piątek, 24 sierpnia 2018

Dobrego złe początki [12]

— Może. Może nie — mruknął cicho, a ja mogłam dać sobie rękę uciąć, zadrżał mu głos, przepełniony został tembrem niezdecydowania i niepewności co do tej jednej kwestii. Rzecz zrozumiała i oczywista. W końcu to był Nivan Oakley i Adam Walsh. — Kto go tam, kurwa, wie, na dobranoc zostawił mi tylko pomiętą kartę z oskarżeniami. Tylko oskarżeniami — kontynuował z niezwykłym oburzeniem, dobrze kładąc nacisk na wybrane słowa i wzbudzając poczucie winy nawet u mnie, chociaż przecież nie powinnam była czuć się w ten sposób. No, ale może ktoś powinien być w tym momencie oskarżanym za furiata, który jak zawsze uwinął się, umywając rączki. — Wiesz, mi też na nim zależało. W jakiś dziwny, własny pokrętny sposób też był dla mnie ważny i w sumie miło było posyłać w swoim kierunku ciepłe uśmiechy. Ale no, skończyło się. Nie ma go tutaj i nie będzie, to wszystko to marne skomlenie psa, a w sumie prawdopodobnie nigdy więcej go nie zobaczę i może wyjdzie mi to na dobre.
Ilość emocji, która skrzętnie zaszyła się w każdym słowie i bodła niespodziewanie, jedna za drugą, wyciągając w twoją stronę armię szpikulców, była niepokojąca.
Coraz mniej ufałam mojemu dobremu przyjacielowi.
Zresztą, nadwyrężył zaufania każdej żyjącej i znanej mu jednostki. Taki typ człowieka.
Przez głowę szybko przemknęły wszystkie słowa powtarzane przez winnego. Nie jestem wystarczający i nigdy nie będę. Nie jestem dobrym człowiekiem. Znowu zraniłem.
Oduczyłbyś się tego, skończony idioto, nauczyłbyś się żyć inaczej, a nie tylko uciekał, gdy coś zaczynało muskać twoją wrażliwszą stronę.
— Kto go tam, kurwa, wie... — powtórzyłam martwo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis