środa, 30 maja 2018

Spadam [36]

— Masz prawo do niewiedzy, Nivan — powiedziała, a ja spojrzałem na nią nieco z dołu, dalej zachowując się jak co najmniej zagubiony szczeniak. — Możesz czegoś nie wiedzieć i powiem ci, że wcale nie musisz się o wszystkim dowiadywać. Ja nie wiem o innych rzeczach, ty nie wiesz o jeszcze jakiś, tak jak inni ludzie i patrz, żyją. Zresztą coś tam wiesz, nie przesadzaj, Nyvka. Po prostu nie myśl aż tyle, a czasami zadziałaj, oczywiście w granicach rozsądku, tak? — kontynuowała, za chwilę kładąc dłoń na moim policzku i gładząc go lekko, na co automatycznie wtuliłem się mocniej w skórę dziewczyny, zaciskając kurczowo oczy, które może nawet nieco się zaszkliły. Ponownie tego dnia, zresztą.
Oparłem się bezradnie na jej ramieniu, znowu. Ponownie padłem, wciskając wcześniej blanta do popielniczki, a potem zaciskając palce na koszulce dziewczyny i kuląc się jak pieprzone dziecko.
I nie wiem, co mi wtedy kurwa odbiło.
— To dla mnie za dużo, Wanda — zaszlochałem. Nie powiedziałem. Nie wyszeptałem. Kurwa, zaszlochałem jak ostatnia beksa jak miękka kupa gówna. — Ja już mam dość, ja nie chcę, to mnie przerasta, to wszystko, ludzie, działania, uczucia, myśli, relacje, zadania, życie, życie mnie kurwa przerasta — ryczałem jak bachor, któremu zabrano cuksa. Chociaż, może właśnie odebrano mi jakieś słodycze. — Ja zrujnowałem ludziom życie, rozumiesz to, Wanda, ja ich okradałem, ja zabierałem im dobra, jakie mieli, ja zrujnowałem sobie życie, popsułem kurwa wszystko, co miałem, nie potrafiłem... Nie potrafiłem korzystać z drugiej szansy, jaką mi dali. — Zacisnąłem palce mocniej, wbijając głowę w pierś dziewczyny. — Ja sprzedawałem to świństwo, ja pozwoliłem na to, żeby ktoś dostał kolejne dawki i żeby dalej gnił w tym gównie. Odebrałem sobie, kurwa, resztki godności i dałem mu dupy, jak ostatnia dziwka i on miał rację, jestem nią, obaj nimi jesteśmy, jestem pieprzoną szmatą, jestem kurwiem, wrzodem na dupie, który jeszcze śmie ranić Yamira i Rava za to, że kurwa, istnieją, bo oni nic mi nie robią, a ja... A ja.
Bełkotałem. Beznadziejnie bełkotałem, łkałem, spadałem głową w dół, na betonową płytę prawdy, od której wiecznie uciekałem. A im wyżej byłem, tym boleśniejszy był ten upadek, którego ominięcie było nieuniknione.
I chyba właśnie prawie dotykałem policzkiem podłoża.
— Przepraszam — jęknąłem ostatecznie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis