Na wzmiankę o klasie Księżyca skrzywiłem się nieznacznie. Nie ma co, to, że jesteśmy w osobnych klasach wcale nie ułatwiało mi mojej tajnej rozrywki. Przecie winniśmy się bliżej poznać... Nie, mieć choćby i pretekst do bliższego poznania. A tu taka dupa blada, że zaraz ktoś się rzuci do wyciskania pryszczy. Klnąc siarczyście w myślach bez zastanowienia przeskakiwałem po wystających kamieniach, do momentu gdy usłyszałem głośny plask błota. Odwróciłem się zdezorientowany, by napotkać wzrokiem ni to żałosny, ni komiczny widok; jelonek na swoich niezdarnych raciczkach utknął w grząskim gruncie. Zdążyłem zasłonić usta ręką, zanim zaniosłem się głośnym, niezbyt taktownym śmiechem. Być może z mej paszczęki wydobył się cichy, cichutki chichot. Bądź co bądź uzasadniony. O wielki Potworze Latającego Spaghetti, zapytuję cię; czy ja naprawdę będę potrzebny do tego pseudomorderstwa...? "Jelonek sam kopnie wszystkimi raciczkami w kalendarz, niż ty nauczysz się poprawnie trzymać strzelbę, Marvillu" potwór zaszczebiotał i zniknął w sosowej chwale. Oj tak, miał rację. Trochę przykro. Najpewniej Pel na moim miejscu podniosłaby nieszczęśnika, przytuliła, zapewniła, że nic się nie stało... Jakie to cholerne szczęście, że jej tu nie ma. Ponieważ ja, który tu jestem, ja odwróciłem się bez słowa na pięcie, jakby nigdy nic udając się w stronę altanki. Zerwałem trochę kolorowych kwiatków, po około dziesięciu minutach wracając do jelonka. I tak oto, z miłym uśmiechem i błyskiem ni to współczucia, ni rozbawienia w spojrzeniu wysypałem mu miejską florę na poroża i włosy.
— Sam nie wiem, jakby to miało pomóc... Ale z kwiatami bardziej ci do twarzy niż z tym błotem we włosach.
Dobra. Teraz to po prostu się z niego śmieję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz