poniedziałek, 31 lipca 2017

Kompilacja: [Dexter x Foma] 6

Byłem cholernie zestresowany. Bardzo zestresowany. Moje podejrzenia potwierdzało nerwowe i mimowolne wystukiwanie przeze mnie ósemek moim palcem w blat stołu. Nie spałem zbyt długo, budząc się w środku nocy przez kolejny koszmar. A teraz siedziałem na krześle i wpatrywałem się w świecący po oczach ekran monitora. To dzisiaj. Niedziela. Dexter zajrzy do mojej głowy, a tajemnica kryjąca się za Przewalskim magicznie się rozwieje. W końcu będę wiedzieć to, co chcę.
Kurwa, czy ja aby na pewno tego chcę? Tak, tak, możliwości odwrotu i tak nie ma, wszystko ustalone. Wypuściłem głośno powietrze z płuc, próbując uspokoić drżący oddech.

Załatwiłem wszystko z Heather, upewniając się, że zaprowadzi nas do Skylar i pomoże wszystko ogarnąć. Wybraliśmy pierwszy tydzień wolnego, żeby mieć pewność, że Foma będzie po tym zdatny do użytku, wolałem na wszelki wypadek nie ryzykować. Wróciłem do pokoju, przyglądając się zestresowanemu Fomie. Siedział przed komputerem, palcami stukał o blat. Pokręciłem z niedowierzaniem głową, zbliżając się do niego. Położyłem dłonie na jego ramionach, pochylając się nieco.
– Uspokój się – wymamrotałem. – Jeżeli zmieniłeś zdanie... – zacząłem. – Heather na nas czeka, ale w razie czego możemy wszystko odwołać. Teraz i w każdym momencie.

Podskoczyłem, czując ciepłe dłonie Dextera na swoich barkach. I cytrusy, gdy pochylił się nad moim uchem.
– Nie, nie – zaprzeczyłem, szybko kręcąc głową. – Dam rade, serio, dam rade. Nie odwołujemy, idziemy.

Odetchnąłem głęboko zapachem wanilii, zanim chwyciłem jedną dłonią rękę Fomy, a drugą nasz wspólny plecak.
– Pora się ruszyć, Heather jest przy punkcie teleportacyjnym – powiedziałem.

Ścisnąłem mocniej dłoń Dextera, gdy ten pociągnął mnie za sobą, a ja jeszcze wolną ręką spróbowałem chwycić moją ukochaną torbę. Wyszliśmy na zewnątrz, ja dalej z opuszczoną głową i rozedrganym oddechem, a on pewnie stawiając każdy krok. Westchnąłem, uśmiechając się pod nosem, zaplatając moje palce z tymi Dextera. No to w drogę.

Kilka minut później byliśmy już z tyłu budynku, przy świeżo uruchomionym punkcie teleportacyjnym. Heather spojrzała na nas z otuchą, wskazując dłonią, żebyśmy robili to co ona.
– Zamknij oczy, może ci być niedobrze potem – ostrzegłem chłopaka, zanim wpadliśmy w punkt.

Otworzyłem usta, chcąc dodać jeszcze coś od siebie, jednak nie zdążyłem tego zrobić i zostałem pociągnięty w kierunku portalu. Szybko zamknąłem oczy.
Ugh. Niezbyt przyjemna forma podróży, ale przynajmniej szybka. Wypadłem gwałtownie z portalu, próbując utrzymać się na i tak już wcześniej roztrzęsionych nogach.

Przytrzymałem Fomę, pomagając mu utrzymać równowagę. Znaleźliśmy się w wiosce, która technologicznie odbiegała mocno od Utopii czy Cesarstwa Anory, a dziwna roślinność wskazywała, że nie znajdujemy się na tym samym świecie. Wątpiłem nawet, czy to był na pewno ten sam wszechświat, ale były pytania, których Sky należało nie zadawać. Spokojna, normalna wioska, nawet miejscowe, nieco ubrudzone piachem, dzieciaki patrzyły się na nas. Cóż, nic dziwnego, wylądowaliśmy w krzakach.
– Het! – krzyknął jakiś bachor, uśmiechając się. – Sky jeszcze nie wróciła, ale dziewczyny są u was, kazała powiedzieć.

Rozejrzałem się, próbując rozpoznać miejsce, w którym się znaleźliśmy na podstawie lekcji geografii. Nic z tego, zdecydowanie nie przypominało mi to żadnego ze znanych mi światów. Najważniejsze, że było ładnie. Bardzo ładnie, w porównaniu do cesarskich, żyjących praktycznie przez całą dobę miast. Błękitne niebo, świeże powietrze i śmiejące się dzieci. Spokojnie. Uśmiechnąłem, rozluźniając się trochę i spoglądając na Dextera, dalej nie wiedząc, co się dzieje wokół nas.

– Spokojnie – wymamrotałam z rozbawieniem. – Szybko się przyzwyczaisz. – Skinąłem głową, złapałem go za rękę i zaciągnąłem za Heather, którą obskoczyły miejscowe dzieciaki i zaczęły prowadzić przez wioskę. Co prawda oboje doskonale znaliśmy drogę, ale jeżeli sprawia im to przyjemność, to czemu nie. Osada nie była aż tak duża, ani nie za mała. Liczyła ledwie niewiele ponad siedemdziesiąt domów, powoli się rozrastała, a kilka kilometrów dalej można było spotkać kilka mniejszych wiosek. Było południe, większość dzieciaków bawiła się na dworze, część matek przygotowywała obiad, a młodsze panny robiły wczesne pranie, byle tylko zdążyć złapać trochę słońca. Tutaj wciąż panowało upalne lato.

Parsknąłem śmiechem, podążając za Dexterem, podczas gdy dzieciaki biegały wokół nas zainteresowane wszystkim. Jak się nazywam, ile mam lat, kim jestem, dlaczego Dexter trzyma mnie za rękę, co będę tu robić. Miło, prosto, z dala od wszelkich problemów, idealnie i spokojnie. Chyba znalazłem w końcu miejsce, gdzie kto wie, może mógłbym zamieszkać. Z dziecięcym zachwytem obserwowałem wszystko wokół nas, dziewczęta rozwieszające pranie, dzieci biegające za swoimi psami, gotujące kobiety. Podobało mi się.

Powoli doszliśmy na obrzeża wioski, gdzie pomiędzy drzewami dało się już dostrzec nieco oddalony, wyglądający na stary budynek. Ogromny, trzypiętrowy gmach, który kiedyś musiał być jakąś szkołą lub gospodą, zanim zmienił miejsce swojego przeznaczenia. Ciemne drewno, wypucowane na błysk okna, a do zachodniej ściany przylegał ogródek z ziołami. Zza budynkiem można było dostrzec osobny sad i ścieżkę w głąb lasu, która prowadziła do mniejszych ogrodzeń ze zwierzętami. Rozstaliśmy się z dzieciakami, które poleciały z powrotem się bawić. Heather bezprecedensowo wbiła do środka, krzycząc, że jesteśmy. Ścisnąłem mocniej palce Fomy, dając mu do zrozumienia, że wszystko jest dobrze. Weszliśmy do holu, gdzie czekała już na nas Ofin. Była pół metra niższa ode mnie, praktykowała za to u Sky już piąty rok z rzędu i można było powiedzieć, że spędziła tu prawię połowę życia.
– Cześć! – Podskoczyła w miejscu, klaszcząc w dłonie. – Jestem Of, a ty pewnie jesteś chłopakiem Dextera? – spytała zwracając się do Fomy. Heather gdzieś uciekła, sądząc po niebiańskim zapachu, pewnie przeleciała sprawdzić co pichcą na obiad.

Odwzajemniłem uścisk. Byleby nie wpaść w żadną panikę. Zamrugałem kilka razy, próbując pojąć, co się dzieje wokół nas. Podbiegło do nas wesołe dziewczę. Najpewniej młodsza od mojej siostry, troszkę przypominała mi własnego złotowłosego bachora. Skoczny krok, szeroki uśmiech na twarzy, zadarty nosek. Brakowało tylko złotych warkoczy i odpowiedniego koloru oczu. Of. Hm, ładne imię.
– Tak. – Uśmiechnąłem się. – Foma Przewalski, do usług. – Skinąłem jej głową.

– Dobra, dobra – wymamrotałem, odsuwając ją od Fomy. – Of, gdzie reszta? – spytałem.
– Sky wezwali, to poszła, powinna niedługo wrócić. Mona jest w kuchni z Clarą, Kira sprząta drugie piętro, a Mery poszła zrobić obchód w klinice. Mam wam pokazać wasz pokój, a Sky powinna już po obiedzie być – streściła szybko i założyła pukiel włosów za ucho. – Pokażę wam pokój – powiedziała i pobiegła w stronę schodów. Spojrzałem z rozbawieniem na zdezorientowanego Fomę, zanim pociągnąłem go za sobą. – Przyzwyczaisz się.

– Nie wiem, co się dzieje – wymruczałem, idąc obok chłopaka. – Kompletnie nie wiem. Ładnie tu – zauważyłem, uśmiechając się. Zmarszczyłem brwi, zastanawiając się nad jedną rzeczą.
– Czyli... dzisiaj zaczynamy? – westchnąłem cicho, poprawiając okulary na nosie.

– Cóż, mój pierwszy raz tutaj też wyglądał podobnie – powiedziałem z rozbawieniem, wchodząc do pokoju. Of szybko się zmyła, rzucając zaciekawione spojrzenie Fomie na do widzenia. Duża, przestronna sypialnia z jednym, dużym łóżkiem po środku, przed którym stało biurko. Komoda na boku i szafka na książki przylegały do lewej ściany, tuż obok okna, przez które wpadało światło. Rzuciłem torbę na podłogę. – Mamy tydzień wolnego, możemy zacząć kiedy tylko będziesz chciał.

Podszedłem do okna. Hm. Całkiem ładny widok, coraz bardziej mi się tu podobało. Można powiedzieć, że zapowiadały się przyjemne wakacje.
Położyłem swoją torbę na biurku, zdjąłem okulary i umiejscowiłem je obok niej, a następnie ciągnąc za sobą Dextera, rzuciłem się na łóżko i wtuliłem się w chłopaka.
– Możemy zacząć już dzisiaj – mruknąłem w pełni świadomy swojej decyzji. – Po obiedzie, tylko daj mi jeszcze czas na drzemkę.

Westchnąłem z rozbawieniem, układając się wygodnie na łóżku, wciąż trzymając Fomę. Początkowo naprawdę nie sądziłem, że będzie aż tak dotykalski, ale w sumie łaknął kontaktu fizycznego jak cholera. I w żaden sposób mi to nie przeszkadzało. Przeczesałem palcami kosmyki jego włosów.
– Nie ma problemu, znając Sky, to i tak wróci wieczorem. A na razie, chcesz coś wiedzieć więcej? Wyglądałaś na zdezorientowanego. – Mało powiedziane.

Parsknąłem śmiechem.
– Możesz mi powiedzieć o każdym szczególe – oświadczyłem. – Jak będziemy dokładnie TO przeprowadzać? Co będzie robić Sky? Co ja będę czuć? Gdzie będziemy to robić? Czy pamiętasz o kwiatach? – zasypałem chłopaka pytaniami.

– Pamiętam kwiaty – zacząłem. – Pokój na trzecim piętrze jest już pewnie przygotowany. Sterylny, czysty, bez rozpraszaczy. Najpierw Sky cię trochę poczyści, żeby była pewność, że wchodzimy do czystego i stabilnego umysłu. Będziesz na początku czuł się mocno spokojny, pewnie postara się utrzymywać bardziej pozytywne emocje w tobie, żebyś się nie spinał. Wybierze jedną lub dwie najsilniejsze i je maksymalnie zwielokrotni. Potem wejdziemy oboje do twojej głowy, zrobimy wizualizację. Sky pewnie pójdzie, ale będzie nadal nas utrzymywać, ma o wiele większy zasięg niż Heather, a jedna z dziewczyn będzie na nas co jakiś czas zerkać dodatkowo. Potem spróbujemy znaleźć dziurę w twoim murze.

Pokiwałem głową, zaczynając stukać w bark chłopaka.
– Okej, chyba... rozumiem – mruknąłem, wzdrygając się. – Ygh, to wszystko tak dziwnie brzmi, "sterylny", "poczyści", "wejdziemy", "dziura". Tak... operacyjnie. – Przeszedł mnie dreszcz. – Czy ty kiedyś... Już robiłeś coś takiego? – zapytałem, spoglądając niepewnie w jego szmaragdowe oczy.

– Hej, spokojnie – wymamrotałem, przytulając go mocniej. – Parę razy – odparłem wymijająco, zanim zdecydowałem się jednak na szczerość. – Za pierwszym razem nie robiliśmy tego w taki sposób. Heather... – zaciąłem się. – Poszło źle. Dlatego potem za każdym razem najpierw wkraczała Sky, pracowała już przy podobnych przypadkach i nauczyła mnie mniej-więcej, w jaki sposób działać.

Pokiwałem głową, wtulając się w chłopaka jeszcze bardziej, jakby próbując schować się przed całym światem na zewnątrz. Nie odezwałem się słowem, po prostu leżałem, próbując utrzymać swój oddech w ryzach. Byleby nie dostać ataku paniki, tego nikt nie chce. Zacząłem kreślić koła na klatce piersiowej Dextera.
– Po prostu... Po prostu boję się tego, co zobaczę – szepnąłem. – Dex, ja tak na prawdę nie wiem, kim jestem i co się ze mną działo, gdy byłem mały. Ja... – Głos mi się załamał.

Przełożyłem nas do pozycji siedzącej, pozwalając chłopakowi schować głowę pod moją szyją. Przycisnąłem go mocniej do siebie, głaszcząc go po plecach.
– Wiem – szepnąłem. – To nic złego się bać. Jesteś Fomą, nigdy tego nie zapominaj. – Złożyłem delikatny pocałunek na jego czole.

Prychnąłem.
– Fomą i jedyne co wie to to, że na drugie ma Dymitr, a na nazwisko Przewalski. – Przewróciłem oczami, pociągając nosem. – Co jeżeli się okaże, że jednak jestem kimś innym? – zapytałem, odsuwając się od Dextera i opuszczając wzrok na swoje dłonie.

– Hej, nadal i tak będziesz moim Fomą – prychnąłem. – Nie możesz być kimś innym. Możesz inaczej się nazywać, mieć inną historię, ale nadal będziesz tym samym kotem – powiedziałem, przysuwając się bliżej niego.

Mruknąłem, przymykając oczy i znowu wtulając się w chłopaka. Odzywanie się w tej chwili zdecydowanie skończyłoby się po prostu cichym jęknięciem z moich ust i pogorszeniem własnego stanu. Znowu zacząłem wystukiwać miarowy rytm, starając się pozbierać jakiekolwiek myśli.

Przytrzymałem go mocniej, aż stopniowo zaczął się uspokajać. Zapach obiadu wypełnił pomieszczenie, widocznie rozłożyły się w ogrodzie, dzięki czemu wiatr zniósł go przez otwarte okno.
– Lepiej? – spytałem.

– Lepiej – mruknąłem, uspokajając oddech i licząc w myślach. – Lepiej – znowu powtórzyłem, tym razem trochę głośniej. – Dziękuję.
Siedzieliśmy w ciszy i całkowicie mi to pasowało.
– Dex... – odezwałem się po chwili. – Co jest we mnie takiego? Że się mną tak... interesujesz?

Odetchnąłem z ulgą, widząc, że atak paniki powoli odchodził z panelu ewentualnych możliwości. Wróciłem do przeczesywania kosmyków jego włosów, wdychając zapas wanilii.
– A musi coś takiego być? – spytałem z rozbawieniem, chwytając jego twarz w moje dłonie i unosząc nieco wyżej. – Wystarcza mi, że jesteś.

Pokiwałem głową i zamknąłem oczy, rozkoszując się dłońmi chłopaka na swojej twarzy. Cytrusy, moje ukochane cytrusy.
– Myślałem, że interesują cię osoby, które mają w sobie "to coś" – mruknąłem, otwierając oczy. – A ja jestem zwykłym zagubionym w tym świecie fajtłapą z uszkodzoną głową.

Zetknąłem nasze wargi ze sobą, delikatnie go całując.
– Po pierwsze, jesteś wyjątkowy. Po drugie, nie jesteś fajtłapą. Po trzecie nie masz uszkodzonej głowy – przytuliłem go mocno, opierając własną brodę na jego głowie.

Mruknąłem bliżej nieokreślone słowo pod nosem, wtulając się w Dextera jeszcze mocniej. Najprawdopodobniej w tym momencie po policzkach zaczęły mi spływać łzy, sądząc po wilgoci, która zebrała się na mojej twarzy i koszuli chłopaka oraz roztrzęsionym oddechu.

Odsunąłem go nieco od siebie, zaczynając całować łzy, które spływały wzdłuż jego policzków.
– Zawsze będziesz wyjątkowy. Niezależnie od tego, czego się dowiesz, rozumiesz? – spytałem.

Pokiwałem szybko głową i znowu wtuliłem się w chłopaka. Byleby nigdzie nie szedł, proszę.
– Zostań, tylko zostań – szepnąłem, chwytając go za koszulę, by nie miał wyboru.

– Hej, spokojnie, nigdzie nie idę – zacząłem, tuląc go mocniej do siebie. – Nigdzie nie musimy iść, jak długo posiedzimy, to nam nawet obiad doniosą – szepnąłem. – Damy radę, Foma. Damy radę.

Kiwnąłem głową, próbując uspokoić oddech. Miejmy nadzieję, że damy.
Byłem zmęczony. Bardzo zmęczony, w końcu noc nie była dla mnie najlepsza. Powieki opadły, oddech z każdą chwilą był spokojniejszy, a mój uścisk na koszuli Dextera rozluźnił się. Powoli zasypiałem, wykończony emocjami, nocnymi koszmarami i strachem.

Odetchnąłem z ulgą, widząc, że w końcu zasnął. Zasługiwał na odpoczynek, a obecnie zdecydowanie tego potrzebował. Przytuliłem go mocniej do siebie, zastanawiając się, co powinniśmy zrobić. Chciał poznać swoje wspomnienia, ale z drugiej strony dostawał praktycznie ataku paniki. Usłyszałem pukanie do pokoju, zanim Of uchyliła drzwi. Przyniosła nam tackę wypełnioną jedzeniem, zanim mrugnęła.
– Sky jeszcze nie ma – szepnęła cicho, zanim uciekła z pokoju.

To zdecydowanie była spokojna drzemka. Bez snów, bez koszmarów, dająca możliwość, by odpocząć. Od dawna tak dobrze nie spałem, w końcu nocne koszmary nasiliły się przed naszym wyjazdem.
Podniosłem powoli powieki, by nie zostać oślepionym przez światło słońca. W pokoju unosił się cudowny zapach jedzenia. Przewróciłem się na plecy i podniosłem na rękach, by zobaczyć, gdzie jest Dexter.
– Hej – mruknąłem, uśmiechając się, gdy go dostrzegłem.

Opuściłem ramiona Fomy, upewniając się, że śpi bez koszmarów. Był zbyt zmęczony i wolałem, żeby teraz chociaż trochę wypoczął. Tym bardziej, że tego rodzaju akcje medyczne nie powinny być przeprowadzane przy złym samopoczuciu jednego z uczestników.
– Hej – odparłem, widząc, że się obudził. – Głodny? – Wziąłem talerze i zaniosłem je na łóżko. – Bez obaw, dziewczyny umieją gotować – wymamrotałem rozbawiony.

Uśmiechnąłem się, czołgając się do biurka, by chwycić za okulary. Poprawiłem je na nosie.
– Może troszkę. – Parsknąłem śmiechem. – Nie wnoś jedzenia do łóżka! – warknąłem, zwracając mu uwagę. – Zwłaszcza, gdy jest to jedzenie dla mnie – dodałem po chwili, stawiając stopy na ziemi.

Przewróciłem oczami.
– Nie chcesz iść z nimi na obiad – parsknąłem. – Sky wróci i odeśle resztę dziewczyn do domu, zostanie tylko Of, to kolacja już będzie w miarę sensowna. Spokój dzisiaj tutaj – dodałem, podsuwając mu talerz.

– To zjem przy biurku – prychnąłem, wstając i przeciągając się czy mrucząc jak wyspany kot. Hm, chyba powoli rozumiałem porównanie Dextera. – Nie będę ryzykować białej pościeli w sosie. – Uśmiechnąłem się.

Przewróciłem oczami.
– Nie poplamiłbyś, bez obaw – wzruszyłem ramionami, ale rzuciłem się za chłopakiem. Kilka minut później zjadaliśmy wszystko z talerzy, aż się uszy trzęsły. – Dopiero teraz poczułem magię domowego ogródka – wymamrotałem, przegryzając kawałek brokułu.

– Jeszcze byś się zdziwił. – Parsknąłem, zaczynając jeść.
Hm. Zdecydowanie lepsze od stołówkowego jedzenia. O niebo lepsze. Mruknąłem.
– Nie miałeś ogródka? – zapytałem, podnosząc brew.

Przewróciłem teatralnie oczami.
- Nervill, pamiętasz? A moja rodzina to taki zlepek kultury nowych i starych tradycji, w ogrodzie mogłem się lenić, ale nic stamtąd nie pojawiało się na stole. Od tego były najlepsze szklarnie i gospodarstwa, to co ewentualnie u nas się pojawiało do zjedzenia z ziemi, to w mniejszym ogrodzie dla służby i niewolników, a oni mieli oddzielne posiłki.

Uśmiechnąłem się.
– No tak... – mruknąłem, machając ręką teatralnie. – Szanowny Panie, czy byłby Pan tak miły i pomógłby mi Pan wstać? – zapytałem, wyciągając w jego kierunku dłoń. – Oh, dlaczego do stołu nie podano wina czy elfiego miodu? Gdzie serwetka? Cóż to za zniewaga!

Prychnąłem z rozbawieniem, pomagając mu wstać.
– Mów co chcesz, ale moja matka jest straszna. Chodziłbyś przy niej jak w zegarku i pilnował jakiego widelca używasz. Teściowa cię czeka piekielna – stwierdziłem ze śmiechem.

Oh. Uśmiechnąłem się, a na policzki wpełzła blada czerwień.
– Już planujesz? – mruknąłem, zaplatając jego palce z moimi. – Mogę ci zdradzić, żebyś nie zgadzał się nigdy na herbatę, bo zostaniesz przepytany przez moją matkę o wszystko. I już nigdy nie wyjdziesz na zewnątrz – parsknąłem. – Powinieneś zapuścić kiedyś wąsy, poważny pan polityk, Dexter Davon.

Z satysfakcją obserwowałem wylewający się na jego twarz rumieniec.
Pochyliłem się, żeby go pocałować.
– Upewniam się, że mi nie uciekniesz – szepnąłem.
– Nawet o tym nie myśl – jęknąłem. – Za dużo z nimi roboty, a golenie się to czystość.

– Oj, dobrze byś wyglądał – mruknąłem, kładąc dłoń na jego policzku. – Takie zakręcone... – Parsknąłem śmiechem, dając mu całusa w nos. – Hm, czekam na pierścionek i białego konia.

Prychnąłem.
– Tradycyjna noc poślubną też chciałbyś? – parsknąłem śmiechem, szturchając go w żebro. – Może być siwek, nie mamy białych koni. A pierścionek... – Zawiesiłem glos. – Naprawdę chciałbyś? – odkaszlnąłem

– Hm, może w końcu by się nam udało... – Zaśmiałem się.
Stop. Spojrzałem się rozkojarzony na niego, usta w kształcie litery "o", gdy dotarł do mnie sens jego słów.
– A... – Z mojej krtani nie mogło wydostać się żadne słowo. – A byłbyś gotowy?

Odkaszlnąłem kilkukrotnie
– Znaczy... Jeżeli chciałbyś... – zaśmiałem się. – To nie musiałaby być żadna deklaracja, gdybyś się rozmyślił.

Uśmiechnąłem się, całując go.
– Dex, czy ty mi się właśnie oświadczasz? – zapytałem, znowu składając pocałunek na jego ustach. – Oczywiście, że chcę i nawet nie myślę o rezygnowaniu.

– Zaraz oświadczyny... To wstępne pertraktacje przed oświadczynami – powiedziałem dumnie, przyciągając go do siebie.

Parsknąłem śmiechem, obejmując Dextera.
– Czy teraz powinienem powiedzieć "tak", Panie Davon? – zapytałem, całując jego szyję.

– Wypadałoby – westchnąłem. – Ale możemy z tym poczekać aż go znajdę.

– Tak, jestem cały twój, teraz i na zawsze. – Przewróciłem oczami, mówiąc teatralnie

Prychnąłem z rozbawieniem, czochrając jego włosy.
– Mój drogi kurduplu, co powiesz na wyjście na świeże powietrze?

– Nigdy nie przestaniesz nazywać mnie kurduplem, prawda? – Uśmiechnąłem się, podnosząc brew. – Chętnie, tylko wezmę aparat – mruknąłem, chwytając za swoją skórzaną torbę.

– Nigdy nie urośniesz, prawda? – wytknąłem mu.
Chwilę później znajdowaliśmy się już na dworze. Usiedliśmy przy ławce w cieniu drzewa, powoli zapadał wieczór, a wokół było czuć woń kwiatów. Wszystko kwitło i rozwijało się.

Wyciągnąłem aparat i zacząłem robić kolejne zdjęcia, chcąc uwiecznić każdy moment. Kwiaty, ptaki, Dexter, drzewa. Uśmiechnąłem się, odchylając się do tyłu i zamykając oczy. Kichnąłem. Oh.
– No tak, pyłki... – mruknąłem, drapiąc się po głowie.

Parsknąłem śmiechem.
– Jak ci się tutaj podoba? – spytałem, rozkładając się wygodniej na lawie

– Jest cudownie – odpowiedziałem zgodnie z prawdą. – Bardzo mi się podoba, Dex, nawet mógłbym tu zostać. – Parsknąłem śmiechem.

Uśmiechnąłem się delikatnie.
– Bez polityki? Bez dostępu do świata? Komputerów nie mają, prąd wyjątkowo tylko w kilku miejscach. Ale jeżeli byś chciał... – uciąłem.

Przewróciłem oczami.
– Przynajmniej byłby w końcu święty spokój – stwierdziłem. – Czasami mnie coś trafia, gdy ojciec opowiada, co się wyrabia w polityce. – Pokręciłem głową. – Zobaczę, nawet nie wiem, kim zostanę... A przy tym zawsze pozostają teleporty.

Milczałem przez moment, zastanawiając się.
– Gdzie widzisz nas za trzydzieści lat? - sytałem.

Położyłem głowę na jego ramieniu.
– Za trzydzieści lat? – mruknąłem. – Ja siebie nie widzę za pięć! – Parsknąłem śmiechem. – Kłócących się o kolor ścian w swoim domu podczas remontu. Lub o zasłony czy dywan. Albo ja wrzeszczący na ciebie, żebyś tylko nie zabił się, wchodząc na drabinę. A ty?

Jęknąłem teatralnie
– Ja, ty i drabina. Od tego będzie służba – westchnąłem, ściskając jego palce. - Pewnie polityka. Pracownia alchemiczna w piwnicy. Ty. Pewnie jakieś dziecko. Albo dzieci.

Skrzyżowałem ręce na piersi.
– Służba – prychnąłem. – Nie jestem księżniczką, potrafię korzystać z narzędzi. – Przewróciłem oczami. – Bylebyś nie robił hałasu, gdy będziesz kombinować... –
Przerwałem swoją wypowiedź, odwracając gwałtownie głowę w kierunku Dextera, patrząc na niego szeroko otwartymi oczami.
– Dziecko? Oh – mruknąłem, uderzając gwałtownie plecami w oparcie ławki.

Przewróciłem oczami.
– Ja będę zajęty polityką, a ty pewnie będziesz zabiegany. Jedna lub dwie osoby to dobre wyjście, zawsze będą ogarniać – powiedziałem, z niepokojem obserwując reakcje chłopaka. – Znaczy jeżeli nie chcesz, to wszystko w porządku. - Ale rodzina mnie zabije, co zostawiłem już dla siebie.

Parsknąłem śmiechem, kręcąc głową.
– Dexter, spokojnie, pewnie, że chciałbym. Stresujesz się tym wszystkim, jakbyśmy mieli załatwiać to wszystko jutro. – Uśmiechnąłem się, dając mu całusa w policzek. – Co do bycia zajętym polityką... Bylebyś w ogóle pojawiał się w domu. I żebyś nie straszył biednych przeciwników. I żebyś nie chodził zestresowany – mruknąłem.

Jęknąłem głośno. Takie rozmowy powinny być prawnie zakazane.
– Nawet troszeczkę? Wyobrażasz sobie mnie bez straszenia?

Uśmiechnąłem się.
– Może troszeczkę. – Przewróciłem oczami. – Byleby ich żony nie przychodziły później ze skargami.

Roześmiałem się.
– Tym bardziej będę to robił. Wyobraź sobie ich miny, gdy oczekują pani Davon w stylu Heather, a ty jesteś zmuszony pic z nimi herbatkę.

– O nie! – jęknąłem, śmiejąc się. – I co, mam wtedy narzekać na swojego męża, jaki to on poważny i oszczędny, nie daje mi pieniędzy na nowe buty? – zapytałem. – Albo spóźnia się na kolację? Może jeszcze zacznę nosić fartuch w grochy?

– Tylko mi nie mów, że nie masz ochoty – zaśmiałem się. – Dodaj do tego niesfornego dzieciaka i upaprany eliksirami stół. I.. Voila!

– Żadnych eliksirów przy stole! – Uderzyłem go delikatnie w głowę. – Takie rzeczy tylko w piwnicy. I bylebyś nie robił hałasu po nocach – mruknąłem. – Może to ty powinieneś biegać w fartuchu, hm? – prychnąłem, odwracając teatralnie głowę.

Przewróciłem oczami, łapiąc jego dłoń.
– Wielkie osiągnięcia wymagają poświęceń! – wymamrotałem z oburzeniem. – I żaden fartuch, są specjalne szaty ochronne – wytknąłem mu.

– O nie, Panie Davon, w nocy będziesz spać, a nie dodawać kolejne składniki do swojego kociołka – prychnąłem. – Nie wydaje mi się, że wyglądanie jak żywy trup będzie działało na twoją korzyść w świecie polityki.

Przewróciłem oczami, wsłuchując się w świergolenie ptaków. Powoli słońce zaczęło zachodzić, a chwilę później ptaszyska zaczęły śpiewać jeszcze głośniej. Przyjrzałem się idącej przez leśną ścieżkę postaci z wypełnionym po brzegi koszykiem.

Położyłem głowę na ramieniu Dextera, zamykając oczy i uśmiechając się. Mruknąłem, czując, jak delikatny wiatr lekko targa mnie za włosy.
– Można stwierdzić, że jesteśmy cholernymi szczęściarzami, Dex – szepnąłem, podnosząc powieki.
Oh, ktoś się zbliżał.

– A ktoś twierdził, że nie? – prychnąłem, widząc jak powoli zbliża się do nas kobieta. Uśmiechnąłem się szeroko, spoglądając na spowijające okolicę ciemności.
– A ty jak zwykle nigdy nie na czas – wytknąłem je.

Podniosłem głowę, przyglądając się kobiecie stojącej przed nami. A więc to jest osoba, która będzie nam pomagać. Skylar Williams. Gdyby nie brązowe włosy, przypominałaby nawet jej młodszą siostrę. Uśmiechnąłem się i skinąłem dziewczynie głową na przywitanie.

Wstałem, żeby przywitać się z dziewczyną.
- To co, kurduplu, dalej już nie rośniemy? - powiedziałem, zanim jęknąłem z bólu. Walnęła mnie pitolonym koszykiem! - Co ty tu nosisz? W każdym razie, Sky Foma, Foma Sky.
- Oh, czyli w końcu ktoś ogarnął Dextera? - spytała z rozbawionym uśmiechem.

Parsknąłem śmiechem, wstając za Dexterem.
– Należało ci się, olbrzymie – mruknąłem z chytrym uśmiechem na twarzy, dając mu lekkiego kuksańca w bok.
Poprawiłem okulary, wzruszając ramionami.
– Najwidoczniej – odpowiedziałem. – To aż takie trudne?

– Może i nie, trudniej było wyłapać do tego właściwą osobę – odmruknęła w odpowiedzi, odwracając się na pięcie. – Kolacja za dwie godziny, Dexter, bądź łaskaw i pokaż mu gorące źródła, zasłużyliście na odpoczynek – powiedziała, machając dłonią w geście pożegnania. Miała szybki, nieco skoczny krok, co w połączeniu z podskakującym w jej dłoniach koszykiem tworzyło zabawny efekt.

– Tu są gorące źródła? – zapytałem się dosyć zdziwiony, spoglądając na chłopaka. W końcu odpoczynek, relaks i brak sterty książek na łóżku z powodu egzaminów. Cudownie. – Boże, to miejsce nie może być jeszcze piękniejsze...

Roześmiałem się serdecznie, kręcąc głową. Popchnąłem chłopaka w kierunku domu.
– To miejsce wydaje się rajem, Foma, ale nie zawsze takie było – powiedziałem, wzruszając ramionami. – Na razie plan taki, proponuję zostać nieco dłużej, a dziewczyny spakują nam coś do jedzenia? Co ty na to?

Uśmiechnąłem się.
– Pomysł doskonały, głosuję za – parsknąłem śmiechem, zaczynając iść w stronę budynku. – Hm, czuję się jak na wakacjach... – mruknąłem, przeciągając się.

Przytaknąłem z delikatnym uśmiechem.
– No, po tych wszystkich egzaminach zdecydowanie zasłużyliśmy! – odparłem. Kilka minut później ulokowaliśmy się w kuchni, gdzie Ofina zrobiła nam na szybko herbatę w termosie. Po chwili do pomieszczenia weszła Sky, położyła koszyk na stole i zaczęła wykładać z niego rzeczy na stół. Po krótkiej rozmowie byliśmy już zaopatrzeni w kawałki pokrojonego ciasta z różnymi owocami, ciasteczka maślane, bułki, jakieś chrupkie pieczywo i niepasujące do bajkowej, średniowiecznej atmosfery tego miejsca paczki chipsów z butelkami napojów gazowanych. I to wszystko w koszyku.

Wkrótce byliśmy w kuchni. Ojoj. Tyle dobrych rzeczy i nawet ja, jako osoba nie jedząca zbyt dużo, musiałem przyznać, że chętnie pożarłbym to wszystko. Zerknąłem kątem oka na Dextera. Hm, brakowało mu tylko ślinki cieknącej po brodzie.
– I to wszystko dla naszej dwójki? – parsknąłem, drapiąc się po głowie. – To jak dla całego wojska.

Sky tylko roześmiała się w odpowiedzi, skacząc po kuchni i wszystko szczelnie pakując do koszyka. W międzyczasie zrobiła Of mleko, pogłaskała po głowie i wysłała do łóżka.
– Znam Dextera, a po za tym wciąż rośniecie – powiedziała, zawiązując niebieską nitkę wokół rączki. – Potrzebujecie dużo energii! – zaśmiała się, zanim, widząc zaintrygowane spojrzenie Fomy, wyjaśniła. – Niebieska nitka pozwoli zawsze wam wrócić, żebyście się mi nie zgubili po nocy. Magia. – Mrugnęła okiem.

– Proszę, nie – jęknąłem, poprawiając okulary na nosie. – Niech on już nie rośnie, jest wystarczającym olbrzymem. – Wskazałem na chłopaka z wyrzutem.
Oh. Chwyciłem za nitkę delikatnie, bojąc się, że ją przerwę i przyjrzałem się jej. Była niezwykle delikatna, lekka i miękka, jakby spleciona jedynie z powietrza. Wokół niej można był dostrzec błękitną łunę. Pokiwałem głową na słowa Sky. Puściłem sznurek. Miałem wrażenie, że dryfuje na powietrzu jak statek. Ciekawe.

Sky przyjrzała się zainteresowaniu Fomy, mrużąc oczy.
– Nawet nie wiesz, jak cię rozumiem – jęknęła. – Nawet Sara jest wyższa ode mnie, a przy własnej siostrze to wnerwiające. W dodatku młodszej. Nie wiem czym ich karmili w Nervill – wytknęła, oddając nam do rąk koszyk. Popchnąłem Fome w stronę drzwi.
– Jutro pogadacie o dziwach i dziwnikach, teraz kąpiel – parsknąłem, zerkając jak drzwi się za nami zamykają niczym popchnięte muśnięciem wiatru.
– To miejsce jest naprawdę magiczne – zauważył Foma.
Pokręciłem przecząco głową.
– Tu nie ma żadnej magii. To trochę skomplikowane.

– Skomplikowane? – Podniosłem brew, spoglądając na Dextera. – Świecące nitki, drzwi zamykające się same, piękne ogrody... Sorry, Dex, to kojarzy mi się tylko z bajkowymi miejscami, gdzie mieszkają królewny czy wróżki. – Uśmiechnąłem się. – A więc prowadź! Nie mogę się doczekać.

Roześmiałem się.
– Tutaj nie ma żadnej magii, Foma, choć Sky zwykle w ten sposób żartuje. Musiałbyś sam ja zapytać, bo nie za dobrze to zrozumiałem, gdy tłumaczyła z Heather mi to, ale pewne jest, ze magia nie ma z tym nic wspólnego.
I zaczęliśmy iść w kierunku źródeł.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis