niedziela, 27 maja 2018

Spadam [30]

Uśmiechnąłem się delikatnie, gdy przystanęła na moją prośbę, kiwając przy okazji głową. Doskonale wiedziałem, że tego nie lubiła, a mimo wszystko godziła się na znoszenie zapachu szlugów, czy skrętów.
— Tylko otwórz okno, błagam, nie chcę się udusić w tym smrodzie — postawiła tylko jeden warunek, na który z chęcią przystanąłem i nawet nie czekałem dłużej, a prawie od razu doskoczyłem do szyby i ją uchyliłem, obserwując przy okazji dziewczynę, która ponownie oparła głowę na materacu. — Co się dzieje, Nivan — spytała ostrym tonem, nieznoszącym sprzeciwu i oczekującym automatycznej odpowiedzi. Zerknąłem na nią, gdy ta nachyliła się mocno do przodu.
— Nic szczególnego, Wanda. Nic szczególnego — odparłem tylko, wiedząc, że te słowa ani trochę jej nie satysfakcjonują. Wręcz przeciwnie, doprowadzają do szału, do białej gorączki, do istnej kurwicy.
Sięgnąłem do komody, do drugiej szuflady od dołu, gdzie trzymaliśmy z Yamirem nasze wspólne zapasy. Zdecydowałem się w końcu na marychę, bo rzeczywiście, tytoń dalej zalegał mi w płucach.
Usiadłem na łóżku z ciężkim westchnięciem i zacząłem nieporadnie zwijać skręta, który wyszedł gruby, brzydki i niekształtny. Jak każdy ostatnimi czasy, bo chyba wyszedłem z wprawy.
Odpaliłem go, nie czekając ani minutki więcej.
— W sumie... Chciałbym ci o czymś — zatrzymałem się na chwilę, drapiąc po policzku i wzdychając cicho — powiedzieć. O czymś... Dość prywatnym? Czym za bardzo się nie dzielę — jęknąłem, przykładając blanta do ust i zaciągając się mocno, bo chyba przy lekkim zjaraniu byłoby łatwiej. — Bredzę, kurwa, przepraszam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis