poniedziałek, 31 lipca 2017

Kompilacja: [Dexter x Foma] 5

Zielarstwo. Okropne zielarstwo, okropna nauczycielka, okropne siedzenie i słuchanie o roślinkach, ile to one kwiatków nie mają, jakie łodygi i cechy charakterystyczne ich liści. Jedyne co dobre to to, że tego dnia miałem cztery lekcje. Westchnąłem. Pięć minut. Cholerne pięć minut i koniec.

Rozciągnąłem się wygodnie w ławce, oczekując dzwonka i jednocześnie ignorując szalejącego z irytacji Vina. Najwyraźniej Varen strzelił jedną uwagę za daleko, a to nie mogło skończyć się dobrze, tym bardziej, gdy komentował rudość Hery. Słysząc w końcu upragniony dźwięk, wystrzeliłem na korytarz.

Koniec. The end. W końcu, bo siedzenie na zielarstwie nie jest przyjemne. Jedyne co dobre, to siedzenie obok Jamesa, który mimowolnie bawi się jakimiś iskierkami w swoich dłoniach. Rzecz całkiem miła dla oka, Wandzi by się spodobała. Przeciągnąłem się, wstając z ławki dosyć mozolnie, dalej siedząc w swojej głowie i myślach. Wziąłem torbę, ruszając na korytarz.

Plan na dzisiaj, spławić Heather, pogadać z Fomą, namówić z Jamesem o wzięciu kogoś do pomocy dla dziewczyny i obgadanie, co oni tam odpitalają. Ruszyłem przed siebie, ignorując obijającą się o moje biodro torbę. Rozglądałem się, szukając znajomej czupryny.

Oh, zdecydowanie kogoś szukał. I tym kimś pewnie byłem ja. Uśmiechnąłem się pod nosem i ruszyłem w kierunku chłopaka.
Odchrząknąłem, dźgając Dextera w plecy.
– Serio, nie jestem aż taki niski, da się mnie zauważyć, nawet wśród morza tych wielkoludów – prychnąłem.

Odskoczyłem nieco, odwracając się do chłopaka. Zmierzyłem go morderczym wzrokiem, podchodzenie jak dziki kot akurat mógł sobie odpuścić albo w końcu przyprawi mnie o zawał serca.
– Najpierw urośnij dziesięć centymetrów wyżej, kurduplu – podsumowałem.

Uśmiechnąłem się szeroko, dumny z tej umiejętności. To przynajmniej zawsze mi wychodziło.
– Niedługo kończę osiemnastkę, może być za późno na dodawanie sobie centymetrów. – Przewróciłem oczami, poprawiając torbę na ramieniu i wyciągając aparat, by zrobić jeszcze kilka ładnych ujęć na przerwie.
Wpadłem na pewien pomysł. Podniosłem obiektyw do góry, kierując go na twarz Dextera i naciskając spust.

Wyprostowałem się zainteresowany. Osiemnastka, o. Szybka kalkulacja. Wróci do domu czy zostanie w szkole? Przyjedzie do niego słynna siostra czy nie? I najważniejsza rzecz - prezent.
– Kiedy kończysz? – zapytałem wprost, przewracając oczami. – Nie zajmujesz się przyrodą? – prychnąłem.

– Może to niedługo to trochę na wyrost powiedziałem. – Parsknąłem śmiechem. – W waszym kalendarzu... w grudniu? Chyba tak, dwunasty grudnia z tego co pamiętam. – Uśmiechnąłem się. – Kto powiedział, że robię tylko naturze? Robię zdjęcia interesującym i ładnym obiektom.

Przewróciłem oczami.
– Grudzień – wymamrotałem. Blisko Gwiazdki, warto zapamiętać. I zacząć myśleć nas sensownym prezentem. – Nadal nie rozumiem dlaczego wlepiasz we mnie to przeklęte urządzenie – jęknąłem.

– Żeby coś mieć. – Uśmiechnąłem się, mówiąc i znowu kierując obiektyw na Dextera. – Nawet nie wiesz, jak miło spojrzeć na takie zdjęcie i przywołać do głowy kilka wspomnień z nim związanych.

Prychnąłem pod nosem, wzruszając ramionami. Może nowy aparat? Klisze, czy co tam w nich było? Ramki. Zdecydowanie ramki i zdjęcia. Uśmiechnąłem się pod nosem.
– Wierzę na słowo.

– To dobrze – mruknąłem, patrząc na ekranik na aparacie. Zdecydowanie ładne zdjęcia, nawet jeże Dexter starał się krzywić. – Mogę ci trochę dzisiaj pokazać i opowiedzieć, jak chcesz. No i miałeś zobaczyć zdjęcia wiewiórek.

Prychnąłem, ale zaraz ożywiłem się na wiadomość o wiewiórkach.
– Masz dużo wiewiórek? – spytałem ciekawie. O, Foma stawał się coraz bardziej interesujący.

– Dużo. – Uśmiechnąłem się. Coraz ciekawiej, bardziej interesująco. – I mam też trochę ptaków. I jeszcze stare zdjęcia koni. I koty, dużo kotów, w tym mojego.

– Koty – wymamrotałem pod nosem z niedowierzaniem, przyglądając się wspaniałym zwierzakom na ekranie aparatu. Koty. Koty. Koty. Chcę więcej kotów.

Parsknąłem śmiechem, zabierając aparat sprzed nosa Dexterowi i chowając sprzęt do torby.
– Więcej mam na komputerze. – Puściłem chłopakowi oko. – Zobaczysz wieczorem, obiecuję.

Wyprostowałem się, urażony. Śmiać się ze mnie, toż to się nie godzi z takiego powodu. Zerknąłem tęsknie na aparat.
– Mam nadzieję – podsumowałem, marszcząc brwi. – To były dobre zdjęcia.

– Dzięki – mruknąłem. – Trochę jeszcze mam do obrobienia, teraz w dodatku też twoje, bo wyszły całkiem dobre, nie zaprzeczę. Chociaż raz na jakiś czas mógłbyś się uśmiechnąć, Panie Poważny i Rozważny – zauważyłem, parskając śmiechem.

– Ej, bez moich zdjęć – jęknąłem naburmuszony. – Ja się. Nie. Uśmiecham. – Podsumowałem, marszcząc brwi. – Ty śmiejesz się za nas dwóch – przypomniałem mu.

– Dlaczego? Są ok. – Zmarszczyłem brwi. – Oj, zobaczysz, jeszcze kiedyś uda mi się sprawić, że się uśmiechniesz. Obiecuję. – Uśmiechnąłem się promiennie. – Śmiech to zdrowie, podobno nawet przedłuża życie, więc dlaczego by z niego nie korzystać?

– To moje zdjęcia, jak mogą być okey? – Wzruszyłem ramionami, biorąc jego torbę. – Kierunek stołówka, pora cię zacząć porządnie dokarmiać.

– Dobra, przyznaję, nie są ok, są świetne. Cudowne by były, gdybyś się uśmiechnął – oznajmiłem, lekko zdziwiony gdy ten chwycił za moją torbę. – Nie jestem zbyt głodny, serio.

Przewróciłem oczami.
– W twoje urodziny się uśmiechnę, obiecuję – powiedziałem, wzruszając ramionami. – Oczywiście, że nie jesteś, w końcu żywisz się kawą i resztkami witamin z twojego organizmu. Na śniadanie zjadłeś tylko kawałek tarty, w dodatku mały. Nie myśl, że zapomniałem o toście.

Wypuściłem powietrze z płuc.
– Niech ci będzie, zjem coś. Nie za dużo, ale zjem – westchnąłem. – I trzymam ciebie za słowo, nie mogę się doczekać.
Ruszyliśmy do stołówki.

Kiwnąłem głową z zadowoleniem.
– Kierunek stołówka – podsumowałem, idąc za chłopakiem. Kilka minut później byliśmy już na sali. Rozejrzałem się wokoło, znajdując na sali tylko Jamesa z Herą. – Dosiadamy się? – kiwnąłem głową w stronę chłopaka i dziewczyny.

– Dlaczego by nie? – Wzruszyłem ramionami, idąc w stronę dwójki naszych znajomych. Usiedliśmy przy stole.
– Hej – mruknąłem, uśmiechając się.

Skierowaliśmy się w stronę Jamesa i Hery, siadając obok nich.
– Co takie grobowe nastroje? – Jedna z moich brwi powędrowała w górę.
– Dużo roboty, a nikomu nic się nie chce – podsumowała Hera.

Przewróciłem oczami.
– Dużo roboty akurat jest zawsze, o każdej porze dnia – zauważyłem. – Co dokładnie trzeba zrobić? Coś napisać, obrobić?

– Jak zwykle – jęknąłem. – Dużo papierów? – spytałem z irytacją. – Jak to możliwe, że ta sterta nigdy się nie zmniejsza?

– Właśnie, James, miałem was pogonić, żebyście pomogli Heather – mruknąłem, uderzając głową w stół i wyobrażając sobie te wszystkie zdjęcia, nad którymi będę musiał w końcu usiąść.

– Heather doskonale sobie radzi – zauważył, wzruszając ramionami, ale widząc spojrzenie Fomy, podniósł obronnie ręce. – Dobra, dobra. U ciebie też robota?

– Z tego co widziałem, dużo. – Pokiwałem głową, wzruszając ramionami. – Bardzo dużo. Pewnie zmniejszałaby się szybciej, gdybyście jej pomogli... – zauważyłem, pokazując Dexterowi język.

– Za dużo – jęknąłem głośno. – Heather w czasie pracy udowadnia, dlaczego huraganom nadaje się imiona kobiet – wymamrotałem z oburzeniem. – Nie chcesz nas posyłać na żer. Poza tym, to przede wszystkim durny, regulaminowy bełkot, a Heat nam streszcza to potem.

Parsknąłem śmiechem.
– No nie, nie chcę was posyłać na żer. – Pokręciłem głową. – Nekrofilem jeszcze nie jestem, Dex. Ale kiedyś musicie jej pomóc... Jest zawalona, serio.

Uniosłem ręce w obronnym geście
– Dobra, dobra, coś ogarniemy.

Uśmiechnąłem się.
– Mam nadzieję. Bylebyście sami się nie zapracowali, bo tego też nie chcemy.

- Mam dziwne przeczucie, że ciebie również zaciągniemy do roboty. Ciekawe dlaczego....

– Bo jesteście kombinatorami? – zapytałem, przewracając oczami. – A ja jestem za miły, żeby wam odmówić?

Kiwnąłem z rozbawieniem glową.
– Wiesz jak nas pocieszyć.

– Obiecuję ci, że się odpłacę – mruknąłem, przybliżając się do Dextera. – To tylko podpisanie kilku papierów. I poprawienie kart. Dacie radę.

Odmruknąłem coś niewyraźnego w odpowiedzi.
– Chyba nie wiesz jakie bzdury tam trzeba ogarniać - jęknąłem.

– Czy ciebie w ogóle się da przekonać? – westchnąłem, wręcz teatralnie. – Dobra, posiedzę z wami. Ale zajmuję się zdjęciami. I ewentualnie... Ewentualnie pomogę wam coś tam zrobić.

– Oczywiście, ze się da. Po prostu w nieco innych tematach - Zmrużyłem rozbawiony oczy. – To nie tak, że raz ci się nie udało... A nasza gra w pytania nadal stoi 1:1.

– Podpisujesz papierki, które masz podpisać – westchnąłem. – I wtedy bardzo chętnie wrócę do gry po raz kolejny.

Kiwnąłem z bezradnością głowa.
– Zgoda – odparłem. – Ale Jamesa też gonisz - jęknąłem. - A Nico to co?

– Akurat Nico podobno potrafił się zorganizować... – Przybliżyłem się do Dextera i położyłem głowę na stole, cały czas patrząc na niego. – Tylko wasza dwójka postanowiła... zajmować się innymi rzeczami – mruknąłem i zaśmiałem się.

Wyciągnąłem rękę i roztrzepałem jego włosy.
– Ciekawe kto mnie rozprasza – wymamrotałem, ignorując rozbawiony śmiech Hery.

Mruknąłem, przybliżając się do jego ręki.
– Ja? Nie, no co ty. – Uśmiechnąłem się, przymykając oczy. – Przecież kartki możesz podpisywać u nas...

Podrapałem go po głowie, parskając śmiechem.
– I naprawdę wierzysz, że będziemy u nas wypełniać papiery- spytałem z niedowierzaniem.

– Zawsze coś zrobisz... – Parsknąłem śmiechem. – Nawet te kilkanaście minut, zanim ciebie całkowicie rozproszę...

Roześmiałem się głośno, kpiąc.
– Taaa, już to widzę.

– Poprawka. Kilka minut? – Przewróciłem oczami

– Co najwyżej dwie – parsknąłem.

Uśmiechnąłem się.
– Zdążyłbyś podpisać jeden dokument – mruknąłem. – Zawsze coś... I wszyscy wiemy, że to nie byłyby nawet dwie minuty – dodałem po chwili.

I w tym momencie na moja twarz wpłynął szczery, szeroki uśmiech, gdy Hera i James wybuchli śmiechem.
– I co się śmiejesz, będziesz większym pantoflarzem ode mnie – wytknąłem blondynowi, przewracając oczami.

Parsknąłem ze znajomymi.
– Uśmiechnął się! – zauważyłem. – Klękajcie państwa i narody, Dexter Davon się uśmiechnął.
Położyłem dłoń na jego policzku, rozkoszując się cudownym widokiem przed moimi oczami.

– Klękajcie narody, klękajcie marchewki – poprawiłem go, wykonując teatralne przewrócenie oczami, ale z ulgą i pewnym zadowoleniem zarejestrowałem ciepłotę jego dłoni. – Lepiej zapamiętaj ten widok, drugi raz tak szybko go nie powtórzę – prychnąłem.

– Pamiętam o twojej obietnicy. Moje urodziny – przypomniałem chłopakowi, dalej gładząc go po policzku. – Serio, do twarzy ci.

Kiwnąłem twierdząco głowa. Jak mógłbym zapomnieć? Złapałem jego drugą dłoń pod stołem, ściskając ją mocno, zanim do stołówki weszła Heather, podchodząc do naszego stolika.

Odwzajemniłem uścisk, zaplatając jego palce z moimi.
Oh. Heather osiadła obok nas, zdecydowanie mordując wzrokiem dwójkę członków samorządu.
– Próbowałem – mruknąłem do niej.

Pokręciła z niedowierzaniem głowa.
– To teraz przyznać się, który zrypał? – spytała, a ja z Jamesem wymieniłem pozornie niezrozumiale spojrzenia. – Obaj. Wiedziałam – jęknęła. – Ta dwójka idiotów wywaliła korespondencję z cesarzem. Ja was w końcu pozabijam – prychnęła, podbierając z talerza blondyna kawałek kurczaka.

– Oh. – Spojrzałem na Dextera zdziwiony. – Serio wyrzuciliście korespondencje z cesarzem? Jak tego można nie zauważyć? Ja rozumiem czynniki rozpraszające, no ale...

Pokręciła z niedowierzaniem głowa, ignorując śmiech Hery. Bardziej wydawała się zszokowana, aniżeli wkurwiona, a to zawsze coś.
– Tez chciałabym to wiedzieć – wymamrotała, przyjmując od Jamesa talerz z parującym obiadem. Pokazałem pod stołem blondynowi uniesiony kciuk.

Ściągnąłem brwi, zauważając spojrzenia, które rzucali między sobą James i Dexter. Kopnąłem okularnika w kostkę, zerkając na niego pytającym wzrokiem i odchrząkając cicho.

– Auć – wymamrotałem, rozmasowując obolała kończynę. Pokazałem mu dłońmi, że wyjaśnię potem. W międzyczasie Heat skupiła się na plotkowaniu z Herą. James jedynie wzruszył ramionami i poszerzył uśmiech.

Aha. James siedział z szerokim i podejrzanym uśmiechem na twarzy, a Dexter zdecydowanie coś kombinował. Odchrząknąłem, wstając od stołu.
– Dziękuję, widzimy się po lekcjach – mruknąłem, uśmiechając się i patrząc sugestywnie na czarnowłosego.

Westchnąłem teatralnie, odchodząc od stołu i żegnając się z ludźmi. Kilka minut później byliśmy już w naszym pokoju.
– Bedzie źle, jeżeli powiem, że to długa historia?

Oparłem się o ścianę, krzyżując ręce na piersi.
– Będzie. – Pokiwałem głową. – Mów, Dex. Mamy trochę czasu.

Spojrzałem na niego z rozbawionym uśmieszkiem.
- Sytuacja awaryjna zażegnana, a Heather przestała się wkurwiać na Jamesa, czego chcieć więcej?

Przewróciłem oczami.
– Dobra, dobra, powiesz mi, jak będziesz chciał, cholerny kombinatorze – powiedziałem, podnosząc ręce do góry. – Ja się żegnam, idę na lekcje. Widzimy się później. – Uśmiechnąłem się, machając ręką w jego stronę i wychodząc z pokoju.




















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis