poniedziałek, 6 sierpnia 2018

Kompilacja: James x Nivan [0]

Hopecraft
Dni mijały, czas do wyjazdu coraz bardziej się zmniejszał, aż w końcu nadszedł ten dzień, gdy siedzieliśmy oboje w wagonie kolejowym, racząc się kurtuazyjną ciszą. Bagaże były już zmniejszone zaklęciem i schowane w odpowiednio zabezpieczonym miejscu, a cel naszej podróży pozostawał niewypowiedziany. Przynajmniej dla chłopaka, bo do tej pory tłumaczyłem mu jedynie, że jedziemy do specjalisty.
Helka była upierdliwą, starą kobietą, która lata świetności miała już za sobą, ale jej niezmierzona wiedza w zakresie skłonności naturalnych organizmu była nieoceniona. Zawiesiłem spojrzenie na twarzy siedzącego przede mną chłopaka, starając się o czym myśli.
— Masz jakieś pytania? — rzuciłem, żeby nawiązać rozmowę.

Oakley
Najbardziej w tym wszystkim szkoda było Kumara, który zdecydowanie znajdował się pomiędzy młotem a kowadłem i to dosłownie na każdej płaszczyźnie życia. Z jednej strony był on, z drugiej ja. Z jednej Wanda, z drugiej ja. Z jednej spokój, z drugiej moja choroba, którą chyba zadręczał się bardziej, niż moja osoba.
Dlatego nie dziwiłem się, gdy z niepokojem zerkał na moje spazmatyczne ruchy podczas pakowania ubrań, bo miałem pojechać Sam Kurwa Nie Wiem Gdzie, z panem Sam Kurwa Nie Wiem Co.
A potem zostało tylko nerwowe przebieranie nogami, wbijając spojrzenie w krajobrazy, starając się tylko nie wpaść wzrokiem na czekoladowe tęczówki chłopaka.
— Masz jakieś pytania? — spytał nagle, całkowicie wybijając mnie z nadanego nogom rytmu, powtarzałem w myślach utwór Foo Fightersów, starając się zająć czymkolwiek głowę.
— To dziwne, że się boję? — Nie spojrzałem nawet w jego kierunku, jedynie parsknąłem beznadziejnym śmiechem.



Hopecraft
— To dziwne, że się boję? — O, nie. Ten beznadziejny, bezradny śmiech wcale mi się nie podobał, bo Nivan ponownie przypominał kogoś złamanego. Kogoś, kto nagle obrócił się o 180 stopni i już nie mogłem patrzeć na niego jak na buntownika, choleryka, gościa, który ćpał za dużo i pakował się ze zbyt dużym entuzjazmem w kłopoty.
— Hej, spokojnie — powiedziałem, pochylając się nieco do przodu, żeby załapać z chłopakiem kontakt wzrokowy — to całkowicie normalne, za dużo też ci nie powiedziałem o tym. Nic cię tam boleć nie będzie, drobny, standardowy dyskomfort przy badaniach jak w szpitalu jedynie poczujesz. Helka to stara znajoma — tak, to była bardzo długa znajomość — jest profesjonalistką, ale nieco innej maści, jak cię weźmie w obroty, to się potem nie zorientujesz, że cokolwiek cię bolało.

Oakley
— Hej, spokojnie — mruknął nagle, nachylając się, trafiając oczami na moje i cholera, chyba zaczynałem się gubić. — To całkowicie normalne, za dużo też ci nie powiedziałem o tym. Nic cię tam boleć nie będzie, drobny, standardowy dyskomfort przy badaniach jak w szpitalu jedynie poczujesz. Helka to stara znajoma jest profesjonalistką, ale nieco innej maści, jak cię weźmie w obroty, to się potem nie zorientujesz, że cokolwiek cię bolało. — Nawet słysząc względnie pocieszające słowa, jedyne co mogłem zrobić, to wcisnąć na twarz dość wymuszony uśmiech i znowu zerknąć przez okno, udając, że tak w sumie to wszystko jest ok.
— Tak właściwie, to czemu mi pomagasz? — mruknąłem, marszcząc brwi. — Większość osób na twoim miejscu, w tym i ja, wykopałaby mnie szybciej, niż zdążyłbym wydusić z siebie słowo, a ty jeszcze fatygujesz się i zabierasz mnie gdzieś na drugi koniec czegokolwiek.

Hopecraft
Chłopak nadal nie czuł się komfortowo i nie mogłem się temu dziwić. Ostatecznie mówiliśmy o sytuacji, której jedzie z praktycznie nieznaną osobą niewiadomo dokąd, a na dodatek w celach medycznych. Sam szpitali nie trawiłem.
— Tak właściwie, to czemu mi pomagasz? — mruknął, marszcząc zabawnie brwi. — Większość osób na twoim miejscu, w tym i ja, wykopałaby mnie szybciej, niż zdążyłbym wydusić z siebie słowo, a ty jeszcze fatygujesz się i zabierasz mnie gdzieś na drugi koniec czegokolwiek.
To było dobre pytanie, ale odpowiedź wymagała powiedzenia więcej niż mogłem. Chociaż? Nic mnie nie ograniczało już, to nie Nervill. Wanda wątpiła w moją rasę, Nivan widział rękawiczki i ich brudny sekret.
— Mój lud wierzył, że każdy jest lekarzem. A obowiązkiem lekarza jest leczyć. —  Musiałabym zagłębić się w filozofię ara, ale w dużej mierze można bylo tak to uprościć. — Poza tym fajny chłopak z ciebie jest, Nivan i o wiele bardziej wolę ciebie wkurwiającego otoczenie niż martwego.

Oakley
Nie musiałem czekać długo na odpowiedź, która swoją drogą nieco mnie zaskoczyła i zdziwiła.
— Mój lud wierzył, że każdy jest lekarzem. A obowiązkiem lekarza jest leczyć. — Skinąłem niepewnie głową. Jego lud? To znaczy, to, że facet urwał się z jakiejś zmutowanej choinki było mi już wiadome, szczególnie po incydentach z rączkami w roli głównej, ale i tak nieco wcisnęło mnie w dość miękki fotel. — Poza tym fajny chłopak z ciebie jest, Nivan i o wiele bardziej wolę ciebie wkurwiającego otoczenie niż martwego. — Tu nie mogłem powstrzymać parsknięcia śmiechem, lekkiego pokręcenia głową i odwrócenia spojrzenia od chłopaka, byle nie szczerzyć się jak głupi, bo jakoś połechtał moje ego. W sposób dość nieoczywisty, ale jednak.
— Dzięki? Miło to słyszeć, tak myślę? — rzuciłem niepewnie, zerkając na niego kątem oka. — W sumie to gdzieś pomiędzy popadaniem w amok spowodowany pracą, a byciem przesadnie miłym dla większości społeczności szkolnej, to też jesteś przyjemny do życia. Mogę się wreszcie dowiedzieć, gdzie do cholery jasnej jedziemy, bo jeszcze chwila i coś mnie trafi.

Hopecraft
— Dzięki? Miło to słyszeć, tak myślę? — rzucił niepewnie. Cóż, może to nie był najbardziej wyrafinowany komplement, ale takie zazwyczaj wydawały się puste.— W sumie to gdzieś pomiędzy popadaniem w amok spowodowany pracą, a byciem przesadnie miłym dla większości społeczności szkolnej, to też jesteś przyjemny do życia. Mogę się wreszcie dowiedzieć, gdzie do cholery jasnej jedziemy, bo jeszcze chwila i coś mnie trafi.
— Hej, to jest normalny poziom bycia miłym — oburzyłem się. — Caran, to jedna z osad dorenów na wschodzie Anory, na granicy z Valentine. — Dorenowie stanowili coś w stylu Amiszów. Bezkonfliktowe, demokratyczne, małe społeczeństwa z własnym kodeksem, sądem, odłączone prawnie od państwa, które zamieszkiwali. Kojarzone przede wszystkim ze wstrętem do technologii, ale z kolei magię wyćwiczyli do najwyższego poziomu.

Oakley
— Hej, to jest normalny poziom bycia miłym. — Uśmiechnąłem się szerzej na prychnięcie. Zdecydowanie, Hopecraft, zdecydowanie. — Caran, to jedna z osad dorenów na wschodzie Anory, na granicy z Valentine. — Zmarszczyłem brwi i pokiwałem głową po wytłumaczeniu chłopaka. W sumie to dało mi tyle, co nic i z chęcią zadałbym facetowi jeszcze kilka pytań, za które znając życie by mnie wyśmiał. Przecież to oczywiste oczywistości, co ty, nie wiesz, Oakley? No cóż, niestety, ludność i osady zdecydowanie nie są moim konikiem. Dlatego tylko pokiwałem głową, zdjąłem uśmiech z twarzy i znowu wlepiłem spojrzenie w okno.
Granica Anory i Valentine. Z jednej strony kawał drogi, z drugiej nie aż tak daleko, jak zdawać by się mogło.
— A jak tam z Nan? — rzuciłem, przypominając sobie o dręczącej kwestii czarnowłosej i blondyna, a raczej plotkach o nich. Co lepsze mówiły już, że mają za sobą nie tyle, że pierwszy pocałunek, co pierwszy raz, na co tylko przewracałem oczami i co innego mogłem zrobić, jak nie skorzystać z okazji i dowiedzieć się co nieco o tym duecie.

Hopecraft
— A jak tam z Nan? — Rzucone cicho w przestrzeń pytanie nie było złe, ani ciekawskie, ani intymne jakoś szczególnie. Przez ten krótki okres czasu znacznie więcej osób próbowało uzyskać klarowny obraz moich relacji z dziewczyną, choć Cesarz świadkiem, nie rozumiałem, co takiego skłoniło ich do zainteresowania się moim własnym życiem towarzyskim, w końcu powinni mieć własne. Ale Nivan to była całkowicie inna para kaloszy, chłopak raczej nie znajdował się w plotkarskiej masie, która interesowała się wybadaniem sytuacji.
— Dobrze, skąd to pytanie? — spytałem, wpatrując się z podejrzliwością w siedzącego przede mną mężczyznę. Jakby na to nie patrzeć, nie spodziewałem się go, przynajmniej nie od niego. — Jest cudowną przyjaciółką, jej pomoc w organizacji balu jest niezmierzona. A ty? Wiesz już z kim na niego idziesz? I jak tam Przewalska?

Oakley
Jego spojrzenie bawiło. Podejrzliwy wzrok, który rypał mnie od góry do dołu i wręcz krzyczał, co mnie nagle ugryzło na tym punkcie. Pochylił się do przodu. Nie moja wina, że nagle wszyscy zaczęli paplać o tej dwójce, a ja człowiek prosty i żądny informacji <s>no i trochę zazdrosny, bo jak to, Hopecraft był ode mnie szybszy?</s>
— Dobrze, skąd to pytanie? — odparł twardo, nie spuszczając ze mnie spojrzenia. Prychnąłem pod nosem i uśmiechnąłem się szerzej. — Jest cudowną przyjaciółką, jej pomoc w organizacji balu jest niezmierzona. A ty? Wiesz już z kim na niego idziesz? I jak tam Przewalska? — Miałem ochotę przewrócić oczami na dźwięk nazwiska dziewczyny.
— A nawet nie wspominaj, spierdoliłem tę relację po całości. — Lepiej późno, niż wcale, prawda, Oakley? — Co do balu, pewnie ruszę tam solo, a dlaczego pytam? Po prostu ładnie na nią patrzysz, Hopecraft — mruknąłem, w końcu zerkając w czekoladowe oczy, nieco bezczelnie, z dozą zakodowanej już we mnie kpiny.

Hopecraft
— A nawet nie wspominaj, spierdoliłem tę relację po całości. — Zamrugałem nieco zdziwiony. Początkowo planowałem poprosić Przewalską, żeby towarzyszyła Nivanowi w tej podróży, wydawali się być w dosyć zażyłej relacji, a z przyjacielem zawsze można było poczuć się lepiej. Chociaż aktualnie lepiej, że zdecydowałem się nikogo dodatkowego nie wprowadzać w kwestię, bądź co bądź, między pacjentem i lekarzem. — Co do balu, pewnie ruszę tam solo, a dlaczego pytam? Po prostu ładnie na nią patrzysz, Hopecraft — mruknął, spoglądając na mnie spod tej swojej absurdalnej niebieskiej grzywki.
— Szkoda, ładnie razem wyglądaliście. — Wzruszyłem ramionami, rozkładając się wygodnie na siedzeniu. — Nie uwierzę w twoje samotne przyjście, żadnej Nivanowej nie ma na horyzoncie? — odmruknąłem z przekąsem, skoro już jesteśmy przy tych tematach, niech nie będę jedynym cierpiącym. — Poza tym oczywiście, że ładnie na nią patrzę, trudno brzydko patrzeć na ładne osoby.

Oakley
— Szkoda, ładnie razem wyglądaliście. — Przewróciłem oczami na słowa chłopaka. Ładnie, ale co z tego, jeśli w środku wszystko było obrzydliwe, parszywe, oblepione grubą warstwą żółci. Nie wiem, kogo to bardziej wyżerało, ją, czy mnie (mnie, przecież ona nie miała o niczym pojęcia). — Nie uwierzę w twoje samotne przyjście, żadnej Nivanowej nie ma na horyzoncie? — Skrzywiłem się, gdy usłyszałem przekąs w jego głosie, zdecydowanie nieprzyjemny dla ucha głos, drażniące jakieś tam sfery umysłu, o których wcześniej pojęcia nie miałem. — Poza tym oczywiście, że ładnie na nią patrzę, trudno brzydko patrzeć na ładne osoby. — Nerw zszedł, a ja mogłem tylko ponownie się uśmiechnąć.
— Niestety, jak widać. Znalezienie kogokolwiek przychodzi mi z większym trudem niż Davonowi przystopowanie ze znaczeniem terenu. — Grymas wpełznął na moją twarz wraz ze wspomnieniem pokrytej malinkami szyi Przewalskiego, która wręcz świeciła na korytarzach, głośno dając do zrozumienia, że tak, są parą. — A ty? Idziesz z Nan? — Czy może z kimś innym z kółeczka adoracji Hopecrafta. — Daleko jeszcze?



Hopecraft
— Niestety, jak widać. Znalezienie kogokolwiek przychodzi mi z większym trudem niż Davonowi przystopowanie ze znaczeniem terenu. — Zawtórowałem grymasowi chłopaka, pamiętając, co się działo, gdy jeszcze mieszkałem z nimi w jednym pokoju. Armagedon. Sodoma i Gomora. Tragizm w czystej postaci połączony z wyciem po nocach, nieznającym umiaru Dexterem oraz Fomą, który nie bardzo był w stanie zapanować nad nadpobudliwym partnerem.   — A ty? Idziesz z Nan? Daleko jeszcze?
— Zapowiada się, że tak, zobaczymy, czy oboje wytrwamy w tym do końca. — Nadal miałem wrażenie, że może jest ktoś, kim dziewczyna jest zainteresowana albo ktoś, kto jest nią i że coś mogłoby się w naszym planie zmienić, ta nutka niepewności, która była absurdalna, irytowała. — Dojedziemy za kilka godzin, jeżeli jesteś zmęczony to możesz się przespać od razu.

Oakley
— Zapowiada się, że tak, zobaczymy, czy oboje wytrwamy w tym do końca. — Pokiwałem głową, dokładnie kodując słowa chłopaka. Póki dziewczynie nikt nie pogrozi, to raczej da radę, bo to jednak Hopecraft, tak, ten Hopecraft, pan posyłam uśmiech i zabijam jakąkolwiek moralność u większości publiki. No, a wątpiłem, żeby chłopak miał zamiar odstawić dziewczynę, z tego, co zasłyszałem, mieli się dobrze i nie ukrywano, że jedno do drugiego ciągnie. Czyżby zakład postawiony przez Mińska w końcu miał doczekać się swoich zwycięzców? — Dojedziemy za kilka godzin, jeżeli jesteś zmęczony to możesz się przespać od razu. — Nie mogłem ukryć uśmiechu, bo w sumie to tylko na to czekałem. Dla niepoznaki tylko wyglądnąłem przez okno, rozsiadłem się wygodniej, zacząłem miętolić bluzę w palcach, szykując ją powoli do pełnienia funkcji prowizorycznej poduszki.
Dopiero po chwili zastoju, zlania się mknącego obrazu za szybą, łagodnym bujaniu wagonu. Ułożyłem ciuch pomiędzy głową a ścianą i przymknąłem oko, zakładając ręce na piersi i rozstawiając nogi zdecydowanie zbyt szeroko.
— Jeszcze raz dziękuję — rzuciłem tylko, zerkając kątem oka na Hopecrafta i już po chwili przymykając coraz cięższe powieki. Kima w akompaniamencie turkotu i drgań była już chyba moim chlebem powszednim.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis