wtorek, 28 sierpnia 2018

Bo ćpanie jest dobre na wszystko [24]

— Podziękuję, a sam jaraj, ile wlezie — odparł, zajmując się przy okazji swymi włosami, a ja w odpowiedzi z uśmiechem pokiwałem głową, wyjmując z kieszeni różową zapalniczkę i paczkę papierosów.
Podszedłem do okna, uchylając je troszeczkę, bo jednak nie chciałem zadymić całego pokoju Głowackeigo, nawet jeżeli nie miałby nic przeciwko. Po prostu wolałem cokolwiek widzieć, tak?
Wypuściłem dym z płuc i spojrzałem się na chłopaka opierającego się o łóżko, gdy odchrząknął. Podniosłem prawą brew do góry, okazując swoje zainteresowanie.
— Ulubione zespoły? — zapytał, a ja westchnąłem ciężko i skrzywiłem się niemiłosiernie, bo miałem wrażenie, że doskonale wiedział, jak ogromną torturą jest dla mnie ten typ pytania.
— Nie da się wybrać ulubionych — jęknąłem, zaciągając się papierosem. — Earth, Wind and Fire jest świetne. Bee Gees też, kocham ich całym sercem. Toto, Prince, Madonna, Cutting Crew, Blondie, jezu, Zbychu, daj mi żyć, to pytanie należy do jednych z najgorszych — mruknąłem, przymykając powieki i biorąc papierosa w palce. — Choć i tak cieszę się, że nie zapytałeś o ulubioną piosenkę, to już jest szczyt agonii — dodałem i uśmiechnąłem się nieporadnie, przekrzywiając głowę w poszukiwaniu czegokolwiek na zapalniczkę, bo o tym zdążyć niestety nie pomyślałem. — Masz może jakąś szklankę? Wiesz — zapytałem, podnosząc papierosa do góry. — I odbijam piłeczkę, twoje ulubione zespoły?

niedziela, 26 sierpnia 2018

Dobrego złe początki [X]

— Kto go tam, kurwa, wie... — powtórzyła po mnie, nic nowego nie wnosząc do naszej rozmowy.
Ale może właśnie tego nie potrzebowaliśmy, bo przecież oboje wiedzieliśmy, że wszystko, co miało być powiedziane, już dawno uciekło z naszych ust, wykradło się, przypadkiem czy nie, to inna sprawa.
Westchnąłem, kończąc ostatniego, na tę chwilę oczywiście, papierosa. Zerknąłem na dziewczynę kątem oka, wzruszając ramionami.
— Gdybyś go jakoś widziała — zacząłem, a słowa dosyć ciężko wychodziły z mocno zaciśniętej krtani — to prześlij moje pozdrowienia, ok? I może dorzuciłbym jeszcze od siebie czekoladę, tak na miłe pożegnanie — dodałem szybko, może i z szyderczym uśmiechem, a następnie podniosłem się z ławki.
Otrzepałem niewidoczny kurz z chinosów, schowałem jedną dłoń do kieszeni, a drugą podrzuciłem kilka razy różową zapalniczkę. Lubiłem ją.
— Miło się rozmawiało, naprawdę — stwierdziłem i posłałem Illene szerszy uśmiech. Milszy i cieplejszy. Prawdopodobnie szczery, bo dziewczyna wcale nie była taka zła, jak ją malowali. Przeczesałem włosy lewą dłonią, a następie ponownie pospiesznie schowałem ją do kieszeni. — Gdybyś kiedykolwiek chciała sobie ponarzekać ze mną na świat, to w sumie moje drzwi są zawsze otwarte, wystarczy zapukać. Do zobaczenia — oświadczyłem, puściłem jej oczko i po prostu zawróciłem na pięcie, odchodząc w swoją własną stronę.
Możliwe, żeby wypalić jeszcze jedną paczkę papierosów, tym razem w całkowitej samotności. W końcu tak się łatwiej płakało, prawda?

piątek, 24 sierpnia 2018

Dobrego złe początki [12]

— Może. Może nie — mruknął cicho, a ja mogłam dać sobie rękę uciąć, zadrżał mu głos, przepełniony został tembrem niezdecydowania i niepewności co do tej jednej kwestii. Rzecz zrozumiała i oczywista. W końcu to był Nivan Oakley i Adam Walsh. — Kto go tam, kurwa, wie, na dobranoc zostawił mi tylko pomiętą kartę z oskarżeniami. Tylko oskarżeniami — kontynuował z niezwykłym oburzeniem, dobrze kładąc nacisk na wybrane słowa i wzbudzając poczucie winy nawet u mnie, chociaż przecież nie powinnam była czuć się w ten sposób. No, ale może ktoś powinien być w tym momencie oskarżanym za furiata, który jak zawsze uwinął się, umywając rączki. — Wiesz, mi też na nim zależało. W jakiś dziwny, własny pokrętny sposób też był dla mnie ważny i w sumie miło było posyłać w swoim kierunku ciepłe uśmiechy. Ale no, skończyło się. Nie ma go tutaj i nie będzie, to wszystko to marne skomlenie psa, a w sumie prawdopodobnie nigdy więcej go nie zobaczę i może wyjdzie mi to na dobre.
Ilość emocji, która skrzętnie zaszyła się w każdym słowie i bodła niespodziewanie, jedna za drugą, wyciągając w twoją stronę armię szpikulców, była niepokojąca.
Coraz mniej ufałam mojemu dobremu przyjacielowi.
Zresztą, nadwyrężył zaufania każdej żyjącej i znanej mu jednostki. Taki typ człowieka.
Przez głowę szybko przemknęły wszystkie słowa powtarzane przez winnego. Nie jestem wystarczający i nigdy nie będę. Nie jestem dobrym człowiekiem. Znowu zraniłem.
Oduczyłbyś się tego, skończony idioto, nauczyłbyś się żyć inaczej, a nie tylko uciekał, gdy coś zaczynało muskać twoją wrażliwszą stronę.
— Kto go tam, kurwa, wie... — powtórzyłam martwo.

Bo ćpanie jest dobre na wszystko [23]

— Mam papierosy, chcesz papierosa? — spytał nagle, absolutnie przerywając chwilę zadumy z Queen. Miałem ochotę parsknąć śmiechem, świadom faktu, że pyta tylko dlatego, że sam potrzebuje zapalić i w sumie to tak naprawdę ma w dupie to, czy też chcę. On musi i liczy na to, że się zgodzę. Byłem już gotów odpowiedzieć coś w stylu pal sobie zdrów, gdy znowu otworzył paszczę. — A jeżeli nie chcesz, to przynajmniej pozwól mi zapalić, błagam.
Zastukałem palcem o szyjkę butelki, śmiejąc się pod nosem i kręcąc przy okazji głową, bo tak, to było naprawdę do przewidzenia bez większych problemów.
— Podziękuję, a sam jaraj, ile wlezie — odparłem, zagarniając za ucho jakiś zagubiony kosmyk, który zdążył zaplątać mi się na twarzy i nawet zasłonić widok, dość wątpliwej jakości, ale jednak.
Leniwe oparcie się o stojące za mną łóżko.
Nawet nie zauważyłem, że spodnie ostatnio przetarły mi się na wewnętrznej stronie uda i może powinno się kupić nowe, ale póki coś do sklepu jako takiego mi nie po drodze.
— Ulubione zespoły? — spytałem w pewnym momencie, zerkając na jarającego już chłopaczka, wiedząc, że pytanie może być jego piętą achillesową i skończyć się na kilkuminutowym wymienianiu, przy akompaniamencie notorycznego ohania i zastanawiania się. Jazzowy standard, nie ma co.

czwartek, 23 sierpnia 2018

Dobrego złe początki [11]

— Zależało mu na tobie — mruknęła i odchyliła głowę do tyłu, wgapiając się w niebo. Parsknąłem beznadziejnym śmiechem, sam chowając swoją twarz w dłoniach i zaciskając powieki, bo tak, o dziwo, mi też na nim zależało. — Bał się do tego przyznać, ale byłeś dla niego istotny. Przepraszam, że to mówię, po prostu uznałam, że powinieneś o tym wiedzieć — oświadczyła, a ja skwitowałem to pokiwaniem głową.
— Może. Może nie — szepnąłem, w głowie dalej powtarzając sobie jak mantrę oskarżające słowa, które przeczytałem wtedy rano. Które dalej lubiłem sobie przypominać, bo może i miał rację, a ja jednak byłem pierdolniętym sadysto-egoistą. — Kto go tam, kurwa, wie, na dobranoc zostawił mi tylko pomiętą kartę z oskarżeniami. Tylko oskarżeniami — zaakcentowałem i tym razem to ja zabawiłem się w oskarżyciela. Bo mogłem. Bo nikt mi nie mógł zabronić. — Wiesz, mi też na nim zależało. W jakiś dziwny, własny pokrętny sposób też był dla mnie ważny i w sumie miło było posyłać w swoim kierunku ciepłe uśmiechy. Ale no — przerwałem na chwilkę, spoglądając na dziewczynę — skończyło się. Nie ma go tutaj i nie będzie, to wszystko to marne skomlenie psa, a w sumie prawdopodobnie nigdy więcej go nie zobaczę i może wyjdzie mi to na dobre — wysyczałem niezbyt opanowanym głosem.
Zbyt szybko się przywiązałem.

poniedziałek, 20 sierpnia 2018

Dobrego złe początki [10]

— Nie wiem — odparł beznamiętnie, a ja chyba powoli zaczęłam pojmować wszystko, czytać jak z nut, widzieć drugą stronę tego niby pięknego i zawsze dumnie błyszczącego medalu, który zachwycał dosłownie każdego swoim całokształtem. — Może. Może nie. Kto tam to, kurwa, wie — warknął i tak. Wiedziałam wszystko. Przynajmniej takie odnosiłam wrażenie, patrząc na tego rozlatującego się chłopca. — Obstawiałbym zauroczenie, ale w sumie to chyba pomiędzy tymi dwoma uczuciami jest dosyć cienka granica i... czy zauroczenie to nie jest jakiś rodzaj miłości? — szepnął, skrzywił się i dopiero wtedy zauważyłam, że mówił wszystko z zamkniętymi oczami, jakby bał się zdecydowanie zbyt wielu czynników i chyba powoli zaczynałam go rozumieć. Świat osnuty ciemnością wydawał się w takich momentach bezpieczniejszy i przyjemniejszy... — Obaj chyba wiedzieliśmy, że to wszystko to tylko jakieś tam pożądanie i intymność, wiesz, nic wyższego, a po prostu spełnianie, zaspokajanie podstawowych ludzkich potrzeb, nic więcej. Jakaś tam czułość też się wkradła, ale i tego nie nazwałbym niczym... większym.
Zdecydowałam się tego nie komentować, wiedząc, że nijak nie pomogę, a mogę wręcz pogorszyć całą sytuację i dodatkowo popsuć mu humor, o ile się dało, albo już całkiem go rozjuszyć i doprowadzić do białej gorączki, bo raczej do osób taktownych nie należałam.
Do tego łamiący się na końcu głos i doniosłe westchnięcie.
— Zależało mu na tobie — mruknęłam, odchylając głowę i zerkając na niebo. — Bał się do tego przyznać, ale byłeś dla niego istotny. Przepraszam, że to mówię, po prostu uznałam, że powinieneś o tym wiedzieć.

Dobrego złe początki [9]

— Zakochałeś się w nim?
Jedno pytanie, które w sumie zadawałem sobie sam. Bo czy ja w ogóle, mając te prawie dwadzieścia pięć lat, wiedziałem czym jest ta pieprzona miłość i jak nie pomylić jej z innym uczuciem?
Raczej nie i chyba nie jestem zbyt pewny, żebym odpowiedział sobie na to pytanie przez całe swoje życie. Miałem tylko nadzieję, że nie byłem jedyny.
— Nie wiem — mruknąłem, zaciągając się papierosem, wyjątkowo głęboko i zamykając oczy, ściskając powieki, bo nie miałem ochoty wpatrywać się przed siebie bez sensu, jakby z nadzieją, że za chwilę pojawi się przede mną, stanie i tym razem to on zasłoni drugiemu słońce. Uśmiechnie się szelmowsko, usiądzie obok, a pomiędzy nami znowu pojawi się wyjątkowo gęsta atmosfera. — Może. Może nie. Kto tam to, kurwa, wie — warknąłem, raczej na siebie, niż na dziewczynę. — Obstawiałbym zauroczenie, ale w sumie to chyba pomiędzy tymi dwoma uczuciami jest dosyć cienka granica i... czy zauroczenie to nie jest jakiś rodzaj miłości? — szepnąłem i skrzywiłem się niemiłosiernie, gdy oczy nagle zrobiły się wyjątkowo mokre. — Obaj chyba wiedzieliśmy, że to wszystko to tylko jakieś tam pożądanie i intymność, wiesz, nic wyższego, a po prostu spełnianie, zaspokajanie podstawowych ludzkich potrzeb, nic więcej. Jakaś tam czułość też się wkradła, ale i tego nie nazwałbym niczym... większym.
Westchnąłem głośno, gdy głos mi się nagle załamał, a papieros w ustach wydał się wyjątkowo obrzydliwy.

niedziela, 19 sierpnia 2018

Dobrego złe początki [8]

Paczka wylądowała pod moją dłonią. Bez oporów wzięłam jedną fajkę, pożyczyłam też ognia i siedziałam tak, jak sierota namazana, wypuszczając dym przez nos i marszcząc się mocno, na myśl o niebieskich oczach.
Chyba większość z nich po kryjomu się w nim bujała. Może ja też. Gdzieś na początku tej znajomości, gdy nie wiedziałam jeszcze nic, a użyczył mi notatek z numerologii, szczerząc się na ten swój sposób i prężąc z plastrem na prawej skroni, bo jeszcze wtedy lubił dać komuś w pysk i samemu zarobić lufę, czy może dwie.
Trochę się przeraziłam, gdy po raz pierwszy zobaczyłam rozjechane do kości knykcie, a przecież widywałam gorsze rzeczy w Katowni. Przecież pomagałam pierdolonym barbarzyńcom wyjść o protezach, bo wcześniej trzeba było im amputować nogę, czy coś.
Zaraza.
— Częstuj się i sobie nie żałuj, choć nie życzę ci raka płuc. Oj, Renula, poziomu naszego zdebilniania, jak ty to określiłaś, raczej nie da się ustalić, już dawno przekroczył jakikolwiek limit. A rodzice powtarzali, uważaj w kim się zakochujesz, Adaś. Powtarzali też, żebym nie pił i nie palił, w sumie chyba można nazwać mnie dosyć nieposłusznym i niepokornym dzieciakiem. — Drgnęłam na jedno słowo, zerknęłam z niedowierzaniem na puszczającego kółka z dymu mężczyznę, zamrugałam oszołomiona.
Opuściłam świeżego papierosa, krzywiąc się w pełnym żalu wyrazie twarzy, łapiąc w oczy kilka kropli słonych łez, których miałam sobie oszczędzać, a mimo wszystko nie potrafiłam, bo ostatnimi czasy stałam się rozmiękłą papką.
— Zakochałeś się w nim?

Wprowadzenie: Asu [3]

Zmrużył nerwowo oczy, aby następnie po prostu wybuchnąć jakimiś niekończącymi się pokładami pozytywności i energii, co miałem wrażenie, było ciut sztuczne, może i wymuszone. Zacisnąłem wargi, nie do końca wiedząc, co ze sobą począć, no ale cóż, taki mamy klimat, sorry-memory, a praca to praca, tak?
— Cześć, jestem Dexter. Mam ciebie wprowadzić ogólnie do tego całego burdelu, więc oficjalnie mogę powiedzieć: "Witaj w nowym domu!" — Mężczyzna chyba zorientował się, że nie zabrzmiało to zbyt zachęcająco, a ja po prostu podniosłem do góry jedną z brwi, zastanawiając się przy okazji, gdzie ja trafiłem. I czy będzie tu dobre jedzenie. — W każdym bądź razie, podaj torbę, walizę czy co ty tam masz i możemy zacząć oprowadzanie. — Podałem mu swoją torbę, może i ciut niechętnie, bo jednak jakoś tak, przecież nie chciałem nikogo obarczać ciężarem, który ze sobą przytachałem, no i tyle. — Czym się interesujesz? Mamy całkiem nieźle zaopatrzoną bibliotekę, nawet aż za bardzo, bo dodatkowo ducha nam dorobili do kompletu, parę klubów, w których można się wyszaleć, chociaż osobiście polecam kółko alchemiczne. Sekretarki nie wnerwiamy, bo Heather jest od nas, z naszej krwi wyrosła i gotowa wypielęgnowanymi tipsami rozszarpać ci gardło, jak będziesz donosił źle wypełnione formularze. Alkoholowe libacje dozwolone tylko na weekendy, staraj się nie ćpać za bardzo, bo zbyt dużo ludzi wpadło już w to gówno. Coś jeszcze chcesz wiedzieć?
Dużo informacji na raz, coś tam wyłapałem, ale wolałem po prostu grzecznie kiwać głową, wpatrując się z każdą chwilą coraz to większymi oczami w twarz Dextera.
— Tak — odpowiedziałem pospiesznie, w sumie sam nie wiem na co. Odchrząknąłem i podrapałem się po głowie. — Znaczy, w sumie gdyby były jakieś osoby zainteresowane wróżbiarstwem i tarotem to super. Jakieś muzyczne klimaty też pewnie przejdą, przykro mi, akurat z alchemii orłem nie jestem, nigdy mi nie podchodziła, więc obejdę się ze smakiem — stwierdziłem, posyłając w jego kierunku nieporadny uśmiech. — Obiecuję, będę grzeczny, zasady co za dużo, to nie zdrowo też postaram się przestrzegać. No. Jakieś rady na temat stołówki? Bo w sumie to bez jedzenia i bez picia daleko nie pociągnę, byłoby słabo. No i czy są jacyś nauczyciele, na których powinienem uważać. Uczniowie zresztą też, wolę nie obrazić żadnej księżniczki, mówiąc, że pomarańczowy do limonkowego to w sumie złe połączenie.

Bo ćpanie jest dobre na wszystko [22]

— Cokolwiek, byleby sprawiało ci przyjemność i czyniło szczęśliwym — mruknął, przymknął oczy i ziewnął, a ja uśmiechnąłem się pod nosem. Bo w sumie to chyba miał rację. Oczywiście, dopóki nie krzywdziło się w jakiś mocniejszy sposób innych, bo brzmiało to jak idealny argument dla mordowania i torturowania. — Ludzie zapominają o własnym szczęściu, niepokoi mnie to w sumie, jednak wiesz, życie jest jedno, a rasa humanoidalna ma to do siebie, że lubi je pieprzyć na milion sposobów, nie wiem, co w tym wszystkim widzą, odmawiają sobie podstawowych frajd, cholera, jak staje ci na myśl o pójściu do kina, to idź na ten zajebany film i korzystaj, póki możesz, co za polityka, swoją drogą oglądnąłbym jakiś film, dawno nie marnowałem dupska przy takich pierdołach, a może pójdę pograć w makao, słyszałeś, że... A, jebać, posłuchajmy lepiej tej zajebanej muzyki — zakończył swoją wypowiedź, której sens prawdopodobnie zgubiłem gdzieś po drugim, no dobra może trzecim stwierdzeniu, więc mi pozostało po prostu pokiwanie z jakąś dziwną nieświadomością głową i wzięcie łyka piwa, bo tego wszystkiego na trzeźwo się nie dało.
No i siedzieliśmy sobie w świętym spokoju, przetwarzając jakieś tam informacje, które cały czas docierały do naszych, chyba tego dnia przygaszonych, umysłów.
— Mam papierosy, chcesz papierosa? — oświadczyłem nagle, wtryniając się trochę w śpiew Mercurego, który aktualnie zaczynał śpiewać o tym, jak bardzo biednym jest chłopcem. No cóż, każdy ma własne problemy. — A jeżeli nie chcesz, to przynajmniej pozwól mi zapalić, błagam.

Dobrego złe początki [7]

A wiedźma po prostu kiwała głową, podczas gdy ja zapalałem swojego papierosa, spoglądając na nią kątem oka i zastanawiając się, jak ważny był dla niej Oakley, jak bardzo musiał spierdolić, no i może mając drobną nadzieję, że jednak podjął dobrą decyzję.
Bo w końcu nigdy mu źle nie życzyłem, prawda?
— Jak zdebilniali jesteśmy? — zapytała, przecierając twarz rękawem, a ja tylko skrzywiłem się nieznacznie, widząc, co stało się z jej makijażem. Ale co mnie to obchodziło, płaczący czy wkurwieni ludzie nie powinni, a raczej nie musieli przejmować się swoim makijażem. — I czy mogę się poczęstować?
Pokiwałem głową, posyłając w jej stronę pokrzepiający uśmiech i podsunąłem pod smukłe dłonie paczkę z papierosami.
— Częstuj się i sobie nie żałuj, choć nie życzę ci raka płuc — oświadczyłem, parskając nędznym śmiechem, a następnie wyjąłem papierosa z ust, by trochę go strzepnąć. — Oj, Renula, poziomu naszego zdebilniania, jak ty to określiłaś, raczej nie da się ustalić, już dawno przekroczył jakikolwiek limit — mruknąłem i uśmiechnąłem się pod nosem. — A rodzice powtarzali, uważaj w kim się zakochujesz, Adaś. Powtarzali też, żebym nie pił i nie palił, w sumie chyba można nazwać mnie dosyć nieposłusznym i niepokornym dzieciakiem — stwierdziłem, zaczynając troszkę bawić się z dymem i chwilę później puszczałem papierosowe kółka spomiędzy warg.

piątek, 17 sierpnia 2018

Wprowadzenie: Asu [2]

— Cześć, Asu jestem i chciałbym się dopytać, gdzie mam się zgłosić czy udać, bo w sumie to jestem nowy i no. Podsumowując, nie wiem kompletnie nic — oświadczył, parskając śmiechem. Zmrużyłem nerwowo oczy, wpatrując się w chłopaka, a raczej obscenicznie oceniając go od stóp do głów. Dobra, Dexter, nie bądź głupim ksenofobem, radykałem czy cokolwiek. I nie oceniaj ludzi po okładce, bo to potem źle się skończy i założę się, że dostanę jeszcze od smarkacza parę razy po dupie. Albo głównie przez niego. Jakoś ten szaleńczy błysk w oku (pewnie wyobrażony sobie przeze mnie), głupawy śmiech (a raczej jego wymowność dopowiedziana w mojej wersji zdarzeń) i miliony innych mikroskopijnych rzeczy sprawiały, że nie byłem zbyt przychylnie do młokosa nastawiony. No cóż. A zapowiadało się tak pięknie, próbować przecież chciałem.  
— Cześć, jestem Dexter. Mam ciebie wprowadzić ogólnie do tego całego burdelu, więc oficjalnie mogę powiedzieć: "Witaj w nowym domu!" — Dobra, to nie zabrzmiało zbyt sensowniej, a jeszcze mniej optymistycznie. — W każdym bądź razie, podaj torbę, walizę czy co ty tam masz i możemy zacząć oprowadzanie. Czym się interesujesz? Mamy całkiem nieźle zaopatrzoną bibliotekę, nawet aż za bardzo, bo dodatkowo ducha nam dorobili do kompletu, parę klubów, w których można się wyszaleć, chociaż osobiście polecam kółko alchemiczne. Sekretarki nie wnerwiamy, bo Heather jest od nas, z naszej krwi wyrosła i gotowa wypielęgnowanymi tipsami rozszarpać ci gardło, jak będziesz donosił źle wypełnione formularze. Alkoholowe libacje dozwolone tylko na weekendy, staraj się nie ćpać za bardzo, bo zbyt dużo ludzi wpadło już w to gówno. Coś jeszcze chcesz wiedzieć?

środa, 15 sierpnia 2018

Bo ćpanie jest dobre na wszystko [21]

— Gap year to w sumie jakiś plan. Nie wiem, czy bym podbił zmywaki, ale taka wycieczka do realnego... — rzucił, marszcząc się jak stara rodzyna, a ja tylko wzruszyłem ramionami. Każdemu inny chleb na myśli, ambicje różne, nie miałem nigdy zamiaru się w to wściubiać, ja lubię żytni, on może grahama, a są też ci, co najchętniej nawpierdalaliby się baltazara z serkiem meksykańskim. — Ale w sumie zaraz pieprzone dwadzieścia pięć lat. Powinienem czymś się zająć. Jak myślisz, zabieranie się z rodzinką na imprezy charytatywne i wyrywanie ładnej panienki na moje głupie teksty to jakiś pomysł? Nie, wiem, słaby pomysł na całe życie. Ale w sumie, tak na jeden raz? Może jednak skończę pierdolić i wyżalać się nad tym, jak bardzo bym się z kimś zszedł na jedną noc, i po prostu podelektujemy się muzyką.
— Cokolwiek, byleby sprawiało ci przyjemność i czyniło szczęśliwym — mruknąłem, przymykając oczy i ziewając, rozdziawiając szeroko usta. — Ludzie zapominają o własnym szczęściu, niepokoi mnie to w sumie, jednak wiesz, życie jest jedno, a rasa humanoidalna ma to do siebie, że lubi je pieprzyć na milion sposobów, nie wiem, co w tym wszystkim widzą, odmawiają sobie podstawowych frajd, cholera, jak staje ci na myśl o pójściu do kina, to idź na ten zajebany film i korzystaj, póki możesz, co za polityka, swoją drogą oglądnąłbym jakiś film, dawno nie marnowałem dupska przy takich pierdołach, a może pójdę pograć w makao, słyszałeś, że... A, jebać, posłuchajmy lepiej tej zajebanej muzyki.

Dobrego złe początki [6]

Miałam ochotę zrobić dokładnie to samo. Parsknąć śmiechem, przetrzeć twarz i zastanowić się, co my w sumie tak właściwie robimy i jak bardzo jedna osoba potrafi namieszać w przeciętnej rzeczywistości przeciętnego, znudzonego człowieka. Nie był nikim wyjątkowym. Nie wynalazł leku na raka, nie uratował nikomu życia, nawet nie był miły.
A mimo wszystko czułam się, jakby ktoś rozerwał mnie na strzępy i odsunął ode mnie wszystko, co było dla mnie tak istotne.
Jebane trzy lata, jak krew w zakurwiony piach, jebany fiut, udławiłby się swoją filozofią i sposobem bycia, zaszczany...
— Przeprosiny przyjęte, doskonale rozumiem, dlaczego reagowałaś w ten sposób — rzucił, a ja jedynie podziękowałam w myślach za zakończenie mojego uwłaczającego ludzkiej godności monologu. — Ja również przepraszam, może powinienem był wtedy ciut odpuścić i choć raz nie zadzierać nosa. No. W sumie raczej mało kto mógł temu wszystkiemu zapobiec, więc wiesz... Nie ma co się obwiniać. A nawet jeżeli, to krótko. Życie i tak dalej, pewnie jeszcze gorsze rzeczy nam się przydarzą.
Wyciągnął kolejnego papierosa, gdy tylko zmuszałam się do monotonnego kiwania głową.
— Jak zdebilniali jesteśmy? — spytałam, zaciągając rękaw mocniej na dłoń i przecierając nim zmęczoną twarz, nie nurtując się nawet myślą o tym, czy przypadkiem nie rozmaże mi to mojego i tak wątpliwej jakości, makijażu. — I czy mogę się poczęstować?

Wprowadzenie: Asu [1]

No i w końcu wyrwałem się z domu. Możliwe, że czekałem na ten moment całe moje życie.
A jeżeli nie całe, to przynajmniej jakieś dobre... kto wie, może i nawet dziesięć lat. Bo przysięgam i wy bylibyście tak nastawieni, gdyby dzień w dzień wasza stara, wredna i niby ledwo dychająca, a jednak trzymająca się doskonale babka cały czas narzekała. I tak jak narzekania od matki zawsze mogłem znosić, bo przecież to z miłości i nawet te wrzaski o porządek w pokoju czy powyjmowanie ze zmywarki zawsze kryły za sobą nutę czułości oraz sympatii. No a u rodzicielki ojca?
No nie ma bata, wiedźma jedna, której zdecydowanie ktoś musiał stanąć na odcisk.
A więc w końcu mogłem wkroczyć w progi tej szkoły, brzęcząc biżuterią i wesoło podskakując z dosyć potężnym plecakiem na plecach (za walizkami nigdy nie przepadałem, a do takich torb zawsze można było upchać te dwie czy trzy rzeczy więcej). Czego się spodziewałem? W sumie to sam nie do końca wiem, raczej całe lato po prostu czekałem na moment wyrwania się w jakiś tam trochę większy świat z rodzinnego gniazdka, a nie na poznanie nowych ludzi, zawalanie tych legendarnych egzaminów (choć tego raczej wolałem uniknąć), czy może jakieś tam większe imprezy. I oczywiście, to nie tak, że tego nie chciałem, ba, wręcz przeciwnie, i z tego powodu również się cieszyłem, ale jednak. No.
I oto stanąłem chyba przed pierwszym uczniem tej szkoły, uśmiechając się szeroko, przez co zmrużyłem lekko oczy.
— Cześć, Asu jestem i chciałbym się dopytać, gdzie mam się zgłosić czy udać, bo w sumie to jestem nowy i no. Podsumowując, nie wiem kompletnie nic — oświadczyłem, parskając nerwowym śmiechem i przeczesując włosy.
Zapowiadało się interesująco.

Bo ćpanie jest dobre na wszystko [20]

— Ty daj mi lepiej na razie wyjść z tej szkoły w jednym kawałku, Adaś — parsknął, a ja podążyłem za nim, bo w sumie jakiś to plan był, prawdopodobnie lepszy od mojego. Bo w sumie to sam nie wiedziałem, czy aby na pewno to mi się uda. Wziąłem łyk piwa, opuszczając wzrok na podłogę. — Póki co, wiem tyle, że robię sobie po wszystkim gap year, wędruję po świecie i zaliczam kolejne zmywaki. Nic więcej mi do szczęścia nie jest potrzebne.
Pokiwałem głową, wzdychając ciężko.
— Gap year to w sumie jakiś plan. Nie wiem, czy bym podbił zmywaki, ale taka wycieczka do realnego... — mruknąłem, mrużąc oczy. — Ale w sumie zaraz pieprzone dwadzieścia pięć lat. Powinienem czymś się zająć — stwierdziłem. — Jak myślisz, zabieranie się z rodzinką na imprezy charytatywne i wyrywanie ładnej panienki na moje głupie teksty to jakiś pomysł? — zapytałem, po czym uśmiechnąłem się beznadziejnie. Machnąłem ręką. — Nie, wiem, słaby pomysł na całe życie. Ale w sumie, tak na jeden raz?
Wzruszyłem ramionami, dopijając pierwszą butelkę. Szybko mi poszło, ale chyba tak po prostu było łatwiej.
— Może jednak skończę pierdolić i wyżalać się nad tym, jak bardzo bym się z kimś zszedł na jedną noc, i po prostu podelektujemy się muzyką.

Wprowadzenie: Asu [0]

Foma odszedł. Z uśmiechem, przekrzywionymi okularami i wyglądając przy tym jak jakieś cesarskie nieszczęście, które przypadkiem przetoczyło się przez szkolne korytarze, żeby wylecieć za główną bramę z walizka. Zostało tylko to brzydkie ukłucie w sercu, że cała sprawa mogłą zakończyć się inaczej, idea obscenicznej radości umiejscowionej gdzieś w przyszłości zamiast w przeszłości. James szykował się też do odejścia, w trakcie lata rzucając się na tajemniczą wyprawę z Nivanem, z której powróciło jedynie kilka listów. Z samym Oakley`em też jeszcze przyjemności w tym roku szkolnym porozmawiać nie miałem, więc trudno mi było powiedzieć, czy sam z siebie uciekł ze szkoły, czy jednak szweda się gdzieś tam po świecie z Jamesem. Wolałem nie poruszać tego rodzaju spraw przez listowny kontakt z przyjacielem, a kto go tam wie, czy nie nadepnąłbym przy tym na minę. Przynajmniej więcej czasu spędzałem tutaj z Heather, wracając do nieco bliższej przyjaźni. Po zakończeniu nauki zamierzałem złożyć papiery o przyjęcie mnie do nauczania alchemii, Heat już teraz została oficjalnie sekretarką Mińska, więc wzajemnie mogliśmy jedynie się wspierać. Ona zagracona w formularzach, ja w notatkach do egzaminów końcowych, wzajemnie posiłkujący się butelką dobrego miodu pitnego, który skołowała ostatnio Jane. 
Zaczynałem się otwierać. Byłem mniej sarkastyczny, mniej warczałem, chętniej pomagałem, w ogólnym rozrachunku mając wrażenie, że poprzednio zachowywałem się niczym rozwydrzony szczeniak, na prawo i lewo kłapiąc zębiskami, które nie były w stanie wyrządzić żadnej krzywdy. 
Do akademii przychodziło coraz mniej osób, z urwanych rozmów między Mińskiem i resztą nauczycieli dało się wyczuć, że coś święciło się na rzeczy. Nadchodząca wojna między  Cesarstwem a elfami miała najprawdopodobniej stać się faktem i to już niedługo. Sądząc, oczywiście, po szumnych plotkach dotyczących buntów, walk i starć, głównie na granicach między traktami handlowymi a leśnymi bezdrożami. 
Życie trwało dalej, dlatego ze słabym uśmiechem oczekiwałem na nowego ucznia. 

Dobrego złe początki [5]

No i zapadła cisza. Bo co innego mogło się stać, no co.  Została nieporadność, dziwna melancholia i po prostu porządne wkurwienie na wszystko, co nas otaczało. A może nawet i smutek.
Aktualnie chyba tylko ta pustka i brak słów najlepiej opisywał tę naszą cudownie popieprzoną sytuację
— Tak właściwie to chcę cię przeprosić — zaczęła mówić, podejmując jakąś decyzję, chyba dobrą dla siebie, jak i dla mnie, bo cisza zdecydowanie w końcu wszystkich doprowadzała do szaleństwa. Zerknąłem na dziewczynę nieśmiało, dosłownie kątem oka, bo jakoś nie miałem ochoty, by patrzeć jej prosto w twarz. Może się bałem, kto wie. — Za to, co wtedy mówiłam. Wiesz kiedy. I jak się zachowywałam. Mam nadzieję, że rozumiesz, dlaczego tak reagowałam — mruknęła, po czym przerwała na chwilę, by wziąć głębszy oddech. — I za to, że nie mogłam temu wszystkiemu zapobiec. Przepraszam, Adam.
Westchnąłem, opuściłem wzrok i parsknąłem beznadziejnym śmiechem, dosłownie raz, nie więcej, a następnie pokiwałem głową i uśmiechnąłem się delikatnie.
Nie tak jak zawsze, nie w ten sposób ładnie. Po prostu się uśmiechnąłem, obracając się trochę bardziej w kierunku Renee. Odchrząknąłem.
— Przeprosiny przyjęte, doskonale rozumiem, dlaczego reagowałaś w ten sposób — oświadczyłem, mocno dyplomatycznie, ale naprawdę szczerze. — Ja również przepraszam, może powinienem był wtedy ciut odpuścić i choć raz nie zadzierać nosa — parsknąłem, przeczesując nieporadnie włosy. — No. W sumie raczej mało kto mógł temu wszystkiemu zapobiec, więc wiesz... Nie ma co się obwiniać. A nawet jeżeli, to krótko. Życie i tak dalej, pewnie jeszcze gorsze rzeczy nam się przydarzą — mruknąłem, po czym sięgnąłem po paczkę papierosów, by wypalić jeszcze jednego.
Wydawało mi się, że nie byłem zbyt przekonujący.

wtorek, 14 sierpnia 2018

Bo ćpanie jest dobre na wszystko [19]

Podążyłem za nim wzrokiem, leniwie, powoli, nawet nie siląc się na nagłe odwrócenie spojrzenia od ciekawego obrazka, który malował się za oknem. Nowe nabytki zawsze były nadzwyczaj ciekawymi okazami, kuszącymi do zapoznania się i cieszącymi oko. Zawsze znalazła się jakaś ładna i któryś przystojny, którzy mogliby łatwo dobić się roli króla i królowej szkoły, czy tam balu, ale szybko ginęli w szkolnym tłumie, najczęściej przygnieceni butem Ivensowej, czy tam Diaskro.
Zmienił piosenkę, co całkowicie zignorowałem, bo liczyło się tylko to, żeby coś tam w tle brzdąkało, mniejsza o to, co to dokładnie było. Przyjąłbym nawet jakieś beznadziejne gnioty i tak szczególnie się nie wsłuchiwałem.
— Już dwadzieścia cztery. A zaraz dwadzieścia pięć, trzydziestka się zbliża, a ja dalej nie stwierdziłem, co chcę robić w życiu — rzucił z szerokim uśmiechem. Stary pryk, cholera jasna. — Znaczy, niby wiem, niby nie, niby sobie coś tam robię i w jakiś sposób dorabiam, ale w sumie nie da się nazwać tego stabilnością finansową, społeczną i tak dalej. A ty Zbychu? Jak tam twoje plany na przyszłość?
— Ty daj mi lepiej na razie wyjść z tej szkoły w jednym kawałku, Adaś — parsknąłem, opierając się tyłkiem o parapet i przytykając szyjkę butelki do ust. — Póki co, wiem tyle, że robię sobie po wszystkim gap year, wędruję po świecie i zaliczam kolejne zmywaki. Nic więcej mi do szczęścia nie jest potrzebne.

Dobrego złe początki [4]

Zdecydowanie nie spodobała mi się jego reakcja. Pospieszne odwrócenie wzroku przy akompaniamencie głośnego, zrezygnowanego stęknięcia, westchnięcia, które do Walsha mi nijak nie pasowało.
Był w stanie nietypowego zastoju, leniwej egzystencji bez większych wypadów i pierwszy raz biła od niego aura pokory, a nie wiecznej dumy i buty, która wylewała się z niego, przepełniając czarę goryczy.
— Jakoś. Jakoś się trzymam — odparł, popiół został otrzepany na ziemię, a dym wydmuchany w trybie natychmiastowym. — Bywało lepiej, bywało gorzej. W sumie to jest nijak.
Uśmiechnęłam się słabo, pojmując, że rzeczywiście, czuliśmy się w dokładnie ten sam sposób, pusty, bez większego znaczenia i głębi, może nawet wypruci z niektórych emocji.
Skrzyżowałam nogi w kostkach, bujnęłam nimi, lampiąc się przy okazji w chodnik. Nastała ta nieprzyjemna, niemrawa, może nieco gniotąca w jaja, których nie miałam, cisza i wręcz krzyczała o natychmiastowe przerwanie i rozpoczęcie jakichś działań, bo nie należało tak ślęczeć bez większego sensu.
— Tak właściwie to chcę cię przeprosić — zaczęłam w pewnym momencie, marszcząc czoło i przymykając oczy, bo czułam, jak zalążki łez powoli się w nich malują i wcale mi się to nie podobało. — Za to, co wtedy mówiłam. Wiesz kiedy. I jak się zachowywałam. Mam nadzieję, że rozumiesz, dlaczego tak reagowałam — mruczałam cicho, kręcąc kółka kciukami i oddychając dość ciężko, w obawie, że za chwilę coś łupnie. — I za to, że nie mogłam temu wszystkiemu zapobiec. Przepraszam, Adam.

Bo ćpanie jest dobre na wszystko [18]

— Nie mój typ. Ma dziwną twarz i zdecydowanie za duże usta, idę o to, że da się do nich wepchnąć całą puszkę, czy coś — mruknął i wzdrygnął się, a ja po prostu parsknąłem cichym śmiechem i pokręciłem głową. Głowacki zdecydowanie miał ciekawy tok myślenia, ale nie żeby mi to przeszkadzało. — Ale tamta dziewucha, długie, kasztanowe włosy, te do pasa. Wianek ma, cholera, ładna jest. Chociaż i tak daleko jej do Mayersowej — dodał, drapiąc się po policzku. Podniosłem jedną brew, zastanawiając się, czy to aby na pewno nie jest sarkazm i szybko biorąc łyk piwa. No, no, tego bym się nie spodziewał, ale przecież o gustach i guścikach się nie rozmawia, a zauroczenie i miłość są ślepe. Jak doskonale widać po mnie. — Ja dopiero trzecia, hura życie, półmetek przede mną. — Przeniósł na mnie szare spojrzenie.— Ty, ile ty masz lat?
Parsknąłem cichym śmiechem i odszedłem od okna, ponownie zasiadając na podłodze, aby następnie sięgnąć po głośnik i szybko przerzucić na kolejną piosenkę, bo ta aktualna nie należała do najlepszych. Była dobra, ok, ale nie wystarczająco.
— Już dwadzieścia cztery. A zaraz dwadzieścia pięć, trzydziestka się zbliża, a ja dalej nie stwierdziłem, co chcę robić w życiu — oświadczyłem, pokazując zęby w szerokim uśmiechu. — Znaczy, niby wiem, niby nie, niby sobie coś tam robię i w jakiś sposób dorabiam, ale w sumie nie da się nazwać tego stabilnością finansową, społeczną i tak dalej. A ty Zbychu? Jak tam twoje plany na przyszłość?

Dobrego złe początki [3]

Renee wyglądała po prostu... źle. Jak nie ona, a raczej szara, cicha myszka, która pewnie w tamtej chwili wolała schować się pod kołdrą i nigdy więcej spod niej nie wyjść. Znaczy, dalej miało się do niej jakiś respekt, raczej tylko idiota rzuciłby jej rękawicę i tak dalej, ale jednak brakowało w tym wszystkim tej charakterystycznej zadziorności i mocnego stąpania po ziemi.
Bo raczej obejmowanie się ramionami oraz opuszczanie wzroku nie należało do częstych gestów widocznych u dziewczyny.
Usiadła obok mnie, zdecydowanie zbyt nieśmiało jak na siebie.
— Miałam spytać dokładnie o to samo — mruknęła, spoglądając na mnie kątem jasnozielonego oka otoczonego naprawdę potężnym gąszczem czarnych rzęs. — Jakoś leci, powoli, ale leci. A ty? Jak się trzymasz?
Westchnąłem głośno, odwracając wzrok, by spojrzeć się przed siebie i zaciągnąć papierosem. To było zarazem proste, jak i bardzo trudne pytanie. Bo sam nie do końca wiedziałem, jak się trzymam. W końcu nie popadłem jeszcze w żadną depresję, mogłem spać, a przynajmniej mogłem już spać, nie płakałem pod prysznicem. Po prostu żyłem sobie spokojnie w moim dziwnym transie. Nic nie robiłem, ale też zupełnie się nie obijałem. Tak jakoś.
— Jakoś. Jakoś się trzymam — odpowiedziałem, strzepując papierosa na ziemię, niezbyt przejmując się tymi wszystkimi zasadami i regułami, że jak to tak, że nie wolno, że przecież może wybuchnąć jakiś pożar czy inne cholerstwo. A może niech to wszystko po prostu spłonie, nikomu nie będzie nas szkoda. — Bywało lepiej, bywało gorzej. W sumie to jest nijak.

poniedziałek, 13 sierpnia 2018

Dobrego złe początki [2]

Odsunął leniwie papierosa od spierzchniętych ust. Zżółkłe palce trzymały go dość kurczowo, w sposób, przez który nie sposób było ominąć wzrokiem lekko poobgryzane paznokcie. Skrzywiłam się, bo przy ostatnim spotkaniu wyglądały o niebo lepiej.
Czyżby było gorzej, niż myślałam?
A potem otworzył powoli oko, tak, podniósł tylko jedną powiekę, błysnął szybko tym inteligentnym, błękitnym ślepkiem i skusił się na osowiałe pokiwanie głową z martwym uśmiechem, który utkwił na jego twarzy.
— Oczywiście, zapraszam na ławkę mocno kopniętych przez te wakacje.
Objęłam się ramionami, byle z miną zbitego psiaka przysiąść się do Walsha, wyglądając prawdopodobnie jak ostatnia sierota, z którą w sumie bardzo się wtedy utożsamiałam.
I jak beznadziejnie to wszystko nie wyglądało, ta jeszcze chwilę temu kurwiąca na niego dziewucha, teraz siedziała przy nim w najlepsze, prawdopodobnie czując się, jakby był w tym momencie najbliższą mu osobą, która doskonale wie, jak się czuje.
— To co tam u ciebie?
— Miałam spytać dokładnie o to samo — odparłam, przecierając przy okazji ramię i zerkając na niego, jak w tych wszystkich filmach ze skruszoną nastolatką przy atrakcyjnym koledze. — Jakoś leci, powoli, ale leci. A ty? Jak się trzymasz?
I zdawałam sobie sprawę, jak beznadziejnie to wszystko brzmi i jak bardzo nie na miejscu było, bo czuł się pewnie chujowo, oczywiście delikatnie rzecz ujmując.
A gadanie popieprzonej wiedźmy zdecydowanie nie pomagało.

Dobrego złe początki [1]

Siedziałem na ławce.
Tej ławce, na której już kiedyś postanowiłem arogancko usiąść, przy której stałem i zasłaniałem niebieskowłosemu typowi słoneczko.
Jakby w planach miał opalanie.
Paliłem papierosa i byłem cholernie wkurwiony. Kląłem, rzucałem rzeczami i papierami, albo i lepiej, darłem je, bo w końcu i tak do niczego nie były mi potrzebne (a nawet jeżeli były, to wtedy zbytnio się to nie liczyło). Na prawej dłoni powstał nie najładniejszy siniak, lewa wyglądała całkiem nieźle. Jak pedalsko by to nie zabrzmiało, powinienem choć trochę spiłować paznokcie, bo te poobgryzane i nierówne raczej dobrze o mnie nie świadczyły. Cieszmy się, że przynajmniej nadal się myłem, czesałem i nie chodziłem w pogniecionych koszulach czy dresach z dziurami.
Czyżbym przechodził przez pięć etapów żałoby?
A kto to wie, może i tak, może i nie, nigdy nie dane mi było uczęszczać na nauki psychologiczne, nawet jeżeli raz na jakiś czas przeczytałem książkę, lepszą lub gorszą, o tej dziedzinie.
Zaciągnąłem się papierosem i odchyliłem do tyłu. Na razie czwarty, szykuję się na więcej. Przymknąłem oczy, wypuściłem dym z ust, a następnie powtórzyłem czynność sprzed chwili. I tak w kółko, raz za razem, bo na dworze wcale nie było tak źle, kurtki nie potrzebowałem, słońce przyjemnie grzało.
— Hej.
Damski, raczej dosyć dobrze znany mi głos wyrwał mnie z zamyślenia. Raczej nie brzmiał tak, jak zawsze, ciut słabiej, co u Illene chyba nie było aż tak często spotykane. Otworzyłem jedno oko, bo dziewczyna oczywiście zasłoniła mi słońce.
A może jednak się opalał?
— Mogę się dosiąść?
Pokiwałem głową, odwzajemniając jej słaby uśmiech. To chyba nie był nasz dzień.
— Oczywiście, zapraszam na ławkę mocno kopniętych przez te wakacje — oświadczyłem. — To co tam u ciebie?

niedziela, 12 sierpnia 2018

Dobrego złe początki [0]

Te wakacje nie były łatwe. Te wakacje były paskudnym końcem pewnego rozdziału i niezapowiadającym się zbyt dobrze początkiem kolejnego. Nie, żeby to wszystko mnie zahartowało. Odnosiłam wrażenie, że było wręcz przeciwnie. Rozlałam się, rozmemłałam, roztrzaskałam na malutkie kawałeczki i w sumie nie bałam się już powiedzieć, że tak, płakałam. Podczas tych wakacji płakałam i to zdecydowanie zbyt wiele razy.
Płakałam przy ostatnim przytuleniu się do największego z naszej trójki. Żałowałam, że robiłam to tak rzadko, że ostatni raz dopuściłam się tego podczas jego urodzin, do tego w tak niezręczny i niekomfortowy sposób, wskazujący tylko na to, że naprawdę nie chcę tego robić. A ja chciałam. Tylko może nieco się wstydziłam.
A tego dnia przylgnęłam martwo do drugiego ciała, chlipiąc w najlepsze i kurwiąc na lewo i prawo, bo świat nie był miejscem sprawiedliwym i nawet jeśli Oakley zasłużył sobie na kopnięcie w to rozlazłe, królewskie dupsko, to na pewno nie na cios, który miał zrzucić go do kanionu. A to chyba właśnie się stało.
Nie wiem nawet, czy wtedy kontaktował.
Pluję sobie w twarz w lustrze za to, że dawałam mu te wszystkie środki i leki.
Dziękuję za... Pomoc w numerologii?
Dalej nie potrafisz rozwiązać prostego działania, prawda?
Ni chuja.
I może też przez to, jak bardzo na rdzeniu wtedy leciał, pozwolił sobie na wzięcie mojej twarzy w dłonie i przetarcie kciukami polików.
Musiałam wyglądać okropnie, a mimo to dalej trzymał mnie w ramionach, jakbym była co najmniej jego całym światem.
A później ostatni pocałunek, pożegnalny, bo razem z Hindusem również postanowiliśmy zamknąć ten etap życia, mimo że należał do tych naprawdę przyjemnych. Jednak jako przyjaciele lepiej się dogadywaliśmy i widział to chyba każdy, który spędzał z nami czas. Byłam dla niego za bardzo dominująca, a sam nie miał zamiaru się podkładać.
I tak trafiłam z powrotem na uczelnie, z dość mocną dobijającą się myślą, że jednak powinnam z kimś o tym wszystkim porozmawiać.
Z kimś, kto, myślę, nie przyjął tego wszystkiego zbyt pozytywnie.
— Hej — rzuciłam z dość słabym uśmiechem, poprawiając rękawy za dużej bluzy, bo niby ciepło, ale dalej lubił zawiać ten chłodny, rześki wiatr. — Mogę się dosiąść? — spytałam chłopaka.
Siedział na ławce.
Dorwał mnie tutaj. Odpoczywałem sobie, pico bello i nagle wpierdolił się ze swoim wzrostem i przysłonił mi słoneczko. A potem usiadł panicz, kurwa jego mać.
Aż tak źle?
Tak. Nawet nie wiesz, jak bardzo chciałem go wtedy pocałować.

sobota, 11 sierpnia 2018

Bo ćpanie jest dobre na wszystko [17]

Odchyliłem się nieco, dając większe pole widzenia mężczyźnie, który przystanął tuż za mną i zaczął przyglądać się towarzystwu za oknem przez moje ramię.
— Zbychu, nie baw się w Słowackiego, bo to wcale nie jest coś dobrego — burknął, przykładając szyjkę butelki do ust, a ja cicho prychnąłem, bo wiedziałem, że sam celowo zaczyna bawić się w raczkującego wierszokletę. — Uprzedzając, za Mickiewiczem również nie przepadam, Sonety Krymskie to dla mnie przesada — rzucił jeszcze i zerknął na mnie, a ja tylko pokręciłem głową. — Tamten w białych włoskach nie najgorszy, ale jakiś strasznie wysoki, tyczkowaty taki, w sumie nic ciekawego. Ale niech się cieszą, że dobra pogoda jest, przynajmniej im nosy nie zamarzną, gdy będą czekać na nasz zapracowany samorząd. Ale ten czas szybko mija, szósta klasa i do domu...
— Nie mój typ. Ma dziwną twarz i zdecydowanie za duże usta, idę o to, że da się do nich wepchnąć całą puszkę, czy coś — mruknąłem, wzdrygając się nieco na widok wspomnianego białowłosego. — Ale tamta dziewucha, długie, kasztanowe włosy, te do pasa. Wianek ma, cholera, ładna jest. Chociaż i tak daleko jej do Mayersowej — dodałem ciszej, drapiąc się ponownie po policzku. — Ja dopiero trzecia, hura życie, półmetek przede mną — westchnąłem dość ciężko, zerkając przy okazji na Walsha, który dalej się na mnie lampił. — Ty, ile ty masz lat?

Bo ćpanie jest dobre na wszystko [16]

— Nikt się tutaj nie myli, Adam — mruknął spokojnie, bardzo spokojnie i leniwie, a ja miałem wrażenie, że zaraz zahipnotyzuje mnie, bujając butelką piwa. — Przecież o gustach się nie dyskutuje, według niektórych mój jest zły, według innych wspaniały. Ktoś gustuje w Vocaloidach, inni w Rock'n'Rollu. I nikt nigdy nie ma lepszej racji — zaburczał i wzruszył ramionami, a ja mogłem parsknąć śmiechem i pokręcić głową. Bo niby nikt nie miał tej lepszej racji, ale zawsze starało się, by wyszło na swoje. — Ale jak widać, wyścigi wciąż trwają, a wojny wybuchają, rymuję dzisiaj jak z nut, a mówią, żem tępy jak but, ha, widzisz, Adam? Ja to słowom wydźwięk nadam. I znowu! Już przestaję, przepraszam, ale siadło, prawda? Zajebiście tutaj duszno — zmienił temat, a następnie wstał i podszedł do okna, by je otworzyć. — Patrz, pierwszaczki się zlatują.
Wziąłem łyk piwa i zrobiłem dosłownie to samo co on. Podniosłem się na nogi, a następnie w kilku krokach znalazłem się tuż przy nim, wyglądając przez ramię chłopaka.
— Zbychu, nie baw się w Słowackiego, bo to wcale nie jest coś dobrego — mruknąłem, przykładając szyjkę butelki do warg i zacząłem dalej przyglądać się nowym osobom na dziedzińcu. — Uprzedzając, za Mickiewiczem również nie przepadam, Sonety Krymskie to dla mnie przesada — dodałem jeszcze, po czym zdecydowałem oprzeć się o ścianę przy oknie i spojrzeć ostatecznie na Głowackiego, biorąc łyk alkoholu. — Tamten w białych włoskach nie najgorszy, ale jakiś strasznie wysoki, tyczkowaty taki, w sumie nic ciekawego. Ale niech się cieszą, że dobra pogoda jest, przynajmniej im nosy nie zamarzną, gdy będą czekać na nasz zapracowany samorząd — stwierdziłem i uśmiechnąłem się, po czym westchnąłem głośno. — Ale ten czas szybko mija, szósta klasa i do domu...

Uwaga na wodę [0]

— Wyglądasz jak zmokła owca — powiedział Mordechaj, kiedy beztrosko skakałam sobie po kałużach w deszczu z Philem przed uczelnią. Mały oczywiście miał kaloszki, uroczy płaszczyk przeciwdeszczowy z motywem wilka i piszczał radośnie, gdy rozchlapywał wszędzie wodę. A ja… Miałam tylko kalosze i nadal miałam na sobie letnią sukienkę, zero płaszcza czy parasola. Przynajmniej ciepło było, a deszcz nie był na tyle zimny, żebym chciała zaraz lecieć do środka.
— Jestem szczęśliwą, zmokłą owcą — wyburczałam w stronę kuzyna, tuląc na pożegnanie małego Phila i pomachałam im, zanim ostatecznie skierowałam się w stronę uczelni. Skocznym krokiem szłam z walizką oraz plecakiem, nucąc pod nosem jakąś wesołą melodyjkę. Miałam nadzieję, że żadna woźna mnie nie zauważy, bo prawdopodobnie zostałabym zabita za te kałuże, które zostawiałam za sobą [później je zmyję, przysięgam, chyba]. Oby nikt się nie poślizgnął na schodach… Jakby nie patrzeć mój pokój był na ostatnim piętrze, siłą rzeczy musiałam [nie lubię wind, nope]. Przynajmniej zdjęłam kalosze i wzięłam w dłonie, żeby nie roznosić błota. Wystarczyły kałuże, za błoto definitywnie zostałabym zabita.
Po paru potknięciach, burczeniu na walizkę, która nie chciała ze mną współpracować, udało mi się w końcu dotrzeć na samą górę. Zwycięstwo! Na korytarzu zamajaczyła mi znajoma [chociaż zawsze mogłam się pomylić] osóbka i bez większego zastanowienia podbiegłam do niej z szerokim uśmiechem.
— Dzień dobry, jak humorek? — spytałam, zgarniając mokre kosmyki włosów za ucho.

piątek, 10 sierpnia 2018

Pożegnanie: Foma

Wakacje minęły zdecydowanie za szybko, a on dalej do końca nie wiedział, czy podejmuje dobrą decyzję. A może jednak gdzieś z tyłu umysłu zdawał sobie sprawę z tego, że właśnie taki staż będzie sposobem na rozwój, rozpoczęciem jakiejś nowej przygody i nawet jeżeli było to dla niego jedną z najlepszych rzeczy, które dotąd go spotkały, to nadal nie był pewny.
Bo przecież spędził w tej szkole dobre kilka lat swojego życia, dokładnie sześć, poznał tylu ludzi, którzy zajęli jakieś specjalne miejsce w jego może i dosyć dużym sercu. I w końcu dziwnie było opuszczać to wszystko, zostawiać w jakiś sposób, nawet jeżeli najprawdopodobniej chciał tu kiedyś zajrzeć, wrócić i może spotkać kolejne ciekawe przypadki.
Ale nad tym mógł aktualnie tylko rozmarzać, bo przecież decyzja została podjęta.
I choć rzeczy już dawno zostały spakowane, a wszystkie papiery zaniesione do sekretariatu, to pojawił się na rozpoczęciu roku. Bo chciał ostatni raz spojrzeć na te wszystkie budynki, zajrzeć do dawnego pokoju i na wszelki wypadek upewnić się, że wszystko zabrał, choć robił to już cztery razy.
No i pożegnać, a to chyba było najcięższe. Posłał ostatnie uśmiechy, uściskał ich wszystkich i poklepał dwa razy po plecach. Zmierzwił blond włosy siostry, życząc jej powodzenia, bo w końcu ona teraz musiała godnie reprezentować ich rodzinę na uczelni (co prawda, to prawda, raczej nie miało jej to iść najlepiej, ale przecież mu też nie szło, więc najważniejsze, aby dobrze się bawiła). Oczywiście, że hamował łzy, oczywiście, że kilka uciekło, nawet jeżeli mieli się jeszcze spotkać.
Bo mieli prawda?
Foma Dymitr Przewalski westchnął, spoglądając za siebie na tych wszystkich przyjaciół, których teraz miał zostawić. Nadszedł ten czas. Zarzucił skórzaną torbę na moje ramię i ciągnąc za sobą walizkę, ruszył po raz ostatni w kierunku bramy akademii. Szybko poprawił już niekrzywe okulary, jak zawsze zjeżdżające z nosa, i po drodze zaczął sprawdzać, czy aby na pewno wszystko, co powinien mieć przy sobie, znajdowało się w skórzanej torbie.
Tym razem było tam wszystko.
Wypuścił głośno powietrze z płuc i bez oglądania się za siebie, bo wtedy na pewno by został, zamknął jakiś rozdział w swoim niedługim życiu.

czwartek, 9 sierpnia 2018

Bo ćpanie jest dobre na wszystko [15]

Te wszystkie wykrzywienia na jego buźce nie znajdowały się tam bez powodu, pojawiały się w dokładnie określonych momentach i nie ważne, jak bardzo ktoś się nie zapierał, z Walsha też dało się czytać jak z otwartej księgi. Ba, rozstrzelonej z okładką, jak Ivensowa i Emerald w rankingu popularności. Ktoś w ogóle kojarzy tę drugą? He? He? Nikt? Właśnie.
— Zdrówko, wujku dobra rado — odparł i nie czekając ani chwili dłużej, wlał w siebie ileś tam mililitrów napoju, oblizał się nawet i podniósł wysoko butelkę, uśmiechając się delikatnie. — Nie rozumiem wszystkich ludzi, którzy uważają, że masz zły gust. To po prostu oni się mylą — rzucił w pewnym momencie, a ja jedynie pokręciłem głową, gdy ten brał kolejnego łyka alkoholu. — A ty czym ciekawym się ze mną podzielisz, co?
— Nikt się tutaj nie myli, Adam — mruknąłem spokojnie, bujając leniwie butelką i może nawet pozwalając delikatnemu uśmieszkowi wlać się na moją twarz. — Przecież o gustach się nie dyskutuje, według niektórych mój jest zły, według innych wspaniały. Ktoś gustuje w Vocaloidach, inni w Rock'n'Rollu. I nikt nigdy nie ma lepszej racji — burknąłem, wzruszając ramionami i wzdychając ciężko. — Ale jak widać, wyścigi wciąż trwają, a wojny wybuchają, rymuję dzisiaj jak z nut, a mówią, żem tępy jak but, ha, widzisz, Adam? Ja to słowom wydźwięk nadam. I znowu! Już przestaję, przepraszam, ale siadło, prawda? Zajebiście tutaj duszno — dodałem, podnosząc się i za chwilę uchylając okno. — Patrz, pierwszaczki się zlatują.

Bo ćpanie jest dobre na wszystko [14]

— Zauroczeni ludzie są zabawni — parsknął głośno, zdecydowanie za głośno, na tyle, abym zmarszczył czoło i skrzywił się, dosyć znacznie, bo wcale nie byłem zauroczony w Oakleyu. Po prostu go lubiłem, on mnie lubił, albo i nie, dostarczaliśmy sobie jakieś pierwiastki uczuć, a raczej odczuć i reakcji, których nigdy nie dostawaliśmy od innych osób. Tyle, nic więcej. — Był brudny, był zaniedbany. — Prychnąłem w odpowiedzi, bo może i tego nie widziałem. Lub nie chciałem widzieć. — Był zmęczony i stargany, a i tak wszystkim wydawało się, że jest najśmielszym i najżywotniejszym facetem na uczelni. Ludzie są głupi, naiwni, niewarci i przede wszystkim ślepi. Albo cholernie zapatrzeni w siebie — mruknął, przy okazji zajmując się butelkami z piwem, a ja to wszystko chyba po prostu wolałem zostawić to wszystko bez komentarza. Chłopak podał mi otwartą już butelkę, a ja skinąłem głową w podziękowaniu i posłałem mu słaby uśmiech. — Zdrówko, panie złamane serduszko.
— Zdrówko, wujku dobra rado — odparsknąłem, szybko biorąc jednego łyka alkoholu, bo w sumie to czym prędzej chciałem o tym wszystkim zapomnieć.
I w sumie to to piwo wcale nie było takie złe, ba, nawet było całkiem dobre.
Podniosłem wzrok na Zbycha, podnosząc butelkę do góry.
— Nie rozumiem wszystkich ludzi, którzy uważają, że masz zły gust. To po prostu oni się mylą — oświadczyłem, a następnie pospiesznie wziąłem kolejnego, ciut większego łyka. Byleby choć trochę się rozluźnić. — A ty czym ciekawym się ze mną podzielisz, co?

KA: M.K.AM.1

Podstawowe informacje:
Imię: Asu
Nazwisko: Maleh
Wiek17 lat
Klasa: Księżyca
Miejsce Zamieszkania: Akademik Szkolny [X pokój]

Rozszerzone informacje:
KlubyWróżenia z fusów
PrzyjacieleBrak
SympatiaBrak
Wrogowie: Brak

Tożsamość:
Wzrost194 cm
Waga: 82 kg
Kolor oczu: Szare
Kolor włosów: Białe
Cechy szczególne: Ciekawe, czy od samego patrzenia na chłopaka uzupełnia się niedobory witaminy D?
Rasa: Czarodziej
Orientacja: Panseksualna

Informacje Użytkowe:
Oceny: Brak
Stan Konta: 200 rubli atlanckich

Ekwipunek:  
Kuralet (1)
Komplet podręczników (klasa pierwsza)
Zestaw mundurków (letni i zimowy)
Karta Transportowa (semestr)
Karnet Stołówkowy (semestr)

środa, 8 sierpnia 2018

Bo ćpanie jest dobre na wszystko [13]

Podejrzliwe spojrzenie padło na pochylającego się do przodu mężczyznę, który robił dokładnie to samo, lustrował mnie uważnym wzrokiem, jakbym miał zaraz wyskoczyć mu na twarz z jakąś niespodziewajką.
— Ani, kurwa, jednego mililitra — syknął, a ja parsknąłem śmiechem, kręcąc głową i przyznając mu rację w głowie. — Ale czy ktokolwiek jest? I Oakley nie był brzydki czy pomięty. Po prostu specyficzny, i chyba za to też go polubiłem — wyburczał w końcu, wyprostował się nawet, a ja jedynie przytaknąłem cicho, myśląc o tym w sposób niezbyt czytelny, a nawet jak już, to nie za ciekawy i zdecydowanie nieprzyjemny. — No po prostu zdążyłem go polubić. I nie zdążyłem się przygotować na gwałtowne pożegnanie, nawet jeżeli wiedziałem, że tak to się skończy. A ludzie nie są warci wielu rzeczy, Zbychu. A i tak, kurwa, zawsze za nimi szalejemy i robimy wszystko. To masz ten alkohol?
— Zauroczeni ludzie są zabawni — parsknąłem głośno, chociaż wcale tego w zamiarze nie miałem, sam w sumie nie wiedziałem, kiedy zacietrzewiona w głowie myśl uciekła mi przez usta, gdy znalazła tylko jakąś tam dziurę w barierach dzielących struny głosowe od zwojów myślowych. — Był brudny, był zaniedbany — kontynuowałem, wlokąc się na czworakach do łóżka i podnosząc materac, byle ukazać skrytkę w ramie. — Był zmęczony i stargany, a i tak wszystkim wydawało się, że jest najśmielszym i najżywotniejszym facetem na uczelni — parskałem cicho, wyciągając butelki. — Ludzie są głupi, naiwni, niewarci i przede wszystkim ślepi. Albo cholernie zapatrzeni w siebie — mruczałem, zahaczając kapsle o siebie i za chwilę otwierając jeden z trunków i podając go mężczyźnie, by ten dla siebie uchylić zapalniczką. — Zdrówko, panie złamane serduszko.

Bo ćpanie jest dobre na wszystko [12]

— Kutas — mruknął, może i wprawiając mnie w niemałe zakłopotanie, bo w sumie to akurat tego się nie spodziewałem. Ale przecież to był Zbychu, prawda? — Ale taki chyba był, nie? Przynajmniej jak na niego patrzyłem. Brzydki. Pomięty, wypluty, pełen oskarżeń. — I podczas gdy on włączał piosenkę, to ja już miałem zaczynać się wykłócać, że przecież wcale nie był brzydki, że był naprawdę ładny i miał ładne oczy, i był może i nawet moim smokiem, a ja naprawdę zdążyłem go polubić, a ludzie po prostu go nie potrafili zrozumieć, ale... ale czasami nadchodzi moment, w którym po prostu powinno się odpuścić, więc po prostu westchnąłem cicho, rozpływając się w słowach lecącej piosenki. — I nie wiem, czy zasłużyłeś. Może według niego tak? Zresztą, z tego, co słyszałem, to powinieneś to potraktować jak komplement. Inni rzekomo dostali figę z makiem — westchnął, na co burknąłem pod nosem. Bo przecież "bo inni mają gorzej" nigdy nie było dobrym argumentem. — Czy w ogóle jest wart całego tego żalu i zdenerwowania, co?
Otworzyłem leniwie oko, pochylając się trochę w stronę Głowackiego.
— Ani, kurwa, jednego mililitra — syknąłem. — Ale czy ktokolwiek jest? I Oakley nie był brzydki czy pomięty. Po prostu specyficzny, i chyba za to też go polubiłem — wymruczałem w końcu, prostując się trochę bardziej, a następnie po prostu pochyliłem się do przodu, zaczynając stukać palcami w rytm muzyki. — No po prostu zdążyłem go polubić. I nie zdążyłem się przygotować na gwałtowne pożegnanie, nawet jeżeli wiedziałem, że tak to się skończy. A ludzie nie są warci wielu rzeczy, Zbychu. A i tak, kurwa, zawsze za nimi szalejemy i robimy wszystko. — Parsknąłem smętnym śmiechem i podniosłem na niego wzrok. — To masz ten alkohol?

Bo ćpanie jest dobre na wszystko [11]

Zerknąłem na niego kątem oka i będę szczery, doznałem szoku, widząc go siedzącego na podłodze, do tego chowającego twarz w dłoniach i wyglądającego, jak ósme nieszczęście, które dodatkowo zawierało w gratisie worek potrąconych kociaków.
— Wiesz, że ten dupek zostawił mi tylko liścik? — bąknął cicho, głosem tylko utwierdzającym mnie w przekonaniu, że mężczyzna czuł się beznadziejnie i naprawdę, jedyne co mogłem zrobić, to ściągnąć brwi i spojrzeć na tego pokopanego przez miłostki faceta, który raczej z pewnością się tego nie spodziewał i pomyśleć tylko, że cholera, żal mi go. — I to taki pomięty. Brzydki. I jeszcze oskarżający. I go nadal mam, bo to w sumie jedyna rzecz, która mi po nim została, oprócz tych pieprzonych Black Devilsów. I niby coś przebąkiwali, że ma wyjeżdżać, ale miałem nadzieję, że powie mi chociaż jakiekolwiek "cześć". Ale w sumie to ja na to zasługiwałem, prawda?
— Kutas — mruknąłem tylko pod nosem, odsuwając i wygaszając ekran telefonu, byle podejść do mężczyzny, który w całym tym swoim nędznym wyglądzie, po prostu dalej siedział i patrzył na mnie błękitnymi oczami, tak przepełnionymi wyrzutami, wkurwieniem i czystym zrezygnowaniem. — Ale taki chyba był, nie? Przynajmniej jak na niego patrzyłem. Brzydki. Pomięty, wypluty, pełen oskarżeń. — Załączyłem pierwszą, lepszą piosenkę z playlisty, odrzuciłem komórkę na łóżku i usadowiłem się przed Walshem, po turecku, odchylając się do tyłu i podpierając rękami. — I nie wiem, czy zasłużyłeś. Może według niego tak? Zresztą, z tego, co słyszałem, to powinieneś to potraktować jak komplement. Inni rzekomo dostali figę z makiem — westchnąłem, przecierając z rozleniwieniem kark. — Czy w ogóle jest wart całego tego żalu i zdenerwowania, co?

Bo ćpanie jest dobre na wszystko [10]

Pokręcił głową, parskając głośnym śmiechem, no a ja odwdzięczyłem się tym samym.
— Gadaj zdrów, Adam, naprawdę, jeśli tego potrzebujesz, rob do woli. Wytrzymuję większość czasu z Fioną, obstawiam, że twoje wywody nie dorównują tym jej — stwierdził i ponownie wybuchł śmiechem, a ja po prostu wiedziałem, że nie znał mnie wystarczająco dobrze i tylko dlatego tak twierdził.
Po chwili w moją stronę poleciał głośnik, a ja na szczęście dosyć szybko się zorientowałem, by móc go złapać, nawet jeżeli wyglądało to dosyć fajtłapowato, a przez chwilę miałem wrażenie, że urządzenie jednak upadnie na podłogę.
— Zresztą lubię słuchać pierdolenia — dodał, a ja po prostu mogłem już tylko usiąść na podłodze i schować twarz w swoje dłonie.
Bo dawno nie pierdoliłem, a chyba każdy czasami i tego potrzebuje, jakkolwiek wysoko nie stałby w łańcuchu pokarmowym.
— Wiesz, że ten dupek zostawił mi tylko liścik? — mruknąłem pod nosem, odchylając głowę do tyłu, by spojrzeć na Zbycha smętnym wzrokiem. I co z tego, że walnąłem prosto z mostu, w sumie miałem wrażenie, że przy Głowackim mogłem to zrobić. Tak jakoś, wyglądał na osobę, której raczej każdy mógł zaufać, a nawet ten najbardziej tajemniczy czasami musiał coś z siebie wyrzucić. — I to taki pomięty. Brzydki. I jeszcze oskarżający. I go nadal mam, bo to w sumie jedyna rzecz, która mi po nim została, oprócz tych pieprzonych Black Devilsów. I niby coś przebąkiwali, że ma wyjeżdżać, ale miałem nadzieję, że powie mi chociaż jakiekolwiek "cześć" — wyjęczałem wszystko na jednym oddechu, przekręcając w dłoniach głośniczek.
Musiałem wyglądać... nędznie.
— Ale w sumie to ja na to zasługiwałem, prawda?

Bo ćpanie jest dobre na wszystko [9]

Ku mojej uciesze, wślizgnął się w końcu do pokoju, bo jak dotąd niewygodnie sterczał na korytarzu, przykuwając uwagę dosłownie wszystkich, którzy zdążyli przejść obok i rzucić na nas uważnym okiem, pełnym gotowości do oceny naszej dwójki poprzez pryzmat plotek rozpowszechnianych po szkole w trybie zaskakująco prędkim.
— A żebyś się nie zdziwił, Zbychu, jak jednak posmakuje — rzucił z uśmiechem, gdy wkraczał do mojego pokoju, a ja jedynie pokręciłem głową, bo dawno nie spotkałem się z kimś, kto lubiłby napój, albo chociaż był w stanie go przełknąć. Nie wiem, czemu wszyscy moi znajomi woleli wódkę. Albo co gorsza, cydr. — Muzyką już się dobraliśmy, zobaczysz, skończy się na inteligentnych dyskusjach o moralności z piwem w dłoni. Albo narzekaniem na to, że za dużo myślimy i musimy zdecydowanie więcej wypić. To też przejdzie...
Westchnął, gdy stanął na środku pokoju i nawet spuścił głowę, przez co wyglądał jak ostatnia sierota, którą mentalnie chyba akurat był. Odetchnąłem ciężej, uśmiechając się delikatnie i przymykając drzwi, o które za chwilę się opierałem.
— Albo po prostu się zamknę i będziemy rozkoszować się muzyką. Tak, ta opcja podoba mi się najbardziej.
Pokręciłem głową ze śmiechem na ustach i zdemotywowaniem na twarzy.
— Gadaj zdrów, Adam, naprawdę, jeśli tego potrzebujesz, rob do woli. Wytrzymuję większość czasu z Fioną, obstawiam, że twoje wywody nie dorównują tym jej — parsknąłem śmiechem, rozczulając się delikatnie nad ukochaną dziewuchą, która zawsze zagadywała człowieka i tym samym rozweselała go do granic możliwości. Cudowne stworzenie.
Podszedłem do biurka, a po chwili rzuciłem mężczyźnie głośnik, samemu sięgając po telefon.
— Zresztą lubię słuchać pierdolenia.

Bo ćpanie jest dobre na wszystko [8]

— U mnie z pewnością coś się znajdzie, tyle że nie wiem, czy ci posmakuje — stwierdził, a ja przewróciłem oczami, bo w sumie to wydawało się, że i w tym pewnie się dogadamy. Niby inni, a patrzcie, gustem muzycznym już się dobraliśmy, kto by podejrzewał. — Jeśli chodzi o alkohol mam raczej niepasujące większości upodobania smakowe, ale wiesz, zawsze można zaryzykować. Kto wie, czy nie posmakuje ci moje piwsko karmelowe.
Parsknąłem śmiechem i pokręciłem głową, decydując się, by podejść bliżej chłopaka i w końcu wejść do pokoju, bo w sumie to tak nieładnie stać i rozmawiać w progu, a my to robiliśmy od dłuższego czasu.
— A żebyś się nie zdziwił, Zbychu, jak jednak posmakuje — mruknąłem, uśmiechając się i zdecydowałem na wślizgnięcie się do królestwa szkolnego dealera, który aktualnie wylądował bez towaru. — Muzyką już się dobraliśmy, zobaczysz, skończy się na inteligentnych dyskusjach o moralności z piwem w dłoni — stwierdziłem, posyłając chłopakowi szerszy uśmiech. — Albo narzekaniem na to, że za dużo myślimy i musimy zdecydowanie więcej wypić. To też przejdzie...
Westchnąłem, opuszczając wzrok i w końcu stając na środku pokoju.
— Albo po prostu się zamknę i będziemy rozkoszować się muzyką — stwierdziłem, chowając dłonie do kieszeni. — Tak, ta opcja podoba mi się najbardziej.

Bo ćpanie jest dobre na wszystko [7]

Uśmiechnął się nawet. I nawet wzruszył ramionami. Walsh jednak potrafił być względnie normalny i przyjazny, a nie tylko warczeć, kpić i walić pięściami o najbliższe ściany? Proszę bardzo, tego to bym się raczej po tym panoczku nie spodziewał, co to, to nie. Prędzej jakieś wkurwienie albo inna emocja w stylu zdegustowania, ale zadowolenie, rozmarzenie i uśmiech na tej, nawet ładnej buźce?
— A kobiety jeszcze gorsze, a w ogóle to niech wszyscy idą w chuj, ja po prostu chcę odpocząć — rzucił, podnosząc ręce do góry i najwidoczniej się poddając. Nie lepiej było zrobić białą flagę? Przynajmniej byłoby efektywnie i ciekawie, panie Walsh, zawiodłem się na tobie. — Myk, myk, Zbychu, pędzę i biegnę, lecę, czy mam przynieść jakieś piwo ze swoich całkiem nieźle ukrytych zapasów, a może ty coś masz i mi użyczysz? — spytał, opierając się jedną ręką o ścianę i proszę bardzo, mieli rację, w każdym, nawet najmniejszym ruchu Adama musiał zostać ukryty jakiś pierwiastek seksu i kuszenia, bo widocznie nie byłby sobą, gdyby po prostu zachowywał się normalnie. Może to po prostu ten elektryzujący uśmiech i dziki błysk w błękitnych oczkach, co?
— U mnie z pewnością coś się znajdzie, tyle że nie wiem, czy ci posmakuje. Jeśli chodzi o alkohol mam raczej niepasujące większości upodobania smakowe, ale wiesz, zawsze można zaryzykować. Kto wie, czy nie posmakuje ci moje piwsko karmelowe.

Bo ćpanie jest dobre na wszystko [6]

— Ach ten, no tak... AH! Bo wy tam, ten tego, a ten wyemigrował z kim tam, z Hopecraftem, nie? — parsknął, a ja mogłem tylko burknąć coś pod nosem. Bo wcale nie byłem ciut zazdrosny czy wkurwiony za to, że zostawił tylko brudny liścik. — Ładnie tę szkółkę te książęta zostawili, a dopiero co się prześcigały, która zostanie królewną dla blondynka, no proszę. Nie ma co płakać nad facetami, Walsh, są chujowi, zapewniam, a teraz myk, myk, smaka mi zrobiłeś na muzykę i alko — oświadczył, otwierając mi trochę szerzej drzwi.
Uśmiechnąłem się nieporadnie, wzruszając ramionami.
— A kobiety jeszcze gorsze, a w ogóle to niech wszyscy idą w chuj, ja po prostu chcę odpocząć — oświadczyłem i podniosłem ręce do góry w obronnym geście. — Myk, myk, Zbychu, pędzę i biegnę, lecę, czy mam przynieść jakieś piwo ze swoich całkiem nieźle ukrytych zapasów, a może ty coś masz i mi użyczysz? — zapytałem, przekrzywiając głowę w bok i opierając się jedną ręką o ścianę.
Kto by powiedział, że Adam Walsh skończy na upijaniu się ze Zbigniewem Głowackim. I w sumie chyba całkiem nieźle się bawiąc, bo w końcu ktoś słuchał dobrej muzyki w tej cholernej placówce edukacyjnej.
Teraz tylko czekać na wianek z różowych kwiatków na mojej czuprynie.

Bo ćpanie jest dobre na wszystko [5]

Pokiwał głową, ale chyba raczej mnie nie słuchał, ba, mogłem dać sobie włosy uciąć, że przestał kontaktować po wypowiedzeniu nazwy jednego, jedynego zespołu, który mi wtedy przyszedł na myśl, ale najwidoczniej trafiłem w dziesiątkę, prosto do muzycznych wrót Walsha.
— Co powiesz na alkohol, dobrą muzykę, bo chyba mamy podobne gusta i papierosy? — spytał, świszcząc nosem, bo musiał, ale to musiał wydmuchnąć właśnie całe zalegające w płucach powietrze. Wzruszyłem ramionami, bo dopiero co sam to zaproponowałem, ale jak kto woli, widocznie musiał wypowiedzieć myśl na głos, żeby trafiła do tej pełnej przemielonej sieczki główki. — Bee Geesów mogę słuchać o każdej porze dnia. A co do tej całej pierdolonej szkoły, też mam już dosyć, ale ostatni rok i rzucam w cholerę, Przewalski wyjechał, Oakley, kurwa, też, ten drugi bez pożegnania nawet, więc po prostu na kogo gapić się nie mam, Zbychu, też pierdolę, jedźmy zaszyć się gdzieś daleko, zbierzmy ekipę i żyjmy na zupkach chińskich. Mi pasuje.
— Ach ten, no tak... AH! Bo wy tam, ten tego, a ten wyemigrował z kim tam, z Hopecraftem, nie? — parsknąłem zrezygnowany. — Ładnie tę szkółkę te książęta zostawili, a dopiero co się prześcigały, która zostanie królewną dla blondynka, no proszę. Nie ma co płakać nad facetami, Walsh, są chujowi, zapewniam, a teraz myk, myk, smaka mi zrobiłeś na muzykę i alko.

Bo ćpanie jest dobre na wszystko [4]

— Walsh, jakbym miał coś, co da się wziąć bez podziurawienia całego układu oddechowego, to bym ci dał, uwierz mi — rzucił, a ja przewróciłem oczami, bo w sumie to wziąłbym nawet to, byleby zaznać chwili euforii. — Mi też nie jest z tym wygodnie, do chuja pana, byłem na haju od dwóch lat, ty wiesz, w jakim szoku teraz jestem, kurwa, tu jest nudno. — Westchnęliśmy obaj i można było stwierdzić, że chyba myślimy podobnie. — Idź, kogoś przeleć, czy coś, adrenalina ci skoczy. Jak wy możecie tak funkcjonować na co dzień, nosz ja pierdolę.
Podniosłem wzrok, gdy telefon chłopaka zabrzęczał, a ten spojrzał na ekranik.
— Jaki, kurwa, cyrk, cała szkoła wypadła z teleturnieju, nawet Iver i D'Arc nic nie mają, świat się kończy, jedziemy na Stonestock, chuj, masz coś do posłuchania, powiedz, że znasz się na muzyce, odkorowania przy papierosku i Bee Geesach — podniosłem wyżej powieki, jakby od razu wracając do świata żywych, bo czyżby ktoś w tej pieprzonej szkole również słuchał dobrej muzyki — ja pierdolę, Adam, oni rozpoczęli wojnę, jak można pojechać na wakacje po wakacjach, myślisz, że zapach lakierów do paznokci Fiony starczy.
Pokiwałem głową, chowając dłonie w kieszenie i również rozglądając się dookoła, tak jak on.
— Co powiesz na alkohol, dobrą muzykę, bo chyba mamy podobne gusta i papierosy? — zapytałem, głośno wypuszczając powietrze z płuc. — Bee Geesów mogę słuchać o każdej porze dnia. A co do tej całej pierdolonej szkoły, też mam już dosyć, ale ostatni rok i rzucam w cholerę, Przewalski wyjechał, Oakley, kurwa, też, ten drugi bez pożegnania nawet, więc po prostu na kogo gapić się nie mam, Zbychu, też pierdolę, jedźmy zaszyć się gdzieś daleko, zbierzmy ekipę i żyjmy na zupkach chińskich. Mi pasuje.

Bo ćpanie jest dobre na wszystko [3]

Parsknąłem z dozą kpiny, gdy rozjuszony tur pierdolnął pięścią o ścianę, starając się jak najbardziej dobitnie ukazać światu swoje wkurwienie zaistniałą sytuacją. Ktoś mu porządnie nadepnął na odcisk, ugryzł w kutasa i strącił wieżyczkę z kart, bo nie wątpiłem, że musiał kiedyś to gówno układać.
Założyłem ręce na piersi, zerkając na tego zagubionego, a przede wszystkim poirytowanego, faceta, który zdawał się być gotów zrobić wszystko, byle wziąć i czy ja wyglądałem dokładnie tak samo? Oby nie, bo naprawdę zacznę zastanawiać się nad swoim trybem bycia i życia.
— Jeszcze mi powiedz, kurwa, że Kumar też nic nie ma — bąknął, na co pokiwałem głową, nie ściągając z ust uśmieszku. — Nie ma, prawda? Człowiek chce raz coś wziąć, wypalić cokolwiek i na chwilę odpłynąć, a tu, kurwa, oczywiście, że nie, pieprzę wszystko, Zbychu, na pewno nic nie wygrzebiesz? Wezmę prawie wszystko. Stało się coś, o czym w sumie nie chcę myśleć. I dlatego przyszedłem do ciebie. A ty nic nie masz. Podsumowując, nic na to nie poradzimy... Ale na pewno nic nie masz?
— Walsh, jakbym miał coś, co da się wziąć bez podziurawienia całego układu oddechowego, to bym ci dał, uwierz mi — rzuciłem z wyraźnym przekąsem w głosie, marszcząc się przy tym niemiłosiernie i zastanawiając, w jakie gówno wdepnął zagubiony chłopaczyna. — Mi też nie jest z tym wygodnie, do chuja pana, byłem na haju od dwóch lat, ty wiesz, w jakim szoku teraz jestem, kurwa, tu jest nudno — jęknąłem, przecierając ze zmęczeniem policzek. — Idź, kogoś przeleć, czy coś, adrenalina ci skoczy. Jak wy możecie tak funkcjonować na co dzień, nosz ja pierdolę.
Zerknąłem na telefon, który szybko zabrzęczał.
— Jaki, kurwa, cyrk, cała szkoła wypadła z teleturnieju, nawet Iver i D'Arc nic nie mają, świat się kończy, jedziemy na Stonestock, chuj, masz coś do posłuchania, powiedz, że znasz się na muzyce, odkorowania przy papierosku i Bee Geesach, ja pierdolę, Adam, oni rozpoczęli wojnę, jak można pojechać na wakacje po wakacjach, myślisz, że zapach lakierów do paznokci Fiony starczy — mruczałem, przebierając z jednej nogi na drugą i rozglądając się ze zdenerwowaniem po okolicy.

Bo ćpanie jest dobre na wszystko [2]

Doskonale kojarzyłem to spojrzenie i szczerze stwierdzam, że byłem w szoku, gdy dostałem je od zielonowłosego chłopaka, który raczej cały czas był pod wpływem.
No i tu zaczynał się nasz problem, bo tego dnia stał się cud, a szare oczy wyjątkowo nie były tak bardzo przymglone.
— Sory, skarbie, przez najbliższy miesiąc jestem spłukany. A co się stało? Wyglądasz, jakby coś cię rozjechało. No, śmiało, wujo wysłucha, nawet cię na kolanko weźmie, jak będziesz grzeczny.
A ja mogłem tylko uderzyć pięścią w ścianę, warknąć pod nosem i przekląć, gdy spoglądałem na chłopaka posępnym wzrokiem, bo, kurwa, więcej szczęścia mieć nie mogłem. Zbychu na głodzie, nosz pierdolę, nie wierzę.
— Jeszcze mi powiedz, kurwa, że Kumar też nic nie ma — mruknąłem, zaplatając ręce na klatce piersiowej i przewracając oczami. — Nie ma, prawda? — dopytałem dla pewności, choć i tego już byłem pewny. — Człowiek chce raz coś wziąć, wypalić cokolwiek i na chwilę odpłynąć, a tu, kurwa, oczywiście, że nie, pieprzę wszystko, Zbychu, na pewno nic nie wygrzebiesz? Wezmę prawie wszystko — jęknąłem, garbiąc się i przejeżdżając dłońmi przez włosy, a następnie spojrzałem na chłopaka smutno. — Stało się coś, o czym w sumie nie chcę myśleć. I dlatego przyszedłem do ciebie. A ty nic nie masz. Podsumowując, nic na to nie poradzimy... — Westchnąłem i opuściłem wzrok. — Ale na pewno nic nie masz?

Bo ćpanie jest dobre na wszystko [1]

Stało się najgorsze.
Byłem czysty.
I trzeźwy.
Od zdecydowanie zbyt długiej chwili, a to wszystko kierowało się jedynie w stronę głodu i kontaktowania z rzeczywistością, na której widok miałem ochotę zwymiotować, kurwa, obiad z komunii.
Nic nie było moim zamierzeniem, powrotu do świata nie miałem w planach na najbliższe dziesięć lat, a jednak się stało, bo byłem nieodpowiedzialnym, niemyślącym debilem, który nie potrafi przewidzieć niektórych sytuacji.
I tak oto wylądowałem z powrotem na uczelni, bez własnego towaru, bez towaru kogoś innego, bo nikomu nie ufałem. Dlaczego nie miałem?
Już tłumaczę.
Bo, kurwa, ulubiony diler, najbardziej sprawdzony pod każdym kątem i aspektem, wydelegował się na wakacje i jeszcze nie wrócił, ja swojego nie zapakowałem, a naprawdę nie miałem ochoty łazić po ciemnych uliczkach i narażać się na zakup jakieś trutki na szczury zamiast obiecanego gówna.
Był jeszcze Kumar, ale ten postanowił odstawić, przynajmniej na jakiś czas, marszcząc brwi i mrucząc coś tam o niebieskowłosym szajbusie i chyba nie chciałem mieć pojęcia o tym, co to teraz odjebało Oakleyowi.
I oczywiście oprócz mnie samego, to jeszcze pół szkoły miało do mnie pretensje. Remus z wyglądu miał chyba ochotę coś rozjebać, a reszta towarzystwa fukała pod nosem, bo jak to Zbychu, zawiodłeś nas.
No wiem, że kurwa zawiodłem i chuj, jezu, co za polityka, sam siebie zawiodłem, zadowoleni?
Warczałem, związując mocno odrośnięte już włosy w niechlujnego koka, zaciskając gumkę w ustach, no i oczywiście lustrując przy okazji otoczenie swoim przejrzystym jak łza i w końcu świadomym spojrzeniem.
No i przywlókł się parch, Walsh konkretniej, w wiadomym celu.
— Sory, skarbie, przez najbliższy miesiąc jestem spłukany — mruknąłem, sepleniąc, bo jednak mówienie, trzymając przy okazji coś między zębiskami, nie było zbyt łatwe. — A co się stało? Wyglądasz, jakby coś cię rozjechało — dodałem, pozbywając się już gumki spomiędzy warg i przewiązując nią włosy. — No, śmiało, wujo wysłucha, nawet cię na kolanko weźmie, jak będziesz grzeczny.

wtorek, 7 sierpnia 2018

Kompilacja: James x Nivan [1]

Hopecraft
— Jeszcze raz dziękuję — rzucił, zasypiając wśród odgłosów terkoczącego pociągu. Pokręciłem z niedowierzaniem głową, widząc w jak niewygodnej pozycji zasnął, z głową opartą na miernej jakości, prowizorycznej poduszce z bluzy. Wyciągnąłem dłoń, palcem dotykając spadającego rękawa bluzy i przemieniłem ją w porządną, puchatą poduszkę. Drobne czary-mary i po chwili pojawił się również koc, którym przykryłem chłopaka. Wyglądał na nieco zmęczonego, początkowo nie miał najlepszego humoru, dlatego miałem nadzieję, że będzie mógł w spokoju odpocząć, bez bólu. Chciałem nawet upewnić się, że niczego nie poczuje złego w czasie snu, ale potrzeba kontaktu ze skórą nie mogła być zażegnana.
A może?
Ściągnąłem rękawiczkę, palcem dotykając czoła chłopaka. Jego mina rozpogodziła się razem z uspokajającym falami energii, które rozchodziły się wzdłuż jego ciała. Ukontentowany wykonaną pracą odsunąłem się z powrotem na własne siedzenie, wpatrując się z łagodnym uśmiechem w śpiącego chłopaka.
Gdy nie darł się na wszystkie strony i nie pyskował, to smarkacz bywał nawet znośny.

Oakley
Bądźmy szczerzy, nie sypiałem zbyt często, a nawet jak już to bliżej temu było do niespokojnych drzemek, nieprzyjemnych, przerywanych co jakiś czas, aniżeli do dłuższego odpoczynku.
Nie byłem więc w stanie opisać mojego zdziwienia, gdy obudziłem się po godzinie, czy dwóch. Po kilkudziesięciu minutach czystego odprężenia, wyciszenia powoli wykańczającego się organizmu i uspokojenia agresywnie łomoczących w głowie myśli.
Nie wiem, czy zasługą tego był już obrzydliwie zmęczony organizm, czy może mała pomoc ze strony Hopecrafta, bo tylko on mógł mnie wtedy przykryć i zadbać o lepszej jakości podpórkę pod głowę. Małe gesty po których człowiekowi po prostu było lepiej i przyjemniej w tym ostatnimi czasy zgryźliwym świecie.
I było mi trochę głupio, gdy odpowiedzieć na działania chłopaka mogłem tylko uśmiechem, poprzedzonym zdezorientowanym gapieniem się to na okrycie, to na blondyna siedzącego naprzeciwko.
— Ale odczarujesz mi ją potem, prawda? — mruknąłem, mocniej wtulając się w poduszkę, która dalej stanowiła barierę chroniącą głowę przez rozbiciem się o ścianę podczas jakiegoś większego wstrząsu. Co jak co, ale lubiłem tę bluzę.

Hopecraft
— Ale odczarujesz mi ją potem, prawda? — mruknął, wtulając się mocniej w poduszkę. Skinąłem głową, obserwując jak koszulka chłopaka obsuwa się nieco niżej, odsłaniając fragment jego szyi oraz obojczyka.
Gdzie się gapisz, James.
Odchrząknąłem, zastanawiając się, co ja w ogóle wyprawiam.
— Jeszcze trochę i dojedziemy, myślałem, że będziesz spał dłużej. Jeżeli jesteś zmęczony i nie możesz zasnąć, to przychodź do mnie. Drobne zaklęcie przed snem jeszcze nikomu nie zaszkodziło.

Oakley
Uniosłem brwi, gdy spojrzenie chłopaka nieco zjechało, ale już po chwili jakby postanowił naprawić drobne błędy i powrócił do nawiązywania ze mną kontaktu wzrokowego. Przeklęte brązowe oczy. Przeklęte brwi w idealnym kształcie. Przeklęta bródka. Przeklęty Hopecraft.
— Jeszcze trochę i dojedziemy, myślałem, że będziesz spał dłużej. Jeżeli jesteś zmęczony i nie możesz zasnąć, to przychodź do mnie. Drobne zaklęcie przed snem jeszcze nikomu nie zaszkodziło. — Odsunąłem głowę od poduszki, która szybko zsunęła się na moje ramię i pokiwałem nią delikatnie.
— Zapamiętam na przyszłość, dzięki — odparłem z uśmiechem. Tak, sen zdecydowanie się przyda. Cisza. Chyba tak miało być.
Nie potrafiłem z nim rozmawiać.

Hopecraft
— Zapamiętam na przyszłość, dzięki — odparł z uśmiechem, a potem zapadła cisza. Chyba żaden z nas nie był pewien, za co się zabrać i jaki temat podjąć, więc tylko wyciągnąłem karty z kieszeni zawieszonego na haku płaszcza i zerknąłem kątem oka na chłopaka.
— Uno? — spytałem, wskazując na trzymaną w moich dłoniach talię do jednej z moich ukochanych gier. — Jeszcze kilka godzin przed nami, możemy zabić czas.

Oakley
Uniosłem brew, widząc, jak chłopak sięga po wierzchnie okrycie, teraz luźno wiszące na wieszaku i wyciąga z jego kieszeni karty. Żeby to były zwykłe karty, typowe, do pokera, cokolwiek. Nie. Karty do...
— Uno? — spytał, podnosząc wyżej talię i ładnie mi ją prezentując.— Jeszcze kilka godzin przed nami, możemy zabić czas. — Dalej patrzyłem na niego jak na stworzenie urwane nie z tej choinki, co trzeba.
— Uno? — parsknąłem. — Ale że serio? Uno? Niech będzie — dodałem tylko, w głębi serca ciesząc się z powodu karcianki. Nie tak, że byłem lepa w hazardzie, ale byłem lepa w hazardzie wszelakiej maści i z takich gier opanowałem tylko uno i jako tako wojnę.

Hopecraft
— Uno? — spytał z niedowierzaniem. — Ale że serio? Uno? Niech będzie — dodał, na co przewróciłem z oburzeniem oczami.
— Dla twojej wiadomości, to jedna z najlepszych gier istniejących we Wszechświecie. Może poza Monopoly, ale w dwóch graczy nie dałoby się w to drugie grać, chociaż po powrocie, musimy zaciągnąć resztę. — W sumie to był dobry pomysł, spróbować zintegrować resztę ludzi, dlaczego nie, należało to przedyskutować z Herą.
— Na jakich zasadach gramy?


Oakley

Tylko parsknąłem śmiechem na monolog chłopaka. Musiałem mu przyznać rację, chociaż szczerze to wolałem Eurobusiness od Monopoly, ale jak kto woli.
— Siedem kart, wskakiwanki, zero wymiana taliami? — odparłem, ściągając brwi.

xXx

— Kantujesz, kurwa jego mać, pierdolę, szósty raz z rzędu — warknąłem, rzucając kartami, gdy Hopecraft znowu zaliczył „Po unie”. Nie wygrałem ani jednego zasranego razu, ja naprawdę wiedziałem, że nie mam szczęścia do hazardu, nawet na tym poziomie, ale błagam, czy to już nie jest lekka przesada? Walnąłem plecami o oparcie, zakładając ręce na piersi i zerkając na niego z miną wielce obrażonego bachora, który nie dostał cukieraska, ale w sumie to dalej kocha swoją mamę. — Mógłbyś mi chociaż dać fory — bąknąłem dodatkowo.

Hopecraft
— Kantujesz, kurwa jego mać, pierdolę, szósty raz z rzędu. — Roześmiałem się, słysząc wrzask Nivana i jego ostentacyjne zarzucenie kart. Przypominał teraz małego, podburzonego bachora. — Mógłbyś mi chociaż dać fory — baknał, wydymając śmiesznie policzki.
— Mógłbym — potwierdziłem. — Ale wtedy byłbyś jeszcze bardziej wściekły, tyle że o to, że ci fory dałem. Chyba że masz jakąś inną grę, w którą wolałbyś grać? — Pochyliłem się nieco bardziej do przodu, z kopiącym uśmieszkiem, przypatrując się chłopakowi. Trochę czasu na grze nam upłynęło, niedługo powinniśmy dojechać.

Oakley
— Mógłbym. Ale wtedy byłbyś jeszcze bardziej wściekły, tyle że o to, że ci fory dałem. Chyba że masz jakąś inną grę, w którą wolałbyś grać? — Uśmiechnąłem się, bo chłopak miał absolutną rację, tu wyjątkowo musiałem się z nim zgodzić. Już po chwili przewróciłem oczami, bo jego mina wyrażała czystą kpinę, gdy pochylił się w moją stronę.
— Kosi kosi łapci, wiesz? — bąknąłem, zakładając nogę na nogę. — Niestety, ale nie jestem zbyt kreatywny, jeśli chodzi o gierki.

Hopecraft
— Kosi kosi łapci, wiesz? — bąknął, brzmiąc coraz bardziej jak dzieciak, nawet założył nogę na nogę, jakby miało to sprawić, że będzie wyglądał doroślej. — Niestety, ale nie jestem zbyt kreatywny, jeżeli chodzi o gierki?
— Makao, wojna? — spytałem, doskonale wiedząc, że bez żadnego problemu mogę zaczarować karty na normalną talię. — A może pytanie za pytanie? — rzuciłem luźną propozycję.

Oakley
— Makao, wojna? — Skrzywiłem się znacząco na dźwięk nazw, za którymi nie przepadałem, bo tak, nawet w to nie potrafiłem grać. Wojna jeszcze jeszcze, ale makao? Nigdy w życiu. — A może pytanie za pytanie? — Jak na zawołanie przypomniałem sobie o ostatniej niezbyt przyjemnej grze z różowowłosym patafianem z pierwszej klasy. Irytujący smarkacz.
— Dobrze, ale ty zaczynasz — odparłem z uśmiechem. Wcale nie tak, że najchętniej kradłbym jego pytania, byle byśmy wyszli po równo. Wcale.

Hopecraft
— Dobrze, ale ty zaczynasz — odparł z uśmiechem, na co zacząłem powoli się rozluźniać. W takich momentach zapominałem, że Nivan to bachor, że jego nerki niedługo wysadzą mu całą chęć do życia, że to smarkacz i gówniarz jak każdy inny pod względem wieku, ale coś się czaiło w tym uśmiechu, jakaś obietnica, klątwa, przyciąganie.
— Ulubiony kolor? — zacząłem od czegoś prostego, bo w końcu sam się na tej grze za dobrze nie znałem, nie byłem Dexterem, a faktycznie najmniej wiedziałem o chłopaku o takich prozaicznych rzeczach. Muzyka. Filmy. Zainteresowania.

Oakley
— Ulubiony kolor? — spytał już po chwili, przyprawiając mnie o uniesienie brwi, bo nie wiem czemu, ale spodziewałem się czegoś ciekawszego, jakiejś petardy, pytania, które jako tako wciśnie mnie w fotel. Może musiałem po prostu poczekać?
— Wiesz, Hopecraft, w pewnym momencie życia człowiek przestaje mieć coś takiego, jak "Ulubiony kolor". No, ale uznajmy, że szary. — Neutralny, ładny, ciekawy. Pasujący do wszystkiego. — Twój? — Mówiłem? Mówiłem.

Hopecraft
— Wiesz, Hopecraft, w pewnym momencie życia człowiek przestaje mieć coś takiego, jak "Ulubiony kolor". No, ale uznajmy, że szary. Twój?
— Nie przestaje mieć, zaczyna wpadać w stan, w którym on już go nie obchodzi. To inna rzecz. I kolor zmienia się z wiekiem ulubiony czy dzięki doświadczeniom, ulubione rzeczy nie znikają w niebycie. Niebieski.

Oakley
— Albo nie tyle że ignoruje i nie zwraca uwagi, co po prostu zaczyna rozumieć, że każdy z nich jest cudowny i jedyny w swoim rodzaju, a wybieranie jednego jest najzwyczajniej w świecie rzeczą niesprawiedliwą, czy też po prostu głupią. Wywyższać jeden nad inne? Czy tęcza bez czerwonego, pomarańczowego, indygo, albo któregokolwiek innego byłaby tak piękna? Po co się ograniczać.

Hopecraft
— Twoja filozofia zaczyna nabierać znamion logiczności, jesteś pewien, że niczego nie ćpałeś z Hamirem? — spytałem z rozbawieniem, wpatrując się w twarz chłopaka. — Nie usłyszałem tyle słów w ciągu jednego monologu od ciebie, od... zawsze?

Oakley
Parsknąłem pod nosem, kręcąc głową z niedowierzaniem i lekkim oburzeniem.
— Ha, ha, bardzo śmieszne i nie, wyjątkowo nie, no chyba że rano niepostrzeżenie mi coś "przeciwbólowego" dosypał do kawy, kto go tam wie. No. To teraz twoja kolej.

Hopecraft
— Ha, ha, bardzo śmieszne i nie, wyjątkowo nie, no chyba ze rano niepostrzeżenie mi coś "przeciwbólowego" dosypał do kawy, kto go tam wie. No. To teraz twoja kolej. — Pokręciłem z niedowierzaniem głową, wpatrując się w teatralnie oburzoną twarz chłopaka, do którego powoli zaczynałem się przekonywać. Jednak Nivan nie był aż takim idiotą i bachorem, oczywiście, tylko w towarzystwie jeden na jeden, nie wątpiłem, że małpiego rozumu dostałby ponownie, gdybyśmy siedzieli w tłumie.
— Czym się interesujesz? — zapytałem, w sumie nie wiedząc, w jakim kierunku poprowadzić rozmowę.

Oakley
Wyjątkowo przestał się mądrować, "nieświadomie" flirtować ze wszystkim, co się rusza i nawet uśmiechał się ładniej, niż zwykle. Był taki niby naturalny, chociaż i tak jebał typowym zakłamaniem, bo powiedzmy sobie szczerze, widać, że do tych czystych nie należy.
Zmarszczyłem brwi na pytanie, zastanawiając się, co odpowiedzieć. Bo czym się interesowałem, nie licząc wkurwiania innych samą swoją egzystencją?
— Zainteresowania — mruknąłem, sapiąc cicho pod nosem. — Nie jest tego jakoś super dużo. Sport? Muzyka, tak, muzyka, coś tam informatycznego, ale w sumie to jakoś wszystko względnie mnie intryguje i porywa, gorzej tylko ze znalezieniem na to czasu. W jaki sposób przygotowane jajka lubisz jeść?

Hopecraft
— Zainteresowania — mruknął, sapiąc cicho pod nosem. — Nie jest tego jakoś super dużo. Sport? Muzyka, tak, muzyka, coś tam informatycznego, ale w sumie to jakoś wszystko względnie mnie intryguje i porywa, gorzej tylko ze znalezieniem na to czasu. W jaki sposób przygotowane jajka lubisz jeść? — Zamrugałem zdezorientowany, zastanawiając się skąd to pytanie.

— Sadzone. Jakie ty lubisz jeść i skąd pomysł an to pytanie? — Bo jednak Nivan nie po kolei w głowie miał od zawsze, to jednak się nie spodziewałem, że w chłopaku drzemią takie pokłady absurdu.

Oakley
I zaśmiałem się szczerze, widząc reakcję chłopaka, to jak łopocze rzęsami, jak spogląda na mnie z niedowierzaniem, jak jego mina automatycznie przekształca się w tę pełną zdziwienia i niepewności.
— Nie wiem, chciałem wiedzieć, czy nie jesteś przypadkiem psychopatą, który lubi jajecznicę ze szczypiorkiem? Chciałem wiedzieć co zrobić ci na śniadanie, gdyby nadarzyła się okazja? Nie miałem pomysłu na inne pytanie? Nie wiem, dobrze? I na miękko. Zdecydowanie na miękko.

Hopecraft
— Nie wiem, chciałem wiedzieć, czy nie jesteś przypadkiem psychopatą, który lubi jajecznicę ze szczypiorkiem? Chciałem wiedzieć co zrobić ci na śniadanie, gdyby nadarzyła się okazja? Nie miałem pomysłu na inne pytanie? Nie wiem, dobrze? I na miękko. Zdecydowanie na miękko. — Nawet jeżeli drgnąłem, słysząc tekst o śniadaniu, to nikt mi nie mógłby niczego zarzucić. Nikt. Skrzywiłem się za to słysząc odpowiedź chłopaka. Miękko? Toż to zbrodnia!

— I to jest twój idealny sposób? — spytałem z niedowierzaniem. — Jestem pewien, że równie dobrze Mińsk by sobie lepiej prowadził, prowadząc terapię alkoholową. Swoją drogą, jak tam twoje lekcje wychowania do życia w rodzinie? — spytałem, unosząc brwi.

Oakley
Udawałem, że nie widziałem drgnięcia, skrzywienia twarzy, że nie słyszałem kpiny w głosie, że wcale nie znaleźliśmy kolejnego zgrzytu, który nawet minimalny, to prawdopodobnie i tak dotkliwie nas pobodzie. Przynajmniej tak mi mówiło strzykanie w kościach, wyczuwalne wręcz w szpiku.

— Nie, błagam, nie wspominaj o tym, nigdy więcej nie zostanę nauczycielem. Nigdy. — Stanowczo zaakcentowałem słowo. — Chyba jedyne co przyswoili, to żart, że wina w barku Mińska to najlepsze afrodyzjaki, tyle że wzięli go na poważnie — dodałem, wzdychając i poprawiając koc, który dalej spoczywał na moich nogach. Miły, miękki, nieco pachnący koc. Miałem tylko nadzieję, że mi go nie zniknie, gdy będziemy wysiadać.

poniedziałek, 6 sierpnia 2018

Bo ćpanie jest dobre na wszystko [0]

Nie żebym się tego spodziewał, nawet jeżeli u Oakleya było to możliwe.
Bo przecież to ja zawsze zostawiałem ludzi samych w łóżkach, bez słowa czy wspólnego śniadania, porannego papierosa, kawy, a nawet całusa na dobry dzień. To nie ja byłem tym, który zostawał pod zimną pościelą, sam, z dziwną goryczą schowaną w ustach.
A jednak tamtego dnia gorycz nawet nie była goryczą, była pieprzonym wkurwieniem i rozgoryczeniem, gdy tylko znalazłem liścik. Bo przecież nie miałem już zobaczyć go na korytarzu. Posłać szerszego uśmiechu, puścić oczka. Zostałem sam w tym gównie i sam zostać już miałem, a Oakley wolał wyjechać bez porządnego pożegnania.
A gdybym tylko wiedział, to serio wziąłbym go na to piwo, a tej nocy prawdopodobnie w ogóle by nie spał, bo po prostu chciałbym się nim nacieszyć i pozwolić, by on nacieszył się mną, jeżeli też sprawiało mu to jakąkolwiek frajdę.
Może i kilka łez uroniłem, kto tam to, kurwa, wie, wymięty i niezbyt schludny liścik i tak był w łzach, a literki lekko rozmazane, więc przynajmniej nie tylko ja ryczałem. No i zostawił papierosy.
Jednego wypaliłem, a resztę wrzuciłem do torby, bo to była jedna z nielicznych rzeczy, które mi po nim pozostały.
Wakacje były ok.
A gdy tylko wróciłem, na ten mój ostatni rok, bo w końcu to już szósta klasa, a ja więcej do roboty tu nigdy nie miałem, to zadecydowałem. Kochani, Adam Walsh robi burdel, przestaje się pierdolić czy bawić w ciuciubabkę, niech uginają się innym nogi, gdy tylko na mnie spojrzą i niech podziwiają, jak dumnie idę przez korytarz...
Podsumowując, postanowiłem się porządnie naćpać, bo dawno tego nie robiłem, a ochotę miałem, i to od dobrych kilku miesięcy.
A jak już wszyscy wiemy, miałem do wyboru dwóch panów. Kumara, z którym wolałem nie mieć po prostu kontaktu, bo Kumar równał się Oakley. Lub Zbigniewa Głowackiego, samego w swojej własnej osobie, sławę, z którą dosyć ciężko było się dogadać, ale podobno towar był całkiem, całkiem, dlaczego by więc nie spróbować, prawda?
No i na moje nieszczęście wybrałem opcję numer dwa.

Kompilacja: James x Nivan [0]

Hopecraft
Dni mijały, czas do wyjazdu coraz bardziej się zmniejszał, aż w końcu nadszedł ten dzień, gdy siedzieliśmy oboje w wagonie kolejowym, racząc się kurtuazyjną ciszą. Bagaże były już zmniejszone zaklęciem i schowane w odpowiednio zabezpieczonym miejscu, a cel naszej podróży pozostawał niewypowiedziany. Przynajmniej dla chłopaka, bo do tej pory tłumaczyłem mu jedynie, że jedziemy do specjalisty.
Helka była upierdliwą, starą kobietą, która lata świetności miała już za sobą, ale jej niezmierzona wiedza w zakresie skłonności naturalnych organizmu była nieoceniona. Zawiesiłem spojrzenie na twarzy siedzącego przede mną chłopaka, starając się o czym myśli.
— Masz jakieś pytania? — rzuciłem, żeby nawiązać rozmowę.

Oakley
Najbardziej w tym wszystkim szkoda było Kumara, który zdecydowanie znajdował się pomiędzy młotem a kowadłem i to dosłownie na każdej płaszczyźnie życia. Z jednej strony był on, z drugiej ja. Z jednej Wanda, z drugiej ja. Z jednej spokój, z drugiej moja choroba, którą chyba zadręczał się bardziej, niż moja osoba.
Dlatego nie dziwiłem się, gdy z niepokojem zerkał na moje spazmatyczne ruchy podczas pakowania ubrań, bo miałem pojechać Sam Kurwa Nie Wiem Gdzie, z panem Sam Kurwa Nie Wiem Co.
A potem zostało tylko nerwowe przebieranie nogami, wbijając spojrzenie w krajobrazy, starając się tylko nie wpaść wzrokiem na czekoladowe tęczówki chłopaka.
— Masz jakieś pytania? — spytał nagle, całkowicie wybijając mnie z nadanego nogom rytmu, powtarzałem w myślach utwór Foo Fightersów, starając się zająć czymkolwiek głowę.
— To dziwne, że się boję? — Nie spojrzałem nawet w jego kierunku, jedynie parsknąłem beznadziejnym śmiechem.



Hopecraft
— To dziwne, że się boję? — O, nie. Ten beznadziejny, bezradny śmiech wcale mi się nie podobał, bo Nivan ponownie przypominał kogoś złamanego. Kogoś, kto nagle obrócił się o 180 stopni i już nie mogłem patrzeć na niego jak na buntownika, choleryka, gościa, który ćpał za dużo i pakował się ze zbyt dużym entuzjazmem w kłopoty.
— Hej, spokojnie — powiedziałem, pochylając się nieco do przodu, żeby załapać z chłopakiem kontakt wzrokowy — to całkowicie normalne, za dużo też ci nie powiedziałem o tym. Nic cię tam boleć nie będzie, drobny, standardowy dyskomfort przy badaniach jak w szpitalu jedynie poczujesz. Helka to stara znajoma — tak, to była bardzo długa znajomość — jest profesjonalistką, ale nieco innej maści, jak cię weźmie w obroty, to się potem nie zorientujesz, że cokolwiek cię bolało.

Oakley
— Hej, spokojnie — mruknął nagle, nachylając się, trafiając oczami na moje i cholera, chyba zaczynałem się gubić. — To całkowicie normalne, za dużo też ci nie powiedziałem o tym. Nic cię tam boleć nie będzie, drobny, standardowy dyskomfort przy badaniach jak w szpitalu jedynie poczujesz. Helka to stara znajoma jest profesjonalistką, ale nieco innej maści, jak cię weźmie w obroty, to się potem nie zorientujesz, że cokolwiek cię bolało. — Nawet słysząc względnie pocieszające słowa, jedyne co mogłem zrobić, to wcisnąć na twarz dość wymuszony uśmiech i znowu zerknąć przez okno, udając, że tak w sumie to wszystko jest ok.
— Tak właściwie, to czemu mi pomagasz? — mruknąłem, marszcząc brwi. — Większość osób na twoim miejscu, w tym i ja, wykopałaby mnie szybciej, niż zdążyłbym wydusić z siebie słowo, a ty jeszcze fatygujesz się i zabierasz mnie gdzieś na drugi koniec czegokolwiek.

Hopecraft
Chłopak nadal nie czuł się komfortowo i nie mogłem się temu dziwić. Ostatecznie mówiliśmy o sytuacji, której jedzie z praktycznie nieznaną osobą niewiadomo dokąd, a na dodatek w celach medycznych. Sam szpitali nie trawiłem.
— Tak właściwie, to czemu mi pomagasz? — mruknął, marszcząc zabawnie brwi. — Większość osób na twoim miejscu, w tym i ja, wykopałaby mnie szybciej, niż zdążyłbym wydusić z siebie słowo, a ty jeszcze fatygujesz się i zabierasz mnie gdzieś na drugi koniec czegokolwiek.
To było dobre pytanie, ale odpowiedź wymagała powiedzenia więcej niż mogłem. Chociaż? Nic mnie nie ograniczało już, to nie Nervill. Wanda wątpiła w moją rasę, Nivan widział rękawiczki i ich brudny sekret.
— Mój lud wierzył, że każdy jest lekarzem. A obowiązkiem lekarza jest leczyć. —  Musiałabym zagłębić się w filozofię ara, ale w dużej mierze można bylo tak to uprościć. — Poza tym fajny chłopak z ciebie jest, Nivan i o wiele bardziej wolę ciebie wkurwiającego otoczenie niż martwego.

Oakley
Nie musiałem czekać długo na odpowiedź, która swoją drogą nieco mnie zaskoczyła i zdziwiła.
— Mój lud wierzył, że każdy jest lekarzem. A obowiązkiem lekarza jest leczyć. — Skinąłem niepewnie głową. Jego lud? To znaczy, to, że facet urwał się z jakiejś zmutowanej choinki było mi już wiadome, szczególnie po incydentach z rączkami w roli głównej, ale i tak nieco wcisnęło mnie w dość miękki fotel. — Poza tym fajny chłopak z ciebie jest, Nivan i o wiele bardziej wolę ciebie wkurwiającego otoczenie niż martwego. — Tu nie mogłem powstrzymać parsknięcia śmiechem, lekkiego pokręcenia głową i odwrócenia spojrzenia od chłopaka, byle nie szczerzyć się jak głupi, bo jakoś połechtał moje ego. W sposób dość nieoczywisty, ale jednak.
— Dzięki? Miło to słyszeć, tak myślę? — rzuciłem niepewnie, zerkając na niego kątem oka. — W sumie to gdzieś pomiędzy popadaniem w amok spowodowany pracą, a byciem przesadnie miłym dla większości społeczności szkolnej, to też jesteś przyjemny do życia. Mogę się wreszcie dowiedzieć, gdzie do cholery jasnej jedziemy, bo jeszcze chwila i coś mnie trafi.

Hopecraft
— Dzięki? Miło to słyszeć, tak myślę? — rzucił niepewnie. Cóż, może to nie był najbardziej wyrafinowany komplement, ale takie zazwyczaj wydawały się puste.— W sumie to gdzieś pomiędzy popadaniem w amok spowodowany pracą, a byciem przesadnie miłym dla większości społeczności szkolnej, to też jesteś przyjemny do życia. Mogę się wreszcie dowiedzieć, gdzie do cholery jasnej jedziemy, bo jeszcze chwila i coś mnie trafi.
— Hej, to jest normalny poziom bycia miłym — oburzyłem się. — Caran, to jedna z osad dorenów na wschodzie Anory, na granicy z Valentine. — Dorenowie stanowili coś w stylu Amiszów. Bezkonfliktowe, demokratyczne, małe społeczeństwa z własnym kodeksem, sądem, odłączone prawnie od państwa, które zamieszkiwali. Kojarzone przede wszystkim ze wstrętem do technologii, ale z kolei magię wyćwiczyli do najwyższego poziomu.

Oakley
— Hej, to jest normalny poziom bycia miłym. — Uśmiechnąłem się szerzej na prychnięcie. Zdecydowanie, Hopecraft, zdecydowanie. — Caran, to jedna z osad dorenów na wschodzie Anory, na granicy z Valentine. — Zmarszczyłem brwi i pokiwałem głową po wytłumaczeniu chłopaka. W sumie to dało mi tyle, co nic i z chęcią zadałbym facetowi jeszcze kilka pytań, za które znając życie by mnie wyśmiał. Przecież to oczywiste oczywistości, co ty, nie wiesz, Oakley? No cóż, niestety, ludność i osady zdecydowanie nie są moim konikiem. Dlatego tylko pokiwałem głową, zdjąłem uśmiech z twarzy i znowu wlepiłem spojrzenie w okno.
Granica Anory i Valentine. Z jednej strony kawał drogi, z drugiej nie aż tak daleko, jak zdawać by się mogło.
— A jak tam z Nan? — rzuciłem, przypominając sobie o dręczącej kwestii czarnowłosej i blondyna, a raczej plotkach o nich. Co lepsze mówiły już, że mają za sobą nie tyle, że pierwszy pocałunek, co pierwszy raz, na co tylko przewracałem oczami i co innego mogłem zrobić, jak nie skorzystać z okazji i dowiedzieć się co nieco o tym duecie.

Hopecraft
— A jak tam z Nan? — Rzucone cicho w przestrzeń pytanie nie było złe, ani ciekawskie, ani intymne jakoś szczególnie. Przez ten krótki okres czasu znacznie więcej osób próbowało uzyskać klarowny obraz moich relacji z dziewczyną, choć Cesarz świadkiem, nie rozumiałem, co takiego skłoniło ich do zainteresowania się moim własnym życiem towarzyskim, w końcu powinni mieć własne. Ale Nivan to była całkowicie inna para kaloszy, chłopak raczej nie znajdował się w plotkarskiej masie, która interesowała się wybadaniem sytuacji.
— Dobrze, skąd to pytanie? — spytałem, wpatrując się z podejrzliwością w siedzącego przede mną mężczyznę. Jakby na to nie patrzeć, nie spodziewałem się go, przynajmniej nie od niego. — Jest cudowną przyjaciółką, jej pomoc w organizacji balu jest niezmierzona. A ty? Wiesz już z kim na niego idziesz? I jak tam Przewalska?

Oakley
Jego spojrzenie bawiło. Podejrzliwy wzrok, który rypał mnie od góry do dołu i wręcz krzyczał, co mnie nagle ugryzło na tym punkcie. Pochylił się do przodu. Nie moja wina, że nagle wszyscy zaczęli paplać o tej dwójce, a ja człowiek prosty i żądny informacji <s>no i trochę zazdrosny, bo jak to, Hopecraft był ode mnie szybszy?</s>
— Dobrze, skąd to pytanie? — odparł twardo, nie spuszczając ze mnie spojrzenia. Prychnąłem pod nosem i uśmiechnąłem się szerzej. — Jest cudowną przyjaciółką, jej pomoc w organizacji balu jest niezmierzona. A ty? Wiesz już z kim na niego idziesz? I jak tam Przewalska? — Miałem ochotę przewrócić oczami na dźwięk nazwiska dziewczyny.
— A nawet nie wspominaj, spierdoliłem tę relację po całości. — Lepiej późno, niż wcale, prawda, Oakley? — Co do balu, pewnie ruszę tam solo, a dlaczego pytam? Po prostu ładnie na nią patrzysz, Hopecraft — mruknąłem, w końcu zerkając w czekoladowe oczy, nieco bezczelnie, z dozą zakodowanej już we mnie kpiny.

Hopecraft
— A nawet nie wspominaj, spierdoliłem tę relację po całości. — Zamrugałem nieco zdziwiony. Początkowo planowałem poprosić Przewalską, żeby towarzyszyła Nivanowi w tej podróży, wydawali się być w dosyć zażyłej relacji, a z przyjacielem zawsze można było poczuć się lepiej. Chociaż aktualnie lepiej, że zdecydowałem się nikogo dodatkowego nie wprowadzać w kwestię, bądź co bądź, między pacjentem i lekarzem. — Co do balu, pewnie ruszę tam solo, a dlaczego pytam? Po prostu ładnie na nią patrzysz, Hopecraft — mruknął, spoglądając na mnie spod tej swojej absurdalnej niebieskiej grzywki.
— Szkoda, ładnie razem wyglądaliście. — Wzruszyłem ramionami, rozkładając się wygodnie na siedzeniu. — Nie uwierzę w twoje samotne przyjście, żadnej Nivanowej nie ma na horyzoncie? — odmruknąłem z przekąsem, skoro już jesteśmy przy tych tematach, niech nie będę jedynym cierpiącym. — Poza tym oczywiście, że ładnie na nią patrzę, trudno brzydko patrzeć na ładne osoby.

Oakley
— Szkoda, ładnie razem wyglądaliście. — Przewróciłem oczami na słowa chłopaka. Ładnie, ale co z tego, jeśli w środku wszystko było obrzydliwe, parszywe, oblepione grubą warstwą żółci. Nie wiem, kogo to bardziej wyżerało, ją, czy mnie (mnie, przecież ona nie miała o niczym pojęcia). — Nie uwierzę w twoje samotne przyjście, żadnej Nivanowej nie ma na horyzoncie? — Skrzywiłem się, gdy usłyszałem przekąs w jego głosie, zdecydowanie nieprzyjemny dla ucha głos, drażniące jakieś tam sfery umysłu, o których wcześniej pojęcia nie miałem. — Poza tym oczywiście, że ładnie na nią patrzę, trudno brzydko patrzeć na ładne osoby. — Nerw zszedł, a ja mogłem tylko ponownie się uśmiechnąć.
— Niestety, jak widać. Znalezienie kogokolwiek przychodzi mi z większym trudem niż Davonowi przystopowanie ze znaczeniem terenu. — Grymas wpełznął na moją twarz wraz ze wspomnieniem pokrytej malinkami szyi Przewalskiego, która wręcz świeciła na korytarzach, głośno dając do zrozumienia, że tak, są parą. — A ty? Idziesz z Nan? — Czy może z kimś innym z kółeczka adoracji Hopecrafta. — Daleko jeszcze?



Hopecraft
— Niestety, jak widać. Znalezienie kogokolwiek przychodzi mi z większym trudem niż Davonowi przystopowanie ze znaczeniem terenu. — Zawtórowałem grymasowi chłopaka, pamiętając, co się działo, gdy jeszcze mieszkałem z nimi w jednym pokoju. Armagedon. Sodoma i Gomora. Tragizm w czystej postaci połączony z wyciem po nocach, nieznającym umiaru Dexterem oraz Fomą, który nie bardzo był w stanie zapanować nad nadpobudliwym partnerem.   — A ty? Idziesz z Nan? Daleko jeszcze?
— Zapowiada się, że tak, zobaczymy, czy oboje wytrwamy w tym do końca. — Nadal miałem wrażenie, że może jest ktoś, kim dziewczyna jest zainteresowana albo ktoś, kto jest nią i że coś mogłoby się w naszym planie zmienić, ta nutka niepewności, która była absurdalna, irytowała. — Dojedziemy za kilka godzin, jeżeli jesteś zmęczony to możesz się przespać od razu.

Oakley
— Zapowiada się, że tak, zobaczymy, czy oboje wytrwamy w tym do końca. — Pokiwałem głową, dokładnie kodując słowa chłopaka. Póki dziewczynie nikt nie pogrozi, to raczej da radę, bo to jednak Hopecraft, tak, ten Hopecraft, pan posyłam uśmiech i zabijam jakąkolwiek moralność u większości publiki. No, a wątpiłem, żeby chłopak miał zamiar odstawić dziewczynę, z tego, co zasłyszałem, mieli się dobrze i nie ukrywano, że jedno do drugiego ciągnie. Czyżby zakład postawiony przez Mińska w końcu miał doczekać się swoich zwycięzców? — Dojedziemy za kilka godzin, jeżeli jesteś zmęczony to możesz się przespać od razu. — Nie mogłem ukryć uśmiechu, bo w sumie to tylko na to czekałem. Dla niepoznaki tylko wyglądnąłem przez okno, rozsiadłem się wygodniej, zacząłem miętolić bluzę w palcach, szykując ją powoli do pełnienia funkcji prowizorycznej poduszki.
Dopiero po chwili zastoju, zlania się mknącego obrazu za szybą, łagodnym bujaniu wagonu. Ułożyłem ciuch pomiędzy głową a ścianą i przymknąłem oko, zakładając ręce na piersi i rozstawiając nogi zdecydowanie zbyt szeroko.
— Jeszcze raz dziękuję — rzuciłem tylko, zerkając kątem oka na Hopecrafta i już po chwili przymykając coraz cięższe powieki. Kima w akompaniamencie turkotu i drgań była już chyba moim chlebem powszednim.
.
.
.
.
.
.
template by oreuis