jedno, pieprzone słowo, ba, nawet nie słowo, raczej chrząknięcie czy burknięcie, które sugerowało, że chyba dyskusja ze mną jej się po prostu znudziła.
Zmarszczyłem czoło, stukając palcem o blat stołu, po czym podniosłem kubek z kawą, by ostatecznie ją dopić, a następnie w spokoju zabrać się za tartę, zastanawiając się nad sensem życia i tego typu sprawami, bo Ophelion chyba nie chciała bawić się ze mną w towarzysza rozmowy, bo również na koniec po prostu zamilkła, powoli pożerając swoje ciastko, raczej z widoczną na jej dosyć ślicznej twarzyczce rozkoszą.
No może gdyby była trochę starsza, to zacząłbym się nią interesować, ale pozostawało mi po prostu posyłać jej przepełnione politowaniem uśmiechy, bo dla mnie już chyba na zawsze miała pozostać głupiutkim bachorem z wygórowanym ego i brakiem wyczucia w pewnych sytuacjach, choć zdecydowanie, ciekawym. Tej cechy odebrać jej nie mogłem i wydaje mi się, że większość z nas również by się ze mną zgodziło.
— Yhym? — mruknąłem, odbijając piłeczkę i przekrzywiając głowę z podniesioną, prawą oczywiście, brwią.
Bo ja nie przepadałem za zwyczajnym "yhym", to również było pewne, jak dwa plus dwa równe cztery. A takie bezsensowny brak zainteresowania, chęci do pociągnięcia dalej dyskusji zdecydowanie mnie zniechęcał.
Bo niby co takiego miała taka osoba do zaoferowania?

Spadam [24]

— Zdecydowanie, tylko czekam, aż w końcu zorganizują ten bal — odparła, przyprawiając mnie o uśmiech i mruknięcie, bo w sumie też jako tako na niego czekałem. A raczej okazje z nim powiązane. — To wszystko wina alkoholu, robimy się melancholijni i tacy... smutnawi. Mam wrażenie, że zaraz się popłaczę, bo to wszystko przecież niedługo się skończy, nawet jeżeli są to jeszcze dwa lata — dodała jeszcze z ciężkim, ale to naprawdę ciężkim westchnięciem. — Przecież dopiero co was poznałam, a już siedzę w czwartej klasie, piszę pracę na koniec tego roku, potem piąty rok i może szósty, jeżeli się zdecyduję. No a potem w świat i w sumie to nie wiem, co chcę ze sobą począć.
Cisza przerywana stukotem palców Przewalskiej. Przez chwilę nie musieliśmy rozmawiać.
Ba, nawet nie chcieliśmy. Temat zszedł na tory niezbyt przyjemne, a raczej te, które staraliśmy się jako tako unikać.
— A ty Nivan? Jakieś plany na przyszłość?
Dożyć jebanych dwudziestu trzech lat będzie chyba największym planem i największym sukcesem, jaki majaczy mi na horyzoncie, jak mam być szczery.
— Pewnie od razu po wszystkim praca. Albo nawet zrezygnuję z ostatniej, może dwóch ostatnich klas. — Wydąłem delikatnie usta, opuszczając przy okazji wzrok. — Robię już doświadczenie u Mińska, więc może mnie gdzieś zatrudnią. Informatyka czy coś.
A jak nie to przecież ma się inne sposoby.
— W ostateczności zrobię za striptizera — parsknąłem śmiechem.

Srebrniki to urocze bachory [11]

Pokręciłem głową na widok prężącego się dumnie robaka, obracającego się, prostującego, machającego niezgrabnie owłosionymi nóżkami i starającego się zaprezentować od jak najlepszej strony, wywołując u mnie ciche salwy śmiechu, rozbawienie i tak dalej.
— Pierwsza złota zasada, żadnych bratków w pobliżu, bo zaraz zostaną zamordowane bez żadnej litości i przy okazji ktoś morze dostać w mordę doniczką. Nie żartuję. Jak pewnie zauważyłeś, uwielbia być w centrum uwagi i bywa strasznie zazdrosny. Staje na rogach, żeby tylko na niego spojrzeć. I tak właściwie wszystkie srebrniki z drobnymi wyjątkami tak mają. Najśmieszniej jest wtedy, gdy przychodzi czas zbudowania sobie gniazdka i bez pardonu przeszukują wszystkie szuflady, żeby wybrać ubrania, które mogą wykorzystać. Chociaż wtedy nie było mi do śmiechu. Nie oddam ci następnych swetrów. Z pożywieniem nie jest źle, tylko trzeba chować przed nimi włoskie orzechy i nie pozwalać zjadać liści klonowych, bo potem ma się kłopot, a zwierzak dostaje świra albo zdycha ci na rękach. I pamiętać, żeby stępić mu co jakiś czas różki, żeby nikogo na nie nie nadział, bo często zapominają, że mogą komuś zrobić krzywdę, gdy radośnie latają od osoby do osoby. I dopóki nie zaprzyjaźnisz się bardziej ze srebrnikiem, to lepiej sam tego nie rób, zaczynają się bronić. I chyba tyle…
Mrugałem intensywnie przez całą wypowiedź, jakby mając nadzieję, że pomoże mi to jakkolwiek w przyjmowaniu informacji odnośnie wychowania tego małego szatana w robaczym pancerzyku. Dużo, nagle, w końskich dawkach i niezwykle szybko, wszystko przeplatane prychnięciami, występami Krzysia i krótkimi ruchami.
Czułem się, jakby coś mnie przejechało, bo zdecydowanie było tego zbyt wiele.
— To chyba odpuszczę — odparłem z cichym parsknięciem, klepiąc Krzysia po grzbiecie i zaciągając zagubiony kosmyk za ucho. — Bez obrazy, jesteś przedstawicielem cudownego gatunku, ale jak to słyszę, to głowa mała, a trzeba się jeszcze samym sobą zaopiekować — zaśmiałem się cicho. — W sumie to cię podziwiam, jak mam być szczery.

Spadam [23]

— Byłbym najgorszym pomiotem, gdybym nie pamiętał — mruknął z typowym uśmieszkiem na twarzy, po czym wziął łyk ze swojego kieliszka. — Trzeba będzie to jeszcze kiedyś powtórzyć, potrzebuję z wami zatańczyć, Przewalska — oświadczył, gdy ostawiał szkło na bok, a ja z chęcią pokiwałam głową, zgadzając się z chłopakiem, bo miał rację. Oboje musieliśmy jeszcze choć ten jeden raz popłynąć w walcu. — Czy to już ten moment życia, gdzie jesteśmy tak starzy, że zbiera nam się na melancholijne wspominania? — zapytał z przekąsem, na co przewróciłam oczami.
— Zdecydowanie, tylko czekam, aż w końcu zorganizują ten bal — mruknęłam z uśmiechem i wzięłam łyk wina. — To wszystko wina alkoholu, robimy się melancholijni i tacy... smutnawi — stwierdziłam, krzywiąc się niemiłosiernie i spoglądając kątem oka na nasze kieliszki. — Mam wrażenie, że zaraz się popłaczę, bo to wszystko przecież niedługo się skończy, nawet jeżeli są to jeszcze dwa lata — powiedziałam, zamykając na chwilę oczy i westchnęłam głośno. — Przecież dopiero co was poznałam, a już siedzę w czwartej klasie, piszę pracę na koniec tego roku, potem piąty rok i może szósty, jeżeli się zdecyduję. No a potem w świat i w sumie to nie wiem, co chcę ze sobą począć.
Zastukałam palcami o wykładzinę i po raz drugi wypuściłam powietrze z płuc.
— A ty Nivan? Jakieś plany na przyszłość?

czwartek, 24 maja 2018

Spadam [22]

Krótkie skinienie głową, podziękowanie, na które odparłem tylko i wyłącznie ledwo majaczącym na ustach uśmiechem.
— No. A później i przyjdzie czas na mnie — dodała, już całkiem mnie dobijając, zabijając, kopiąc leżącego i tak dalej można wymieniać. Po prostu przyprawiła mnie o dreszcze i myśli gorsze niż złe, bo rzeczywiście, ona też za chwilę stąd wylatuje. — Ewentualnie zostanę na rok, żeby uczyć zielarstwa i jakoś zarobić. W sumie to sama nie wiem, okaże się, może od razu polecę na uniwersytet, chociaż w takim przypadku i tak pewnie byłabym jedną z młodszych — dodała, opierając się o materac należący do łóżka Yamira, podciągając kolana pod brodę i nawet wzruszyła ramionami. — To wszystko szybko leci. Pamiętasz jeszcze bal? — spytała i może nawet zaśmiała się pod nosem.
— Byłbym najgorszym pomiotem, gdybym nie pamiętał — odparłem z uśmiechem, wychylając przy okazji kieliszek. — Trzeba będzie to jeszcze kiedyś powtórzyć, potrzebuję z wami zatańczyć, Przewalska. — Odstawiłem szybko naczynie i skrzyżowałem nogi, przeciągając się, wyciągając i ziewając siarczyście. — Czy to już ten moment życia, gdzie jesteśmy tak starzy, że zbiera nam się na melancholijne wspominania? — zapytałem niby z przekąsem, niby rozbawiony, ale przede wszystkim szczęśliwy.
Że no wtedy podszedłem i poprosiłem ją do tego nieszczęsnego tańca.
Że w ogóle tam poszedłem.
I że później ponownie ją spotkałem.

Herbata zawsze jest dobra [9]

Oczywiście zareagowała tym wspaniałym śmiechem, no i nawet brwi uniosła w zdziwieniu, taki zdolniacha ze mnie. Szybkie poprawienie materiału, który leżał na jej kolanach i zerknięcie w moją stronę, gdy uporała się ze spódniczką.
— Lubię twój ogon, więc proszę, dbaj o niego — dodała, ciągle chichocząc, a ja może nawet odrobinę się zarumieniłem, ale tylko odrobinę i może ogon też to usłyszał [raczej na pewno] i dlatego skitrał się pomiędzy moimi nogami, kuląc się i machając końcówką jak najęty. — Poza tym, jak można nie odróżnić mleka sojowego od kokosowego? — Wzruszyłem ramionami, oglądając przy okazji proces picia herbaty i uśmiechnąłem się pod nosem, widząc nieco oburzoną i zdziwioną minę dziewczyny. — Lubię cię słuchać, niezależnie od tego, co mówisz. Możesz nawet gadać o tym, co zjadłeś na śniadanie.
— Miło to słyszeć — odparłem cicho, przenosząc spojrzenie na kolana i stukając palcami o filiżankę.
W końcu przez ostatnie kilka lat mało kto cieszył się, gdy otwierałem pysk, żeby powiedzieć, chociaż „Dzień dobry”.
— I nie wiem, nie pytaj mnie o to, mówię no durna baba, cholerka jasna. Może cudzoziemka, może niedowidzi, a może antyszczpionkowiec. Kto ich tam już w sumie wie — parsknąłem śmiechem, kręcąc głową i spoglądając na Jaśminka.
Czasem trudno było mi pojąć, jak starzy w sumie jesteśmy i jak długo się znamy.
Nierealnie w sumie.
Przecież dopiero co ją z dworu ściągałem.
Dopiero co mi powiedziała, że mam bardzo ładny kolor skóry.
Dopiero co wypiliśmy pierwszą w naszej historyjce herbatkę.

Srebrniki to urocze bachory [10]

— Ale za to bardzo uroczy bachor. — Roześmiałam się, gdy doszedł do moich uszu cichy komentarz Damiena i kiwnęłam głową na potwierdzenie, znajdując jaskrawy, błękitny melonik z czarnym paskiem i wcisnęłam go na łepek Krzysztofa, pomiędzy rogami. Zaraz jego postawa zrobiła się jeszcze dumniejsza, o ile było to możliwe i obrócił się wokół własnej osi. Jego oczka wbijały się we mnie i świdrował mnie wzrokiem, jakby chciał mi coś powiedzieć. — Jak wygląda utrzymywanie go? Sam chciałem się kiedyś za takie rzeczy zabrać, ale opinie w internecie mało mi mówią.
Zerknęłam przelotnie kątem oka na bruneta i zastanowiłam się nad odpowiedzią. Jednak zanim jej udzieliłam, znalazłam czarną muchę do kompletu, która ładnie komponowała się z pasami na pancerzyku robaka i mu ją założyłam. Dopiero gdy zadowolony robak podleciał do chłopaka, żeby się przed nim wdzięczyć i zaprezentować, jak ładnie wygląda, odezwałam się:
— Pierwsza złota zasada, żadnych bratków w pobliżu, bo zaraz zostaną zamordowane bez żadnej litości i przy okazji ktoś morze dostać w mordę doniczką. Nie żartuję. — Skrzywiłam się na wspomnienie, gdy Luc chciał zaznaczyć swoje terytorium i w okolicach jego pokoju było mnóstwo rzeczonych kwiatów. Nadal w uszach rozbrzmiewał mi dźwięk nosa brata, który spotkał się z doniczką. — Jak pewnie zauważyłeś, uwielbia być w centrum uwagi i bywa strasznie zazdrosny. Staje na rogach, żeby tylko na niego spojrzeć. I tak właściwie wszystkie srebrniki z drobnymi wyjątkami tak mają. Najśmieszniej jest wtedy, gdy przychodzi czas zbudowania sobie gniazdka i bez pardonu przeszukują wszystkie szuflady, żeby wybrać ubrania, które mogą wykorzystać. Chociaż wtedy nie było mi do śmiechu. — Usłyszałam radosny, niewinny szczek, na co teatralnie westchnęłam. — Nie oddam ci następnych swetrów — burknęłam, pokazując język Krzysztofowi, który szczeknął jeszcze raz. — Z pożywieniem nie jest źle, tylko trzeba chować przed nimi włoskie orzechy i nie pozwalać zjadać liści klonowych, bo potem ma się kłopot, a zwierzak dostaje świra albo zdycha ci na rękach. I pamiętać, żeby stępić mu co jakiś czas różki, żeby nikogo na nie nie nadział, bo często zapominają, że mogą komuś zrobić krzywdę, gdy radośnie latają od osoby do osoby. I dopóki nie zaprzyjaźnisz się bardziej ze srebrnikiem, to lepiej sam tego nie rób, zaczynają się bronić. — Odruchowo potarłam się po przedramieniu. Byłam zbyt głupia i zbyt pewna siebie, żeby posłuchać się taty, a potem dostałam za swoje.
Przeczesałam palcami włosy, zastanawiając się, czy czegoś nie pominęłam i czy przypadkiem nie starałam się za bardzo streszczać.
— I chyba tyle…

Srebrniki to urocze bachory [9]

Dziecięca radość, która za chwilę wtargnęła na twarz nastolatki, jak i robaczka, o ile ten takową posiadał, rozbawiłaby chyba największego mruczka, bo kto nie wyszczerzyłby się na widok małej, rozlatanej nastolatki, która podskakuje i energicznie klaszcze? Do tego za chwilę przyczepia się do ciebie i mocno przytula, prawie pozbawiając dostępu do tlenu.
Urocze dziecko, naprawdę.
— Więc najpierw zaczynamy od Krzyśka, bo jak już pewnie zauważyłeś, to taki mały absorbujący, narcystyczny robak-bachor, którego mimo wszystko kocham, bo to moje dziecko — rzuciła szybko, wręcz na jednym wydechu. Pokiwałem tylko, mniej energicznie niż ona, głową, uśmiechając się łagodnie i przystając na propozycję wspólnego spędzenia dnia, chociaż byłem bardziej niż pewien, że skończy się to wyczerpaniem.
— Jak już mówiłam, bachor — skwitowała krótko dziewczyna, gdy znaleźliśmy się już w jej pokoju, a Krzysiu zaczął w najlepsze buszować po swoich ubrankach, których chyba miał więcej, niż ja ciuchów.
— Ale za to bardzo uroczy bachor — dodałem cicho, parskając śmiechem i zerkając na Izel, która próbowała ogarnąć amazoński busz, który srebrnik postanowił po sobie pozostawić. Zaciągnąłem rękawy swetra na dłonie i usadziłem się na łóżku dziewczyny. Albo jej współlokatorki. Nikt w sumie nie wie. — Jak wygląda utrzymywanie go? Sam chciałem się kiedyś za takie rzeczy zabrać, ale opinie w internecie mało mi mówią.

Srebrniki to urocze bachory [8]

Damien uśmiechnął się ładnie, z rozbawieniem i nie wyglądał, jakby mój zapał oraz moja mała obsesja na punkcie stworzeń, które miały więcej nóg niż powinny i budziły w większości społeczeństwa obrzydzenie, go męczył. Naprawdę, gdyby się zgodził do założenia Klubu Owadów [albo czegoś w ten deseń] i zgarnęłabym jeszcze Evive, a Mińsk rzuciłby mi w końcu pozwolenie, byłoby cudownie. Naprawdę okropnie, strasznie, cholernie, niewyobrażalnie cudownie.
— Możemy obskoczyć dwie atrakcje, jeśli taka potrzeba. Czasu wolnego mam aż zanadto, więc — tutaj rzucił spojrzenie Krzysztofowi, mówiąc cicho. Zastanawiałam się, czy kiedykolwiek na kogoś krzyczał albo podniósł głos choć trochę. — Jaka kolejność to tylko od was zależy.
Przysięgam, że przeważnie nie okazuję takiej radości pomijając chwilę, gdy fangirluję, ale podskoczyłam, klaszcząc w dłonie i wydałam z siebie bliżej nieokreślony dźwięk wyrażający prawdopodobnie szczęście, po czym przytuliłam krótko Damiena i zaczęłam go ciągnąć w stronę pokoju. Czułam, że Krzysztof prycha i fuka, gdy wykonywałam te parę dość szybkich i gwałtownych czynności i jeszcze bardziej zagrzebuje się w moich włosach. Mogę oddać mu moją kurtkę na gniazdo i największą miskę, jaką znajdę, ale niech w moich włosach nie mieszka.
— Więc najpierw zaczynamy od Krzyśka, bo jak już pewnie zauważyłeś, to taki mały absorbujący, narcystyczny robak-bachor, którego mimo wszystko kocham, bo to moje dziecko — parsknęłam, śmiejąc się pod nosem.
Gdy znaleźliśmy się w pomieszczeniu, puściłam bruneta, rzucając ciche „Rozgość się” i wyciągnęłam kuferek, który był wypełniony strojami srebrnika. Żuczek na widok swojej garderoby zaszczekał radośnie i zaraz zleciał mojej głowy, zostawiając fioletowe kosmyki skołtunione oraz potargane na rzecz wybierania, w co mam go przebrać. Spojrzałam na Damiena z rozbawieniem i zaczęłam rozczesywać palcami włosy.
— Jak już mówiłam, bachor.

Srebrniki to urocze bachory [7]

Ukontentowana moją odpowiedzią dziewczyna, za chwilę zaczęła wyjaśniać, co miała w planach, co można zrobić i jak spędzić wspólnie czas.
— Więc jak na razie mam dwie. — Pokiwałem głową, a zwierzak zaszczekał głośno, jakby chcąc tylko potwierdzić słowa nastolatki. A może zwrócić na siebie uwagę. Był chyba istotą pragnącą jak największej atencji i uwagi ze strony otoczenia. — Mamy. Pierwszą jest bawienie się z Krzyśkiem w dom mody, ponieważ narzeka mi na brak publiczności, a Evive jako jego nemezis się pod tą kategorię nie zalicza nawet. Druga to budowanie domków dla motyli. Miota mną, bo nadal nie dostałam odpowiedzi na motylarnię, a moja rodzina raczej nie zgodzi się na następną jakąkolwiek owadzią farmę. Nawet jeśli ich wzrost nie przekracza wielkości mojej dłoni. — Uśmiechnąłem się i zaśmiałem w duchu, widząc niego oburzoną minę Izel, która najwidoczniej bardzo to przeżywała.
Przyznam, oboje mieli dość bujną wyobraźnię i zaskakujące pomysły, które u przeciętnego obatela wzbudziłyby tylko kręcenie głową z politowaniem. A ja tylko szczerzyłem się jak głupi do sera, bo było to zaprawdę izelowate.
— Możemy obskoczyć dwie atrakcje, jeśli taka potrzeba. Czasu wolnego mam aż zanadto, więc — odparłem cicho, zerkając uważnie na podekscytowane, rozruszane zwierzątko, które radośnie przebierało nóżkami na głowie nastolatki. — Jaka kolejność to tylko od was zależy.

Srebrniki to urocze bachory [6]

Wzruszył ramionami, leniwie rozciągając usta w uśmiechu, a z czarnych włosów poczochranych przez Krzyśka uciekł kosmyk. Damien kojarzył mi się troszku z leniwcem. Takim miłym, kochanym, śpiącym leniwcem. Słysząc jego ciężkie westchnięcie, zaśmiałam się cicho i wygrzebawszy spinkę z biedroneczką, stanęłam na palcach, chcąc mu ten kosmyk „umocować” na miejscu, żeby mu nie majtał przed twarzą i nie denerwował.
— Jak zawsze czysty i cały do twojej dyspozycji. A cóż macie do zaproponowania, co? — Wyszczerzyłam się od ucha do ucha, w głowie układając poszczególne rzeczy. Od Mińska nadal nie dostałam odzewu w sprawie motylarnii i raczej nie dostanę, a samorządu nie miałam zamiaru dręczyć na początku roku. I tak już mieli wystarczająco dużo na głowie, a ja nie chciałam dokładać nikomu swoich próśb o hodowlę owadów. W luj uroczych owadów, ale cóż. Trzeba zadowolić się alternatywą.
— Więc jak na razie mam dwie. — Szczeknięcie Krzyśka, poplątanie włosów jednym ruchem nóżki. Zaraz się poprawiłam. — Mamy. Pierwszą jest bawienie się z Krzyśkiem w dom mody, ponieważ narzeka mi na brak publiczności, a Evive jako jego nemezis się pod tą kategorię nie zalicza nawet. Druga to budowanie domków dla motyli. Miota mną, bo nadal nie dostałam odpowiedzi na motylarnię, a moja rodzina raczej nie zgodzi się na następną jakąkolwiek owadzią farmę. Nawet jeśli ich wzrost nie przekracza wielkości mojej dłoni. — Wydęłam wargi niezadowolona.

Srebrniki to urocze bachory [5]

Izel uśmiechnęła się w ten izelowaty, bardzo ładny, przyjemny dla oka i ogólnie rzecz biorąc ratujący cały wszechświat sposób, przez który rozpływałem się jak cukier wsypany do dobrej, ciepłej jeszcze herbaty. Krzysiu coś tam szczeknął, coś tam warknął i usadowił się wygodniej na fioletowej głowie.
— Wybacz, lubi pchać swoje nogi tam gdzie nie powinien. Zwłaszcza gdy poznaje kogoś nowego i go szufladkuje, ale to w cholerę przekupna bestia. Za woreczek pestek słonecznika nawet zatańczy. —  Wyciągnęła dłoń i pogładziła stworzenie, na co się uśmiechnąłem. Zdecydowanie oboje byli bardzo osobliwi, jedyni w swoim rodzaju i nadzwyczaj cudowni.
— Jesteś wolny czy masz jakieś plany i będziesz gdzieś pędzić? — zapytała, zadzierając lekko głowę, na co wzruszyłem ramionami z leniwym uśmiechem, wsadzając za chwilę dłonie do kieszeni nieco za dużych spodni. Pojedynczy kosmyk jakoś znalazł drogę ucieczki spod gumki i zaraz opadł mi na policzek, na co mogłem tylko ciężko westchnąć.
— Jak zawsze czysty i cały do twojej dyspozycji — odparłem cicho, przenosząc ciężar ciała na lewą nogę. — A cóż macie do zaproponowania, co? — dodałem jeszcze, tak dla pewności, żeby tylko pokazać dziewczynie, że z chęcią przystanę na propozycję, chociaż prawdopodobnie wyszło całkiem na opak i zrobiłem z siebie skończonego nudziarza, który nie chce spędzać czasu z ludźmi.
Co z tego, że w rzeczywistości nim byłem.
A zresztą, są rzeczy ważniejsze.
Brawo, Damien. Zaczynasz więcej mówić.
Siostra byłaby dumna, zdecydowanie.

Srebrniki to urocze bachory [4]

Mimowolnie zachichotałam, zasłaniając dłonią usta, gdy Krzysztof postanowił zbadać jamę ustną chłopaka swoją włochatą nóżką i nadal z tym radosnym popiskiwaniem przebierał pozostałymi odnóżami, jakby zajmował się najbardziej fascynującą rzeczą na świecie.
— Miło mi cię poznać, Krzychu, ale następnym razem, proszę, oszczędź moich ust, jak bardzo bym nie chciał, nie jesteś smaczny. — Wyszczerzyłam się szeroko do chłopaka, gdy mój pupil wrócił na moją głowę, kwitując to niezadowolonym szczęknięciem, ale zaraz zwinął odnóża pod siebie i spokojnie klapnął. Żywy kapelusik. Dopóki nie potarga mi włosów, powinno być ok kogo ja oszukuję? i tak to zrobi, a potem będę wyglądać, jakby uwił sobie gniazdko.
— Wybacz, lubi pchać swoje nogi tam, gdzie nie powinien. Zwłaszcza gdy poznaje kogoś nowego i go szufladkuje, ale to w cholerę przekupna bestia. Za woreczek pestek słonecznika nawet zatańczy. — Poklepałam żuczka po grzbiecie, wiedząc, że prędzej czy później upomni się o swoją porcję czułości, więc wolałam odwlec ten moment, zanim zacznie mi szczekać nad uchem o tulasy.
— Jesteś wolny czy masz jakieś plany i będziesz gdzieś pędzić? — spytałam, zadzierając niego głowę tak, żeby widzieć twarz Damiena, ale też tak, żeby nie dostać oburzonego pisku, ”bojaktotakzrzucaszmniezeswojejgłowy”. Zdecydowanie mniej się denerwowałam, niż przy naszym pierwszym spotkaniu, co było pewnie zasługą obecności Krzyśka [z nim zawsze mniej się stresowałam] i tym, że nie miałam ochoty wodzić nerwowym wzrokiem i uciekać, ponieważ byłam tym już najzwyczajniej w świecie zmęczona.

Srebrniki to urocze bachory [3]

Zwierzątko szczeknęło. Czyli jednak prawda, że mają swój nietypowy, własny styl bycia i porozumiewania się z innymi, bo powiedzmy sobie szczerze, raczej mało kto wpadłby na pomysł, że robak może odzywać się jak pierwszy lepszy kundelek znaleziony na ulicy. Do tego pysznił się jak posiadacz najczystszej krwi z najczystszych, szczerzył i machał radośnie tymi włochatymi nóżkami.
Urocze stworzonko, zaprawdę.
— Na rozwiązywaniu problemów i męczeniu rodziny oraz przyjaciół, chociaż pod koniec udało mi się wyrwać na parę wycieczek — odparła dość radośnie, przyglądając mi się uważniej tymi szarymi oczętami. — Gdzieś ty, był człowieku przez całe moje życie? Tak, pupilkuję go. Krzysiek, przywitaj się ładnie. — Zakodowałem szybko imię, kiwnąłem głową i przyznałem w myślach, że rzeczywiście, mienie mu nieźle dopasowała, wyglądał na rasowego Krzycha. Mimo mojego zachwytu nieco drgnąłem, gdy chrząszcz bez skrupułów przeskoczył na moją głowę i zajął się dokładnym badaniem kształtów mojej buzi. — ...Nie do końca to miałam na myśli, przyjacielu.
Uśmiechnąłem się nieco, łapiąc go za grzbiet i gładko odsuwając od twarzy, gdy zwierzak kolejny raz wpakował mi nogę do ust. Był dość ciężki, ale odwrócenie go pyszczkiem w moją stronę nie było niczym trudnym, chociaż miał chłopak pazura i wierzgał jak paralityk.
— Miło mi cię poznać, Krzychu, ale następnym razem, proszę, oszczędź moich ust, jak bardzo bym nie chciał, nie jesteś smaczny — parsknąłem cicho, obserwując dokładniej stworzonko i za chwilę sadzając je z powrotem na głowie nastolatki.
.
.
.
.
.
.
template by oreuis