środa, 17 października 2018

Widzimy się na kawie [0]

Gdybym wiedziała, że dostanę w pakiecie randkę, jak tylko przyjdę na durne spotkanie zarządowo-nauczycielskie do Mińska, to już dawno wciskałabym się we wszystkie luki w jego terminarzu, żeby się dopisać do listy osób, które miały zamiar się pojawiać na kolejnych zbiórkach. Może miałam wrażenie, że przesadzam, ale, hej, w końcu coś zaczynało się w tej kwestii dziać, a szczenięce zauroczenie zdecydowanie przesłaniało mi osąd. 
Czułam się jak gówniara, bez znajomości jak to powinno wyglądać w praktyce, co, gdzie i jak, rumieniąc się przy samym gapieniu się na mój obiekt westchnień. Diaskro z Herą nie stanowiły jakiegoś wybitnego wsparcia w kwestii wolno rozwijających się miłostek, głównie dlatego, że obie raczej ten etap przeskakiwały, od razu przechodząc do sprawy łóżkowej. Za to potrafiłam znaleźć plusy, pierwsza z dziewcząt zdawała się mieć w końcu wybitnego z głowy mojego brata, przestając emanować koło niego emocjami, które sprawiały, że miałam ochotę skulić się w sobie i słąbo zapłakać. 
Życie układało się dalej, negocjowałam w sprawie "Co-zrobić-z-Nibal" wraz ze Sky, która ostatecznie jedynie słała gorzkie przeprosiny, że w sumie, to jej się skończyły środki, ale chuj z tym, jeżeli trzeba będzie, to pogryzę wszystko i wszystkich. Chociaż czasem pojawiało się takie irytujące wrażenie, że można by w sumie ją tam zostawić samą w sobie. My sobie poradziłyśmy, mamy prawo mieć własne życie i tak dalej. 
Zawsze wiedziałam, że jestem pieprzoną egoistką. 
Właśnie dlatego stałam przed kawiarnią, w której umówiłam się z Amadeuszem, starając się przed wejściem powstrzymać wszystkie nerwy i motylki. Tatuaż motylarka nadal czasem piekł bez żadnego powodu, ale trudno się mówi, raz kozie śmierć. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis