Zdecydowanie nie spodobała mi się jego reakcja. Pospieszne odwrócenie wzroku przy akompaniamencie głośnego, zrezygnowanego stęknięcia, westchnięcia, które do Walsha mi nijak nie pasowało.
Był w stanie nietypowego zastoju, leniwej egzystencji bez większych wypadów i pierwszy raz biła od niego aura pokory, a nie wiecznej dumy i buty, która wylewała się z niego, przepełniając czarę goryczy.
— Jakoś. Jakoś się trzymam — odparł, popiół został otrzepany na ziemię, a dym wydmuchany w trybie natychmiastowym. — Bywało lepiej, bywało gorzej. W sumie to jest nijak.
Uśmiechnęłam się słabo, pojmując, że rzeczywiście, czuliśmy się w dokładnie ten sam sposób, pusty, bez większego znaczenia i głębi, może nawet wypruci z niektórych emocji.
Skrzyżowałam nogi w kostkach, bujnęłam nimi, lampiąc się przy okazji w chodnik. Nastała ta nieprzyjemna, niemrawa, może nieco gniotąca w jaja, których nie miałam, cisza i wręcz krzyczała o natychmiastowe przerwanie i rozpoczęcie jakichś działań, bo nie należało tak ślęczeć bez większego sensu.
— Tak właściwie to chcę cię przeprosić — zaczęłam w pewnym momencie, marszcząc czoło i przymykając oczy, bo czułam, jak zalążki łez powoli się w nich malują i wcale mi się to nie podobało. — Za to, co wtedy mówiłam. Wiesz kiedy. I jak się zachowywałam. Mam nadzieję, że rozumiesz, dlaczego tak reagowałam — mruczałam cicho, kręcąc kółka kciukami i oddychając dość ciężko, w obawie, że za chwilę coś łupnie. — I za to, że nie mogłam temu wszystkiemu zapobiec. Przepraszam, Adam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz