środa, 15 sierpnia 2018

Dobrego złe początki [6]

Miałam ochotę zrobić dokładnie to samo. Parsknąć śmiechem, przetrzeć twarz i zastanowić się, co my w sumie tak właściwie robimy i jak bardzo jedna osoba potrafi namieszać w przeciętnej rzeczywistości przeciętnego, znudzonego człowieka. Nie był nikim wyjątkowym. Nie wynalazł leku na raka, nie uratował nikomu życia, nawet nie był miły.
A mimo wszystko czułam się, jakby ktoś rozerwał mnie na strzępy i odsunął ode mnie wszystko, co było dla mnie tak istotne.
Jebane trzy lata, jak krew w zakurwiony piach, jebany fiut, udławiłby się swoją filozofią i sposobem bycia, zaszczany...
— Przeprosiny przyjęte, doskonale rozumiem, dlaczego reagowałaś w ten sposób — rzucił, a ja jedynie podziękowałam w myślach za zakończenie mojego uwłaczającego ludzkiej godności monologu. — Ja również przepraszam, może powinienem był wtedy ciut odpuścić i choć raz nie zadzierać nosa. No. W sumie raczej mało kto mógł temu wszystkiemu zapobiec, więc wiesz... Nie ma co się obwiniać. A nawet jeżeli, to krótko. Życie i tak dalej, pewnie jeszcze gorsze rzeczy nam się przydarzą.
Wyciągnął kolejnego papierosa, gdy tylko zmuszałam się do monotonnego kiwania głową.
— Jak zdebilniali jesteśmy? — spytałam, zaciągając rękaw mocniej na dłoń i przecierając nim zmęczoną twarz, nie nurtując się nawet myślą o tym, czy przypadkiem nie rozmaże mi to mojego i tak wątpliwej jakości, makijażu. — I czy mogę się poczęstować?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis