czwartek, 31 maja 2018

Kochanie przestań ryczeć [X]

Adam Walsh wybuchnął śmiechem. Owszem, wyobrażałam to sobie jako maluteńką wyrwę w jego obronnym murze, ale nawet nie łudziłam się, że zaprowadzi mnie to do czegokolwiek. Prędzej jedynie skończę jako samobójca, który stoi nad przepaścią i zastanawia się, gdzie skrewił swoje życie. I wtedy przypomniałabym sobie ten właśnie moment, w którym zaprzedałam duszę diabłu, bo śmiech Walsha był wyjątkowy, jak cały pierdolony Walsh, dlatego tylko westchnęłam w duchu, wsłuchując się w iście inspirującą mowę chłopaka. Darł się na pół kawiarenki, jeżeli mogłabym nazwać to w ten sposób, bynajmniej nie zwracając uwagi na otoczenie, w którym się znajdował. Ciekawskie spojrzenia otaczały nas ze wszystkich stron praktycznie od samego wejścia, ale dopiero teraz przybrały na sile, osiągając swoje maksimum. 
— Jestem tu, jestem tam, gdzieś pociągnę za jakiś sznurek, gdzie indziej ukradnę komuś jedną z kart z jego talii albo wręcz przeciwnie, schowam mu ją do rękawa, a od niego zależy, czy da się złapać na kantowaniu, którego równie dobrze mógł nawet nie wykonać, ale ja po prostu komuś doniosłem — mruknął, mając minę jak kot, który dorwał się w końcu do śmietanki i próbuje oblizać wąsa. — Bawię się. Obserwuję, szacuję wynik i dbam o siebie oraz swoje samopoczucie, nie brudzę sobie rąk. I to wszystko, kochanie, żadnej większej i głębszej filozofii tu nie ma. — Westchnął pod koniec ciężko, jakby zdając sobie sprawę z tego, co zrobił.
— Musisz mieć naprawdę nudne życie, Walsh — podsumowałam, odchylając się beztrosko na krześle i posyłając najbardziej gapiącej się parze uspokajający uśmiech. — Ale dziękuję za ciastko, dobrze wiedzieć, że masz szansę wyjść jeszcze na ludzi. — A nie tylko się nimi bawić, co już dokończyłam w myślach. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis