Te wakacje nie były łatwe. Te wakacje były paskudnym końcem pewnego rozdziału i niezapowiadającym się zbyt dobrze początkiem kolejnego. Nie, żeby to wszystko mnie zahartowało. Odnosiłam wrażenie, że było wręcz przeciwnie. Rozlałam się, rozmemłałam, roztrzaskałam na malutkie kawałeczki i w sumie nie bałam się już powiedzieć, że tak, płakałam. Podczas tych wakacji płakałam i to zdecydowanie zbyt wiele razy.
Płakałam przy ostatnim przytuleniu się do największego z naszej trójki. Żałowałam, że robiłam to tak rzadko, że ostatni raz dopuściłam się tego podczas jego urodzin, do tego w tak niezręczny i niekomfortowy sposób, wskazujący tylko na to, że naprawdę nie chcę tego robić. A ja chciałam. Tylko może nieco się wstydziłam.
A tego dnia przylgnęłam martwo do drugiego ciała, chlipiąc w najlepsze i kurwiąc na lewo i prawo, bo świat nie był miejscem sprawiedliwym i nawet jeśli Oakley zasłużył sobie na kopnięcie w to rozlazłe, królewskie dupsko, to na pewno nie na cios, który miał zrzucić go do kanionu. A to chyba właśnie się stało.
Nie wiem nawet, czy wtedy kontaktował.
Pluję sobie w twarz w lustrze za to, że dawałam mu te wszystkie środki i leki.
Dziękuję za... Pomoc w numerologii?
Dalej nie potrafisz rozwiązać prostego działania, prawda?
Ni chuja.
I może też przez to, jak bardzo na rdzeniu wtedy leciał, pozwolił sobie na wzięcie mojej twarzy w dłonie i przetarcie kciukami polików.
Musiałam wyglądać okropnie, a mimo to dalej trzymał mnie w ramionach, jakbym była co najmniej jego całym światem.
A później ostatni pocałunek, pożegnalny, bo razem z Hindusem również postanowiliśmy zamknąć ten etap życia, mimo że należał do tych naprawdę przyjemnych. Jednak jako przyjaciele lepiej się dogadywaliśmy i widział to chyba każdy, który spędzał z nami czas. Byłam dla niego za bardzo dominująca, a sam nie miał zamiaru się podkładać.
I tak trafiłam z powrotem na uczelnie, z dość mocną dobijającą się myślą, że jednak powinnam z kimś o tym wszystkim porozmawiać.
Z kimś, kto, myślę, nie przyjął tego wszystkiego zbyt pozytywnie.
— Hej — rzuciłam z dość słabym uśmiechem, poprawiając rękawy za dużej bluzy, bo niby ciepło, ale dalej lubił zawiać ten chłodny, rześki wiatr. — Mogę się dosiąść? — spytałam chłopaka.
Siedział na ławce.
Dorwał mnie tutaj. Odpoczywałem sobie, pico bello i nagle wpierdolił się ze swoim wzrostem i przysłonił mi słoneczko. A potem usiadł panicz, kurwa jego mać.
Aż tak źle?
Tak. Nawet nie wiesz, jak bardzo chciałem go wtedy pocałować.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz