poniedziałek, 8 października 2018

Mam sprawę [1]

Nadeszły czasy apokalipsy, niebiański koniec wszystkiego i wszystkich, który w końcu miał zaprowadzić pokój na tej niedorobionej przez Stwórcę planecie. Mimo usilnych prób uwierzenia w nadchodzącej jutro, nadal musiałem się przyznać, że w geście mojej intencji nie leżały żadne czysto naturalne pobudki. Chciałem w końcu pójść spać, odpocząć i nie przejmować się tą tłumną gawiedzią, która w ostatnim czasie zdecydowanie nazbyt często nawiedzała mój gabinet. Snuli się po korytarzach niczym duchy najgorszego sortu, żeby w końcu doczłapać się do mnie w postaci półżywej, mrucząc pod nosem coś o zeznaniach, podatkach i podpisach na formularzach.
I właśnie wtedy dotarła do mnie kolejna delegacja, tym razem z nieco bardziej zachęcającym asortymentem. 
— Zanim zacznie pan krzyczeć, mam herbatę i ciastka, dużo ciastek. Zrobiłam też imbryk kawy. —  Błogosławione jednostki, które znały prawa swoje. I moje. A w dodatku miały wystarczająco dużo pomyślunku, żeby zadbać o dodatki dla biednego dyrektora, który hańbił się karkołomną pracą dla gwary studenckiej. — Mam pewną sprawę. — To już mnie przekonało o wiele mniej, zwłaszcza ten uśmiech, nazbyt szeroki i w mojej głowie zakrwawiający o czystą szyderę.
— Właź — westchnąłem w końcu chłodno, otwierając szerzej drzwi i wpuszczając towarzystwo do środka. — Co was do mnie sprowadza? Problemy z zaliczeniem? Chęć wcześniejszego wypłacenia stypendium? Zmiana czegoś w menu? Od razu zaznaczam, że nie mam wpływu na to, co wyprawiają kucharki w stołówce, ich nerwy, wasza sprawa —  uściśliłem, rozsiadając się wygodnie w moim ukochanym fotelu dyrektorskim. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis