W końcu dostrzegliśmy kilka ścieżek. Na tej naszej co kilka kroków, na gałązkach drzew była zawieszona cienka, niebieska nitka, wydająca się świecić.
Po dwudziestu minutach marszu pod górkę znaleźliśmy się nad źródłami. Trudno było nazwać to górą, ale wzdłuż kamienno-piaszczystego usypiska rozciągały się poziomami drobne, o średnicy od dwóch do trzech metrów wgłębienia z wodą, z których wydobywała się para. Pokręciłem przecząco, widząc minę Fomy.
– Jeszcze nie tutaj, kawałek dalej, są większe, bardziej osłonięte i prywatne – dodałem.
Rozejrzałem się po okolicy z zachwytem w zielonych oczach. Bajkowo, magicznie, słowa Dextera sprzed wyjścia wręcz uleciały mi z mojej głowy. Było cudownie. Brakowało tylko świetl... oh. Uśmiechnąłem się, dostrzegając kilka w koronach pobliskich drzew. Cudownie.
– Prywatne mówisz? – mruknąłem z chytrym uśmiechem na twarzy, już rozpinając pierwszy guzik mojej koszuli.
Pokręciłem z niedowierzaniem głową.
– Nie kuś, nie chcesz, żeby ktoś cię usłyszał – wyszeptałem mu do ucha, gładząc po boku.
– Jestem aż taki głośny? – zapytałem z wyrzutem. – Najwidoczniej to twoja wina, że doprowadzasz mnie do aż takiego stanu... – szepnąłem, przybliżając się do niego.
Parsknąłem śmiechem, składając pocałunek na jego szyi.
– Dziesięć minut drogi jeszcze, wytrzymasz? – szepnąłem.
– Postaram się – wyszeptałem, przechylając głowę w bok. – Oj, podoba mi się tu.
Zaczęliśmy iść dalej.
Doszliśmy w końcu do zagajnika, z zewnątrz wyglądało to na gęsty las. W praktyce wyszukałem odpowiednią gałąź, unosząc ją i odsłaniając przejście. Na samym środku było kamienne gorące źródło w kształcie koła, na pierwszy rzut oka o średnicy przynajmniej sześciu bądź siedmiu metrów, a w wokół posadzono kwiaty oraz drzewka owocowe w rogach zagajnika. Wyłożyliśmy wszystko z koszyka na trawie, znajdując na jego dnie dodatkowe dwa ręczniki.
– Gotowy? – zapytałem, zdejmując koszulę.
Jeszcze lepiej, jeszcze cudniej. Wokół nas błoga cisza, jedynie cykanie nocnych świerszczy i innych owadów, a świetliki znajdujące się na drzewach rozświetlały cały teren.
Uśmiechnąłem się, rozpinając swoją koszulę i mrugnąłem do chłopaka, podziwiając go przy okazji. Arcydzieło.
– Oczywiście – mruknąłem.
Parsknąłem z rozbawieniem, podchodząc do chłopaka i zacząłem rozpinać resztę jego guzików.
– Czekam w wodzie – dodałem, pozbywając się spodni oraz bielizny i udałem się w kierunku źródła.
Prychnąłem.
– Serio, potrafię zdejmować koszulę – mruknąłem, gdy ten podszedł do mnie.
No cóż. Obrócił się i trzeba było przyznać, że tyłek miał cudowny. Nie pozostało mi nic innego, sam zdjąłem spodnie wraz z bielizną i chwilę po Dexterze znajdowałem się w ciepłej wodzie. Mruknąłem, zanurzając się bardziej.
Zanurzyłem się na moment, żeby zaraz z powrotem znaleźć się nad powierzchnią. Temperatura była idealna, gorąca, ale niezbyt parna. Odgarnąłem kosmyki włosów do tyłu, opierając się wygodniej o kamienną ściankę.
– Chyba już wiem, gdzie wybierzemy się w przyszłym roku. – podsumowałem.
– Doskonały pomysł – skomentowałem propozycję Dextera, samemu chwilę potem znikając pod taflą wody.
Zawsze znajdowałem to samo. To piękne poczucie spokoju, ciszę i odpoczynek. Zdecydowanie to lubiłem. Siedzenie pod wodą było relaksujące, za każdym razem dawało mi czas na uporządkowanie myśli. Kilkadziesiąt sekund i znowu patrzyłem na czarnowłosego.
Z rozbawieniem wychwyciłem naszą wymianę spojrzeń. Rozłożyłem zachęcająco ramiona, zanim zmieniłem zdanie. Dno w najlepszym miejscu było wyższe niż ja, ale w większości miejsc dotykałem go stopami. Im bliżej środka, tym głębiej. Podpłynąłem do Fomy, podtapiając go lekko.
A więc tak graliśmy. Warknąłem i zanurkowałem niespodziewanie, a następnie chwyciłem za nogę Dextera. Pociągnąłem ją w moją stronę, chcąc wywrócić chłopaka.
Roześmiałem się, chwytając chłopaka za bark i ciągnąc w moją stronę. Ostatecznie byłem silniejszy.
Ygh. Spojrzałem się w szmaragdowe oczy Dextera.
– Nie mam szans! – prychnąłem, dalej starając się go podtopić. – Ty tu stoisz!
Kiwnąłem z rozbawieniem głową, całując chłopaka w kąciki ust.
Przewróciłem oczami, oddając pocałunek. Przeczesałem włosy Dextera, a następnie przyciągnąłem go do siebie.
Och, zaczynało robić się interesująco. Jęknąłem, przybliżając się do chłopaka. Złapałem go za pośladki i uniosłem nieco w wodzie.
Och. Zaplotłem ręce za jego szyją, a nogi na biodrach. Jęknąłem cicho, a następnie przeniosłem jedną z dłoni na klatkę piersiową chłopaka, powoli sunąc nią w dół.
Zszedłem z pocałunkami na szyję, zostawiając po sobie malinki i ślady od ugryzień. Zdecydowanie nigdy nie będę miał go dość.
– Nigdy nie możesz się powstrzymać? – zapytałem, odchylając głowę.
Zatrzymałem dłoń na podbrzuszu chłopaka.
Powstrzymałem jęk, czując dotyk palców chłopaka na moim podbrzuszu.
– Oczywiście, że nie – warknąłem. – Każdy powinien wiedzieć, że jesteś zajęty.
Parsknąłem śmiechem.
– Wydaje mi się, że akurat to już cała szkoła wie – prychnąłem.
Przeniosłem dłoń na jego sutek, podszczypując go delikatnie.
– Szkoła szkołą, ale nowy rocznik jeszcze nie – warknąłem, zostawiając mocniejszy ślad.
Jęknąłem. Drań.
– I jeszcze trochę czasu minie, zanim się dowiedzą – mruknąłem. – W końcu na początku muszą przyjechać.
– Więc lepiej niech się szybko uczą – wymamrotałem, podnosząc go nieco wyżej. Usta skierowałem na klatkę piersiową chłopaka.
Pokręciłem głową, uśmiechając się. Podszczypałem go, a chwilę później zaplotłem ręce za głową chłopaka. Cudownie.
Prychnąłem z rozbawieniem, skupiając się na jego lewym sutku.
Jęknąłem, odchylając głowę do tyłu i wypychając klatkę piersiową. Zaplotłem ręce we włosy Dextera, pociągając go za nie, lekko.
Roześmiałem się na moment, widząc jego pełną zadowolenia minę, która zmieniła się w czyste oburzenie. Pocałowałem go na zgodę.
Oddałem pocałunek, a następnie powoli, bardzo powoli zacząłem sunąć dłonią w stronę jego bioder, rysując na skórze małe koła.
Odsunąłem na moment od niego głowę.
– Pomyślmy... Nie ma Jamesa, Heather, Hery, naszego współlokatora ani Kyo. Nikt nam nie przeszkodzi w końcu – wymamrotałem.
Parsknąłem śmiechem, kręcąc głową.
– Jak magicznie wyczarujesz prezerwatywy i lubrykant, będę cały twój – mruknąłem, zajmując się jego szyją.
Jęknąłem z irytacją.
– Następnym razem – obiecałem. Jak zwykle coś musiało w tej kwestii pójść nie tak, jak żyć.
– Chyba nie jest to nam jeszcze dane – zaśmiałem się, przeczesując włosy Dextera. – Jutro – pocałowałem go.
– Jutro zaczniemy sesję. Nie ma nawet mowy o tym tygodniu – wymamrotałem, przytulając go bardziej do siebie.
Prychnąłem.
– No tak.
Przeszedł mnie deszcz na myśl o tym, co jutro miało się dziać. Wtuliłem się jeszcze bardziej w chłopaka.
Przytuliłem go do siebie. Następnie kilka godzin upłynęło nam na pluskaniu, obściskiwaniu i jedzeniu.
Mruknąłem, czując, jak Dexter przeczesuje moje włosy, podczas gdy ja kreśliłem koła na jego klatce piersiowej. Leżał na ręczniku, a ja na nim z głową na piersi chłopaka, która unosiła się w równym, miarowym tempie.
– Niedługo powinniśmy się zbierać... – stwierdziłem, przenosząc swój wzrok na jego twarz.
– O której wstajemy? – zapytałem, podnosząc brew i zapinając koszulę. – Byle nie o szóstej, proszę...
– A bo ja wiem? O której nas obudzą – ziewnąłem szeroko. Kilka minut później byliśmy już gotowi do drogi.
Zaplotłem moje palce z tymi Dextera i zacząłem ponownie podziwiać otaczający nas krajobraz. Odetchnąłem głęboko, a następnie ziewnąłem tuż po chłopaku.
– Już nie mogę się doczekać miękkiego łóżka.
Kiwnąłem głową, jedną dłonią trąc oczy. Po półgodzinie marszu doszliśmy w końcu do domu, śledząc niebieskie nitki na drzewach. Ostatecznie w którymś pokoju paliło się światło, pewnie Sky coś kończyła, a my zwaliliśmy się na łóżko i wpadliśmy w objęcia Morfeusza.
poniedziałek, 31 lipca 2017
Od Reski, CD Heather
Etykiety:
Reska Haverfield
Aż marzy się o tym, żeby opowiedzieć historię przesiąkniętą do bólu wspaniałymi przygodami i wspólnymi problemami, które opisują cudowną przyjaźń. Nasza relacja... Cóż... Jest krótka i trudno ją określić.
– Skąd się znamy? – powtórzyłem sam do siebie. – Myślę, że to było w sklepie, kiedy zaczął się rzucać na jakąś dziewczynkę, bo mu się przewróciła pod nogami. Prawie ją przejechał swoim wózkiem, ale to on był pokrzywdzony. Rozwaliła sobie kolanko i nie mogła wstać, a ten pan nawet nie pomyślał, żeby się cofnąć, a co dopiero pomóc.
– Gdzie była jej matka?! Się pytam! – Jego pysk przyozdobił wrednawy grymasek. – Co tam robiło takie małe dziecko?
– Pewnie zakupy... Nie spodobało mi się to, więc podszedłem i cóż... Nieco nas poniosło. Wyprowadzili nas stamtąd, ale... Było całkiem fajnie, w końcu nie tak monotonnie.
No z pewnością nie było nudno, bo trudno się nudzić z kimś, kto raz jest w miarę normalny, a zaraz wystrzela z planem zawładnięcia świat, poprzez wysadzenie jego obecnych przywódców. To cud, że ten rysiołak jeszcze stoi na nogach!
– Rozszarpałbym – stwierdził krótko, dopijając herbatę. – Tyle straciłem... Dlatego nie przepadam za dziećmi. To był wielki dzień okazji! Szkoda, że się nie udał... Skończyliście pić? Skończyliście, więc wynocha! Mam jeszcze tyle do zrobienia.
Wstałem z kanapy i zaproponowałem, że przed wyjściem mogę jeszcze umyć po nas naczynia. Pokręcił głową, żartując, że u niego to się nie myje, a kupuje nowe. No to nieźle mu się powodzi, oby jak najdłużej, prawda? Wychodząc, podziękowaliśmy za gościnę, by następnie móc się pożegnać. Kątem oka zauważyłem, że krząta się nieświadom, czym się teraz zająć.
– Powoli zaczyna się ściemniać... To nic złego, że wyciągnąłem cię na resztę dnia?
– Nie... Dlaczego miałoby być to coś złego?
– Słyszałem, że samorządy zawsze mają od masy roboty. Z jednej strony całkiem spoko przywileje, a z drugiej... Obowiązków a obowiązków, nie idzie się od nich uwolnić. Hm... Zaproponowałbym jeszcze jakiś spacerek, ale szczerze mówiąc... Jestem już zmęczony.
– To nie ucieknie, możemy się gdzieś wybrać następnym razem.
Następny raz? Zawsze może być. Mam nadzieję, że nie naprzykrzam się jej za bardzo. Gorzej, kiedy jej czymś podpadnę... Co, jeśli jest z tych osób, które cisną "wroga" do jego wykończenia? O nie, do końca szkolnego życia w strachu.
Od Heather, CD Pel
Etykiety:
Heather Amelia Williams
– Właściwie, to źle sformułowałam pytanie – stwierdziła, obracając łyżeczkę w dłoni – Co lubisz, Heather? – dodała, wyglądając na zadowoloną z siebie.
– I jaki masz stosunek do gadających kotów? – Zaczerwieniła się. – Zapomnij o tym pytaniu. Co lubisz? – powiedziałam głośno.
Zamrugałam ze zdziwieniem, stwierdzając, ze chyba mózg zdążył mi się przegrzać w tym momencie. Coś o kwiatach, coś o lubieniu, coś o kocie. Zdecydowanie za dużo informacji, nie po takiej ilości słodkich, cudownych i wspaniałych kawałków ciasta. Zamrugałam po raz kolejny, pochylając się nieco bardziej do przodu. Wygładziłam fałdę na spódnicy, zbierając myśli i ogar.
– Cóż. – Dobry początek, Heat. – Na dobrą sprawę nie wiem co lubię...? – zaryzykowałam. – Uwielbiam zwierzaki, zawsze psy. Zawsze chciałam jakiegoś mieć, ale ani w wie... – Odkaszlnęłam pod nosem. – Kłaczek. Ani w domu, ani w Nervill. Zresztą, naprawdę wątpię, że potrafiłabym się się jakimkolwiek zająć. Rzeczy zazwyczaj bardzo szybko mi się nudzą – streściłam, zastanawiając się dalej na głos. – Co lubię? Trudno powiedzieć. Trochę czytam. – Uwielbiam właściwie, do czego nie do końca potrafiłam się przyznać. – Fantastyka i kryminały, moje dwa ulubione gatunki. Trochę gram na fortepianie, trochę maluję, ale raczej z obowiązku, że wypada. Kocham natomiast gitarę, gra się prosto, wygodnie i przede wszystkim miło. A w kwestii kota... Koty uwielbiam, a gadający brzmi nieźle. – Uśmiechnęłam się.
Od Marvilla, CD Cesare
Etykiety:
Marvill Eternum
Na wzmiankę o klasie Księżyca skrzywiłem się nieznacznie. Nie ma co, to, że jesteśmy w osobnych klasach wcale nie ułatwiało mi mojej tajnej rozrywki. Przecie winniśmy się bliżej poznać... Nie, mieć choćby i pretekst do bliższego poznania. A tu taka dupa blada, że zaraz ktoś się rzuci do wyciskania pryszczy. Klnąc siarczyście w myślach bez zastanowienia przeskakiwałem po wystających kamieniach, do momentu gdy usłyszałem głośny plask błota. Odwróciłem się zdezorientowany, by napotkać wzrokiem ni to żałosny, ni komiczny widok; jelonek na swoich niezdarnych raciczkach utknął w grząskim gruncie. Zdążyłem zasłonić usta ręką, zanim zaniosłem się głośnym, niezbyt taktownym śmiechem. Być może z mej paszczęki wydobył się cichy, cichutki chichot. Bądź co bądź uzasadniony. O wielki Potworze Latającego Spaghetti, zapytuję cię; czy ja naprawdę będę potrzebny do tego pseudomorderstwa...? "Jelonek sam kopnie wszystkimi raciczkami w kalendarz, niż ty nauczysz się poprawnie trzymać strzelbę, Marvillu" potwór zaszczebiotał i zniknął w sosowej chwale. Oj tak, miał rację. Trochę przykro. Najpewniej Pel na moim miejscu podniosłaby nieszczęśnika, przytuliła, zapewniła, że nic się nie stało... Jakie to cholerne szczęście, że jej tu nie ma. Ponieważ ja, który tu jestem, ja odwróciłem się bez słowa na pięcie, jakby nigdy nic udając się w stronę altanki. Zerwałem trochę kolorowych kwiatków, po około dziesięciu minutach wracając do jelonka. I tak oto, z miłym uśmiechem i błyskiem ni to współczucia, ni rozbawienia w spojrzeniu wysypałem mu miejską florę na poroża i włosy.
— Sam nie wiem, jakby to miało pomóc... Ale z kwiatami bardziej ci do twarzy niż z tym błotem we włosach.
Dobra. Teraz to po prostu się z niego śmieję.
Od Reski, CD Vene
Etykiety:
Reska Haverfield
Jeśli nasza relacja będzie wyglądać tak, jak wyglądała wcześniej, to nawet sam fakt, że jesteśmy na tym samym rozszerzeniu, nie będzie w stanie pocieszyć, że nie jest się samotnym. Jednak jestem ciekaw, jak to będzie wszystko wyglądać w następnym roku. Vene odchrząknęła, więc przeniosłem wzrok z talerza na nią. Jej twarz nabrała nieco poważniejszego wyrazu, choć widziałem, jak jeden kącik ust coś próbuje zmajstrować. Zapytała o marzenie. Postukałem się chwilę palcem po policzku, szykując swoją odpowiedź.
– Widzi pani, sytuacja trochę skomplikowana i mój umysł już jej nie ogarnia, ale mimo wszystko, śmiem twierdzić, że marzę o zdaniu egzaminów – odparłem tym samym, teatralnym tonem.
– Och, po panu spodziewałabym się czegoś ambitniejszego.
– Ambicje? Jeśli zdam, będę w stanie marzyć o czymś zupełnie większym! Mam jeszcze całe życie, żeby marzyć. Chyba że coś wcześniej mnie zabije, oj, wtedy będę żałować... Chociaż w sumie, chciałbym coś zrobić, ale to tak z całego swojego małego serduszka.
– Co to takiego?
– Kupiłbym protezę ręki, ale nie byle jaką! – Zdziwiła się moimi słowami, mogłem to wywnioskować po jej spojrzeniu. – Nieprzyjemny wypadek w pracy, nieciekawa historia i trochę bolesna, jakby spojrzeć na to z miejsca mojej matki. Taki trochę z niej teraz pączek bez rączki, ale daje radę! – Wyglądało na to, że ją zainteresowałem. Nie chcąc tracić weny na rozmowę, postanowiłem kontynuować. – Sztuczna ręka ułatwiłaby jej znacznie codzienne czynności, tym bardziej że ma pod opieką jeszcze jedno dziecko, jakim jest moja siostra, a ta wymaga szczególnej troski. Dziki dzik z niej... Ne, a ty masz rodzeństwo?
Vene odłożyła widelca, którego trzymała przez cały czas w dłoni, a następnie palcami masowała swoje czoło, mrucząc coś pod nosem. Poczuła się gorzej? Co powinienem w takim wypadku zrobić?
– Coś się stało? Mógłbym jakoś pomóc?
Wstałem z miejsca niemalże natychmiast, by w chwilę moment znaleźć się obok niej.
Od Shioko, CD Heather
Etykiety:
Shioko Namae
— Jaką masz pewność, że żadna z informacji w kartach nie została sfałszowana? — zapytała Heather, uśmiechając się chytrze. No tak, jednak słyszała. I teraz będzie mogła mnie szantażować albo nawet wyrzucić ze szkoły za wpychanie nosa w nieswoje sprawy. Świetnie, rób tak dalej, Shioko...
— No, nie mam pewności — odpowiedziałam cicho, rumieniąc się. Dziewczyna chyba nawet mnie nie usłyszała. Chociaż... Jaki byłby sens poprawiania tych wszystkich kart, jeśli informacje są fałszywe? Samorząd powinien mieć dostęp do tych rzetelnych. Czy wtedy nie zostawiliby tych w spokoju i nie zajęliby się bardziej produktywnymi zajęciami? Oh, a może Heather chce mnie po prostu sprawdzić? Zawaliłam?
— Zdajesz sobie sprawę, że jeżeli jakakolwiek informacja stąd wycieknie, Dexter porąbie cię na malutkie kawałeczki, a dzięki niemu — wskazała na kartę Jamesa — nikt się nawet nie zorientuje, gdzie pochwali twoje ciało?
Zawaliłaś, Shioko. Całkowicie zawaliłaś. Oczywiście nie miałam zamiaru podawać tych informacji nigdzie dalej, nie miałabym czasu ani chęci zapamiętywać wszystkich. He, ciekawość naprawdę prowadzi do zguby.
— Obiecuję, że nie przekażę ich nikomu. — Heather skinęła głową. Dobrze, wierzy mi. To teraz jeszcze ja muszę uwierzyć sobie. Westchnęłam i przyjrzałam się karcie Jamesa. Przede wszystkim, do poprawy wiek i zmiana pierwszej klasy w drugą, w końcu niedługo zjadą się nowe osoby i rozpoczniemy kolejny rok nauki. Poprawiłam jeszcze kilka osób.
— Hej, Heather. Ułożyć to potem alfabetycznie?
Od Vene, CD Reska
Etykiety:
Vene Evail
Gdy usłyszałam zdanie o egzaminach, przekrzywiłam głowę z mieszanym uśmiechem, który się poszerzył pod wpływem następnych słów chłopaka, a w moich oczach rozbłysło zdziwienie połączone z zainteresowaniem. Słuchając jego wyjaśnienia, mój uśmiech stał się cieplejszy i przysłuchiwałam się mu z widelcem w dłoni.
– … Ne, a ty masz rodzeństwo? – Niby nic takiego, zwykłe pytanie, a jednak wypuściłam powietrze z płuc nieco gwałtowniej niż chciałam, a sztuciec jakby wyleciał mi z dłoni, z brzękiem lądując na stole. Przecież wiedziałam, że nie będę w stanie unikać pytań o takie proste rzeczy, ale… UGH. Kiedyś odpowiadanie szło mi lżej.
Dobra, Vene, weź się w garść, nie bądź ciotą i odpowiedz, bo tylko odstawiasz cyrk, a to nawet atak nie jest. Pfu, oberwałabyś po łbie jak nic.
– Nie, to nic. Drobne trudności – powiedziałam, biorąc głęboki wdech i posłałam mu uspokajający uśmiech. Wyglądał na niezbyt przekonanego, ale po kolejnym moim zapewnieniu wrócił na swoje miejsce, a ja wykorzystałam te parę sekund na wytarcie spoconych rąk o spódnicę mundurka. Nie drżyjcie, do jasnej anielki.
– Co do pytania, to tak. Mam rodzeństwo. Jednego starszego i dwóch młodszych braci oraz siostry, jedna młodsza, druga starsza, czyli w sumie piątka – odpowiedziałam bez cienia wahania czy nerwowości, a jednocześnie analizowałam wszystkie słowa, bojąc się, że coś przekręciłam. Wszystko wydawało się dobrze. - Kłócimy się jak idioci, ale to chyba norma wśród rodzeństw – dodałam ze wzruszeniem ramion, wyginając usta w lekkim uśmiechu.
– W sumie ile lat ma twoja siostra? Czy bardzo daje ci w kość? – Z przyjemnością zadałam mu pytania, sama wracając na wygodniejszy i pewniejszy grunt.
Kompilacja: [Dexter x Foma] 6
Etykiety:
Dexter Davon,
Foma Dymitr Przewalski,
Kompilacja
Byłem cholernie zestresowany. Bardzo zestresowany. Moje podejrzenia potwierdzało nerwowe i mimowolne wystukiwanie przeze mnie ósemek moim palcem w blat stołu. Nie spałem zbyt długo, budząc się w środku nocy przez kolejny koszmar. A teraz siedziałem na krześle i wpatrywałem się w świecący po oczach ekran monitora. To dzisiaj. Niedziela. Dexter zajrzy do mojej głowy, a tajemnica kryjąca się za Przewalskim magicznie się rozwieje. W końcu będę wiedzieć to, co chcę.
Kurwa, czy ja aby na pewno tego chcę? Tak, tak, możliwości odwrotu i tak nie ma, wszystko ustalone. Wypuściłem głośno powietrze z płuc, próbując uspokoić drżący oddech.
Załatwiłem wszystko z Heather, upewniając się, że zaprowadzi nas do Skylar i pomoże wszystko ogarnąć. Wybraliśmy pierwszy tydzień wolnego, żeby mieć pewność, że Foma będzie po tym zdatny do użytku, wolałem na wszelki wypadek nie ryzykować. Wróciłem do pokoju, przyglądając się zestresowanemu Fomie. Siedział przed komputerem, palcami stukał o blat. Pokręciłem z niedowierzaniem głową, zbliżając się do niego. Położyłem dłonie na jego ramionach, pochylając się nieco.
– Uspokój się – wymamrotałem. – Jeżeli zmieniłeś zdanie... – zacząłem. – Heather na nas czeka, ale w razie czego możemy wszystko odwołać. Teraz i w każdym momencie.
Podskoczyłem, czując ciepłe dłonie Dextera na swoich barkach. I cytrusy, gdy pochylił się nad moim uchem.
– Nie, nie – zaprzeczyłem, szybko kręcąc głową. – Dam rade, serio, dam rade. Nie odwołujemy, idziemy.
Odetchnąłem głęboko zapachem wanilii, zanim chwyciłem jedną dłonią rękę Fomy, a drugą nasz wspólny plecak.
– Pora się ruszyć, Heather jest przy punkcie teleportacyjnym – powiedziałem.
Ścisnąłem mocniej dłoń Dextera, gdy ten pociągnął mnie za sobą, a ja jeszcze wolną ręką spróbowałem chwycić moją ukochaną torbę. Wyszliśmy na zewnątrz, ja dalej z opuszczoną głową i rozedrganym oddechem, a on pewnie stawiając każdy krok. Westchnąłem, uśmiechając się pod nosem, zaplatając moje palce z tymi Dextera. No to w drogę.
Kilka minut później byliśmy już z tyłu budynku, przy świeżo uruchomionym punkcie teleportacyjnym. Heather spojrzała na nas z otuchą, wskazując dłonią, żebyśmy robili to co ona.
– Zamknij oczy, może ci być niedobrze potem – ostrzegłem chłopaka, zanim wpadliśmy w punkt.
Otworzyłem usta, chcąc dodać jeszcze coś od siebie, jednak nie zdążyłem tego zrobić i zostałem pociągnięty w kierunku portalu. Szybko zamknąłem oczy.
Ugh. Niezbyt przyjemna forma podróży, ale przynajmniej szybka. Wypadłem gwałtownie z portalu, próbując utrzymać się na i tak już wcześniej roztrzęsionych nogach.
Przytrzymałem Fomę, pomagając mu utrzymać równowagę. Znaleźliśmy się w wiosce, która technologicznie odbiegała mocno od Utopii czy Cesarstwa Anory, a dziwna roślinność wskazywała, że nie znajdujemy się na tym samym świecie. Wątpiłem nawet, czy to był na pewno ten sam wszechświat, ale były pytania, których Sky należało nie zadawać. Spokojna, normalna wioska, nawet miejscowe, nieco ubrudzone piachem, dzieciaki patrzyły się na nas. Cóż, nic dziwnego, wylądowaliśmy w krzakach.
– Het! – krzyknął jakiś bachor, uśmiechając się. – Sky jeszcze nie wróciła, ale dziewczyny są u was, kazała powiedzieć.
Rozejrzałem się, próbując rozpoznać miejsce, w którym się znaleźliśmy na podstawie lekcji geografii. Nic z tego, zdecydowanie nie przypominało mi to żadnego ze znanych mi światów. Najważniejsze, że było ładnie. Bardzo ładnie, w porównaniu do cesarskich, żyjących praktycznie przez całą dobę miast. Błękitne niebo, świeże powietrze i śmiejące się dzieci. Spokojnie. Uśmiechnąłem, rozluźniając się trochę i spoglądając na Dextera, dalej nie wiedząc, co się dzieje wokół nas.
– Spokojnie – wymamrotałam z rozbawieniem. – Szybko się przyzwyczaisz. – Skinąłem głową, złapałem go za rękę i zaciągnąłem za Heather, którą obskoczyły miejscowe dzieciaki i zaczęły prowadzić przez wioskę. Co prawda oboje doskonale znaliśmy drogę, ale jeżeli sprawia im to przyjemność, to czemu nie. Osada nie była aż tak duża, ani nie za mała. Liczyła ledwie niewiele ponad siedemdziesiąt domów, powoli się rozrastała, a kilka kilometrów dalej można było spotkać kilka mniejszych wiosek. Było południe, większość dzieciaków bawiła się na dworze, część matek przygotowywała obiad, a młodsze panny robiły wczesne pranie, byle tylko zdążyć złapać trochę słońca. Tutaj wciąż panowało upalne lato.
Parsknąłem śmiechem, podążając za Dexterem, podczas gdy dzieciaki biegały wokół nas zainteresowane wszystkim. Jak się nazywam, ile mam lat, kim jestem, dlaczego Dexter trzyma mnie za rękę, co będę tu robić. Miło, prosto, z dala od wszelkich problemów, idealnie i spokojnie. Chyba znalazłem w końcu miejsce, gdzie kto wie, może mógłbym zamieszkać. Z dziecięcym zachwytem obserwowałem wszystko wokół nas, dziewczęta rozwieszające pranie, dzieci biegające za swoimi psami, gotujące kobiety. Podobało mi się.
Powoli doszliśmy na obrzeża wioski, gdzie pomiędzy drzewami dało się już dostrzec nieco oddalony, wyglądający na stary budynek. Ogromny, trzypiętrowy gmach, który kiedyś musiał być jakąś szkołą lub gospodą, zanim zmienił miejsce swojego przeznaczenia. Ciemne drewno, wypucowane na błysk okna, a do zachodniej ściany przylegał ogródek z ziołami. Zza budynkiem można było dostrzec osobny sad i ścieżkę w głąb lasu, która prowadziła do mniejszych ogrodzeń ze zwierzętami. Rozstaliśmy się z dzieciakami, które poleciały z powrotem się bawić. Heather bezprecedensowo wbiła do środka, krzycząc, że jesteśmy. Ścisnąłem mocniej palce Fomy, dając mu do zrozumienia, że wszystko jest dobrze. Weszliśmy do holu, gdzie czekała już na nas Ofin. Była pół metra niższa ode mnie, praktykowała za to u Sky już piąty rok z rzędu i można było powiedzieć, że spędziła tu prawię połowę życia.
– Cześć! – Podskoczyła w miejscu, klaszcząc w dłonie. – Jestem Of, a ty pewnie jesteś chłopakiem Dextera? – spytała zwracając się do Fomy. Heather gdzieś uciekła, sądząc po niebiańskim zapachu, pewnie przeleciała sprawdzić co pichcą na obiad.
Odwzajemniłem uścisk. Byleby nie wpaść w żadną panikę. Zamrugałem kilka razy, próbując pojąć, co się dzieje wokół nas. Podbiegło do nas wesołe dziewczę. Najpewniej młodsza od mojej siostry, troszkę przypominała mi własnego złotowłosego bachora. Skoczny krok, szeroki uśmiech na twarzy, zadarty nosek. Brakowało tylko złotych warkoczy i odpowiedniego koloru oczu. Of. Hm, ładne imię.
– Tak. – Uśmiechnąłem się. – Foma Przewalski, do usług. – Skinąłem jej głową.
– Dobra, dobra – wymamrotałem, odsuwając ją od Fomy. – Of, gdzie reszta? – spytałem.
– Sky wezwali, to poszła, powinna niedługo wrócić. Mona jest w kuchni z Clarą, Kira sprząta drugie piętro, a Mery poszła zrobić obchód w klinice. Mam wam pokazać wasz pokój, a Sky powinna już po obiedzie być – streściła szybko i założyła pukiel włosów za ucho. – Pokażę wam pokój – powiedziała i pobiegła w stronę schodów. Spojrzałem z rozbawieniem na zdezorientowanego Fomę, zanim pociągnąłem go za sobą. – Przyzwyczaisz się.
– Nie wiem, co się dzieje – wymruczałem, idąc obok chłopaka. – Kompletnie nie wiem. Ładnie tu – zauważyłem, uśmiechając się. Zmarszczyłem brwi, zastanawiając się nad jedną rzeczą.
– Czyli... dzisiaj zaczynamy? – westchnąłem cicho, poprawiając okulary na nosie.
– Cóż, mój pierwszy raz tutaj też wyglądał podobnie – powiedziałem z rozbawieniem, wchodząc do pokoju. Of szybko się zmyła, rzucając zaciekawione spojrzenie Fomie na do widzenia. Duża, przestronna sypialnia z jednym, dużym łóżkiem po środku, przed którym stało biurko. Komoda na boku i szafka na książki przylegały do lewej ściany, tuż obok okna, przez które wpadało światło. Rzuciłem torbę na podłogę. – Mamy tydzień wolnego, możemy zacząć kiedy tylko będziesz chciał.
Podszedłem do okna. Hm. Całkiem ładny widok, coraz bardziej mi się tu podobało. Można powiedzieć, że zapowiadały się przyjemne wakacje.
Położyłem swoją torbę na biurku, zdjąłem okulary i umiejscowiłem je obok niej, a następnie ciągnąc za sobą Dextera, rzuciłem się na łóżko i wtuliłem się w chłopaka.
– Możemy zacząć już dzisiaj – mruknąłem w pełni świadomy swojej decyzji. – Po obiedzie, tylko daj mi jeszcze czas na drzemkę.
Westchnąłem z rozbawieniem, układając się wygodnie na łóżku, wciąż trzymając Fomę. Początkowo naprawdę nie sądziłem, że będzie aż tak dotykalski, ale w sumie łaknął kontaktu fizycznego jak cholera. I w żaden sposób mi to nie przeszkadzało. Przeczesałem palcami kosmyki jego włosów.
– Nie ma problemu, znając Sky, to i tak wróci wieczorem. A na razie, chcesz coś wiedzieć więcej? Wyglądałaś na zdezorientowanego. – Mało powiedziane.
Parsknąłem śmiechem.
– Możesz mi powiedzieć o każdym szczególe – oświadczyłem. – Jak będziemy dokładnie TO przeprowadzać? Co będzie robić Sky? Co ja będę czuć? Gdzie będziemy to robić? Czy pamiętasz o kwiatach? – zasypałem chłopaka pytaniami.
– Pamiętam kwiaty – zacząłem. – Pokój na trzecim piętrze jest już pewnie przygotowany. Sterylny, czysty, bez rozpraszaczy. Najpierw Sky cię trochę poczyści, żeby była pewność, że wchodzimy do czystego i stabilnego umysłu. Będziesz na początku czuł się mocno spokojny, pewnie postara się utrzymywać bardziej pozytywne emocje w tobie, żebyś się nie spinał. Wybierze jedną lub dwie najsilniejsze i je maksymalnie zwielokrotni. Potem wejdziemy oboje do twojej głowy, zrobimy wizualizację. Sky pewnie pójdzie, ale będzie nadal nas utrzymywać, ma o wiele większy zasięg niż Heather, a jedna z dziewczyn będzie na nas co jakiś czas zerkać dodatkowo. Potem spróbujemy znaleźć dziurę w twoim murze.
Pokiwałem głową, zaczynając stukać w bark chłopaka.
– Okej, chyba... rozumiem – mruknąłem, wzdrygając się. – Ygh, to wszystko tak dziwnie brzmi, "sterylny", "poczyści", "wejdziemy", "dziura". Tak... operacyjnie. – Przeszedł mnie dreszcz. – Czy ty kiedyś... Już robiłeś coś takiego? – zapytałem, spoglądając niepewnie w jego szmaragdowe oczy.
– Hej, spokojnie – wymamrotałem, przytulając go mocniej. – Parę razy – odparłem wymijająco, zanim zdecydowałem się jednak na szczerość. – Za pierwszym razem nie robiliśmy tego w taki sposób. Heather... – zaciąłem się. – Poszło źle. Dlatego potem za każdym razem najpierw wkraczała Sky, pracowała już przy podobnych przypadkach i nauczyła mnie mniej-więcej, w jaki sposób działać.
Pokiwałem głową, wtulając się w chłopaka jeszcze bardziej, jakby próbując schować się przed całym światem na zewnątrz. Nie odezwałem się słowem, po prostu leżałem, próbując utrzymać swój oddech w ryzach. Byleby nie dostać ataku paniki, tego nikt nie chce. Zacząłem kreślić koła na klatce piersiowej Dextera.
– Po prostu... Po prostu boję się tego, co zobaczę – szepnąłem. – Dex, ja tak na prawdę nie wiem, kim jestem i co się ze mną działo, gdy byłem mały. Ja... – Głos mi się załamał.
Przełożyłem nas do pozycji siedzącej, pozwalając chłopakowi schować głowę pod moją szyją. Przycisnąłem go mocniej do siebie, głaszcząc go po plecach.
– Wiem – szepnąłem. – To nic złego się bać. Jesteś Fomą, nigdy tego nie zapominaj. – Złożyłem delikatny pocałunek na jego czole.
Prychnąłem.
– Fomą i jedyne co wie to to, że na drugie ma Dymitr, a na nazwisko Przewalski. – Przewróciłem oczami, pociągając nosem. – Co jeżeli się okaże, że jednak jestem kimś innym? – zapytałem, odsuwając się od Dextera i opuszczając wzrok na swoje dłonie.
– Hej, nadal i tak będziesz moim Fomą – prychnąłem. – Nie możesz być kimś innym. Możesz inaczej się nazywać, mieć inną historię, ale nadal będziesz tym samym kotem – powiedziałem, przysuwając się bliżej niego.
Mruknąłem, przymykając oczy i znowu wtulając się w chłopaka. Odzywanie się w tej chwili zdecydowanie skończyłoby się po prostu cichym jęknięciem z moich ust i pogorszeniem własnego stanu. Znowu zacząłem wystukiwać miarowy rytm, starając się pozbierać jakiekolwiek myśli.
Przytrzymałem go mocniej, aż stopniowo zaczął się uspokajać. Zapach obiadu wypełnił pomieszczenie, widocznie rozłożyły się w ogrodzie, dzięki czemu wiatr zniósł go przez otwarte okno.
– Lepiej? – spytałem.
– Lepiej – mruknąłem, uspokajając oddech i licząc w myślach. – Lepiej – znowu powtórzyłem, tym razem trochę głośniej. – Dziękuję.
Siedzieliśmy w ciszy i całkowicie mi to pasowało.
– Dex... – odezwałem się po chwili. – Co jest we mnie takiego? Że się mną tak... interesujesz?
Odetchnąłem z ulgą, widząc, że atak paniki powoli odchodził z panelu ewentualnych możliwości. Wróciłem do przeczesywania kosmyków jego włosów, wdychając zapas wanilii.
– A musi coś takiego być? – spytałem z rozbawieniem, chwytając jego twarz w moje dłonie i unosząc nieco wyżej. – Wystarcza mi, że jesteś.
Pokiwałem głową i zamknąłem oczy, rozkoszując się dłońmi chłopaka na swojej twarzy. Cytrusy, moje ukochane cytrusy.
– Myślałem, że interesują cię osoby, które mają w sobie "to coś" – mruknąłem, otwierając oczy. – A ja jestem zwykłym zagubionym w tym świecie fajtłapą z uszkodzoną głową.
Zetknąłem nasze wargi ze sobą, delikatnie go całując.
– Po pierwsze, jesteś wyjątkowy. Po drugie, nie jesteś fajtłapą. Po trzecie nie masz uszkodzonej głowy – przytuliłem go mocno, opierając własną brodę na jego głowie.
Mruknąłem bliżej nieokreślone słowo pod nosem, wtulając się w Dextera jeszcze mocniej. Najprawdopodobniej w tym momencie po policzkach zaczęły mi spływać łzy, sądząc po wilgoci, która zebrała się na mojej twarzy i koszuli chłopaka oraz roztrzęsionym oddechu.
Odsunąłem go nieco od siebie, zaczynając całować łzy, które spływały wzdłuż jego policzków.
– Zawsze będziesz wyjątkowy. Niezależnie od tego, czego się dowiesz, rozumiesz? – spytałem.
Pokiwałem szybko głową i znowu wtuliłem się w chłopaka. Byleby nigdzie nie szedł, proszę.
– Zostań, tylko zostań – szepnąłem, chwytając go za koszulę, by nie miał wyboru.
– Hej, spokojnie, nigdzie nie idę – zacząłem, tuląc go mocniej do siebie. – Nigdzie nie musimy iść, jak długo posiedzimy, to nam nawet obiad doniosą – szepnąłem. – Damy radę, Foma. Damy radę.
Kiwnąłem głową, próbując uspokoić oddech. Miejmy nadzieję, że damy.
Byłem zmęczony. Bardzo zmęczony, w końcu noc nie była dla mnie najlepsza. Powieki opadły, oddech z każdą chwilą był spokojniejszy, a mój uścisk na koszuli Dextera rozluźnił się. Powoli zasypiałem, wykończony emocjami, nocnymi koszmarami i strachem.
Odetchnąłem z ulgą, widząc, że w końcu zasnął. Zasługiwał na odpoczynek, a obecnie zdecydowanie tego potrzebował. Przytuliłem go mocniej do siebie, zastanawiając się, co powinniśmy zrobić. Chciał poznać swoje wspomnienia, ale z drugiej strony dostawał praktycznie ataku paniki. Usłyszałem pukanie do pokoju, zanim Of uchyliła drzwi. Przyniosła nam tackę wypełnioną jedzeniem, zanim mrugnęła.
– Sky jeszcze nie ma – szepnęła cicho, zanim uciekła z pokoju.
To zdecydowanie była spokojna drzemka. Bez snów, bez koszmarów, dająca możliwość, by odpocząć. Od dawna tak dobrze nie spałem, w końcu nocne koszmary nasiliły się przed naszym wyjazdem.
Podniosłem powoli powieki, by nie zostać oślepionym przez światło słońca. W pokoju unosił się cudowny zapach jedzenia. Przewróciłem się na plecy i podniosłem na rękach, by zobaczyć, gdzie jest Dexter.
– Hej – mruknąłem, uśmiechając się, gdy go dostrzegłem.
Opuściłem ramiona Fomy, upewniając się, że śpi bez koszmarów. Był zbyt zmęczony i wolałem, żeby teraz chociaż trochę wypoczął. Tym bardziej, że tego rodzaju akcje medyczne nie powinny być przeprowadzane przy złym samopoczuciu jednego z uczestników.
– Hej – odparłem, widząc, że się obudził. – Głodny? – Wziąłem talerze i zaniosłem je na łóżko. – Bez obaw, dziewczyny umieją gotować – wymamrotałem rozbawiony.
Uśmiechnąłem się, czołgając się do biurka, by chwycić za okulary. Poprawiłem je na nosie.
– Może troszkę. – Parsknąłem śmiechem. – Nie wnoś jedzenia do łóżka! – warknąłem, zwracając mu uwagę. – Zwłaszcza, gdy jest to jedzenie dla mnie – dodałem po chwili, stawiając stopy na ziemi.
Przewróciłem oczami.
– Nie chcesz iść z nimi na obiad – parsknąłem. – Sky wróci i odeśle resztę dziewczyn do domu, zostanie tylko Of, to kolacja już będzie w miarę sensowna. Spokój dzisiaj tutaj – dodałem, podsuwając mu talerz.
– To zjem przy biurku – prychnąłem, wstając i przeciągając się czy mrucząc jak wyspany kot. Hm, chyba powoli rozumiałem porównanie Dextera. – Nie będę ryzykować białej pościeli w sosie. – Uśmiechnąłem się.
Przewróciłem oczami.
– Nie poplamiłbyś, bez obaw – wzruszyłem ramionami, ale rzuciłem się za chłopakiem. Kilka minut później zjadaliśmy wszystko z talerzy, aż się uszy trzęsły. – Dopiero teraz poczułem magię domowego ogródka – wymamrotałem, przegryzając kawałek brokułu.
– Jeszcze byś się zdziwił. – Parsknąłem, zaczynając jeść.
Hm. Zdecydowanie lepsze od stołówkowego jedzenia. O niebo lepsze. Mruknąłem.
– Nie miałeś ogródka? – zapytałem, podnosząc brew.
Przewróciłem teatralnie oczami.
- Nervill, pamiętasz? A moja rodzina to taki zlepek kultury nowych i starych tradycji, w ogrodzie mogłem się lenić, ale nic stamtąd nie pojawiało się na stole. Od tego były najlepsze szklarnie i gospodarstwa, to co ewentualnie u nas się pojawiało do zjedzenia z ziemi, to w mniejszym ogrodzie dla służby i niewolników, a oni mieli oddzielne posiłki.
Uśmiechnąłem się.
– No tak... – mruknąłem, machając ręką teatralnie. – Szanowny Panie, czy byłby Pan tak miły i pomógłby mi Pan wstać? – zapytałem, wyciągając w jego kierunku dłoń. – Oh, dlaczego do stołu nie podano wina czy elfiego miodu? Gdzie serwetka? Cóż to za zniewaga!
Prychnąłem z rozbawieniem, pomagając mu wstać.
– Mów co chcesz, ale moja matka jest straszna. Chodziłbyś przy niej jak w zegarku i pilnował jakiego widelca używasz. Teściowa cię czeka piekielna – stwierdziłem ze śmiechem.
Oh. Uśmiechnąłem się, a na policzki wpełzła blada czerwień.
– Już planujesz? – mruknąłem, zaplatając jego palce z moimi. – Mogę ci zdradzić, żebyś nie zgadzał się nigdy na herbatę, bo zostaniesz przepytany przez moją matkę o wszystko. I już nigdy nie wyjdziesz na zewnątrz – parsknąłem. – Powinieneś zapuścić kiedyś wąsy, poważny pan polityk, Dexter Davon.
Z satysfakcją obserwowałem wylewający się na jego twarz rumieniec.
Pochyliłem się, żeby go pocałować.
– Upewniam się, że mi nie uciekniesz – szepnąłem.
– Nawet o tym nie myśl – jęknąłem. – Za dużo z nimi roboty, a golenie się to czystość.
– Oj, dobrze byś wyglądał – mruknąłem, kładąc dłoń na jego policzku. – Takie zakręcone... – Parsknąłem śmiechem, dając mu całusa w nos. – Hm, czekam na pierścionek i białego konia.
Prychnąłem.
– Tradycyjna noc poślubną też chciałbyś? – parsknąłem śmiechem, szturchając go w żebro. – Może być siwek, nie mamy białych koni. A pierścionek... – Zawiesiłem glos. – Naprawdę chciałbyś? – odkaszlnąłem
– Hm, może w końcu by się nam udało... – Zaśmiałem się.
Stop. Spojrzałem się rozkojarzony na niego, usta w kształcie litery "o", gdy dotarł do mnie sens jego słów.
– A... – Z mojej krtani nie mogło wydostać się żadne słowo. – A byłbyś gotowy?
Odkaszlnąłem kilkukrotnie
– Znaczy... Jeżeli chciałbyś... – zaśmiałem się. – To nie musiałaby być żadna deklaracja, gdybyś się rozmyślił.
Uśmiechnąłem się, całując go.
– Dex, czy ty mi się właśnie oświadczasz? – zapytałem, znowu składając pocałunek na jego ustach. – Oczywiście, że chcę i nawet nie myślę o rezygnowaniu.
– Zaraz oświadczyny... To wstępne pertraktacje przed oświadczynami – powiedziałem dumnie, przyciągając go do siebie.
Parsknąłem śmiechem, obejmując Dextera.
– Czy teraz powinienem powiedzieć "tak", Panie Davon? – zapytałem, całując jego szyję.
– Wypadałoby – westchnąłem. – Ale możemy z tym poczekać aż go znajdę.
– Tak, jestem cały twój, teraz i na zawsze. – Przewróciłem oczami, mówiąc teatralnie
Prychnąłem z rozbawieniem, czochrając jego włosy.
– Mój drogi kurduplu, co powiesz na wyjście na świeże powietrze?
– Nigdy nie przestaniesz nazywać mnie kurduplem, prawda? – Uśmiechnąłem się, podnosząc brew. – Chętnie, tylko wezmę aparat – mruknąłem, chwytając za swoją skórzaną torbę.
– Nigdy nie urośniesz, prawda? – wytknąłem mu.
Chwilę później znajdowaliśmy się już na dworze. Usiedliśmy przy ławce w cieniu drzewa, powoli zapadał wieczór, a wokół było czuć woń kwiatów. Wszystko kwitło i rozwijało się.
Wyciągnąłem aparat i zacząłem robić kolejne zdjęcia, chcąc uwiecznić każdy moment. Kwiaty, ptaki, Dexter, drzewa. Uśmiechnąłem się, odchylając się do tyłu i zamykając oczy. Kichnąłem. Oh.
– No tak, pyłki... – mruknąłem, drapiąc się po głowie.
Parsknąłem śmiechem.
– Jak ci się tutaj podoba? – spytałem, rozkładając się wygodniej na lawie
– Jest cudownie – odpowiedziałem zgodnie z prawdą. – Bardzo mi się podoba, Dex, nawet mógłbym tu zostać. – Parsknąłem śmiechem.
Uśmiechnąłem się delikatnie.
– Bez polityki? Bez dostępu do świata? Komputerów nie mają, prąd wyjątkowo tylko w kilku miejscach. Ale jeżeli byś chciał... – uciąłem.
Przewróciłem oczami.
– Przynajmniej byłby w końcu święty spokój – stwierdziłem. – Czasami mnie coś trafia, gdy ojciec opowiada, co się wyrabia w polityce. – Pokręciłem głową. – Zobaczę, nawet nie wiem, kim zostanę... A przy tym zawsze pozostają teleporty.
Milczałem przez moment, zastanawiając się.
– Gdzie widzisz nas za trzydzieści lat? - sytałem.
Położyłem głowę na jego ramieniu.
– Za trzydzieści lat? – mruknąłem. – Ja siebie nie widzę za pięć! – Parsknąłem śmiechem. – Kłócących się o kolor ścian w swoim domu podczas remontu. Lub o zasłony czy dywan. Albo ja wrzeszczący na ciebie, żebyś tylko nie zabił się, wchodząc na drabinę. A ty?
Jęknąłem teatralnie
– Ja, ty i drabina. Od tego będzie służba – westchnąłem, ściskając jego palce. - Pewnie polityka. Pracownia alchemiczna w piwnicy. Ty. Pewnie jakieś dziecko. Albo dzieci.
Skrzyżowałem ręce na piersi.
– Służba – prychnąłem. – Nie jestem księżniczką, potrafię korzystać z narzędzi. – Przewróciłem oczami. – Bylebyś nie robił hałasu, gdy będziesz kombinować... –
Przerwałem swoją wypowiedź, odwracając gwałtownie głowę w kierunku Dextera, patrząc na niego szeroko otwartymi oczami.
– Dziecko? Oh – mruknąłem, uderzając gwałtownie plecami w oparcie ławki.
Przewróciłem oczami.
– Ja będę zajęty polityką, a ty pewnie będziesz zabiegany. Jedna lub dwie osoby to dobre wyjście, zawsze będą ogarniać – powiedziałem, z niepokojem obserwując reakcje chłopaka. – Znaczy jeżeli nie chcesz, to wszystko w porządku. - Ale rodzina mnie zabije, co zostawiłem już dla siebie.
Parsknąłem śmiechem, kręcąc głową.
– Dexter, spokojnie, pewnie, że chciałbym. Stresujesz się tym wszystkim, jakbyśmy mieli załatwiać to wszystko jutro. – Uśmiechnąłem się, dając mu całusa w policzek. – Co do bycia zajętym polityką... Bylebyś w ogóle pojawiał się w domu. I żebyś nie straszył biednych przeciwników. I żebyś nie chodził zestresowany – mruknąłem.
Jęknąłem głośno. Takie rozmowy powinny być prawnie zakazane.
– Nawet troszeczkę? Wyobrażasz sobie mnie bez straszenia?
Uśmiechnąłem się.
– Może troszeczkę. – Przewróciłem oczami. – Byleby ich żony nie przychodziły później ze skargami.
Roześmiałem się.
– Tym bardziej będę to robił. Wyobraź sobie ich miny, gdy oczekują pani Davon w stylu Heather, a ty jesteś zmuszony pic z nimi herbatkę.
– O nie! – jęknąłem, śmiejąc się. – I co, mam wtedy narzekać na swojego męża, jaki to on poważny i oszczędny, nie daje mi pieniędzy na nowe buty? – zapytałem. – Albo spóźnia się na kolację? Może jeszcze zacznę nosić fartuch w grochy?
– Tylko mi nie mów, że nie masz ochoty – zaśmiałem się. – Dodaj do tego niesfornego dzieciaka i upaprany eliksirami stół. I.. Voila!
– Żadnych eliksirów przy stole! – Uderzyłem go delikatnie w głowę. – Takie rzeczy tylko w piwnicy. I bylebyś nie robił hałasu po nocach – mruknąłem. – Może to ty powinieneś biegać w fartuchu, hm? – prychnąłem, odwracając teatralnie głowę.
Przewróciłem oczami, łapiąc jego dłoń.
– Wielkie osiągnięcia wymagają poświęceń! – wymamrotałem z oburzeniem. – I żaden fartuch, są specjalne szaty ochronne – wytknąłem mu.
– O nie, Panie Davon, w nocy będziesz spać, a nie dodawać kolejne składniki do swojego kociołka – prychnąłem. – Nie wydaje mi się, że wyglądanie jak żywy trup będzie działało na twoją korzyść w świecie polityki.
Przewróciłem oczami, wsłuchując się w świergolenie ptaków. Powoli słońce zaczęło zachodzić, a chwilę później ptaszyska zaczęły śpiewać jeszcze głośniej. Przyjrzałem się idącej przez leśną ścieżkę postaci z wypełnionym po brzegi koszykiem.
Położyłem głowę na ramieniu Dextera, zamykając oczy i uśmiechając się. Mruknąłem, czując, jak delikatny wiatr lekko targa mnie za włosy.
– Można stwierdzić, że jesteśmy cholernymi szczęściarzami, Dex – szepnąłem, podnosząc powieki.
Oh, ktoś się zbliżał.
– A ktoś twierdził, że nie? – prychnąłem, widząc jak powoli zbliża się do nas kobieta. Uśmiechnąłem się szeroko, spoglądając na spowijające okolicę ciemności.
– A ty jak zwykle nigdy nie na czas – wytknąłem je.
Podniosłem głowę, przyglądając się kobiecie stojącej przed nami. A więc to jest osoba, która będzie nam pomagać. Skylar Williams. Gdyby nie brązowe włosy, przypominałaby nawet jej młodszą siostrę. Uśmiechnąłem się i skinąłem dziewczynie głową na przywitanie.
Wstałem, żeby przywitać się z dziewczyną.
- To co, kurduplu, dalej już nie rośniemy? - powiedziałem, zanim jęknąłem z bólu. Walnęła mnie pitolonym koszykiem! - Co ty tu nosisz? W każdym razie, Sky Foma, Foma Sky.
- Oh, czyli w końcu ktoś ogarnął Dextera? - spytała z rozbawionym uśmiechem.
Parsknąłem śmiechem, wstając za Dexterem.
– Należało ci się, olbrzymie – mruknąłem z chytrym uśmiechem na twarzy, dając mu lekkiego kuksańca w bok.
Poprawiłem okulary, wzruszając ramionami.
– Najwidoczniej – odpowiedziałem. – To aż takie trudne?
– Może i nie, trudniej było wyłapać do tego właściwą osobę – odmruknęła w odpowiedzi, odwracając się na pięcie. – Kolacja za dwie godziny, Dexter, bądź łaskaw i pokaż mu gorące źródła, zasłużyliście na odpoczynek – powiedziała, machając dłonią w geście pożegnania. Miała szybki, nieco skoczny krok, co w połączeniu z podskakującym w jej dłoniach koszykiem tworzyło zabawny efekt.
– Tu są gorące źródła? – zapytałem się dosyć zdziwiony, spoglądając na chłopaka. W końcu odpoczynek, relaks i brak sterty książek na łóżku z powodu egzaminów. Cudownie. – Boże, to miejsce nie może być jeszcze piękniejsze...
Roześmiałem się serdecznie, kręcąc głową. Popchnąłem chłopaka w kierunku domu.
– To miejsce wydaje się rajem, Foma, ale nie zawsze takie było – powiedziałem, wzruszając ramionami. – Na razie plan taki, proponuję zostać nieco dłużej, a dziewczyny spakują nam coś do jedzenia? Co ty na to?
Uśmiechnąłem się.
– Pomysł doskonały, głosuję za – parsknąłem śmiechem, zaczynając iść w stronę budynku. – Hm, czuję się jak na wakacjach... – mruknąłem, przeciągając się.
Przytaknąłem z delikatnym uśmiechem.
– No, po tych wszystkich egzaminach zdecydowanie zasłużyliśmy! – odparłem. Kilka minut później ulokowaliśmy się w kuchni, gdzie Ofina zrobiła nam na szybko herbatę w termosie. Po chwili do pomieszczenia weszła Sky, położyła koszyk na stole i zaczęła wykładać z niego rzeczy na stół. Po krótkiej rozmowie byliśmy już zaopatrzeni w kawałki pokrojonego ciasta z różnymi owocami, ciasteczka maślane, bułki, jakieś chrupkie pieczywo i niepasujące do bajkowej, średniowiecznej atmosfery tego miejsca paczki chipsów z butelkami napojów gazowanych. I to wszystko w koszyku.
Wkrótce byliśmy w kuchni. Ojoj. Tyle dobrych rzeczy i nawet ja, jako osoba nie jedząca zbyt dużo, musiałem przyznać, że chętnie pożarłbym to wszystko. Zerknąłem kątem oka na Dextera. Hm, brakowało mu tylko ślinki cieknącej po brodzie.
– I to wszystko dla naszej dwójki? – parsknąłem, drapiąc się po głowie. – To jak dla całego wojska.
Sky tylko roześmiała się w odpowiedzi, skacząc po kuchni i wszystko szczelnie pakując do koszyka. W międzyczasie zrobiła Of mleko, pogłaskała po głowie i wysłała do łóżka.
– Znam Dextera, a po za tym wciąż rośniecie – powiedziała, zawiązując niebieską nitkę wokół rączki. – Potrzebujecie dużo energii! – zaśmiała się, zanim, widząc zaintrygowane spojrzenie Fomy, wyjaśniła. – Niebieska nitka pozwoli zawsze wam wrócić, żebyście się mi nie zgubili po nocy. Magia. – Mrugnęła okiem.
– Proszę, nie – jęknąłem, poprawiając okulary na nosie. – Niech on już nie rośnie, jest wystarczającym olbrzymem. – Wskazałem na chłopaka z wyrzutem.
Oh. Chwyciłem za nitkę delikatnie, bojąc się, że ją przerwę i przyjrzałem się jej. Była niezwykle delikatna, lekka i miękka, jakby spleciona jedynie z powietrza. Wokół niej można był dostrzec błękitną łunę. Pokiwałem głową na słowa Sky. Puściłem sznurek. Miałem wrażenie, że dryfuje na powietrzu jak statek. Ciekawe.
Sky przyjrzała się zainteresowaniu Fomy, mrużąc oczy.
– Nawet nie wiesz, jak cię rozumiem – jęknęła. – Nawet Sara jest wyższa ode mnie, a przy własnej siostrze to wnerwiające. W dodatku młodszej. Nie wiem czym ich karmili w Nervill – wytknęła, oddając nam do rąk koszyk. Popchnąłem Fome w stronę drzwi.
– Jutro pogadacie o dziwach i dziwnikach, teraz kąpiel – parsknąłem, zerkając jak drzwi się za nami zamykają niczym popchnięte muśnięciem wiatru.
– To miejsce jest naprawdę magiczne – zauważył Foma.
Pokręciłem przecząco głową.
– Tu nie ma żadnej magii. To trochę skomplikowane.
– Skomplikowane? – Podniosłem brew, spoglądając na Dextera. – Świecące nitki, drzwi zamykające się same, piękne ogrody... Sorry, Dex, to kojarzy mi się tylko z bajkowymi miejscami, gdzie mieszkają królewny czy wróżki. – Uśmiechnąłem się. – A więc prowadź! Nie mogę się doczekać.
Roześmiałem się.
– Tutaj nie ma żadnej magii, Foma, choć Sky zwykle w ten sposób żartuje. Musiałbyś sam ja zapytać, bo nie za dobrze to zrozumiałem, gdy tłumaczyła z Heather mi to, ale pewne jest, ze magia nie ma z tym nic wspólnego.
I zaczęliśmy iść w kierunku źródeł.
Kurwa, czy ja aby na pewno tego chcę? Tak, tak, możliwości odwrotu i tak nie ma, wszystko ustalone. Wypuściłem głośno powietrze z płuc, próbując uspokoić drżący oddech.
Załatwiłem wszystko z Heather, upewniając się, że zaprowadzi nas do Skylar i pomoże wszystko ogarnąć. Wybraliśmy pierwszy tydzień wolnego, żeby mieć pewność, że Foma będzie po tym zdatny do użytku, wolałem na wszelki wypadek nie ryzykować. Wróciłem do pokoju, przyglądając się zestresowanemu Fomie. Siedział przed komputerem, palcami stukał o blat. Pokręciłem z niedowierzaniem głową, zbliżając się do niego. Położyłem dłonie na jego ramionach, pochylając się nieco.
– Uspokój się – wymamrotałem. – Jeżeli zmieniłeś zdanie... – zacząłem. – Heather na nas czeka, ale w razie czego możemy wszystko odwołać. Teraz i w każdym momencie.
Podskoczyłem, czując ciepłe dłonie Dextera na swoich barkach. I cytrusy, gdy pochylił się nad moim uchem.
– Nie, nie – zaprzeczyłem, szybko kręcąc głową. – Dam rade, serio, dam rade. Nie odwołujemy, idziemy.
Odetchnąłem głęboko zapachem wanilii, zanim chwyciłem jedną dłonią rękę Fomy, a drugą nasz wspólny plecak.
– Pora się ruszyć, Heather jest przy punkcie teleportacyjnym – powiedziałem.
Ścisnąłem mocniej dłoń Dextera, gdy ten pociągnął mnie za sobą, a ja jeszcze wolną ręką spróbowałem chwycić moją ukochaną torbę. Wyszliśmy na zewnątrz, ja dalej z opuszczoną głową i rozedrganym oddechem, a on pewnie stawiając każdy krok. Westchnąłem, uśmiechając się pod nosem, zaplatając moje palce z tymi Dextera. No to w drogę.
Kilka minut później byliśmy już z tyłu budynku, przy świeżo uruchomionym punkcie teleportacyjnym. Heather spojrzała na nas z otuchą, wskazując dłonią, żebyśmy robili to co ona.
– Zamknij oczy, może ci być niedobrze potem – ostrzegłem chłopaka, zanim wpadliśmy w punkt.
Otworzyłem usta, chcąc dodać jeszcze coś od siebie, jednak nie zdążyłem tego zrobić i zostałem pociągnięty w kierunku portalu. Szybko zamknąłem oczy.
Ugh. Niezbyt przyjemna forma podróży, ale przynajmniej szybka. Wypadłem gwałtownie z portalu, próbując utrzymać się na i tak już wcześniej roztrzęsionych nogach.
Przytrzymałem Fomę, pomagając mu utrzymać równowagę. Znaleźliśmy się w wiosce, która technologicznie odbiegała mocno od Utopii czy Cesarstwa Anory, a dziwna roślinność wskazywała, że nie znajdujemy się na tym samym świecie. Wątpiłem nawet, czy to był na pewno ten sam wszechświat, ale były pytania, których Sky należało nie zadawać. Spokojna, normalna wioska, nawet miejscowe, nieco ubrudzone piachem, dzieciaki patrzyły się na nas. Cóż, nic dziwnego, wylądowaliśmy w krzakach.
– Het! – krzyknął jakiś bachor, uśmiechając się. – Sky jeszcze nie wróciła, ale dziewczyny są u was, kazała powiedzieć.
Rozejrzałem się, próbując rozpoznać miejsce, w którym się znaleźliśmy na podstawie lekcji geografii. Nic z tego, zdecydowanie nie przypominało mi to żadnego ze znanych mi światów. Najważniejsze, że było ładnie. Bardzo ładnie, w porównaniu do cesarskich, żyjących praktycznie przez całą dobę miast. Błękitne niebo, świeże powietrze i śmiejące się dzieci. Spokojnie. Uśmiechnąłem, rozluźniając się trochę i spoglądając na Dextera, dalej nie wiedząc, co się dzieje wokół nas.
– Spokojnie – wymamrotałam z rozbawieniem. – Szybko się przyzwyczaisz. – Skinąłem głową, złapałem go za rękę i zaciągnąłem za Heather, którą obskoczyły miejscowe dzieciaki i zaczęły prowadzić przez wioskę. Co prawda oboje doskonale znaliśmy drogę, ale jeżeli sprawia im to przyjemność, to czemu nie. Osada nie była aż tak duża, ani nie za mała. Liczyła ledwie niewiele ponad siedemdziesiąt domów, powoli się rozrastała, a kilka kilometrów dalej można było spotkać kilka mniejszych wiosek. Było południe, większość dzieciaków bawiła się na dworze, część matek przygotowywała obiad, a młodsze panny robiły wczesne pranie, byle tylko zdążyć złapać trochę słońca. Tutaj wciąż panowało upalne lato.
Parsknąłem śmiechem, podążając za Dexterem, podczas gdy dzieciaki biegały wokół nas zainteresowane wszystkim. Jak się nazywam, ile mam lat, kim jestem, dlaczego Dexter trzyma mnie za rękę, co będę tu robić. Miło, prosto, z dala od wszelkich problemów, idealnie i spokojnie. Chyba znalazłem w końcu miejsce, gdzie kto wie, może mógłbym zamieszkać. Z dziecięcym zachwytem obserwowałem wszystko wokół nas, dziewczęta rozwieszające pranie, dzieci biegające za swoimi psami, gotujące kobiety. Podobało mi się.
Powoli doszliśmy na obrzeża wioski, gdzie pomiędzy drzewami dało się już dostrzec nieco oddalony, wyglądający na stary budynek. Ogromny, trzypiętrowy gmach, który kiedyś musiał być jakąś szkołą lub gospodą, zanim zmienił miejsce swojego przeznaczenia. Ciemne drewno, wypucowane na błysk okna, a do zachodniej ściany przylegał ogródek z ziołami. Zza budynkiem można było dostrzec osobny sad i ścieżkę w głąb lasu, która prowadziła do mniejszych ogrodzeń ze zwierzętami. Rozstaliśmy się z dzieciakami, które poleciały z powrotem się bawić. Heather bezprecedensowo wbiła do środka, krzycząc, że jesteśmy. Ścisnąłem mocniej palce Fomy, dając mu do zrozumienia, że wszystko jest dobrze. Weszliśmy do holu, gdzie czekała już na nas Ofin. Była pół metra niższa ode mnie, praktykowała za to u Sky już piąty rok z rzędu i można było powiedzieć, że spędziła tu prawię połowę życia.
– Cześć! – Podskoczyła w miejscu, klaszcząc w dłonie. – Jestem Of, a ty pewnie jesteś chłopakiem Dextera? – spytała zwracając się do Fomy. Heather gdzieś uciekła, sądząc po niebiańskim zapachu, pewnie przeleciała sprawdzić co pichcą na obiad.
Odwzajemniłem uścisk. Byleby nie wpaść w żadną panikę. Zamrugałem kilka razy, próbując pojąć, co się dzieje wokół nas. Podbiegło do nas wesołe dziewczę. Najpewniej młodsza od mojej siostry, troszkę przypominała mi własnego złotowłosego bachora. Skoczny krok, szeroki uśmiech na twarzy, zadarty nosek. Brakowało tylko złotych warkoczy i odpowiedniego koloru oczu. Of. Hm, ładne imię.
– Tak. – Uśmiechnąłem się. – Foma Przewalski, do usług. – Skinąłem jej głową.
– Dobra, dobra – wymamrotałem, odsuwając ją od Fomy. – Of, gdzie reszta? – spytałem.
– Sky wezwali, to poszła, powinna niedługo wrócić. Mona jest w kuchni z Clarą, Kira sprząta drugie piętro, a Mery poszła zrobić obchód w klinice. Mam wam pokazać wasz pokój, a Sky powinna już po obiedzie być – streściła szybko i założyła pukiel włosów za ucho. – Pokażę wam pokój – powiedziała i pobiegła w stronę schodów. Spojrzałem z rozbawieniem na zdezorientowanego Fomę, zanim pociągnąłem go za sobą. – Przyzwyczaisz się.
– Nie wiem, co się dzieje – wymruczałem, idąc obok chłopaka. – Kompletnie nie wiem. Ładnie tu – zauważyłem, uśmiechając się. Zmarszczyłem brwi, zastanawiając się nad jedną rzeczą.
– Czyli... dzisiaj zaczynamy? – westchnąłem cicho, poprawiając okulary na nosie.
– Cóż, mój pierwszy raz tutaj też wyglądał podobnie – powiedziałem z rozbawieniem, wchodząc do pokoju. Of szybko się zmyła, rzucając zaciekawione spojrzenie Fomie na do widzenia. Duża, przestronna sypialnia z jednym, dużym łóżkiem po środku, przed którym stało biurko. Komoda na boku i szafka na książki przylegały do lewej ściany, tuż obok okna, przez które wpadało światło. Rzuciłem torbę na podłogę. – Mamy tydzień wolnego, możemy zacząć kiedy tylko będziesz chciał.
Podszedłem do okna. Hm. Całkiem ładny widok, coraz bardziej mi się tu podobało. Można powiedzieć, że zapowiadały się przyjemne wakacje.
Położyłem swoją torbę na biurku, zdjąłem okulary i umiejscowiłem je obok niej, a następnie ciągnąc za sobą Dextera, rzuciłem się na łóżko i wtuliłem się w chłopaka.
– Możemy zacząć już dzisiaj – mruknąłem w pełni świadomy swojej decyzji. – Po obiedzie, tylko daj mi jeszcze czas na drzemkę.
Westchnąłem z rozbawieniem, układając się wygodnie na łóżku, wciąż trzymając Fomę. Początkowo naprawdę nie sądziłem, że będzie aż tak dotykalski, ale w sumie łaknął kontaktu fizycznego jak cholera. I w żaden sposób mi to nie przeszkadzało. Przeczesałem palcami kosmyki jego włosów.
– Nie ma problemu, znając Sky, to i tak wróci wieczorem. A na razie, chcesz coś wiedzieć więcej? Wyglądałaś na zdezorientowanego. – Mało powiedziane.
Parsknąłem śmiechem.
– Możesz mi powiedzieć o każdym szczególe – oświadczyłem. – Jak będziemy dokładnie TO przeprowadzać? Co będzie robić Sky? Co ja będę czuć? Gdzie będziemy to robić? Czy pamiętasz o kwiatach? – zasypałem chłopaka pytaniami.
– Pamiętam kwiaty – zacząłem. – Pokój na trzecim piętrze jest już pewnie przygotowany. Sterylny, czysty, bez rozpraszaczy. Najpierw Sky cię trochę poczyści, żeby była pewność, że wchodzimy do czystego i stabilnego umysłu. Będziesz na początku czuł się mocno spokojny, pewnie postara się utrzymywać bardziej pozytywne emocje w tobie, żebyś się nie spinał. Wybierze jedną lub dwie najsilniejsze i je maksymalnie zwielokrotni. Potem wejdziemy oboje do twojej głowy, zrobimy wizualizację. Sky pewnie pójdzie, ale będzie nadal nas utrzymywać, ma o wiele większy zasięg niż Heather, a jedna z dziewczyn będzie na nas co jakiś czas zerkać dodatkowo. Potem spróbujemy znaleźć dziurę w twoim murze.
Pokiwałem głową, zaczynając stukać w bark chłopaka.
– Okej, chyba... rozumiem – mruknąłem, wzdrygając się. – Ygh, to wszystko tak dziwnie brzmi, "sterylny", "poczyści", "wejdziemy", "dziura". Tak... operacyjnie. – Przeszedł mnie dreszcz. – Czy ty kiedyś... Już robiłeś coś takiego? – zapytałem, spoglądając niepewnie w jego szmaragdowe oczy.
– Hej, spokojnie – wymamrotałem, przytulając go mocniej. – Parę razy – odparłem wymijająco, zanim zdecydowałem się jednak na szczerość. – Za pierwszym razem nie robiliśmy tego w taki sposób. Heather... – zaciąłem się. – Poszło źle. Dlatego potem za każdym razem najpierw wkraczała Sky, pracowała już przy podobnych przypadkach i nauczyła mnie mniej-więcej, w jaki sposób działać.
Pokiwałem głową, wtulając się w chłopaka jeszcze bardziej, jakby próbując schować się przed całym światem na zewnątrz. Nie odezwałem się słowem, po prostu leżałem, próbując utrzymać swój oddech w ryzach. Byleby nie dostać ataku paniki, tego nikt nie chce. Zacząłem kreślić koła na klatce piersiowej Dextera.
– Po prostu... Po prostu boję się tego, co zobaczę – szepnąłem. – Dex, ja tak na prawdę nie wiem, kim jestem i co się ze mną działo, gdy byłem mały. Ja... – Głos mi się załamał.
Przełożyłem nas do pozycji siedzącej, pozwalając chłopakowi schować głowę pod moją szyją. Przycisnąłem go mocniej do siebie, głaszcząc go po plecach.
– Wiem – szepnąłem. – To nic złego się bać. Jesteś Fomą, nigdy tego nie zapominaj. – Złożyłem delikatny pocałunek na jego czole.
Prychnąłem.
– Fomą i jedyne co wie to to, że na drugie ma Dymitr, a na nazwisko Przewalski. – Przewróciłem oczami, pociągając nosem. – Co jeżeli się okaże, że jednak jestem kimś innym? – zapytałem, odsuwając się od Dextera i opuszczając wzrok na swoje dłonie.
– Hej, nadal i tak będziesz moim Fomą – prychnąłem. – Nie możesz być kimś innym. Możesz inaczej się nazywać, mieć inną historię, ale nadal będziesz tym samym kotem – powiedziałem, przysuwając się bliżej niego.
Mruknąłem, przymykając oczy i znowu wtulając się w chłopaka. Odzywanie się w tej chwili zdecydowanie skończyłoby się po prostu cichym jęknięciem z moich ust i pogorszeniem własnego stanu. Znowu zacząłem wystukiwać miarowy rytm, starając się pozbierać jakiekolwiek myśli.
Przytrzymałem go mocniej, aż stopniowo zaczął się uspokajać. Zapach obiadu wypełnił pomieszczenie, widocznie rozłożyły się w ogrodzie, dzięki czemu wiatr zniósł go przez otwarte okno.
– Lepiej? – spytałem.
– Lepiej – mruknąłem, uspokajając oddech i licząc w myślach. – Lepiej – znowu powtórzyłem, tym razem trochę głośniej. – Dziękuję.
Siedzieliśmy w ciszy i całkowicie mi to pasowało.
– Dex... – odezwałem się po chwili. – Co jest we mnie takiego? Że się mną tak... interesujesz?
Odetchnąłem z ulgą, widząc, że atak paniki powoli odchodził z panelu ewentualnych możliwości. Wróciłem do przeczesywania kosmyków jego włosów, wdychając zapas wanilii.
– A musi coś takiego być? – spytałem z rozbawieniem, chwytając jego twarz w moje dłonie i unosząc nieco wyżej. – Wystarcza mi, że jesteś.
Pokiwałem głową i zamknąłem oczy, rozkoszując się dłońmi chłopaka na swojej twarzy. Cytrusy, moje ukochane cytrusy.
– Myślałem, że interesują cię osoby, które mają w sobie "to coś" – mruknąłem, otwierając oczy. – A ja jestem zwykłym zagubionym w tym świecie fajtłapą z uszkodzoną głową.
Zetknąłem nasze wargi ze sobą, delikatnie go całując.
– Po pierwsze, jesteś wyjątkowy. Po drugie, nie jesteś fajtłapą. Po trzecie nie masz uszkodzonej głowy – przytuliłem go mocno, opierając własną brodę na jego głowie.
Mruknąłem bliżej nieokreślone słowo pod nosem, wtulając się w Dextera jeszcze mocniej. Najprawdopodobniej w tym momencie po policzkach zaczęły mi spływać łzy, sądząc po wilgoci, która zebrała się na mojej twarzy i koszuli chłopaka oraz roztrzęsionym oddechu.
Odsunąłem go nieco od siebie, zaczynając całować łzy, które spływały wzdłuż jego policzków.
– Zawsze będziesz wyjątkowy. Niezależnie od tego, czego się dowiesz, rozumiesz? – spytałem.
Pokiwałem szybko głową i znowu wtuliłem się w chłopaka. Byleby nigdzie nie szedł, proszę.
– Zostań, tylko zostań – szepnąłem, chwytając go za koszulę, by nie miał wyboru.
– Hej, spokojnie, nigdzie nie idę – zacząłem, tuląc go mocniej do siebie. – Nigdzie nie musimy iść, jak długo posiedzimy, to nam nawet obiad doniosą – szepnąłem. – Damy radę, Foma. Damy radę.
Kiwnąłem głową, próbując uspokoić oddech. Miejmy nadzieję, że damy.
Byłem zmęczony. Bardzo zmęczony, w końcu noc nie była dla mnie najlepsza. Powieki opadły, oddech z każdą chwilą był spokojniejszy, a mój uścisk na koszuli Dextera rozluźnił się. Powoli zasypiałem, wykończony emocjami, nocnymi koszmarami i strachem.
Odetchnąłem z ulgą, widząc, że w końcu zasnął. Zasługiwał na odpoczynek, a obecnie zdecydowanie tego potrzebował. Przytuliłem go mocniej do siebie, zastanawiając się, co powinniśmy zrobić. Chciał poznać swoje wspomnienia, ale z drugiej strony dostawał praktycznie ataku paniki. Usłyszałem pukanie do pokoju, zanim Of uchyliła drzwi. Przyniosła nam tackę wypełnioną jedzeniem, zanim mrugnęła.
– Sky jeszcze nie ma – szepnęła cicho, zanim uciekła z pokoju.
To zdecydowanie była spokojna drzemka. Bez snów, bez koszmarów, dająca możliwość, by odpocząć. Od dawna tak dobrze nie spałem, w końcu nocne koszmary nasiliły się przed naszym wyjazdem.
Podniosłem powoli powieki, by nie zostać oślepionym przez światło słońca. W pokoju unosił się cudowny zapach jedzenia. Przewróciłem się na plecy i podniosłem na rękach, by zobaczyć, gdzie jest Dexter.
– Hej – mruknąłem, uśmiechając się, gdy go dostrzegłem.
Opuściłem ramiona Fomy, upewniając się, że śpi bez koszmarów. Był zbyt zmęczony i wolałem, żeby teraz chociaż trochę wypoczął. Tym bardziej, że tego rodzaju akcje medyczne nie powinny być przeprowadzane przy złym samopoczuciu jednego z uczestników.
– Hej – odparłem, widząc, że się obudził. – Głodny? – Wziąłem talerze i zaniosłem je na łóżko. – Bez obaw, dziewczyny umieją gotować – wymamrotałem rozbawiony.
Uśmiechnąłem się, czołgając się do biurka, by chwycić za okulary. Poprawiłem je na nosie.
– Może troszkę. – Parsknąłem śmiechem. – Nie wnoś jedzenia do łóżka! – warknąłem, zwracając mu uwagę. – Zwłaszcza, gdy jest to jedzenie dla mnie – dodałem po chwili, stawiając stopy na ziemi.
Przewróciłem oczami.
– Nie chcesz iść z nimi na obiad – parsknąłem. – Sky wróci i odeśle resztę dziewczyn do domu, zostanie tylko Of, to kolacja już będzie w miarę sensowna. Spokój dzisiaj tutaj – dodałem, podsuwając mu talerz.
– To zjem przy biurku – prychnąłem, wstając i przeciągając się czy mrucząc jak wyspany kot. Hm, chyba powoli rozumiałem porównanie Dextera. – Nie będę ryzykować białej pościeli w sosie. – Uśmiechnąłem się.
Przewróciłem oczami.
– Nie poplamiłbyś, bez obaw – wzruszyłem ramionami, ale rzuciłem się za chłopakiem. Kilka minut później zjadaliśmy wszystko z talerzy, aż się uszy trzęsły. – Dopiero teraz poczułem magię domowego ogródka – wymamrotałem, przegryzając kawałek brokułu.
– Jeszcze byś się zdziwił. – Parsknąłem, zaczynając jeść.
Hm. Zdecydowanie lepsze od stołówkowego jedzenia. O niebo lepsze. Mruknąłem.
– Nie miałeś ogródka? – zapytałem, podnosząc brew.
Przewróciłem teatralnie oczami.
- Nervill, pamiętasz? A moja rodzina to taki zlepek kultury nowych i starych tradycji, w ogrodzie mogłem się lenić, ale nic stamtąd nie pojawiało się na stole. Od tego były najlepsze szklarnie i gospodarstwa, to co ewentualnie u nas się pojawiało do zjedzenia z ziemi, to w mniejszym ogrodzie dla służby i niewolników, a oni mieli oddzielne posiłki.
Uśmiechnąłem się.
– No tak... – mruknąłem, machając ręką teatralnie. – Szanowny Panie, czy byłby Pan tak miły i pomógłby mi Pan wstać? – zapytałem, wyciągając w jego kierunku dłoń. – Oh, dlaczego do stołu nie podano wina czy elfiego miodu? Gdzie serwetka? Cóż to za zniewaga!
Prychnąłem z rozbawieniem, pomagając mu wstać.
– Mów co chcesz, ale moja matka jest straszna. Chodziłbyś przy niej jak w zegarku i pilnował jakiego widelca używasz. Teściowa cię czeka piekielna – stwierdziłem ze śmiechem.
Oh. Uśmiechnąłem się, a na policzki wpełzła blada czerwień.
– Już planujesz? – mruknąłem, zaplatając jego palce z moimi. – Mogę ci zdradzić, żebyś nie zgadzał się nigdy na herbatę, bo zostaniesz przepytany przez moją matkę o wszystko. I już nigdy nie wyjdziesz na zewnątrz – parsknąłem. – Powinieneś zapuścić kiedyś wąsy, poważny pan polityk, Dexter Davon.
Z satysfakcją obserwowałem wylewający się na jego twarz rumieniec.
Pochyliłem się, żeby go pocałować.
– Upewniam się, że mi nie uciekniesz – szepnąłem.
– Nawet o tym nie myśl – jęknąłem. – Za dużo z nimi roboty, a golenie się to czystość.
– Oj, dobrze byś wyglądał – mruknąłem, kładąc dłoń na jego policzku. – Takie zakręcone... – Parsknąłem śmiechem, dając mu całusa w nos. – Hm, czekam na pierścionek i białego konia.
Prychnąłem.
– Tradycyjna noc poślubną też chciałbyś? – parsknąłem śmiechem, szturchając go w żebro. – Może być siwek, nie mamy białych koni. A pierścionek... – Zawiesiłem glos. – Naprawdę chciałbyś? – odkaszlnąłem
– Hm, może w końcu by się nam udało... – Zaśmiałem się.
Stop. Spojrzałem się rozkojarzony na niego, usta w kształcie litery "o", gdy dotarł do mnie sens jego słów.
– A... – Z mojej krtani nie mogło wydostać się żadne słowo. – A byłbyś gotowy?
Odkaszlnąłem kilkukrotnie
– Znaczy... Jeżeli chciałbyś... – zaśmiałem się. – To nie musiałaby być żadna deklaracja, gdybyś się rozmyślił.
Uśmiechnąłem się, całując go.
– Dex, czy ty mi się właśnie oświadczasz? – zapytałem, znowu składając pocałunek na jego ustach. – Oczywiście, że chcę i nawet nie myślę o rezygnowaniu.
– Zaraz oświadczyny... To wstępne pertraktacje przed oświadczynami – powiedziałem dumnie, przyciągając go do siebie.
Parsknąłem śmiechem, obejmując Dextera.
– Czy teraz powinienem powiedzieć "tak", Panie Davon? – zapytałem, całując jego szyję.
– Wypadałoby – westchnąłem. – Ale możemy z tym poczekać aż go znajdę.
– Tak, jestem cały twój, teraz i na zawsze. – Przewróciłem oczami, mówiąc teatralnie
Prychnąłem z rozbawieniem, czochrając jego włosy.
– Mój drogi kurduplu, co powiesz na wyjście na świeże powietrze?
– Nigdy nie przestaniesz nazywać mnie kurduplem, prawda? – Uśmiechnąłem się, podnosząc brew. – Chętnie, tylko wezmę aparat – mruknąłem, chwytając za swoją skórzaną torbę.
– Nigdy nie urośniesz, prawda? – wytknąłem mu.
Chwilę później znajdowaliśmy się już na dworze. Usiedliśmy przy ławce w cieniu drzewa, powoli zapadał wieczór, a wokół było czuć woń kwiatów. Wszystko kwitło i rozwijało się.
Wyciągnąłem aparat i zacząłem robić kolejne zdjęcia, chcąc uwiecznić każdy moment. Kwiaty, ptaki, Dexter, drzewa. Uśmiechnąłem się, odchylając się do tyłu i zamykając oczy. Kichnąłem. Oh.
– No tak, pyłki... – mruknąłem, drapiąc się po głowie.
Parsknąłem śmiechem.
– Jak ci się tutaj podoba? – spytałem, rozkładając się wygodniej na lawie
– Jest cudownie – odpowiedziałem zgodnie z prawdą. – Bardzo mi się podoba, Dex, nawet mógłbym tu zostać. – Parsknąłem śmiechem.
Uśmiechnąłem się delikatnie.
– Bez polityki? Bez dostępu do świata? Komputerów nie mają, prąd wyjątkowo tylko w kilku miejscach. Ale jeżeli byś chciał... – uciąłem.
Przewróciłem oczami.
– Przynajmniej byłby w końcu święty spokój – stwierdziłem. – Czasami mnie coś trafia, gdy ojciec opowiada, co się wyrabia w polityce. – Pokręciłem głową. – Zobaczę, nawet nie wiem, kim zostanę... A przy tym zawsze pozostają teleporty.
Milczałem przez moment, zastanawiając się.
– Gdzie widzisz nas za trzydzieści lat? - sytałem.
Położyłem głowę na jego ramieniu.
– Za trzydzieści lat? – mruknąłem. – Ja siebie nie widzę za pięć! – Parsknąłem śmiechem. – Kłócących się o kolor ścian w swoim domu podczas remontu. Lub o zasłony czy dywan. Albo ja wrzeszczący na ciebie, żebyś tylko nie zabił się, wchodząc na drabinę. A ty?
Jęknąłem teatralnie
– Ja, ty i drabina. Od tego będzie służba – westchnąłem, ściskając jego palce. - Pewnie polityka. Pracownia alchemiczna w piwnicy. Ty. Pewnie jakieś dziecko. Albo dzieci.
Skrzyżowałem ręce na piersi.
– Służba – prychnąłem. – Nie jestem księżniczką, potrafię korzystać z narzędzi. – Przewróciłem oczami. – Bylebyś nie robił hałasu, gdy będziesz kombinować... –
Przerwałem swoją wypowiedź, odwracając gwałtownie głowę w kierunku Dextera, patrząc na niego szeroko otwartymi oczami.
– Dziecko? Oh – mruknąłem, uderzając gwałtownie plecami w oparcie ławki.
Przewróciłem oczami.
– Ja będę zajęty polityką, a ty pewnie będziesz zabiegany. Jedna lub dwie osoby to dobre wyjście, zawsze będą ogarniać – powiedziałem, z niepokojem obserwując reakcje chłopaka. – Znaczy jeżeli nie chcesz, to wszystko w porządku. - Ale rodzina mnie zabije, co zostawiłem już dla siebie.
Parsknąłem śmiechem, kręcąc głową.
– Dexter, spokojnie, pewnie, że chciałbym. Stresujesz się tym wszystkim, jakbyśmy mieli załatwiać to wszystko jutro. – Uśmiechnąłem się, dając mu całusa w policzek. – Co do bycia zajętym polityką... Bylebyś w ogóle pojawiał się w domu. I żebyś nie straszył biednych przeciwników. I żebyś nie chodził zestresowany – mruknąłem.
Jęknąłem głośno. Takie rozmowy powinny być prawnie zakazane.
– Nawet troszeczkę? Wyobrażasz sobie mnie bez straszenia?
Uśmiechnąłem się.
– Może troszeczkę. – Przewróciłem oczami. – Byleby ich żony nie przychodziły później ze skargami.
Roześmiałem się.
– Tym bardziej będę to robił. Wyobraź sobie ich miny, gdy oczekują pani Davon w stylu Heather, a ty jesteś zmuszony pic z nimi herbatkę.
– O nie! – jęknąłem, śmiejąc się. – I co, mam wtedy narzekać na swojego męża, jaki to on poważny i oszczędny, nie daje mi pieniędzy na nowe buty? – zapytałem. – Albo spóźnia się na kolację? Może jeszcze zacznę nosić fartuch w grochy?
– Tylko mi nie mów, że nie masz ochoty – zaśmiałem się. – Dodaj do tego niesfornego dzieciaka i upaprany eliksirami stół. I.. Voila!
– Żadnych eliksirów przy stole! – Uderzyłem go delikatnie w głowę. – Takie rzeczy tylko w piwnicy. I bylebyś nie robił hałasu po nocach – mruknąłem. – Może to ty powinieneś biegać w fartuchu, hm? – prychnąłem, odwracając teatralnie głowę.
Przewróciłem oczami, łapiąc jego dłoń.
– Wielkie osiągnięcia wymagają poświęceń! – wymamrotałem z oburzeniem. – I żaden fartuch, są specjalne szaty ochronne – wytknąłem mu.
– O nie, Panie Davon, w nocy będziesz spać, a nie dodawać kolejne składniki do swojego kociołka – prychnąłem. – Nie wydaje mi się, że wyglądanie jak żywy trup będzie działało na twoją korzyść w świecie polityki.
Przewróciłem oczami, wsłuchując się w świergolenie ptaków. Powoli słońce zaczęło zachodzić, a chwilę później ptaszyska zaczęły śpiewać jeszcze głośniej. Przyjrzałem się idącej przez leśną ścieżkę postaci z wypełnionym po brzegi koszykiem.
Położyłem głowę na ramieniu Dextera, zamykając oczy i uśmiechając się. Mruknąłem, czując, jak delikatny wiatr lekko targa mnie za włosy.
– Można stwierdzić, że jesteśmy cholernymi szczęściarzami, Dex – szepnąłem, podnosząc powieki.
Oh, ktoś się zbliżał.
– A ktoś twierdził, że nie? – prychnąłem, widząc jak powoli zbliża się do nas kobieta. Uśmiechnąłem się szeroko, spoglądając na spowijające okolicę ciemności.
– A ty jak zwykle nigdy nie na czas – wytknąłem je.
Podniosłem głowę, przyglądając się kobiecie stojącej przed nami. A więc to jest osoba, która będzie nam pomagać. Skylar Williams. Gdyby nie brązowe włosy, przypominałaby nawet jej młodszą siostrę. Uśmiechnąłem się i skinąłem dziewczynie głową na przywitanie.
Wstałem, żeby przywitać się z dziewczyną.
- To co, kurduplu, dalej już nie rośniemy? - powiedziałem, zanim jęknąłem z bólu. Walnęła mnie pitolonym koszykiem! - Co ty tu nosisz? W każdym razie, Sky Foma, Foma Sky.
- Oh, czyli w końcu ktoś ogarnął Dextera? - spytała z rozbawionym uśmiechem.
Parsknąłem śmiechem, wstając za Dexterem.
– Należało ci się, olbrzymie – mruknąłem z chytrym uśmiechem na twarzy, dając mu lekkiego kuksańca w bok.
Poprawiłem okulary, wzruszając ramionami.
– Najwidoczniej – odpowiedziałem. – To aż takie trudne?
– Może i nie, trudniej było wyłapać do tego właściwą osobę – odmruknęła w odpowiedzi, odwracając się na pięcie. – Kolacja za dwie godziny, Dexter, bądź łaskaw i pokaż mu gorące źródła, zasłużyliście na odpoczynek – powiedziała, machając dłonią w geście pożegnania. Miała szybki, nieco skoczny krok, co w połączeniu z podskakującym w jej dłoniach koszykiem tworzyło zabawny efekt.
– Tu są gorące źródła? – zapytałem się dosyć zdziwiony, spoglądając na chłopaka. W końcu odpoczynek, relaks i brak sterty książek na łóżku z powodu egzaminów. Cudownie. – Boże, to miejsce nie może być jeszcze piękniejsze...
Roześmiałem się serdecznie, kręcąc głową. Popchnąłem chłopaka w kierunku domu.
– To miejsce wydaje się rajem, Foma, ale nie zawsze takie było – powiedziałem, wzruszając ramionami. – Na razie plan taki, proponuję zostać nieco dłużej, a dziewczyny spakują nam coś do jedzenia? Co ty na to?
Uśmiechnąłem się.
– Pomysł doskonały, głosuję za – parsknąłem śmiechem, zaczynając iść w stronę budynku. – Hm, czuję się jak na wakacjach... – mruknąłem, przeciągając się.
Przytaknąłem z delikatnym uśmiechem.
– No, po tych wszystkich egzaminach zdecydowanie zasłużyliśmy! – odparłem. Kilka minut później ulokowaliśmy się w kuchni, gdzie Ofina zrobiła nam na szybko herbatę w termosie. Po chwili do pomieszczenia weszła Sky, położyła koszyk na stole i zaczęła wykładać z niego rzeczy na stół. Po krótkiej rozmowie byliśmy już zaopatrzeni w kawałki pokrojonego ciasta z różnymi owocami, ciasteczka maślane, bułki, jakieś chrupkie pieczywo i niepasujące do bajkowej, średniowiecznej atmosfery tego miejsca paczki chipsów z butelkami napojów gazowanych. I to wszystko w koszyku.
Wkrótce byliśmy w kuchni. Ojoj. Tyle dobrych rzeczy i nawet ja, jako osoba nie jedząca zbyt dużo, musiałem przyznać, że chętnie pożarłbym to wszystko. Zerknąłem kątem oka na Dextera. Hm, brakowało mu tylko ślinki cieknącej po brodzie.
– I to wszystko dla naszej dwójki? – parsknąłem, drapiąc się po głowie. – To jak dla całego wojska.
Sky tylko roześmiała się w odpowiedzi, skacząc po kuchni i wszystko szczelnie pakując do koszyka. W międzyczasie zrobiła Of mleko, pogłaskała po głowie i wysłała do łóżka.
– Znam Dextera, a po za tym wciąż rośniecie – powiedziała, zawiązując niebieską nitkę wokół rączki. – Potrzebujecie dużo energii! – zaśmiała się, zanim, widząc zaintrygowane spojrzenie Fomy, wyjaśniła. – Niebieska nitka pozwoli zawsze wam wrócić, żebyście się mi nie zgubili po nocy. Magia. – Mrugnęła okiem.
– Proszę, nie – jęknąłem, poprawiając okulary na nosie. – Niech on już nie rośnie, jest wystarczającym olbrzymem. – Wskazałem na chłopaka z wyrzutem.
Oh. Chwyciłem za nitkę delikatnie, bojąc się, że ją przerwę i przyjrzałem się jej. Była niezwykle delikatna, lekka i miękka, jakby spleciona jedynie z powietrza. Wokół niej można był dostrzec błękitną łunę. Pokiwałem głową na słowa Sky. Puściłem sznurek. Miałem wrażenie, że dryfuje na powietrzu jak statek. Ciekawe.
Sky przyjrzała się zainteresowaniu Fomy, mrużąc oczy.
– Nawet nie wiesz, jak cię rozumiem – jęknęła. – Nawet Sara jest wyższa ode mnie, a przy własnej siostrze to wnerwiające. W dodatku młodszej. Nie wiem czym ich karmili w Nervill – wytknęła, oddając nam do rąk koszyk. Popchnąłem Fome w stronę drzwi.
– Jutro pogadacie o dziwach i dziwnikach, teraz kąpiel – parsknąłem, zerkając jak drzwi się za nami zamykają niczym popchnięte muśnięciem wiatru.
– To miejsce jest naprawdę magiczne – zauważył Foma.
Pokręciłem przecząco głową.
– Tu nie ma żadnej magii. To trochę skomplikowane.
– Skomplikowane? – Podniosłem brew, spoglądając na Dextera. – Świecące nitki, drzwi zamykające się same, piękne ogrody... Sorry, Dex, to kojarzy mi się tylko z bajkowymi miejscami, gdzie mieszkają królewny czy wróżki. – Uśmiechnąłem się. – A więc prowadź! Nie mogę się doczekać.
Roześmiałem się.
– Tutaj nie ma żadnej magii, Foma, choć Sky zwykle w ten sposób żartuje. Musiałbyś sam ja zapytać, bo nie za dobrze to zrozumiałem, gdy tłumaczyła z Heather mi to, ale pewne jest, ze magia nie ma z tym nic wspólnego.
I zaczęliśmy iść w kierunku źródeł.
Kompilacja: [Dexter x Foma] 5
Etykiety:
Dexter Davon,
Foma Dymitr Przewalski,
Kompilacja
Zielarstwo. Okropne zielarstwo, okropna nauczycielka, okropne siedzenie i słuchanie o roślinkach, ile to one kwiatków nie mają, jakie łodygi i cechy charakterystyczne ich liści. Jedyne co dobre to to, że tego dnia miałem cztery lekcje. Westchnąłem. Pięć minut. Cholerne pięć minut i koniec.
Rozciągnąłem się wygodnie w ławce, oczekując dzwonka i jednocześnie ignorując szalejącego z irytacji Vina. Najwyraźniej Varen strzelił jedną uwagę za daleko, a to nie mogło skończyć się dobrze, tym bardziej, gdy komentował rudość Hery. Słysząc w końcu upragniony dźwięk, wystrzeliłem na korytarz.
Koniec. The end. W końcu, bo siedzenie na zielarstwie nie jest przyjemne. Jedyne co dobre, to siedzenie obok Jamesa, który mimowolnie bawi się jakimiś iskierkami w swoich dłoniach. Rzecz całkiem miła dla oka, Wandzi by się spodobała. Przeciągnąłem się, wstając z ławki dosyć mozolnie, dalej siedząc w swojej głowie i myślach. Wziąłem torbę, ruszając na korytarz.
Plan na dzisiaj, spławić Heather, pogadać z Fomą, namówić z Jamesem o wzięciu kogoś do pomocy dla dziewczyny i obgadanie, co oni tam odpitalają. Ruszyłem przed siebie, ignorując obijającą się o moje biodro torbę. Rozglądałem się, szukając znajomej czupryny.
Oh, zdecydowanie kogoś szukał. I tym kimś pewnie byłem ja. Uśmiechnąłem się pod nosem i ruszyłem w kierunku chłopaka.
Odchrząknąłem, dźgając Dextera w plecy.
– Serio, nie jestem aż taki niski, da się mnie zauważyć, nawet wśród morza tych wielkoludów – prychnąłem.
Odskoczyłem nieco, odwracając się do chłopaka. Zmierzyłem go morderczym wzrokiem, podchodzenie jak dziki kot akurat mógł sobie odpuścić albo w końcu przyprawi mnie o zawał serca.
– Najpierw urośnij dziesięć centymetrów wyżej, kurduplu – podsumowałem.
Uśmiechnąłem się szeroko, dumny z tej umiejętności. To przynajmniej zawsze mi wychodziło.
– Niedługo kończę osiemnastkę, może być za późno na dodawanie sobie centymetrów. – Przewróciłem oczami, poprawiając torbę na ramieniu i wyciągając aparat, by zrobić jeszcze kilka ładnych ujęć na przerwie.
Wpadłem na pewien pomysł. Podniosłem obiektyw do góry, kierując go na twarz Dextera i naciskając spust.
Wyprostowałem się zainteresowany. Osiemnastka, o. Szybka kalkulacja. Wróci do domu czy zostanie w szkole? Przyjedzie do niego słynna siostra czy nie? I najważniejsza rzecz - prezent.
– Kiedy kończysz? – zapytałem wprost, przewracając oczami. – Nie zajmujesz się przyrodą? – prychnąłem.
– Może to niedługo to trochę na wyrost powiedziałem. – Parsknąłem śmiechem. – W waszym kalendarzu... w grudniu? Chyba tak, dwunasty grudnia z tego co pamiętam. – Uśmiechnąłem się. – Kto powiedział, że robię tylko naturze? Robię zdjęcia interesującym i ładnym obiektom.
Przewróciłem oczami.
– Grudzień – wymamrotałem. Blisko Gwiazdki, warto zapamiętać. I zacząć myśleć nas sensownym prezentem. – Nadal nie rozumiem dlaczego wlepiasz we mnie to przeklęte urządzenie – jęknąłem.
– Żeby coś mieć. – Uśmiechnąłem się, mówiąc i znowu kierując obiektyw na Dextera. – Nawet nie wiesz, jak miło spojrzeć na takie zdjęcie i przywołać do głowy kilka wspomnień z nim związanych.
Prychnąłem pod nosem, wzruszając ramionami. Może nowy aparat? Klisze, czy co tam w nich było? Ramki. Zdecydowanie ramki i zdjęcia. Uśmiechnąłem się pod nosem.
– Wierzę na słowo.
– To dobrze – mruknąłem, patrząc na ekranik na aparacie. Zdecydowanie ładne zdjęcia, nawet jeże Dexter starał się krzywić. – Mogę ci trochę dzisiaj pokazać i opowiedzieć, jak chcesz. No i miałeś zobaczyć zdjęcia wiewiórek.
Prychnąłem, ale zaraz ożywiłem się na wiadomość o wiewiórkach.
– Masz dużo wiewiórek? – spytałem ciekawie. O, Foma stawał się coraz bardziej interesujący.
– Dużo. – Uśmiechnąłem się. Coraz ciekawiej, bardziej interesująco. – I mam też trochę ptaków. I jeszcze stare zdjęcia koni. I koty, dużo kotów, w tym mojego.
– Koty – wymamrotałem pod nosem z niedowierzaniem, przyglądając się wspaniałym zwierzakom na ekranie aparatu. Koty. Koty. Koty. Chcę więcej kotów.
Parsknąłem śmiechem, zabierając aparat sprzed nosa Dexterowi i chowając sprzęt do torby.
– Więcej mam na komputerze. – Puściłem chłopakowi oko. – Zobaczysz wieczorem, obiecuję.
Wyprostowałem się, urażony. Śmiać się ze mnie, toż to się nie godzi z takiego powodu. Zerknąłem tęsknie na aparat.
– Mam nadzieję – podsumowałem, marszcząc brwi. – To były dobre zdjęcia.
– Dzięki – mruknąłem. – Trochę jeszcze mam do obrobienia, teraz w dodatku też twoje, bo wyszły całkiem dobre, nie zaprzeczę. Chociaż raz na jakiś czas mógłbyś się uśmiechnąć, Panie Poważny i Rozważny – zauważyłem, parskając śmiechem.
– Ej, bez moich zdjęć – jęknąłem naburmuszony. – Ja się. Nie. Uśmiecham. – Podsumowałem, marszcząc brwi. – Ty śmiejesz się za nas dwóch – przypomniałem mu.
– Dlaczego? Są ok. – Zmarszczyłem brwi. – Oj, zobaczysz, jeszcze kiedyś uda mi się sprawić, że się uśmiechniesz. Obiecuję. – Uśmiechnąłem się promiennie. – Śmiech to zdrowie, podobno nawet przedłuża życie, więc dlaczego by z niego nie korzystać?
– To moje zdjęcia, jak mogą być okey? – Wzruszyłem ramionami, biorąc jego torbę. – Kierunek stołówka, pora cię zacząć porządnie dokarmiać.
– Dobra, przyznaję, nie są ok, są świetne. Cudowne by były, gdybyś się uśmiechnął – oznajmiłem, lekko zdziwiony gdy ten chwycił za moją torbę. – Nie jestem zbyt głodny, serio.
Przewróciłem oczami.
– W twoje urodziny się uśmiechnę, obiecuję – powiedziałem, wzruszając ramionami. – Oczywiście, że nie jesteś, w końcu żywisz się kawą i resztkami witamin z twojego organizmu. Na śniadanie zjadłeś tylko kawałek tarty, w dodatku mały. Nie myśl, że zapomniałem o toście.
Wypuściłem powietrze z płuc.
– Niech ci będzie, zjem coś. Nie za dużo, ale zjem – westchnąłem. – I trzymam ciebie za słowo, nie mogę się doczekać.
Ruszyliśmy do stołówki.
Kiwnąłem głową z zadowoleniem.
– Kierunek stołówka – podsumowałem, idąc za chłopakiem. Kilka minut później byliśmy już na sali. Rozejrzałem się wokoło, znajdując na sali tylko Jamesa z Herą. – Dosiadamy się? – kiwnąłem głową w stronę chłopaka i dziewczyny.
– Dlaczego by nie? – Wzruszyłem ramionami, idąc w stronę dwójki naszych znajomych. Usiedliśmy przy stole.
– Hej – mruknąłem, uśmiechając się.
Skierowaliśmy się w stronę Jamesa i Hery, siadając obok nich.
– Co takie grobowe nastroje? – Jedna z moich brwi powędrowała w górę.
– Dużo roboty, a nikomu nic się nie chce – podsumowała Hera.
Przewróciłem oczami.
– Dużo roboty akurat jest zawsze, o każdej porze dnia – zauważyłem. – Co dokładnie trzeba zrobić? Coś napisać, obrobić?
– Jak zwykle – jęknąłem. – Dużo papierów? – spytałem z irytacją. – Jak to możliwe, że ta sterta nigdy się nie zmniejsza?
– Właśnie, James, miałem was pogonić, żebyście pomogli Heather – mruknąłem, uderzając głową w stół i wyobrażając sobie te wszystkie zdjęcia, nad którymi będę musiał w końcu usiąść.
– Heather doskonale sobie radzi – zauważył, wzruszając ramionami, ale widząc spojrzenie Fomy, podniósł obronnie ręce. – Dobra, dobra. U ciebie też robota?
– Z tego co widziałem, dużo. – Pokiwałem głową, wzruszając ramionami. – Bardzo dużo. Pewnie zmniejszałaby się szybciej, gdybyście jej pomogli... – zauważyłem, pokazując Dexterowi język.
– Za dużo – jęknąłem głośno. – Heather w czasie pracy udowadnia, dlaczego huraganom nadaje się imiona kobiet – wymamrotałem z oburzeniem. – Nie chcesz nas posyłać na żer. Poza tym, to przede wszystkim durny, regulaminowy bełkot, a Heat nam streszcza to potem.
Parsknąłem śmiechem.
– No nie, nie chcę was posyłać na żer. – Pokręciłem głową. – Nekrofilem jeszcze nie jestem, Dex. Ale kiedyś musicie jej pomóc... Jest zawalona, serio.
Uniosłem ręce w obronnym geście
– Dobra, dobra, coś ogarniemy.
Uśmiechnąłem się.
– Mam nadzieję. Bylebyście sami się nie zapracowali, bo tego też nie chcemy.
- Mam dziwne przeczucie, że ciebie również zaciągniemy do roboty. Ciekawe dlaczego....
– Bo jesteście kombinatorami? – zapytałem, przewracając oczami. – A ja jestem za miły, żeby wam odmówić?
Kiwnąłem z rozbawieniem glową.
– Wiesz jak nas pocieszyć.
– Obiecuję ci, że się odpłacę – mruknąłem, przybliżając się do Dextera. – To tylko podpisanie kilku papierów. I poprawienie kart. Dacie radę.
Odmruknąłem coś niewyraźnego w odpowiedzi.
– Chyba nie wiesz jakie bzdury tam trzeba ogarniać - jęknąłem.
– Czy ciebie w ogóle się da przekonać? – westchnąłem, wręcz teatralnie. – Dobra, posiedzę z wami. Ale zajmuję się zdjęciami. I ewentualnie... Ewentualnie pomogę wam coś tam zrobić.
– Oczywiście, ze się da. Po prostu w nieco innych tematach - Zmrużyłem rozbawiony oczy. – To nie tak, że raz ci się nie udało... A nasza gra w pytania nadal stoi 1:1.
– Podpisujesz papierki, które masz podpisać – westchnąłem. – I wtedy bardzo chętnie wrócę do gry po raz kolejny.
Kiwnąłem z bezradnością głowa.
– Zgoda – odparłem. – Ale Jamesa też gonisz - jęknąłem. - A Nico to co?
– Akurat Nico podobno potrafił się zorganizować... – Przybliżyłem się do Dextera i położyłem głowę na stole, cały czas patrząc na niego. – Tylko wasza dwójka postanowiła... zajmować się innymi rzeczami – mruknąłem i zaśmiałem się.
Wyciągnąłem rękę i roztrzepałem jego włosy.
– Ciekawe kto mnie rozprasza – wymamrotałem, ignorując rozbawiony śmiech Hery.
Mruknąłem, przybliżając się do jego ręki.
– Ja? Nie, no co ty. – Uśmiechnąłem się, przymykając oczy. – Przecież kartki możesz podpisywać u nas...
Podrapałem go po głowie, parskając śmiechem.
– I naprawdę wierzysz, że będziemy u nas wypełniać papiery- spytałem z niedowierzaniem.
– Zawsze coś zrobisz... – Parsknąłem śmiechem. – Nawet te kilkanaście minut, zanim ciebie całkowicie rozproszę...
Roześmiałem się głośno, kpiąc.
– Taaa, już to widzę.
– Poprawka. Kilka minut? – Przewróciłem oczami
– Co najwyżej dwie – parsknąłem.
Uśmiechnąłem się.
– Zdążyłbyś podpisać jeden dokument – mruknąłem. – Zawsze coś... I wszyscy wiemy, że to nie byłyby nawet dwie minuty – dodałem po chwili.
I w tym momencie na moja twarz wpłynął szczery, szeroki uśmiech, gdy Hera i James wybuchli śmiechem.
– I co się śmiejesz, będziesz większym pantoflarzem ode mnie – wytknąłem blondynowi, przewracając oczami.
Parsknąłem ze znajomymi.
– Uśmiechnął się! – zauważyłem. – Klękajcie państwa i narody, Dexter Davon się uśmiechnął.
Położyłem dłoń na jego policzku, rozkoszując się cudownym widokiem przed moimi oczami.
– Klękajcie narody, klękajcie marchewki – poprawiłem go, wykonując teatralne przewrócenie oczami, ale z ulgą i pewnym zadowoleniem zarejestrowałem ciepłotę jego dłoni. – Lepiej zapamiętaj ten widok, drugi raz tak szybko go nie powtórzę – prychnąłem.
– Pamiętam o twojej obietnicy. Moje urodziny – przypomniałem chłopakowi, dalej gładząc go po policzku. – Serio, do twarzy ci.
Kiwnąłem twierdząco głowa. Jak mógłbym zapomnieć? Złapałem jego drugą dłoń pod stołem, ściskając ją mocno, zanim do stołówki weszła Heather, podchodząc do naszego stolika.
Odwzajemniłem uścisk, zaplatając jego palce z moimi.
Oh. Heather osiadła obok nas, zdecydowanie mordując wzrokiem dwójkę członków samorządu.
– Próbowałem – mruknąłem do niej.
Pokręciła z niedowierzaniem głowa.
– To teraz przyznać się, który zrypał? – spytała, a ja z Jamesem wymieniłem pozornie niezrozumiale spojrzenia. – Obaj. Wiedziałam – jęknęła. – Ta dwójka idiotów wywaliła korespondencję z cesarzem. Ja was w końcu pozabijam – prychnęła, podbierając z talerza blondyna kawałek kurczaka.
– Oh. – Spojrzałem na Dextera zdziwiony. – Serio wyrzuciliście korespondencje z cesarzem? Jak tego można nie zauważyć? Ja rozumiem czynniki rozpraszające, no ale...
Pokręciła z niedowierzaniem głowa, ignorując śmiech Hery. Bardziej wydawała się zszokowana, aniżeli wkurwiona, a to zawsze coś.
– Tez chciałabym to wiedzieć – wymamrotała, przyjmując od Jamesa talerz z parującym obiadem. Pokazałem pod stołem blondynowi uniesiony kciuk.
Ściągnąłem brwi, zauważając spojrzenia, które rzucali między sobą James i Dexter. Kopnąłem okularnika w kostkę, zerkając na niego pytającym wzrokiem i odchrząkając cicho.
– Auć – wymamrotałem, rozmasowując obolała kończynę. Pokazałem mu dłońmi, że wyjaśnię potem. W międzyczasie Heat skupiła się na plotkowaniu z Herą. James jedynie wzruszył ramionami i poszerzył uśmiech.
Aha. James siedział z szerokim i podejrzanym uśmiechem na twarzy, a Dexter zdecydowanie coś kombinował. Odchrząknąłem, wstając od stołu.
– Dziękuję, widzimy się po lekcjach – mruknąłem, uśmiechając się i patrząc sugestywnie na czarnowłosego.
Westchnąłem teatralnie, odchodząc od stołu i żegnając się z ludźmi. Kilka minut później byliśmy już w naszym pokoju.
– Bedzie źle, jeżeli powiem, że to długa historia?
Oparłem się o ścianę, krzyżując ręce na piersi.
– Będzie. – Pokiwałem głową. – Mów, Dex. Mamy trochę czasu.
Spojrzałem na niego z rozbawionym uśmieszkiem.
- Sytuacja awaryjna zażegnana, a Heather przestała się wkurwiać na Jamesa, czego chcieć więcej?
Przewróciłem oczami.
– Dobra, dobra, powiesz mi, jak będziesz chciał, cholerny kombinatorze – powiedziałem, podnosząc ręce do góry. – Ja się żegnam, idę na lekcje. Widzimy się później. – Uśmiechnąłem się, machając ręką w jego stronę i wychodząc z pokoju.
Rozciągnąłem się wygodnie w ławce, oczekując dzwonka i jednocześnie ignorując szalejącego z irytacji Vina. Najwyraźniej Varen strzelił jedną uwagę za daleko, a to nie mogło skończyć się dobrze, tym bardziej, gdy komentował rudość Hery. Słysząc w końcu upragniony dźwięk, wystrzeliłem na korytarz.
Koniec. The end. W końcu, bo siedzenie na zielarstwie nie jest przyjemne. Jedyne co dobre, to siedzenie obok Jamesa, który mimowolnie bawi się jakimiś iskierkami w swoich dłoniach. Rzecz całkiem miła dla oka, Wandzi by się spodobała. Przeciągnąłem się, wstając z ławki dosyć mozolnie, dalej siedząc w swojej głowie i myślach. Wziąłem torbę, ruszając na korytarz.
Plan na dzisiaj, spławić Heather, pogadać z Fomą, namówić z Jamesem o wzięciu kogoś do pomocy dla dziewczyny i obgadanie, co oni tam odpitalają. Ruszyłem przed siebie, ignorując obijającą się o moje biodro torbę. Rozglądałem się, szukając znajomej czupryny.
Oh, zdecydowanie kogoś szukał. I tym kimś pewnie byłem ja. Uśmiechnąłem się pod nosem i ruszyłem w kierunku chłopaka.
Odchrząknąłem, dźgając Dextera w plecy.
– Serio, nie jestem aż taki niski, da się mnie zauważyć, nawet wśród morza tych wielkoludów – prychnąłem.
Odskoczyłem nieco, odwracając się do chłopaka. Zmierzyłem go morderczym wzrokiem, podchodzenie jak dziki kot akurat mógł sobie odpuścić albo w końcu przyprawi mnie o zawał serca.
– Najpierw urośnij dziesięć centymetrów wyżej, kurduplu – podsumowałem.
Uśmiechnąłem się szeroko, dumny z tej umiejętności. To przynajmniej zawsze mi wychodziło.
– Niedługo kończę osiemnastkę, może być za późno na dodawanie sobie centymetrów. – Przewróciłem oczami, poprawiając torbę na ramieniu i wyciągając aparat, by zrobić jeszcze kilka ładnych ujęć na przerwie.
Wpadłem na pewien pomysł. Podniosłem obiektyw do góry, kierując go na twarz Dextera i naciskając spust.
Wyprostowałem się zainteresowany. Osiemnastka, o. Szybka kalkulacja. Wróci do domu czy zostanie w szkole? Przyjedzie do niego słynna siostra czy nie? I najważniejsza rzecz - prezent.
– Kiedy kończysz? – zapytałem wprost, przewracając oczami. – Nie zajmujesz się przyrodą? – prychnąłem.
– Może to niedługo to trochę na wyrost powiedziałem. – Parsknąłem śmiechem. – W waszym kalendarzu... w grudniu? Chyba tak, dwunasty grudnia z tego co pamiętam. – Uśmiechnąłem się. – Kto powiedział, że robię tylko naturze? Robię zdjęcia interesującym i ładnym obiektom.
Przewróciłem oczami.
– Grudzień – wymamrotałem. Blisko Gwiazdki, warto zapamiętać. I zacząć myśleć nas sensownym prezentem. – Nadal nie rozumiem dlaczego wlepiasz we mnie to przeklęte urządzenie – jęknąłem.
– Żeby coś mieć. – Uśmiechnąłem się, mówiąc i znowu kierując obiektyw na Dextera. – Nawet nie wiesz, jak miło spojrzeć na takie zdjęcie i przywołać do głowy kilka wspomnień z nim związanych.
Prychnąłem pod nosem, wzruszając ramionami. Może nowy aparat? Klisze, czy co tam w nich było? Ramki. Zdecydowanie ramki i zdjęcia. Uśmiechnąłem się pod nosem.
– Wierzę na słowo.
– To dobrze – mruknąłem, patrząc na ekranik na aparacie. Zdecydowanie ładne zdjęcia, nawet jeże Dexter starał się krzywić. – Mogę ci trochę dzisiaj pokazać i opowiedzieć, jak chcesz. No i miałeś zobaczyć zdjęcia wiewiórek.
Prychnąłem, ale zaraz ożywiłem się na wiadomość o wiewiórkach.
– Masz dużo wiewiórek? – spytałem ciekawie. O, Foma stawał się coraz bardziej interesujący.
– Dużo. – Uśmiechnąłem się. Coraz ciekawiej, bardziej interesująco. – I mam też trochę ptaków. I jeszcze stare zdjęcia koni. I koty, dużo kotów, w tym mojego.
– Koty – wymamrotałem pod nosem z niedowierzaniem, przyglądając się wspaniałym zwierzakom na ekranie aparatu. Koty. Koty. Koty. Chcę więcej kotów.
Parsknąłem śmiechem, zabierając aparat sprzed nosa Dexterowi i chowając sprzęt do torby.
– Więcej mam na komputerze. – Puściłem chłopakowi oko. – Zobaczysz wieczorem, obiecuję.
Wyprostowałem się, urażony. Śmiać się ze mnie, toż to się nie godzi z takiego powodu. Zerknąłem tęsknie na aparat.
– Mam nadzieję – podsumowałem, marszcząc brwi. – To były dobre zdjęcia.
– Dzięki – mruknąłem. – Trochę jeszcze mam do obrobienia, teraz w dodatku też twoje, bo wyszły całkiem dobre, nie zaprzeczę. Chociaż raz na jakiś czas mógłbyś się uśmiechnąć, Panie Poważny i Rozważny – zauważyłem, parskając śmiechem.
– Ej, bez moich zdjęć – jęknąłem naburmuszony. – Ja się. Nie. Uśmiecham. – Podsumowałem, marszcząc brwi. – Ty śmiejesz się za nas dwóch – przypomniałem mu.
– Dlaczego? Są ok. – Zmarszczyłem brwi. – Oj, zobaczysz, jeszcze kiedyś uda mi się sprawić, że się uśmiechniesz. Obiecuję. – Uśmiechnąłem się promiennie. – Śmiech to zdrowie, podobno nawet przedłuża życie, więc dlaczego by z niego nie korzystać?
– To moje zdjęcia, jak mogą być okey? – Wzruszyłem ramionami, biorąc jego torbę. – Kierunek stołówka, pora cię zacząć porządnie dokarmiać.
– Dobra, przyznaję, nie są ok, są świetne. Cudowne by były, gdybyś się uśmiechnął – oznajmiłem, lekko zdziwiony gdy ten chwycił za moją torbę. – Nie jestem zbyt głodny, serio.
Przewróciłem oczami.
– W twoje urodziny się uśmiechnę, obiecuję – powiedziałem, wzruszając ramionami. – Oczywiście, że nie jesteś, w końcu żywisz się kawą i resztkami witamin z twojego organizmu. Na śniadanie zjadłeś tylko kawałek tarty, w dodatku mały. Nie myśl, że zapomniałem o toście.
Wypuściłem powietrze z płuc.
– Niech ci będzie, zjem coś. Nie za dużo, ale zjem – westchnąłem. – I trzymam ciebie za słowo, nie mogę się doczekać.
Ruszyliśmy do stołówki.
Kiwnąłem głową z zadowoleniem.
– Kierunek stołówka – podsumowałem, idąc za chłopakiem. Kilka minut później byliśmy już na sali. Rozejrzałem się wokoło, znajdując na sali tylko Jamesa z Herą. – Dosiadamy się? – kiwnąłem głową w stronę chłopaka i dziewczyny.
– Dlaczego by nie? – Wzruszyłem ramionami, idąc w stronę dwójki naszych znajomych. Usiedliśmy przy stole.
– Hej – mruknąłem, uśmiechając się.
Skierowaliśmy się w stronę Jamesa i Hery, siadając obok nich.
– Co takie grobowe nastroje? – Jedna z moich brwi powędrowała w górę.
– Dużo roboty, a nikomu nic się nie chce – podsumowała Hera.
Przewróciłem oczami.
– Dużo roboty akurat jest zawsze, o każdej porze dnia – zauważyłem. – Co dokładnie trzeba zrobić? Coś napisać, obrobić?
– Jak zwykle – jęknąłem. – Dużo papierów? – spytałem z irytacją. – Jak to możliwe, że ta sterta nigdy się nie zmniejsza?
– Właśnie, James, miałem was pogonić, żebyście pomogli Heather – mruknąłem, uderzając głową w stół i wyobrażając sobie te wszystkie zdjęcia, nad którymi będę musiał w końcu usiąść.
– Heather doskonale sobie radzi – zauważył, wzruszając ramionami, ale widząc spojrzenie Fomy, podniósł obronnie ręce. – Dobra, dobra. U ciebie też robota?
– Z tego co widziałem, dużo. – Pokiwałem głową, wzruszając ramionami. – Bardzo dużo. Pewnie zmniejszałaby się szybciej, gdybyście jej pomogli... – zauważyłem, pokazując Dexterowi język.
– Za dużo – jęknąłem głośno. – Heather w czasie pracy udowadnia, dlaczego huraganom nadaje się imiona kobiet – wymamrotałem z oburzeniem. – Nie chcesz nas posyłać na żer. Poza tym, to przede wszystkim durny, regulaminowy bełkot, a Heat nam streszcza to potem.
Parsknąłem śmiechem.
– No nie, nie chcę was posyłać na żer. – Pokręciłem głową. – Nekrofilem jeszcze nie jestem, Dex. Ale kiedyś musicie jej pomóc... Jest zawalona, serio.
Uniosłem ręce w obronnym geście
– Dobra, dobra, coś ogarniemy.
Uśmiechnąłem się.
– Mam nadzieję. Bylebyście sami się nie zapracowali, bo tego też nie chcemy.
- Mam dziwne przeczucie, że ciebie również zaciągniemy do roboty. Ciekawe dlaczego....
– Bo jesteście kombinatorami? – zapytałem, przewracając oczami. – A ja jestem za miły, żeby wam odmówić?
Kiwnąłem z rozbawieniem glową.
– Wiesz jak nas pocieszyć.
– Obiecuję ci, że się odpłacę – mruknąłem, przybliżając się do Dextera. – To tylko podpisanie kilku papierów. I poprawienie kart. Dacie radę.
Odmruknąłem coś niewyraźnego w odpowiedzi.
– Chyba nie wiesz jakie bzdury tam trzeba ogarniać - jęknąłem.
– Czy ciebie w ogóle się da przekonać? – westchnąłem, wręcz teatralnie. – Dobra, posiedzę z wami. Ale zajmuję się zdjęciami. I ewentualnie... Ewentualnie pomogę wam coś tam zrobić.
– Oczywiście, ze się da. Po prostu w nieco innych tematach - Zmrużyłem rozbawiony oczy. – To nie tak, że raz ci się nie udało... A nasza gra w pytania nadal stoi 1:1.
– Podpisujesz papierki, które masz podpisać – westchnąłem. – I wtedy bardzo chętnie wrócę do gry po raz kolejny.
Kiwnąłem z bezradnością głowa.
– Zgoda – odparłem. – Ale Jamesa też gonisz - jęknąłem. - A Nico to co?
– Akurat Nico podobno potrafił się zorganizować... – Przybliżyłem się do Dextera i położyłem głowę na stole, cały czas patrząc na niego. – Tylko wasza dwójka postanowiła... zajmować się innymi rzeczami – mruknąłem i zaśmiałem się.
Wyciągnąłem rękę i roztrzepałem jego włosy.
– Ciekawe kto mnie rozprasza – wymamrotałem, ignorując rozbawiony śmiech Hery.
Mruknąłem, przybliżając się do jego ręki.
– Ja? Nie, no co ty. – Uśmiechnąłem się, przymykając oczy. – Przecież kartki możesz podpisywać u nas...
Podrapałem go po głowie, parskając śmiechem.
– I naprawdę wierzysz, że będziemy u nas wypełniać papiery- spytałem z niedowierzaniem.
– Zawsze coś zrobisz... – Parsknąłem śmiechem. – Nawet te kilkanaście minut, zanim ciebie całkowicie rozproszę...
Roześmiałem się głośno, kpiąc.
– Taaa, już to widzę.
– Poprawka. Kilka minut? – Przewróciłem oczami
– Co najwyżej dwie – parsknąłem.
Uśmiechnąłem się.
– Zdążyłbyś podpisać jeden dokument – mruknąłem. – Zawsze coś... I wszyscy wiemy, że to nie byłyby nawet dwie minuty – dodałem po chwili.
I w tym momencie na moja twarz wpłynął szczery, szeroki uśmiech, gdy Hera i James wybuchli śmiechem.
– I co się śmiejesz, będziesz większym pantoflarzem ode mnie – wytknąłem blondynowi, przewracając oczami.
Parsknąłem ze znajomymi.
– Uśmiechnął się! – zauważyłem. – Klękajcie państwa i narody, Dexter Davon się uśmiechnął.
Położyłem dłoń na jego policzku, rozkoszując się cudownym widokiem przed moimi oczami.
– Klękajcie narody, klękajcie marchewki – poprawiłem go, wykonując teatralne przewrócenie oczami, ale z ulgą i pewnym zadowoleniem zarejestrowałem ciepłotę jego dłoni. – Lepiej zapamiętaj ten widok, drugi raz tak szybko go nie powtórzę – prychnąłem.
– Pamiętam o twojej obietnicy. Moje urodziny – przypomniałem chłopakowi, dalej gładząc go po policzku. – Serio, do twarzy ci.
Kiwnąłem twierdząco głowa. Jak mógłbym zapomnieć? Złapałem jego drugą dłoń pod stołem, ściskając ją mocno, zanim do stołówki weszła Heather, podchodząc do naszego stolika.
Odwzajemniłem uścisk, zaplatając jego palce z moimi.
Oh. Heather osiadła obok nas, zdecydowanie mordując wzrokiem dwójkę członków samorządu.
– Próbowałem – mruknąłem do niej.
Pokręciła z niedowierzaniem głowa.
– To teraz przyznać się, który zrypał? – spytała, a ja z Jamesem wymieniłem pozornie niezrozumiale spojrzenia. – Obaj. Wiedziałam – jęknęła. – Ta dwójka idiotów wywaliła korespondencję z cesarzem. Ja was w końcu pozabijam – prychnęła, podbierając z talerza blondyna kawałek kurczaka.
– Oh. – Spojrzałem na Dextera zdziwiony. – Serio wyrzuciliście korespondencje z cesarzem? Jak tego można nie zauważyć? Ja rozumiem czynniki rozpraszające, no ale...
Pokręciła z niedowierzaniem głowa, ignorując śmiech Hery. Bardziej wydawała się zszokowana, aniżeli wkurwiona, a to zawsze coś.
– Tez chciałabym to wiedzieć – wymamrotała, przyjmując od Jamesa talerz z parującym obiadem. Pokazałem pod stołem blondynowi uniesiony kciuk.
Ściągnąłem brwi, zauważając spojrzenia, które rzucali między sobą James i Dexter. Kopnąłem okularnika w kostkę, zerkając na niego pytającym wzrokiem i odchrząkając cicho.
– Auć – wymamrotałem, rozmasowując obolała kończynę. Pokazałem mu dłońmi, że wyjaśnię potem. W międzyczasie Heat skupiła się na plotkowaniu z Herą. James jedynie wzruszył ramionami i poszerzył uśmiech.
Aha. James siedział z szerokim i podejrzanym uśmiechem na twarzy, a Dexter zdecydowanie coś kombinował. Odchrząknąłem, wstając od stołu.
– Dziękuję, widzimy się po lekcjach – mruknąłem, uśmiechając się i patrząc sugestywnie na czarnowłosego.
Westchnąłem teatralnie, odchodząc od stołu i żegnając się z ludźmi. Kilka minut później byliśmy już w naszym pokoju.
– Bedzie źle, jeżeli powiem, że to długa historia?
Oparłem się o ścianę, krzyżując ręce na piersi.
– Będzie. – Pokiwałem głową. – Mów, Dex. Mamy trochę czasu.
Spojrzałem na niego z rozbawionym uśmieszkiem.
- Sytuacja awaryjna zażegnana, a Heather przestała się wkurwiać na Jamesa, czego chcieć więcej?
Przewróciłem oczami.
– Dobra, dobra, powiesz mi, jak będziesz chciał, cholerny kombinatorze – powiedziałem, podnosząc ręce do góry. – Ja się żegnam, idę na lekcje. Widzimy się później. – Uśmiechnąłem się, machając ręką w jego stronę i wychodząc z pokoju.
Kompilacja: [Dexter x Foma] 4
Etykiety:
Dexter Davon,
Foma Dymitr Przewalski,
Kompilacja
Obudziłem się z krzykiem. Kurwa.
Podskoczyłem obudzony krzykiem, wbijając głową o ścianę. Auć. Znowu. Przyjrzałem się roztrzęsionemu chłopakowi, którego przytuliłem.
– Co się dzieje?
– Koszmar – odszepnąłem, wtulając się w Dextera. – Idź spać, Dex. Przejdzie mi, jestem przyzwyczajony.
– Chyba cię porąbało – prychnąłem, palcami rozczesując jego włosy.
– Chcesz pogadać? Iść po herbatę?
– Zostań – mruknąłem załamującym się głosem. – Po prostu zostań.
Przewalski, oddychaj. Licz i oddychaj. Łzy zaczęły spływać mi po policzkach. Cholera.
– Dex, proszę, zostań, proszę, błagam.
Przycisnąłem go mocniej do siebie, żałując ze jak Heat nie potrafię uspokajać ludzi.
– Licz ze mną do 10ciu
– Raz – powiedziałem, jednak głos mi się po chwili załamał. Zacisnąłem powieki. – Dwa.
Powoli, powolutku, nigdzie nie uciekamy.
Kiwnąłem głową, licząc z nim głośno.
– Oddychaj.
– Nie mogę – szepnąłem, chociaż oddech powoli mi zwalniał, a ciało przestało się trząść.
Kiwnąłem z cichym westchnięciem głową, zanim uniosłem nieco jego podróbek. Jego oczy były doskonale widoczne. Jeden ruch i mogłem cały ten ból, wszystkie te wspomnienia usunąć, ale to musiała być jego decyzja. Dlatego tylko kazałem mu dalej oddychać i liczyć
– Spokojnie – szeptałem.
– Jak – jęknąłem, dalej odliczając w głowie. – Jak.
Chciałem się schować. Uciec i więcej nie wyjść na słońce, byleby nie przeżywać tych koszmarów ponownie.
Miał śliczne oczy. Szmaragdowe. Powoli uspokajałem oddech.
– Nienawidzę tego.
– Wiem – szepnąłem, w myślach przeglądając składzik rzeczy do eliksirów. Trzeba będzie coś z tym zrobić
– Odkryłem za to sekret twoich worów pod oczami.
Parsknąłem żałosnym śmiechem.
– Są aż tak wielkie? Nie lubię spać – mruknąłem. – Przy kawie nie ma koszmarów i nie budzisz się zlany potem.
– Ale potem wyglądasz jak trup – podsumowałem. – Z tym też sobie poradzimy
– Może i wyglądam, ale przynajmniej się tak nie czuję – prychnąłem. – I nie tracę czasu na spanie.
– Nad tym wnioskiem też jeszcze popracujemy – wymamrotałem, zaczynając rozmasowywać jego plecy.
Mruknąłem, kładąc głowę na jego ramieniu.
– Przepraszam, że ciebie obudziłem – szepnąłem, całując jego skórę.
Poklepałam go po plecach.
– Byłbym bardziej wściekły, jakbyś nie obudził.
Uśmiechnąłem się lekko, odpychając Dextera delikatnie od siebie. Wstałem i podszedłem do okna, by je otworzyć.
– Gdybyś... Gdybyś wolał się wysypiać, to możesz wrócić do pokoju samorządu. Tam przynajmniej będziesz miał spokój w nocy – mruknąłem, wyglądając na dwór.
– Chyba cię popierdoliło – warknąłem. – Słuchaj, mogę nie umieć do końca gadać na jakieś tematy i tak dalej, ale wiem, że to tak nie działa. Skoro jesteśmy już formalnie na nieco wyższej stopie, to twoje problemy są moimi. – Formalnie żaden chyba z nas nie powiedział kocham lub czegoś równie trywialnego, ale to zdecydowanie było coś więcej.
Uśmiechnąłem się, opierając się o parapet.
– Cieszę się – mruknąłem, podchodząc do łóżka i znowu kładąc się obok chłopaka. – Bardzo się z tego cieszę, Dex. – Wtuliłem się w niego, jakby starając się schować przed wszelkim złem czyhającym na świecie. – Mam pytanie. Dlaczego ja? Co jest we mnie takiego interesującego? – zapytałem.
Zdecydowanie osiągałem swoje limity w czułości. Robisz się miękki, Dexter. Przytuliłem go mocniej, układając nas wygodniej na łóżku.
– Po prostu jesteś.
Oh. Parsknąłem cichym śmiechem i pokręciłem głową. Znowu było przyjemnie, a zapach cytrusów unosił się w powietrzu.
– Jaki dzisiaj dzień? – zapytałem, marszcząc brwi.
Zerknąłem na zegarek.
– Czwartek. Piąta nad ranem.
Jęknąłem. Ygh.
– Za jakie grzechy zaczynam zielarstwem? – załkałem. – Chyba nie opłaca mi się już iść spać...
Parsknąłem śmiechem.
– Zielnictwo to aż takie zło wcielone? Co będziesz rozszerzał?
– Zdecydowanie. – Pokiwałem głową z przerażeniem. – Historię, wszechmowę i dyplomację? – Wzruszyłem ramionami. – Okaże się, pewnie pozmienia mi się jeszcze dwadzieścia razy.
Kiwnąłem głową z rozbawieniem.
– Wy wybór rozszerzeń, a nie drogi na całe życie. Dasz radę
Prychnąłem.
– Żebym ja wiedział, kim chcę być. A ty? Jakie rozszerzenia? – zapytałem, obracając głowę, by przyjrzeć się chłopakowi.
– Na pewno dyplomacja i alchemia. Pewnie coś na trzeciego zdecydują się dopiero pod koniec roku, jeszcze trochę czasu jest – odparłem, przymykając nieco oczy
– Idziesz spać? – Parsknąłem śmiechem, dźgając go w klatkę piersiową. – Zaraz będzie szósta i może wtedy uda się upolować coś na śniadaniu. Lub wkraść się do kuchni... – mruknąłem, wiedząc doskonale, co go przekona.
Podskoczyłem z promiennym uśmiechem.
– Kierunek łazienka. I jeszcze muszę zacząć przenosić rzeczy z pokoju samorządu – jęknąłem. – Oferta mieszkania nadal aktualna?
– Jeżeli przeżyjesz od czasu do czasu moje nocne krzyki, to oczywiście. – Puściłem oko do chłopaka, nawet nie wzruszony jego nagłą reakcją. – Łasuch.
– Ja miałbym nie przeżyć? – prychnąłem. – Skoczę tylko do pokoju po rzeczy., masz ochotę sprawdzić czy sobie tętnic nie rozgryźli czy idziesz ogarniać?
– Mogę skoczyć z tobą, podstawy pierwszej pomocy znam. – Parsknąłem śmiechem, pokazując zęby.
Chwilę później maszerowaliśmy już w kierunku pokoju, mając nadzieję, że po przekroczeniu progu nie zostaniemy zjedzeni.
Zerknąłem kątem oka na Dextera, którego mina nie świadczyła o niczym. Dosłownie. Po prostu znajdował się tu, stał obok mnie, ale ani nie był zły, ani przestraszony, ani szczęśliwy, nawet nie znudzony. Zagubiony gdzieś w swoich myślach, schowany w umyśle, najpewniej analizował kolejne sytuacje. Odchrząknąłem i spojrzałem się na niego pytająco.
– Pukać?
– To teoretycznie wciąż mój pokój. – Wzruszyłem ramionami, wchodząc do środka. Panował w pomieszczeniu standardowy bałagan, wszędzie walały się stosy papierów, a na stoliku stały dwa kubki z herbatą i kawą. Ogarnąłem szybko wzrokiem pomieszczenie, dostrzegając leżącego na łóżku, wciąż śpiącego, Jamesa. Szum wody z łazienki wyraźnie wskazywał, gdzie jest Heather, która zaraz wyszła, ubrana w ręcznik. Zauważyła w pokoju Fomę i mnie, rzucając nam zdziwione spojrzenie.
– Przeprowadzam się. – Machnąłem dłonią, wskazując na chłopaka.
Oj. Zdecydowanie powinni tu ogarnąć, od razu lepiej by się im pracowało. No cóż, nie mój pokój, nie moja sprawa. Uśmiechnąłem się, trochę zagubiony, w kierunku Heather.
– Hej – mruknąłem.
– Oh, hej – odmruknęła i nagle zorientowawszy się zawinęła się do łazienki. Prychnąłem z rozbawieniem, zaczynając zbierać swoje rzeczy. Kilka minut później zaopatrzony w tobołek zmierzaliśmy z powrotem do pokoju Fomy. Znaczy teraz i mojego.
Weszliśmy do pokoju.
– To teraz oficjalnie. – Uśmiechnąłem się, drapiąc się po głowie. – Co prawda szafę zająłem całą, ale moje rzeczy możesz poprzekładać, byleby bałaganu nie zrobić. Rozłóż się na biurku, ja i tak z niego korzystam tylko, gdy muszę przysiąść do komputera. I rozumiem, że łóżek nie rozsuwamy? – Parsknąłem śmiechem.
Kiwnąłem głową, pora rozgarnąć szafę. Póki co rzuciłem rzeczy na łóżko, to się machnie po lekcjach albo przed nimi, jeżeli znajdę chwilkę czasu. Zerknąłem tęsknie na biurko. Czyste. Nieskalane. Bez żadnych kubków po kawie i herbacie, które u nas były nieodłącznym elementem krajobrazu. Uniosłem jedną brew.
– A jak wolisz?
– Jeżeli nie kopiesz, nie wiercisz się czy nie zabierasz pościeli, to myślę, że odpowiedź jest oczywista. – Przewróciłem oczami.
Wziąłem ręcznik, kosmetyczkę i ubrania.
– Idę się kąpać – oznajmiłem, idąc się w kierunku drzwi.
Prychnąłem, wziąłem najpotrzebniejsze rzeczy i zawędrowałem za chłopakiem. Kilka minut później znajdowaliśmy się już w łazience.
– Powinienem już dawno kupić nowe okulary... – mruknąłem, odkładając kosmetyczkę i przeglądając się w lustrze. – Te wyglądają, jakby przeszły przez wszystkie wojny światowe.
Przerzuciłem ręcznik przez prysznic, rozebrałem się i wszedłem do kabiny, zostawiając Dextera na zewnątrz.
Prychnąłem, przytakując chłopakowi. Wyglądały, jakby przynajmniej piętnaście razy coś po nich przejechało, a to zdecydowanie nie powinno być dobre dla jego wzroku. Zdjąłem własne, rozebrałem się, zarzuciłem ręcznik na górę od kabiny i w spokoju mogłem rozkoszować się ciepłą wodą.
Wyszedłem spod prysznica. Dexter jeszcze się kąpał. Szybkie ogarnięcie i byłem gotowy do drogi. Chłopak dalej się kąpał.
– A zawsze myślałem, że to ja długo się kąpię. – Parsknąłem śmiechem, zakładając okulary na nos i zapinając ostatnie guziki niebieskiej koszuli.
Nagle do głowy wskoczył mi wręcz... doskonały pomysł. Ucichłem i powoli zacząłem iść w kierunku kabiny Dextera. Chwyciłam za ręcznik i przeciągnąłem go na drugą stronę. Czarnowłosy mnie ukatrupi.
Uwielbiałem ciepło. Uwielbiałem słodycze. I zdecydowanie uwielbiałem ten moment, w którym wszystkie moje myśli spływają wraz z kropelkami wody. Zdecydowanie potrzebowałem gorącego prysznica, choć dobrze wiedziałem, że kabina zaczęła już z zewnątrz przypominać czarną zasłonę dymną. Zakręciłem wodę i spróbowałem wymacać w końcu dłonią ręcznik. Nic z tego, uchyliłem drzwiczki kabiny i zerknąłem na zewnątrz. Zadowolony uśmiech Fomy i mój ręcznik w jego dłoniach. No tak.
Podniosłem brew pytająco, jakby nie zdając sobie sprawy z tego, co przed chwilą zrobiłem. Posłałem mu szeroki, przepraszający uśmiech, wzruszyłem ramionami i odwróciłem się na pięcie, chcąc wyjść z łazienek. Stanąłem przed drzwiami, jeszcze raz spoglądając na Dextera.
Oh, zdecydowanie za to zapłaci. Westchnąłem, wychodząc i próbując złapać zdecydowanie nastrojonego na śmierć Fomę. To będzie długie, bolesne, a przy tym nie skończy się dobrze. Warknąłem, chwytając go za nadgarstki, i przyciskając do drzwi.
– Wiesz, że cię zabiję, nie?
Wybuchnąłem śmiechem.
– Warto było – mruknąłem, przybliżając moją twarz do jego, by zetknąć się czołami. – Cholerny nekrofil.
– A ty dalej prowokujesz – zadrwiłem, zaciskając mocniej dłonie na jego nadgarstkach. – Wiesz, że jak ktoś wejdzie, to skończysz martwy?
– Może lubię to robić? – mruknąłem, próbując wyrwać ręce z jego uścisku. – Jest wcześnie, nikt o tej godzinie nigdy nie przychodzi. Sprawdzone i potwierdzone, ruch zaczyna się po siódmej. Mamy pewnie kilka minut po szóstej.
– O nie, nic z tego – prychnąłem, przytrzymując go mocniej. Przez kilka sekund zrobiłem bilans ewentualnych zysków i strat. Dobra, czyli pozwolić mu się pobawić. Pół godziny, nie więcej. – Jakieś propozycje?
Jęknąłem.
– Kurwa, Dex, byleby krew dopływała mi do palców – syknąłem. – To ty się na mnie rzuciłeś, ty proponuj.
Rozluźniłem palce, prychając pod nosem.
– Ty zacząłeś – wymamrotałem. Co prawda w swoim ciele czułem się dobrze, ale paradowanie nago, gdy każdy mój wejść, niekoniecznie leżało w moich wymarzonych czynnością.
Uśmiechnąłem się, całując go w nos.
– Szybkie pytanie za pytanie? – zapytałem, doskonale wiedząc, że akurat to mu się spodoba. – Tylko na początek zarzuć coś na siebie, rozpraszasz mnie.
– Ty ukradłeś mi ręcznik – przypomniałem, puszczając jego nadgarstki. – Poza tym, ty zaczynasz.
Parsknąłem śmiechem, tym razem zostawiając swoje usta na jego.
– Ulubiony kolor? – Szybko, łatwo i przyjemnie. W końcu tego o nim jeszcze nie wiedziałem.
– Nie chciałeś, żebym się ubrał? – prychnąłem. – Niebieski. Jakieś większe plany na dzisiejszy dzień?
– Mogę jeszcze się popatrzeć, nawet bardzo chętnie – odbiłem piłeczkę. Niebieski? Hm, obstawiałem inny. – Nope. Nic, null, zero. Może przeczytam jakąś książkę. A u ciebie, jak dzisiaj? I pamiętaj o pomocy Heather.
– A potem mnie o ekshibicjonizm oskarżą. Jeżeli chciałeś popatrzeć, wystarczyło poprosić. – Założyłem bieliznę i spodnie, udając, że nie widzę zerkania Fomy. – Nie przypominaj mi. Ręka od podpisów mi odpadnie – jęknąłem.
– Hm. – Przewróciłem oczami. – Trzeba było nie robić sobie zaległości.
Podszedłem do niego i uwiesiłem się od tyłu na jego barkach. Zacząłem całować jego szyję.
– Nikt nie robi zaległości, same się robią – prychnąłem, odwracając się do niego. – Nie zgubiłeś gdzieś pytania?
– Ja? – mruknąłem, marszcząc brwi. – Przecież pytałem o twoje plany, o!
– Pomogę Heather – wymamrotałem dyplomatycznie. – Potem spróbuję czegoś nowego z eliksirów raczej.
– Będziesz kombinował? – zapytałem, podnosząc brew. – Chcę to zobaczyć.
Kiwnąłem głową.
– Robiłem kiedyś blokery w płynie dla Sky, chce spróbować dla Heather – podsumowałem.
I musiałem przyjrzeć się eliksirom przeciwko koszmarom, zdecydowanie
– Kiedy? – zapytałem. – Będę mógł przyjść? Może jakieś zdjęcia zrobię, tak do gazetki...
Wzruszyłem ramionami.
– Pewnie, klucze do salki alchemicznej w razie czego zapasowe mam gdzieś w spodniach.
Pokiwałem głową i spojrzałem się pytająco na Dextera.
– Twoja kolej.
– Gdybyś mógł rzucić wszystko i wyjechać, to gdzie?
– Może Valentine? – Wzruszyłem ramionami. – Zobaczenie tamtejszych smoków mogłoby być ciekawe... Lub Taiga?
– Wycieczka szkolna będzie do Valentine – potwierdziłem z uśmiechem.
– Serio? – zapytałem, uśmiechając się szeroko. – Zdecydowanie dobrze mieć kogoś z samorządu za... chłopaka? – Zmarszczyłem brwi.
Prychnąłem z zadowoleniem pod nosem.
– Proponuje udać się w kierunku stołówki.
Pokiwałem głową, zgadzając się z chłopakiem. Wzięliśmy rzeczy i ruszyliśmy do naszego pokoju.
– Rozumiem, że zahaczymy o kuchnię? – zapytałem, odkładając kosmetyczkę.
– O taaak – jęknąłem, ignorując burczenie w brzuchu. – Poranek na samej kawie to zły zwyczaj
– Ja tam jestem przyzwyczajony. – Przewróciłem oczami. – I nie widzę w tym nic złego.
– Dlatego masz wory pod oczami i źle sypiasz – podsumowałem. Pora zacząć go pilnować.
– Wydaje mi się, że kawa nie jest przyczyną złego snu... – mruknąłem. – Chodźmy, zahaczymy o tę kuchnię i coś ci zrobię.
– Ale dodatkowo nakręca twój organizm – podsumowałem, udając, że w moich oczach wcale nie zaświeciły się iskierki na wieść o gotowaniu. Coś słodkiego, coś słodkiego, cos słodkiego.
Parsknąłem śmiechem, widząc, jak uśmiecha się na moje słowa o kuchni.
– Może i nakręca, po prostu staram się nie spać zbyt długo – stwierdziłem. – Chodź.
O, na ten sen i koszmary trzeba będzie znaleźć sposób. Zmarszczyłem brwi, odkładając klamoty i idąc do kuchni. Jeeedzenie.
Weszliśmy do kuchni. Hm. Coś szybkiego, prostego i słodkiego.
– Ile mamy czasu? – zapytałem.
– Dwadzieścia do siódmej – zerknąłem szybko na zegarek. Cukier, potrzebowałem cukru.
– Ok, czyli trochę czasu mamy... – mruknąłem. – Co powiesz na tartę porzeczkową z kruszonką? Czy za kwaśne?
Kiwnąłem z zadowoleniem głowa, siadając na krześle i przypatrując się Fomie.
Posłałem mu uśmiech i szybko poszedłem do spiżarni, nie chcąc tracić czasu. Wróciłem ze wszystkimi potrzebnymi rzeczami i położyłem je na blacie.
– Nie chcesz mi pomóc? – Parsknąłem, spoglądając na rozmarzonego Dextera.
Podniosłem w górę ręce.
– Chętnie, ale ostrzegam, że skończysz z zakalcem na milion sposobów.
Wybuchnąłem śmiechem.
– Będę ciebie pilnować – powiedziałem. – Możesz wyjąć wszystkie miski i wstawić od razu piekarnik. Sto czterdzieści stopni.
Wyjąłem wszystkie miski, jakie znalazłem w szafkach i zabrałem się do nastawienia piekarnika. Stopnie poszły gładko, gorzej z gałka z rożnymi obrazkami.
– Um ... Foma?
Parsknąłem śmiechem, podchodząc do piekarnika i ustawiając odpowiedni tryb.
– Co ty byś beze mnie zrobił – mruknąłem.
Kiwnąłem głową.
– Mówiłem, że tragedia w kuchni ze mnie.
– Umiesz przynajmniej mieszać? – zapytałem, dalej z szerokim uśmiechem widniejącym na mojej twarzy.
Spojrzałem na niego z oburzeniem.
– Ja. Jestem. Alchemikiem. Nie. Obrażaj. Mnie – wycedziłem.
Wybuchnąłem śmiechem, wrzucając składniki do miski.
– Uraziłem męską dumę? – parsknąłem. – Prosz, wykaż się Panie Davon. – Podałem mu łyżkę.
Kiwnąłem głową z cichym prychnięciem, zanim zabrałem się do mieszania kolejnych składników. To akurat było proste.
Podczas gdy Dexter doskonale bawił się z łyżką, ja zająłem się kruszonką na tartę.
– Gotowe? – Podszedłem do chłopaka z formą. – Jeżeli tak, to przelej to proszę tu, a ja zaraz wstawię to do piekarnika.
Przelałem całą maź do foremki, uznając, że to aż za bardzo przypominało alchemie, o zgrozo.
Uśmiechnąłem się i wziąłem formę. Szybko rzuciłem na nią kruszonkę, a następnie wstawiłem ciasto do piekarnika.
– To teraz czekamy pół godziny... – mruknąłem, siadając na blacie.
W międzyczasie zrobiłem szybka rundkę myszkowania po szafkach, szukając czegoś do zjedzenia. Tak, wiecznie bylem głodny
– Ciastka są w szóstej szafce od lewej. Najwyżej – podałem mu koordynaty jedzenia. – Tak, zdążyłem się zorientować.
Jęknąłem głośno, podbierając ciastka. Podszedłem do stolika, zaczynając pałaszować lup i podsuwając ciastka Fomie.
– Kocham cię – podsumowałem z pełnymi ustami.
Oh. Gwałtownie odwróciłem głowę w stronę Dextera, podnosząc brew zdziwiony. Uśmiechnąłem się i wziąłem ciastko.
– Ja ciebie też, Dex – szepnąłem.
Zajadałem się pysznością za pysznością w oczekiwaniu na ciasto. Słodki zapach tarty zaczął wypełniać otoczenie.
Wziąłem rękę Dextera i spojrzałem na zegarek chłopaka. Trzy... Dwa... Rozległo się cholernie upierdliwe pikanie.
– Wyjmujemy – oświadczyłem, wstając i ruszając w stronę piekarnika.
Podskoczyłem, zaczynając iść skocznym krokiem w kierunku piekarnika. Musiałem wyglądać jak dziecko, ale słodycze były tego warte.
Wziąłem rękawice, otworzyłem klapę od piekarnika, wyjąłem tartę.
– Uważaj, jest jeszcze gorąca – stwierdziłem, stawiając ją na blacie. – Daj jej pięć minut spokoju.
Jęknąłem głośno.
– Aż pięć?
Wzruszyłem ramionami.
– Aż pięć.
Lekko naburmuszony skierowałem się w stronę stołu i zacząłem ponownie podjadać ciastka. Łejt, jako śniadanie dla mnie sprawiało się to doskonale, ale zerknąłem na kurdupla. Niskie to, małe to, wąskie to. Zanotować, donieść bardziej sensowne śniadania of jutra.
– No chodź już, nie będę przecież ciebie torturować – zawołałem Dextera, biorąc nóż. Szybko zamoczyłem go w ciepłej wodzie i zająłem się za krojenie tarty, która wyszła wręcz doskonale, mówiąc skromnie.
Podskoczyłem jak dziecko, idąc prosto w kierunku ciasta. Zapach był niesamowity. Smak był niesamowity. Kucharz był niesamowity. Zdecydowanie dobre śniadanie.
Hm. Dexterowi zdecydowanie bardzo smakowało, bo zaraz miał się zabierać za drugi kawałek.
– Tylko zostaw coś dla mnie, błagam – mruknąłem z szerokim uśmiechem na twarzy. – Może i potrafię przetrwać na samej kawie, ale raz na jakiś czas też coś mogę zjeść.
Kiwnąłem głową z pełnymi ustami, przełykając.
– Ty. Kiełbasa. Tosty. Jajecznica. Od. Jutra – podsumowałem, zajadając się drugim kawałkiem. Spojrzałem tęsknie na trzeci, ale odsunąłem od siebie talerz. Moje zęby tego nie przetrwałyby.
– A może trochę mniej? – Zerknąłem na niego błagalnie. – Tak na początek, proszę. Jogurt z owocami.
Zastanowiłem się przez moment, zanim zdecydowałem się na częściową dyplomację.
– Z tostami.
Przewróciłem oczami. Czas zacząć negocjacje.
– Z tostem – odpowiedziałem.
– Stoi – odparłem pewnie, zerkając na zegarek. Niedługo kucharki powinny zacząć nas wyganiać.
Udało się. Dexter kątem oka zerknął na zegarek, sugerując, że powinniśmy się już powoli zbierać.
– A więc zbliża się zielarstwo – mruknąłem załamany. – Widzimy się po lekcjach?
Kiwnąłem przytakująco głową, zbierając się na własne lekcje. Wstąpiłem jeszczedo starego pokoju po książki.
Podskoczyłem obudzony krzykiem, wbijając głową o ścianę. Auć. Znowu. Przyjrzałem się roztrzęsionemu chłopakowi, którego przytuliłem.
– Co się dzieje?
– Koszmar – odszepnąłem, wtulając się w Dextera. – Idź spać, Dex. Przejdzie mi, jestem przyzwyczajony.
– Chyba cię porąbało – prychnąłem, palcami rozczesując jego włosy.
– Chcesz pogadać? Iść po herbatę?
– Zostań – mruknąłem załamującym się głosem. – Po prostu zostań.
Przewalski, oddychaj. Licz i oddychaj. Łzy zaczęły spływać mi po policzkach. Cholera.
– Dex, proszę, zostań, proszę, błagam.
Przycisnąłem go mocniej do siebie, żałując ze jak Heat nie potrafię uspokajać ludzi.
– Licz ze mną do 10ciu
– Raz – powiedziałem, jednak głos mi się po chwili załamał. Zacisnąłem powieki. – Dwa.
Powoli, powolutku, nigdzie nie uciekamy.
Kiwnąłem głową, licząc z nim głośno.
– Oddychaj.
– Nie mogę – szepnąłem, chociaż oddech powoli mi zwalniał, a ciało przestało się trząść.
Kiwnąłem z cichym westchnięciem głową, zanim uniosłem nieco jego podróbek. Jego oczy były doskonale widoczne. Jeden ruch i mogłem cały ten ból, wszystkie te wspomnienia usunąć, ale to musiała być jego decyzja. Dlatego tylko kazałem mu dalej oddychać i liczyć
– Spokojnie – szeptałem.
– Jak – jęknąłem, dalej odliczając w głowie. – Jak.
Chciałem się schować. Uciec i więcej nie wyjść na słońce, byleby nie przeżywać tych koszmarów ponownie.
Miał śliczne oczy. Szmaragdowe. Powoli uspokajałem oddech.
– Nienawidzę tego.
– Wiem – szepnąłem, w myślach przeglądając składzik rzeczy do eliksirów. Trzeba będzie coś z tym zrobić
– Odkryłem za to sekret twoich worów pod oczami.
Parsknąłem żałosnym śmiechem.
– Są aż tak wielkie? Nie lubię spać – mruknąłem. – Przy kawie nie ma koszmarów i nie budzisz się zlany potem.
– Ale potem wyglądasz jak trup – podsumowałem. – Z tym też sobie poradzimy
– Może i wyglądam, ale przynajmniej się tak nie czuję – prychnąłem. – I nie tracę czasu na spanie.
– Nad tym wnioskiem też jeszcze popracujemy – wymamrotałem, zaczynając rozmasowywać jego plecy.
Mruknąłem, kładąc głowę na jego ramieniu.
– Przepraszam, że ciebie obudziłem – szepnąłem, całując jego skórę.
Poklepałam go po plecach.
– Byłbym bardziej wściekły, jakbyś nie obudził.
Uśmiechnąłem się lekko, odpychając Dextera delikatnie od siebie. Wstałem i podszedłem do okna, by je otworzyć.
– Gdybyś... Gdybyś wolał się wysypiać, to możesz wrócić do pokoju samorządu. Tam przynajmniej będziesz miał spokój w nocy – mruknąłem, wyglądając na dwór.
– Chyba cię popierdoliło – warknąłem. – Słuchaj, mogę nie umieć do końca gadać na jakieś tematy i tak dalej, ale wiem, że to tak nie działa. Skoro jesteśmy już formalnie na nieco wyższej stopie, to twoje problemy są moimi. – Formalnie żaden chyba z nas nie powiedział kocham lub czegoś równie trywialnego, ale to zdecydowanie było coś więcej.
Uśmiechnąłem się, opierając się o parapet.
– Cieszę się – mruknąłem, podchodząc do łóżka i znowu kładąc się obok chłopaka. – Bardzo się z tego cieszę, Dex. – Wtuliłem się w niego, jakby starając się schować przed wszelkim złem czyhającym na świecie. – Mam pytanie. Dlaczego ja? Co jest we mnie takiego interesującego? – zapytałem.
Zdecydowanie osiągałem swoje limity w czułości. Robisz się miękki, Dexter. Przytuliłem go mocniej, układając nas wygodniej na łóżku.
– Po prostu jesteś.
Oh. Parsknąłem cichym śmiechem i pokręciłem głową. Znowu było przyjemnie, a zapach cytrusów unosił się w powietrzu.
– Jaki dzisiaj dzień? – zapytałem, marszcząc brwi.
Zerknąłem na zegarek.
– Czwartek. Piąta nad ranem.
Jęknąłem. Ygh.
– Za jakie grzechy zaczynam zielarstwem? – załkałem. – Chyba nie opłaca mi się już iść spać...
Parsknąłem śmiechem.
– Zielnictwo to aż takie zło wcielone? Co będziesz rozszerzał?
– Zdecydowanie. – Pokiwałem głową z przerażeniem. – Historię, wszechmowę i dyplomację? – Wzruszyłem ramionami. – Okaże się, pewnie pozmienia mi się jeszcze dwadzieścia razy.
Kiwnąłem głową z rozbawieniem.
– Wy wybór rozszerzeń, a nie drogi na całe życie. Dasz radę
Prychnąłem.
– Żebym ja wiedział, kim chcę być. A ty? Jakie rozszerzenia? – zapytałem, obracając głowę, by przyjrzeć się chłopakowi.
– Na pewno dyplomacja i alchemia. Pewnie coś na trzeciego zdecydują się dopiero pod koniec roku, jeszcze trochę czasu jest – odparłem, przymykając nieco oczy
– Idziesz spać? – Parsknąłem śmiechem, dźgając go w klatkę piersiową. – Zaraz będzie szósta i może wtedy uda się upolować coś na śniadaniu. Lub wkraść się do kuchni... – mruknąłem, wiedząc doskonale, co go przekona.
Podskoczyłem z promiennym uśmiechem.
– Kierunek łazienka. I jeszcze muszę zacząć przenosić rzeczy z pokoju samorządu – jęknąłem. – Oferta mieszkania nadal aktualna?
– Jeżeli przeżyjesz od czasu do czasu moje nocne krzyki, to oczywiście. – Puściłem oko do chłopaka, nawet nie wzruszony jego nagłą reakcją. – Łasuch.
– Ja miałbym nie przeżyć? – prychnąłem. – Skoczę tylko do pokoju po rzeczy., masz ochotę sprawdzić czy sobie tętnic nie rozgryźli czy idziesz ogarniać?
– Mogę skoczyć z tobą, podstawy pierwszej pomocy znam. – Parsknąłem śmiechem, pokazując zęby.
Chwilę później maszerowaliśmy już w kierunku pokoju, mając nadzieję, że po przekroczeniu progu nie zostaniemy zjedzeni.
Zerknąłem kątem oka na Dextera, którego mina nie świadczyła o niczym. Dosłownie. Po prostu znajdował się tu, stał obok mnie, ale ani nie był zły, ani przestraszony, ani szczęśliwy, nawet nie znudzony. Zagubiony gdzieś w swoich myślach, schowany w umyśle, najpewniej analizował kolejne sytuacje. Odchrząknąłem i spojrzałem się na niego pytająco.
– Pukać?
– To teoretycznie wciąż mój pokój. – Wzruszyłem ramionami, wchodząc do środka. Panował w pomieszczeniu standardowy bałagan, wszędzie walały się stosy papierów, a na stoliku stały dwa kubki z herbatą i kawą. Ogarnąłem szybko wzrokiem pomieszczenie, dostrzegając leżącego na łóżku, wciąż śpiącego, Jamesa. Szum wody z łazienki wyraźnie wskazywał, gdzie jest Heather, która zaraz wyszła, ubrana w ręcznik. Zauważyła w pokoju Fomę i mnie, rzucając nam zdziwione spojrzenie.
– Przeprowadzam się. – Machnąłem dłonią, wskazując na chłopaka.
Oj. Zdecydowanie powinni tu ogarnąć, od razu lepiej by się im pracowało. No cóż, nie mój pokój, nie moja sprawa. Uśmiechnąłem się, trochę zagubiony, w kierunku Heather.
– Hej – mruknąłem.
– Oh, hej – odmruknęła i nagle zorientowawszy się zawinęła się do łazienki. Prychnąłem z rozbawieniem, zaczynając zbierać swoje rzeczy. Kilka minut później zaopatrzony w tobołek zmierzaliśmy z powrotem do pokoju Fomy. Znaczy teraz i mojego.
Weszliśmy do pokoju.
– To teraz oficjalnie. – Uśmiechnąłem się, drapiąc się po głowie. – Co prawda szafę zająłem całą, ale moje rzeczy możesz poprzekładać, byleby bałaganu nie zrobić. Rozłóż się na biurku, ja i tak z niego korzystam tylko, gdy muszę przysiąść do komputera. I rozumiem, że łóżek nie rozsuwamy? – Parsknąłem śmiechem.
Kiwnąłem głową, pora rozgarnąć szafę. Póki co rzuciłem rzeczy na łóżko, to się machnie po lekcjach albo przed nimi, jeżeli znajdę chwilkę czasu. Zerknąłem tęsknie na biurko. Czyste. Nieskalane. Bez żadnych kubków po kawie i herbacie, które u nas były nieodłącznym elementem krajobrazu. Uniosłem jedną brew.
– A jak wolisz?
– Jeżeli nie kopiesz, nie wiercisz się czy nie zabierasz pościeli, to myślę, że odpowiedź jest oczywista. – Przewróciłem oczami.
Wziąłem ręcznik, kosmetyczkę i ubrania.
– Idę się kąpać – oznajmiłem, idąc się w kierunku drzwi.
Prychnąłem, wziąłem najpotrzebniejsze rzeczy i zawędrowałem za chłopakiem. Kilka minut później znajdowaliśmy się już w łazience.
– Powinienem już dawno kupić nowe okulary... – mruknąłem, odkładając kosmetyczkę i przeglądając się w lustrze. – Te wyglądają, jakby przeszły przez wszystkie wojny światowe.
Przerzuciłem ręcznik przez prysznic, rozebrałem się i wszedłem do kabiny, zostawiając Dextera na zewnątrz.
Prychnąłem, przytakując chłopakowi. Wyglądały, jakby przynajmniej piętnaście razy coś po nich przejechało, a to zdecydowanie nie powinno być dobre dla jego wzroku. Zdjąłem własne, rozebrałem się, zarzuciłem ręcznik na górę od kabiny i w spokoju mogłem rozkoszować się ciepłą wodą.
Wyszedłem spod prysznica. Dexter jeszcze się kąpał. Szybkie ogarnięcie i byłem gotowy do drogi. Chłopak dalej się kąpał.
– A zawsze myślałem, że to ja długo się kąpię. – Parsknąłem śmiechem, zakładając okulary na nos i zapinając ostatnie guziki niebieskiej koszuli.
Nagle do głowy wskoczył mi wręcz... doskonały pomysł. Ucichłem i powoli zacząłem iść w kierunku kabiny Dextera. Chwyciłam za ręcznik i przeciągnąłem go na drugą stronę. Czarnowłosy mnie ukatrupi.
Uwielbiałem ciepło. Uwielbiałem słodycze. I zdecydowanie uwielbiałem ten moment, w którym wszystkie moje myśli spływają wraz z kropelkami wody. Zdecydowanie potrzebowałem gorącego prysznica, choć dobrze wiedziałem, że kabina zaczęła już z zewnątrz przypominać czarną zasłonę dymną. Zakręciłem wodę i spróbowałem wymacać w końcu dłonią ręcznik. Nic z tego, uchyliłem drzwiczki kabiny i zerknąłem na zewnątrz. Zadowolony uśmiech Fomy i mój ręcznik w jego dłoniach. No tak.
Podniosłem brew pytająco, jakby nie zdając sobie sprawy z tego, co przed chwilą zrobiłem. Posłałem mu szeroki, przepraszający uśmiech, wzruszyłem ramionami i odwróciłem się na pięcie, chcąc wyjść z łazienek. Stanąłem przed drzwiami, jeszcze raz spoglądając na Dextera.
Oh, zdecydowanie za to zapłaci. Westchnąłem, wychodząc i próbując złapać zdecydowanie nastrojonego na śmierć Fomę. To będzie długie, bolesne, a przy tym nie skończy się dobrze. Warknąłem, chwytając go za nadgarstki, i przyciskając do drzwi.
– Wiesz, że cię zabiję, nie?
Wybuchnąłem śmiechem.
– Warto było – mruknąłem, przybliżając moją twarz do jego, by zetknąć się czołami. – Cholerny nekrofil.
– A ty dalej prowokujesz – zadrwiłem, zaciskając mocniej dłonie na jego nadgarstkach. – Wiesz, że jak ktoś wejdzie, to skończysz martwy?
– Może lubię to robić? – mruknąłem, próbując wyrwać ręce z jego uścisku. – Jest wcześnie, nikt o tej godzinie nigdy nie przychodzi. Sprawdzone i potwierdzone, ruch zaczyna się po siódmej. Mamy pewnie kilka minut po szóstej.
– O nie, nic z tego – prychnąłem, przytrzymując go mocniej. Przez kilka sekund zrobiłem bilans ewentualnych zysków i strat. Dobra, czyli pozwolić mu się pobawić. Pół godziny, nie więcej. – Jakieś propozycje?
Jęknąłem.
– Kurwa, Dex, byleby krew dopływała mi do palców – syknąłem. – To ty się na mnie rzuciłeś, ty proponuj.
Rozluźniłem palce, prychając pod nosem.
– Ty zacząłeś – wymamrotałem. Co prawda w swoim ciele czułem się dobrze, ale paradowanie nago, gdy każdy mój wejść, niekoniecznie leżało w moich wymarzonych czynnością.
Uśmiechnąłem się, całując go w nos.
– Szybkie pytanie za pytanie? – zapytałem, doskonale wiedząc, że akurat to mu się spodoba. – Tylko na początek zarzuć coś na siebie, rozpraszasz mnie.
– Ty ukradłeś mi ręcznik – przypomniałem, puszczając jego nadgarstki. – Poza tym, ty zaczynasz.
Parsknąłem śmiechem, tym razem zostawiając swoje usta na jego.
– Ulubiony kolor? – Szybko, łatwo i przyjemnie. W końcu tego o nim jeszcze nie wiedziałem.
– Nie chciałeś, żebym się ubrał? – prychnąłem. – Niebieski. Jakieś większe plany na dzisiejszy dzień?
– Mogę jeszcze się popatrzeć, nawet bardzo chętnie – odbiłem piłeczkę. Niebieski? Hm, obstawiałem inny. – Nope. Nic, null, zero. Może przeczytam jakąś książkę. A u ciebie, jak dzisiaj? I pamiętaj o pomocy Heather.
– A potem mnie o ekshibicjonizm oskarżą. Jeżeli chciałeś popatrzeć, wystarczyło poprosić. – Założyłem bieliznę i spodnie, udając, że nie widzę zerkania Fomy. – Nie przypominaj mi. Ręka od podpisów mi odpadnie – jęknąłem.
– Hm. – Przewróciłem oczami. – Trzeba było nie robić sobie zaległości.
Podszedłem do niego i uwiesiłem się od tyłu na jego barkach. Zacząłem całować jego szyję.
– Nikt nie robi zaległości, same się robią – prychnąłem, odwracając się do niego. – Nie zgubiłeś gdzieś pytania?
– Ja? – mruknąłem, marszcząc brwi. – Przecież pytałem o twoje plany, o!
– Pomogę Heather – wymamrotałem dyplomatycznie. – Potem spróbuję czegoś nowego z eliksirów raczej.
– Będziesz kombinował? – zapytałem, podnosząc brew. – Chcę to zobaczyć.
Kiwnąłem głową.
– Robiłem kiedyś blokery w płynie dla Sky, chce spróbować dla Heather – podsumowałem.
I musiałem przyjrzeć się eliksirom przeciwko koszmarom, zdecydowanie
– Kiedy? – zapytałem. – Będę mógł przyjść? Może jakieś zdjęcia zrobię, tak do gazetki...
Wzruszyłem ramionami.
– Pewnie, klucze do salki alchemicznej w razie czego zapasowe mam gdzieś w spodniach.
Pokiwałem głową i spojrzałem się pytająco na Dextera.
– Twoja kolej.
– Gdybyś mógł rzucić wszystko i wyjechać, to gdzie?
– Może Valentine? – Wzruszyłem ramionami. – Zobaczenie tamtejszych smoków mogłoby być ciekawe... Lub Taiga?
– Wycieczka szkolna będzie do Valentine – potwierdziłem z uśmiechem.
– Serio? – zapytałem, uśmiechając się szeroko. – Zdecydowanie dobrze mieć kogoś z samorządu za... chłopaka? – Zmarszczyłem brwi.
Prychnąłem z zadowoleniem pod nosem.
– Proponuje udać się w kierunku stołówki.
Pokiwałem głową, zgadzając się z chłopakiem. Wzięliśmy rzeczy i ruszyliśmy do naszego pokoju.
– Rozumiem, że zahaczymy o kuchnię? – zapytałem, odkładając kosmetyczkę.
– O taaak – jęknąłem, ignorując burczenie w brzuchu. – Poranek na samej kawie to zły zwyczaj
– Ja tam jestem przyzwyczajony. – Przewróciłem oczami. – I nie widzę w tym nic złego.
– Dlatego masz wory pod oczami i źle sypiasz – podsumowałem. Pora zacząć go pilnować.
– Wydaje mi się, że kawa nie jest przyczyną złego snu... – mruknąłem. – Chodźmy, zahaczymy o tę kuchnię i coś ci zrobię.
– Ale dodatkowo nakręca twój organizm – podsumowałem, udając, że w moich oczach wcale nie zaświeciły się iskierki na wieść o gotowaniu. Coś słodkiego, coś słodkiego, cos słodkiego.
Parsknąłem śmiechem, widząc, jak uśmiecha się na moje słowa o kuchni.
– Może i nakręca, po prostu staram się nie spać zbyt długo – stwierdziłem. – Chodź.
O, na ten sen i koszmary trzeba będzie znaleźć sposób. Zmarszczyłem brwi, odkładając klamoty i idąc do kuchni. Jeeedzenie.
Weszliśmy do kuchni. Hm. Coś szybkiego, prostego i słodkiego.
– Ile mamy czasu? – zapytałem.
– Dwadzieścia do siódmej – zerknąłem szybko na zegarek. Cukier, potrzebowałem cukru.
– Ok, czyli trochę czasu mamy... – mruknąłem. – Co powiesz na tartę porzeczkową z kruszonką? Czy za kwaśne?
Kiwnąłem z zadowoleniem głowa, siadając na krześle i przypatrując się Fomie.
Posłałem mu uśmiech i szybko poszedłem do spiżarni, nie chcąc tracić czasu. Wróciłem ze wszystkimi potrzebnymi rzeczami i położyłem je na blacie.
– Nie chcesz mi pomóc? – Parsknąłem, spoglądając na rozmarzonego Dextera.
Podniosłem w górę ręce.
– Chętnie, ale ostrzegam, że skończysz z zakalcem na milion sposobów.
Wybuchnąłem śmiechem.
– Będę ciebie pilnować – powiedziałem. – Możesz wyjąć wszystkie miski i wstawić od razu piekarnik. Sto czterdzieści stopni.
Wyjąłem wszystkie miski, jakie znalazłem w szafkach i zabrałem się do nastawienia piekarnika. Stopnie poszły gładko, gorzej z gałka z rożnymi obrazkami.
– Um ... Foma?
Parsknąłem śmiechem, podchodząc do piekarnika i ustawiając odpowiedni tryb.
– Co ty byś beze mnie zrobił – mruknąłem.
Kiwnąłem głową.
– Mówiłem, że tragedia w kuchni ze mnie.
– Umiesz przynajmniej mieszać? – zapytałem, dalej z szerokim uśmiechem widniejącym na mojej twarzy.
Spojrzałem na niego z oburzeniem.
– Ja. Jestem. Alchemikiem. Nie. Obrażaj. Mnie – wycedziłem.
Wybuchnąłem śmiechem, wrzucając składniki do miski.
– Uraziłem męską dumę? – parsknąłem. – Prosz, wykaż się Panie Davon. – Podałem mu łyżkę.
Kiwnąłem głową z cichym prychnięciem, zanim zabrałem się do mieszania kolejnych składników. To akurat było proste.
Podczas gdy Dexter doskonale bawił się z łyżką, ja zająłem się kruszonką na tartę.
– Gotowe? – Podszedłem do chłopaka z formą. – Jeżeli tak, to przelej to proszę tu, a ja zaraz wstawię to do piekarnika.
Przelałem całą maź do foremki, uznając, że to aż za bardzo przypominało alchemie, o zgrozo.
Uśmiechnąłem się i wziąłem formę. Szybko rzuciłem na nią kruszonkę, a następnie wstawiłem ciasto do piekarnika.
– To teraz czekamy pół godziny... – mruknąłem, siadając na blacie.
W międzyczasie zrobiłem szybka rundkę myszkowania po szafkach, szukając czegoś do zjedzenia. Tak, wiecznie bylem głodny
– Ciastka są w szóstej szafce od lewej. Najwyżej – podałem mu koordynaty jedzenia. – Tak, zdążyłem się zorientować.
Jęknąłem głośno, podbierając ciastka. Podszedłem do stolika, zaczynając pałaszować lup i podsuwając ciastka Fomie.
– Kocham cię – podsumowałem z pełnymi ustami.
Oh. Gwałtownie odwróciłem głowę w stronę Dextera, podnosząc brew zdziwiony. Uśmiechnąłem się i wziąłem ciastko.
– Ja ciebie też, Dex – szepnąłem.
Zajadałem się pysznością za pysznością w oczekiwaniu na ciasto. Słodki zapach tarty zaczął wypełniać otoczenie.
Wziąłem rękę Dextera i spojrzałem na zegarek chłopaka. Trzy... Dwa... Rozległo się cholernie upierdliwe pikanie.
– Wyjmujemy – oświadczyłem, wstając i ruszając w stronę piekarnika.
Podskoczyłem, zaczynając iść skocznym krokiem w kierunku piekarnika. Musiałem wyglądać jak dziecko, ale słodycze były tego warte.
Wziąłem rękawice, otworzyłem klapę od piekarnika, wyjąłem tartę.
– Uważaj, jest jeszcze gorąca – stwierdziłem, stawiając ją na blacie. – Daj jej pięć minut spokoju.
Jęknąłem głośno.
– Aż pięć?
Wzruszyłem ramionami.
– Aż pięć.
Lekko naburmuszony skierowałem się w stronę stołu i zacząłem ponownie podjadać ciastka. Łejt, jako śniadanie dla mnie sprawiało się to doskonale, ale zerknąłem na kurdupla. Niskie to, małe to, wąskie to. Zanotować, donieść bardziej sensowne śniadania of jutra.
– No chodź już, nie będę przecież ciebie torturować – zawołałem Dextera, biorąc nóż. Szybko zamoczyłem go w ciepłej wodzie i zająłem się za krojenie tarty, która wyszła wręcz doskonale, mówiąc skromnie.
Podskoczyłem jak dziecko, idąc prosto w kierunku ciasta. Zapach był niesamowity. Smak był niesamowity. Kucharz był niesamowity. Zdecydowanie dobre śniadanie.
Hm. Dexterowi zdecydowanie bardzo smakowało, bo zaraz miał się zabierać za drugi kawałek.
– Tylko zostaw coś dla mnie, błagam – mruknąłem z szerokim uśmiechem na twarzy. – Może i potrafię przetrwać na samej kawie, ale raz na jakiś czas też coś mogę zjeść.
Kiwnąłem głową z pełnymi ustami, przełykając.
– Ty. Kiełbasa. Tosty. Jajecznica. Od. Jutra – podsumowałem, zajadając się drugim kawałkiem. Spojrzałem tęsknie na trzeci, ale odsunąłem od siebie talerz. Moje zęby tego nie przetrwałyby.
– A może trochę mniej? – Zerknąłem na niego błagalnie. – Tak na początek, proszę. Jogurt z owocami.
Zastanowiłem się przez moment, zanim zdecydowałem się na częściową dyplomację.
– Z tostami.
Przewróciłem oczami. Czas zacząć negocjacje.
– Z tostem – odpowiedziałem.
– Stoi – odparłem pewnie, zerkając na zegarek. Niedługo kucharki powinny zacząć nas wyganiać.
Udało się. Dexter kątem oka zerknął na zegarek, sugerując, że powinniśmy się już powoli zbierać.
– A więc zbliża się zielarstwo – mruknąłem załamany. – Widzimy się po lekcjach?
Kiwnąłem przytakująco głową, zbierając się na własne lekcje. Wstąpiłem jeszczedo starego pokoju po książki.
Kompilacja: [Dexter x Foma] 3
Etykiety:
Dexter Davon,
Foma Dymitr Przewalski,
Kompilacja
Westchnąłem i z komputerem pod pachą otworzyłem drzwi od swojego pokoju. Idealnie dwudziesta. Dexter siedział przy biurku, pisząc coś jeszcze.
– Proszę, powiedz mi, że nigdy nie tkniesz farby do włosów. – Parsknąłem głośnym śmiechem, stawiając mój sprzęt obok jego dokumentów. – Serio? Blond? Co ci do głowy musiało strzelić! I jeszcze nazywasz mnie kurduplem, podczas gdy sam niedawno nim byłeś. Wiesz co?
Prychnąłem głośno, kręcąc z niedowierzaniem głową.
– Obiecuję, że to było raz i nieprawda. poza tym, James urósł tylko dwa centymetry odkąd go znam, dal niego wszyscy byliśmy kurduplami – jęknąłem z zażenowaniem. – Za to twój sposób spalił na panewce. – Foma spojrzał na mnie z niezrozumieniem. – Wiesz o włosach, czyli gadaliście o nas za dzieciaka. Spławiła cię blokerami i brakiem czasu? – spytałem.
Wzruszyłem ramionami.
– Oczywiście, że tak – odpowiedziałem zgodnie z prawdą. – Ale ani nie skoczyła na mnie, by rozerwać mi którąś z tętnic, ani nie wydarła się na mnie. Uśmiechała się. Szczerze. Myślisz, że chciałem z niej wszystko wyciągać, tak jak robisz to ty z Jamesem? Nie, ona potrzebuje innego typu rozmów. A wy musicie zgarnąć od niej trochę pracy i dokumentów, bo kilka dni i padnie wam z przepracowania – powiedziałem poważnie. – Przynajmniej w końcu skończyłem zdjęcia...
Przytaknąłem, wzruszając ramionami. Jak na obecny stan Heather, to i tak był spory sukces.
– Zagonie jutro Jamesa do roboty i z nim pogadam. Ale te papiery są chore, wypełniamy je prawie co dzień – jęknąłem. – Do tego czasu pewnie jej przejdzie. A poza tym, jak zdjęcia wyszły?
– Dobrze, myślę, że dużo przejdzie pomyślnie przez etap akceptacji Hery. – Uśmiechnąłem się. – I udało mi się też złapać kilka ptaków i wiewiórkę podczas spacerów do stawu, zdjęcia są cudowne. Jak chcesz, mogę ci je jakoś pokazać, dzisiaj już nie mogę na nie patrzeć.
Kiwnąłem twierdząco głową.
– Jutro – wymamrotałem, przyciągając go do siebie i całując powoli. – Dzisiaj damy ci trochę odpocząć.
Uśmiechnąłem się, gdy ten mnie całował.
– Wiesz, że jesteś cholernie przystojnym draniem? – wymruczałem w chwili przerwy na oddech.
Parsknąłem śmiechem.
– Czemu od razu draniem?
– Czemu od razu draniem?
– Ty już sam o tym doskonale wiesz – szepnąłem w odpowiedzi, oddając pocałunek.
Pociągnąłem Dextera za sobą na łóżko.
Przyznam, że nie spodziewałem się, że Foma będzie taki dotykalski. W jego ruchach był wieczny głód, na tyle wielki, że sam zastanawiałem się, jak bardzo wcześniej go skrzywdzono. Prychnąłem głośno.
– O, nie, najpierw lubrykant i prezerwatywy – przypomniałem, żeby nie latać jak wczoraj.
Jęknąłem, gdy ten wstał z łóżka. Chwilę przerwy wykorzystałem przynajmniej do zdjęcia mojej koszuli.
– Dzisiaj przynajmniej nie zniszczysz kolejnej – powiedziałem z chytrym uśmiechem.
Kiwnąłem głową ze złośliwym uśmiechem.
– Pamiętasz, że obiecałem ci zemstę?
– Jakbym miał zapomnieć. – Przewróciłem oczami.
– Dlaczego mam wrażenie, że zabiję Heat za te włosy? – jęknąłem, przygryzając płatek ucha chłopaka.
– Dalej nie mogę uwierzyć, że to zrobiłeś. – Parsknąłem śmiechem, jęcząc i jeszcze bardziej przybliżając się do chłopaka.
Prychnąłem, zdejmując koszulę.
– Nawet mnie nie dobijaj, nie wiesz, co musiałem zrobić dla tej farby.
Uśmiechnąłem się, całując jego szyję. Powoli, starając się nie ominąć ani jednego miejsca.
– Nie chcę wiedzieć.
Prychnąłem cicho, odsuwając go na moment od siebie. Zdecydowanie musiałem się przyjrzeć tym mięśniom, wiekopomnym policzkom i oczom, w których upadały całe światy. Jęknąłem, składając delikatni pocałunek na jego ustach.
Szmaragdowe oczy uważnie pochłaniały każdy milimetr kwadratowy mojego ciała. Uśmiechnąłem się.
– Już się napatrzyłeś? – Parsknąłem śmiechem.
– Zauważyłeś, że ciągle parskamy albo prychamy? – spytałem, zaczynając skubać kawałek jego ucha zębami.
– Może – mruknąłem, a z mojego gardła wydobył się jęk. – Niedługo zamiast kotami zostaniemy końmi.
– Ta perspektywa jakoś mnie nie nęci – odmruknąłem, przechodząc na jego szyję.
– Mnie też – szepnąłem, odchylając głowę, by dać mu lepszy dostęp do mojej skóry. – Dowiedziałem się, że przepadasz za kotami i chyba wolę, by tak pozostało.
– Zaczynam mieć wrażenie, że powinienem zabić Heather – wymamrotałem. – Co będzie dalej? Moje zdjęcia z dzieciństwa? – prychnąłem, zostawiając mu malinkę.
– O to już poprosiłem. – Pokazałem zęby w złośliwym uśmiechu. – Nie mogę się doczekać.
– Będzie martwa – podsumowałem, przewracając go na łóżko. – Ręce – warknąłem.
– Hej – mruknąłem, dalej z szerokim uśmiechem na twarzy, podając mu moje dłonie. – Tylko żebyś ty nie skończył martwy, bo mam wrażenie, że dzisiaj udało ci się ominąć śmierć cudem.
Ściągnąłem z koszuli krawat, w końcu znajdując kolejne zastosowanie dla formalnego stroju. A będzie próbował narzekać na moje koszule i marynarki.
– To Heather, bez przesady, duże dramaty, mały zasięg rażenia – prychnąłem pewny siebie. Obwiązałem mu nadgarstki krawatem, następnie przywiązałem do ramy.
– Tego się nie spodziewałem... – wymruczałem, poruszając rękoma, by sprawdzić, jak wytrzymały był węzeł. Hm, miejmy tylko nadzieję, że krew będzie mi dopływać do palców. – Może jeszcze powinniśmy ustalić słowo bezpieczeństwa? Zakneblujesz mnie? Zasłonisz oczy? Gdzie twój bat, o panie?
– Voila, pełen profesjonalizm – wymamrotałem. Nie ścisnąłem za mocno, ale na tyle skomplikowanie, że sam nie będzie w stanie się wydostać. – Usta zdecydowanie powinniśmy ci czymś zakleić – parsknąłem. – Jeżeli zrobi ci się słabo, źle i tak dalej, wołaj kwiatami.
Pokiwałem głową.
– Sasanka i konwalia – powtórzyłem kwiaty na głos. – Proszę cię, jednak staraj się, żeby słabo mi się nie zrobiło, nie mam ochoty na nocne morderstwa. – Puściłem mu oko.
– Zero słabości, zrozumiano, nie obiecuję – wymieniłem szybko, pociągając dłonią po napiętych mięśniach jego brzucha. Oh, zdecydowanie najbardziej podobał mi się rześki, rozłożony, zdany tylko na moją łaskę. Zamruczałem.
Prychnąłem, widząc, że dochodzi do właściwych wniosków. W sumie, dawno nie graliśmy w nic, a jeszcze mieliśmy tyle sekretów do odkrycia, że warto spróbować nieco poszerzyć repertuar.
– Pytanie za pytanie, odmowa odpowiedzi oznacza karę?
– W takim stanie? – Podniosłem brew. – To nie fair, szanse nie są równe – prychnąłem oburzony, po chwili reflektując się, że przecież Dextera nie obchodziła gra fair-play. Władza, to go obchodziło. Westchnąłem.
– Dlaczego mam wrażenie, że jutro mi się za to odwdzięczysz? – prychnąłem. – Ale dla wyrównania szans.. Na każde moje pytanie możesz zadać dwa. Taki układ ci pasuje?
Hm. Wszystko ma swoje plusy i minusy, a nie wydawało mi się, żeby Dexter nie miał na mnie jakiś haczyk. No cóż. Pokiwałem głową, zgadzając się.
– To zacznijmy. A właściwie pozwolę ci zacząć. – Uśmiechnąłem się złośliwie, z miną "Znaj łaskę pana".
– Jak trafiłeś do "ośrodka"? – zapytałem. Bo dlaczego by nie zacząć mocnym akcentem. Nie podejrzewałem raczej, że tego wieczora będziemy się wymieniać delikatnymi pytaniami o naszych siostrach.
– I nie odpowiedziałeś jeszcze na jedno pytanie – dodałem po chwili szybko. – Ile miałeś partnerów czy partnerek?
Wzruszyłem ramionami, czyżby w końcu zaczął uczyć się od najlepszych?
– Oh, czyli zdecydowanie naciągnąłeś Heather na zwierzenia, damskie ploteczki? – prychnąłem. – Pracowała tam moja krewna, a przy tym zgarniano od nas dzieciaki z niebezpiecznymi talentami do ośrodków po prostu. Miałem o tyle dobrze, że trafiłem do Nervill. Wyższe sfery, zamknięty ośrodek, w sumie wypas, jak na ośrodki szczęście, tylko dwójka nas była.
– Osobno czy łącznie? – zadrwiłem. – Trzech chłopaków, cztery dziewczyny. W jaki sposób ty trafiłeś do laborek?
– A ty byłeś zazdrosny! – prychnąłem z oburzeniem. – Sam nie wiem, podobno miałem jakiś wypadek z siostrą. Nie pamiętam, pewnie dowiesz się, grzebiąc w mojej głowie. To też usunęli. – Posłałem mu bezosobowy uśmiech. Pociągnąłem rękoma za węzeł. Eh. – Jak ciebie zauważono? I kiedy?
Roześmiałem się serdecznie, poważniejąc przy temacie chłopaka.
– I powiedz mi może jeszcze, że nie miałem prawa – jęknąłem. – Zapisane, trzeba będzie to ogarnąć. – Dotknąłem jego policzka, chcąc okazać mu odrobinę otuchy, ale nie mogłem powstrzymać złośliwego uśmiechu, gdy naciągnął krawat.
– Osiem lat, zaprogramowałem przez przypadek nauczycielkę.
– Oh. – Parsknąłem śmiechem. – Biedna kobieta, co ty jej zrobiłeś. – Zdecydowanie nie mogłem usunąć z głowy widoku małego brzdąca, który z powagą wymalowaną na twarzy grzebie w głowie dorosłego. – Twoja kolej.
– Kim był Adam? – wypaliłem, mając nadzieję, że nie brzmię na zazdrosnego. Wcale. Null. Nic.
Wybuchnąłem śmiechem.
– Co, zazdrosny? – Uśmiechnąłem się. – Dwa lata starszy ode mnie chłopak, wakacyjna miłostka łatwowiernego dzieciaka szukającego bliskości, która na sam koniec okazała się zwyczajnym dupkiem. I nie, nie dupkiem w twoim stylu – odpowiedziałem szybko i krótko. – Ale trzeba przyznać, że w łóżku był cudowny...
Bo dlaczego by nie podrażnić się z drapieżnikiem.
Adam. Wakacje. Wybadać, zapisać, dupek, znaleźć nazwisko, dupek, nie w moim stylu, gbur, zakodować, cudowny w łóżku, dupek, zapamięt... zaraz. Wróć. Podniosłem wyżej lewą brew, przenosząc dłoń z jego policzka na sutek.
– Masz dwa pytania – przypomniałem złośliwie.
– Ręka na twarz – warknąłem. – Dostałeś odpowiedź na pytanie. Kim był twój pierwszy partner? – zapytałem, jeżeli już wchodziliśmy na ten temat. – Seksualny – dodałem po chwili. – I dlaczego się skończyło?
Powstrzymałem wybuch śmiechu, podszczypując go delikatnie. Z dziecinną radością zaobserwowałem jego próbę wygięcia się. Nic z tego.
– Heather. I naprawdę chcesz znać odpowiedź na drugie pytanie?
– Kurwa, Dexter, umawialiśmy się – jęknąłem. – A dlaczego bym nie chciał? Zakazany owoc smakuje najlepiej.
– Mówiłem też coś o zemście, ja tam niczego więcej nie pamiętam – odparłem, zaczynając składać na jego szyi drobne pocałunki, wciąż męcząc dłońmi jego ciało. – No to sobie przypomnij co mówiłem. Każdy dostawał w końcu po mordzie. – Westchnąłem, czując zapach wanilii. – Heather nie zawsze wie co robi – przyznałem. – Zachowuje się jak w śnie, a potem niczego nie pamięta. Można powiedzieć, że ty po imprezie zareagowałeś lepiej, niż potem ona.
– Dexter, ty pierdolony dupku – przekląłem go, odchylając przy tym głowę bez kontroli umysłu, raczej serca. Jęknąłem, a po chwili zagubiłem się w swoich myślach z nutką cytryny unoszącą się cały czas w pobliżu. Czyżby Heather...? Oh. Bardzo możliwe. – Twoja kolej.
Parsknąłem słabo kontrolowanym śmiechem, mocniej dociskając usta do jego szyi.
– Dlaczego fotografia? – spytałem szybko.
Jęknąłem głośniej, szarpiąc za więzy. Niech tylko mnie odwiąże, a będzie żałować przez następny tydzień. – Bo rysować nigdy nie lubiłem – odpowiedziałem, starając się nie załamywać głosu. – A przy fotografii mogę się wyłączyć i zachować coś prawdziwego. A nie tylko ruch nadgarstka, który często się myli. – Znowu jęknąłem. – Dlaczego ciągnie cię do polityki? I co chciałbyś zmienić?
Oh, szarpał się jak kociak zaplątany w kłębek włóczki. Przygryzłem mocniej jego szyję, ciesząc się z każdego otrzymanego jęku.
– Bo tam są gracze – wymamrotałem. – Ludzie, którzy czekają, aż ktoś podejmie wyzwanie i zagra z nimi w grę. A wiesz, że to uwielbiam. – Wciągałem nosem zapach wanilii. – Chcę stworzyć świat, Foma. Chcę dać mu wolność, a jednocześnie zapewnić mu dobrobyt. Na pewno edukacja, poszerzenie, bo Cesarz dobrze robi. Zaciągnąłbym elfy na swoją stronę, bo spiczastouchy lub nie, ale też człowieki. I otworzyłbym granice. Za długo kisimy się w naszych ograniczonych wymiarach. Potrzebujemy odkryć kosmos. Wszechświat. Może nasz, a może kolejny.
Uśmiechnąłem się, słuchając wywodu Dextera.
– Ładnie mówisz – zauważyłem, mrucząc. – Jeżeli zostaniesz politykiem, to będziesz dobry, mogę ci to obiecać. I w samej grze, i w przekonywaniu ludzi. Dobrze, że się nad tym zastanawiasz – stwierdziłem. – Bardzo ładnie mówisz – powtórzyłem.
Moje palce powędrowały w kierunku spodni chłopaka.
– Byle nie byli nudni – stwierdziłem, całując go. – Jakie plany na przyszłość? Fotografia? Dręczenie niewinnych polityków? – spytałem rozbawiony.
Dexter ewidentnie nie mógł się powstrzymać. Mruknąłem, chcąc by pocałunek trwał jak najdłużej.
– Dlaczego od razu dręczenie? – Uśmiechnąłem się, pokazując białe zęby. – Kompletnie nie wiem, Dex. Niby mnie to kręci, niby chcę to robić... Ale pozostaje to pieprzone "niby". Zgaduję, że wyjdzie w praniu, dopiero po szkole. Żebyś się nie zdziwił, jak znajdziesz mnie jako prawą rękę cesarza. Mój tatuś byłby dumny. – Wybuchnąłem śmiechem. – Gdybyś mógł zmienić jedno wydarzenie ze swojego życia, to co byś zmienił? I oczywiście dlaczego?
To byłoby... ciekawie, mieć do czynienia z Fomą jako powaznym przeciwnikiem na arenie politycznej. Rozpiąłem rozporek w jego spodniach.
– Dex? – prychnąłem. – Wypadek siostry. Chyba wolałbym ją w normalnej wersji. – Wzruszyłem ramionami. – Kim są twoi rodzie?
Prychnąłem. Szło mu zdecydowanie za szybko. Podniosłem nogę, starając się go odepchnąć.
– Ojciec polityk, matka ładna pani z uśmiechem na twarzy zajmująca się całym domem. – Krótko i na temat. – Na prawdę nigdy nie słyszałeś o poważnym ministrze Przewalskim? – Parsknąłem śmiechem. – Może to i lepiej. A twoi? Co porabiają? O, i jak się nazywają!
– Złapałem go za nogę, przyciągając nieco do siebie ciało chłopaka.
– Ojciec bibliotekarz, matka prowadzi firmę. – Wzruszyłem ramionami. – Darius i Marigold Davon. Chyba w całości poszedłem po matce, ojciec nawet nie chce słyszeć o grach – jęknąłem głośno. – Chciałbyś mieć więcej rodzeństwa?
Warknąłem, gdy ten mnie złapał za stopę, łaskocząc przy okazji. Miejmy nadzieję, że nie zauważył.
– Nie, jeden, upierdliwy brzdąc na głowie mi zdecydowanie wystarcza. – Uśmiechnąłem się. – Gdybyś miał coś zmienić w sobie, to co to by było? I jak wygląda twój ideał człowieka?
Prychnąłem z rozbawieniem, słysząc jego warknięcie.
– Chyba oczy – przyznałem. – Żebym mógł w spokoju nosić soczewki kontaktowe. A mój ideał, nie wiem czy zauważyłeś, stoi przede mną.
Oh. Uśmiechnąłem się, a moje policzki przyjęły pewnie kolor soczystej czerwieni.
– Nie wiem, czy chciałbym, żebyś zmieniał swoje oczy... Są cudowne, przypominają mi szmaragdy. – Uśmiechnąłem się.
Oh, zaczerwienił się. Warto zapamiętać, zapisać, zanotować.
– Skąd prawdziwy powód przyjechania tutaj? – zamruczałem.
Odchrząknąłem.
– Wydaje mi się, że od dawna byłem pod jakimś nadzorem. W sensie... Każdy mój ruch był kontrolowany. – Jęknąłem, gdy ten ewidentnie dalej kombinował przy moich spodniach. – Dziecko po eksperymentach, inteligentne, w dodatku jego ojcem jest minister? Idealne, by zobaczyć jak poradzi sobie w takim środowisku. – Parsknąłem śmiechem, uświadamiając sobie pewną rzecz. – Jestem jednym pieprzonym chodzącym eksperymentem.
Kiwnąłem potakująco, rozwiązując krawat. Foma spojrzał na mnie z niezrozumieniem.
– Kiepska atmosfera na takie tematy – stwierdziłem. Tym bardziej, że zaszliśmy już z pytaniami nieco dalej. Przejechałem dłońmi po delikatnych śladach na jego nadgarstkach.
Oh. Przeniosłem moje ręce na jego szyje, wtulając się w chłopaka. Mruknąłem.
– Dziękuję.
Kiwnąłem głową, przytulając chłopaka.Położyłem nas obu na łóżku.
– Na dzisiaj wystarczy – zerknąłem na zegarek. Północ, lepiej nie zaspać znowu.
Westchnąłem.
– Jutro twoja kolej – mruknąłem, chowając głowę w zagłębieniu pomiędzy szyją a ramieniem chłopaka.
– Jeszcze zobaczymy – wymamrotałem, zasypiając.
Uśmiechnąłem się i sam zamknąłem oczy, wpadając w Objęcia Morfeusza.
Subskrybuj:
Posty (Atom)