niedziela, 27 maja 2018

Kochanie przestań ryczeć [22]

Walsh był wściekły. Albo raczej nie był. Zazwyczaj, gdy ktoś próbował go rozgryźć obrywał tylko całkowicie innym komentarzem, co dodatkowo skłaniało mnie do myślenia, że gość ma więcej niż milion twarzy i tutaj nie należało się w nic bawić, bo nie dało się nic osiągnąć. Żadna szczególna nagroda za osiągnięcie wymaganego celu na nikogo nie czekała, ale nadal uznawałam, że powinniśmy stawiać zakłady na to, komu się uda pierwszemu złamać Adama. 
Ale to nie była ani moja rola, ani nawet moja gra. Byłam na to zbyt młoda, głupia, niedoświadczona i wciąż zastanawiająca się, po co ja się tym wszystkim paprzę. Drobna iskierka zainteresowania przeminęła mi z wiatrem, jak tylko bardziej zbliżyłam się do Miraclesa. Miałam swoją zagadkę do rozwiązania, zabawkę na nudne wieczory i kogoś w miarę bliskiego, żeby pogadać od serca i poradzić się. 
I chyba nic więcej nie potrzebowałam. 
— Yhym? — mruknął, przekrzywiając głowę z podniesioną prawą brwią.
— Yhym — potwierdziłam, kiwając głową. — Dziękuję, że się mną zaopiekowałeś w momencie ataku mojego płaczliwego humoru — podsumowałam, nie musząc wspominać raczej, że to się więcej nie powtórzy. Myślałam zdecydowanie, że wypleniłam z siebie te dziecinne, płaczliwe zapędy, jednak najwidoczniej powinnam bardziej na to uważać. Zwłaszcza, skoro zauważył to Walsh, który jednak poświęcił mi sporo swojego czasu. — Następnym razem ja stawiam ci kawę — dodałam w końcu, chociaż raczej pewnie podsunę mu kiedyś kubek pod łapę i tyle się z tego skończy, ale zawsze coś. — W sumie... Walsh, czym ty się w ogóle zajmujesz?  Davon zakładał, że piciem krwi dziewic, ale to raczej powinna być robota Ghoula. Raczej nie rozprowadzasz dragów jak Miracles z Yamirem, ale też się nie nudzisz u nas. 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis