poniedziałek, 31 lipca 2017

Kompilacja: [Dexter x Foma] 4

Obudziłem się z krzykiem. Kurwa.

Podskoczyłem obudzony krzykiem, wbijając głową o ścianę. Auć. Znowu. Przyjrzałem się roztrzęsionemu chłopakowi, którego przytuliłem.
– Co się dzieje?

– Koszmar – odszepnąłem, wtulając się w Dextera. – Idź spać, Dex. Przejdzie mi, jestem przyzwyczajony.

– Chyba cię porąbało – prychnąłem, palcami rozczesując jego włosy.
– Chcesz pogadać? Iść po herbatę?

– Zostań – mruknąłem załamującym się głosem. – Po prostu zostań.
Przewalski, oddychaj. Licz i oddychaj. Łzy zaczęły spływać mi po policzkach. Cholera.
– Dex, proszę, zostań, proszę, błagam.

Przycisnąłem go mocniej do siebie, żałując ze jak Heat nie potrafię uspokajać ludzi.
– Licz ze mną do 10ciu

– Raz – powiedziałem, jednak głos mi się po chwili załamał. Zacisnąłem powieki. – Dwa.
Powoli, powolutku, nigdzie nie uciekamy.

Kiwnąłem głową, licząc z nim głośno.
– Oddychaj.

– Nie mogę – szepnąłem, chociaż oddech powoli mi zwalniał, a ciało przestało się trząść.

Kiwnąłem z cichym westchnięciem głową, zanim uniosłem nieco jego podróbek. Jego oczy były doskonale widoczne. Jeden ruch i mogłem cały ten ból, wszystkie te wspomnienia usunąć, ale to musiała być jego decyzja. Dlatego tylko kazałem mu dalej oddychać i liczyć
– Spokojnie – szeptałem.

– Jak – jęknąłem, dalej odliczając w głowie. – Jak.
Chciałem się schować. Uciec i więcej nie wyjść na słońce, byleby nie przeżywać tych koszmarów ponownie.
Miał śliczne oczy. Szmaragdowe. Powoli uspokajałem oddech.
– Nienawidzę tego.

– Wiem – szepnąłem, w myślach przeglądając składzik rzeczy do eliksirów. Trzeba będzie coś z tym zrobić
– Odkryłem za to sekret twoich worów pod oczami.

Parsknąłem żałosnym śmiechem.
– Są aż tak wielkie? Nie lubię spać – mruknąłem. – Przy kawie nie ma koszmarów i nie budzisz się zlany potem.

– Ale potem wyglądasz jak trup – podsumowałem. – Z tym też sobie poradzimy

– Może i wyglądam, ale przynajmniej się tak nie czuję – prychnąłem. – I nie tracę czasu na spanie.

– Nad tym wnioskiem też jeszcze popracujemy – wymamrotałem, zaczynając rozmasowywać jego plecy.

Mruknąłem, kładąc głowę na jego ramieniu.
– Przepraszam, że ciebie obudziłem – szepnąłem, całując jego skórę.

Poklepałam go po plecach.
– Byłbym bardziej wściekły, jakbyś nie obudził.

Uśmiechnąłem się lekko, odpychając Dextera delikatnie od siebie. Wstałem i podszedłem do okna, by je otworzyć.
– Gdybyś... Gdybyś wolał się wysypiać, to możesz wrócić do pokoju samorządu. Tam przynajmniej będziesz miał spokój w nocy – mruknąłem, wyglądając na dwór.

– Chyba cię popierdoliło – warknąłem. – Słuchaj, mogę nie umieć do końca gadać na jakieś tematy i tak dalej, ale wiem, że to tak nie działa. Skoro jesteśmy już formalnie na nieco wyższej stopie, to twoje problemy są moimi. – Formalnie żaden chyba z nas nie powiedział kocham lub czegoś równie trywialnego, ale to zdecydowanie było coś więcej.

Uśmiechnąłem się, opierając się o parapet.
– Cieszę się – mruknąłem, podchodząc do łóżka i znowu kładąc się obok chłopaka. – Bardzo się z tego cieszę, Dex. – Wtuliłem się w niego, jakby starając się schować przed wszelkim złem czyhającym na świecie. – Mam pytanie. Dlaczego ja? Co jest we mnie takiego interesującego? – zapytałem.

Zdecydowanie osiągałem swoje limity w czułości. Robisz się miękki, Dexter. Przytuliłem go mocniej, układając nas wygodniej na łóżku.
– Po prostu jesteś.

Oh. Parsknąłem cichym śmiechem i pokręciłem głową. Znowu było przyjemnie, a zapach cytrusów unosił się w powietrzu.
– Jaki dzisiaj dzień? – zapytałem, marszcząc brwi.

Zerknąłem na zegarek.
– Czwartek. Piąta nad ranem.

Jęknąłem. Ygh.
– Za jakie grzechy zaczynam zielarstwem? – załkałem. – Chyba nie opłaca mi się już iść spać...

Parsknąłem śmiechem.
– Zielnictwo to aż takie zło wcielone? Co będziesz rozszerzał?

– Zdecydowanie. – Pokiwałem głową z przerażeniem. – Historię, wszechmowę i dyplomację? – Wzruszyłem ramionami. – Okaże się, pewnie pozmienia mi się jeszcze dwadzieścia razy.

Kiwnąłem głową z rozbawieniem.
– Wy wybór rozszerzeń, a nie drogi na całe życie. Dasz radę

Prychnąłem.
– Żebym ja wiedział, kim chcę być. A ty? Jakie rozszerzenia? – zapytałem, obracając głowę, by przyjrzeć się chłopakowi.

– Na pewno dyplomacja i alchemia. Pewnie coś na trzeciego zdecydują się dopiero pod koniec roku, jeszcze trochę czasu jest – odparłem, przymykając nieco oczy

– Idziesz spać? – Parsknąłem śmiechem, dźgając go w klatkę piersiową. – Zaraz będzie szósta i może wtedy uda się upolować coś na śniadaniu. Lub wkraść się do kuchni... – mruknąłem, wiedząc doskonale, co go przekona.

Podskoczyłem z promiennym uśmiechem.
– Kierunek łazienka. I jeszcze muszę zacząć przenosić rzeczy z pokoju samorządu – jęknąłem. – Oferta mieszkania nadal aktualna?

– Jeżeli przeżyjesz od czasu do czasu moje nocne krzyki, to oczywiście. – Puściłem oko do chłopaka, nawet nie wzruszony jego nagłą reakcją. – Łasuch.

– Ja miałbym nie przeżyć? – prychnąłem. – Skoczę tylko do pokoju po rzeczy., masz ochotę sprawdzić czy sobie tętnic nie rozgryźli czy idziesz ogarniać?

– Mogę skoczyć z tobą, podstawy pierwszej pomocy znam. – Parsknąłem śmiechem, pokazując zęby.

Chwilę później maszerowaliśmy już w kierunku pokoju, mając nadzieję, że po przekroczeniu progu nie zostaniemy zjedzeni.

Zerknąłem kątem oka na Dextera, którego mina nie świadczyła o niczym. Dosłownie. Po prostu znajdował się tu, stał obok mnie, ale ani nie był zły, ani przestraszony, ani szczęśliwy, nawet nie znudzony. Zagubiony gdzieś w swoich myślach, schowany w umyśle, najpewniej analizował kolejne sytuacje. Odchrząknąłem i spojrzałem się na niego pytająco.
– Pukać?

– To teoretycznie wciąż mój pokój. – Wzruszyłem ramionami, wchodząc do środka. Panował w pomieszczeniu standardowy bałagan, wszędzie walały się stosy papierów, a na stoliku stały dwa kubki z herbatą i kawą. Ogarnąłem szybko wzrokiem pomieszczenie, dostrzegając leżącego na łóżku, wciąż śpiącego, Jamesa. Szum wody z łazienki wyraźnie wskazywał, gdzie jest Heather, która zaraz wyszła, ubrana w ręcznik. Zauważyła w pokoju Fomę i mnie, rzucając nam zdziwione spojrzenie.
– Przeprowadzam się. – Machnąłem dłonią, wskazując na chłopaka.

Oj. Zdecydowanie powinni tu ogarnąć, od razu lepiej by się im pracowało. No cóż, nie mój pokój, nie moja sprawa. Uśmiechnąłem się, trochę zagubiony, w kierunku Heather.
– Hej – mruknąłem.

– Oh, hej – odmruknęła i nagle zorientowawszy się zawinęła się do łazienki. Prychnąłem z rozbawieniem, zaczynając zbierać swoje rzeczy. Kilka minut później zaopatrzony w tobołek zmierzaliśmy z powrotem do pokoju Fomy. Znaczy teraz i mojego.

Weszliśmy do pokoju.
– To teraz oficjalnie. – Uśmiechnąłem się, drapiąc się po głowie. – Co prawda szafę zająłem całą, ale moje rzeczy możesz poprzekładać, byleby bałaganu nie zrobić. Rozłóż się na biurku, ja i tak z niego korzystam tylko, gdy muszę przysiąść do komputera. I rozumiem, że łóżek nie rozsuwamy? – Parsknąłem śmiechem.

Kiwnąłem głową, pora rozgarnąć szafę. Póki co rzuciłem rzeczy na łóżko, to się machnie po lekcjach albo przed nimi, jeżeli znajdę chwilkę czasu. Zerknąłem tęsknie na biurko. Czyste. Nieskalane. Bez żadnych kubków po kawie i herbacie, które u nas były nieodłącznym elementem krajobrazu. Uniosłem jedną brew.
– A jak wolisz?

– Jeżeli nie kopiesz, nie wiercisz się czy nie zabierasz pościeli, to myślę, że odpowiedź jest oczywista. – Przewróciłem oczami.
Wziąłem ręcznik, kosmetyczkę i ubrania.
– Idę się kąpać – oznajmiłem, idąc się w kierunku drzwi.

Prychnąłem, wziąłem najpotrzebniejsze rzeczy i zawędrowałem za chłopakiem. Kilka minut później znajdowaliśmy się już w łazience.

– Powinienem już dawno kupić nowe okulary... – mruknąłem, odkładając kosmetyczkę i przeglądając się w lustrze. – Te wyglądają, jakby przeszły przez wszystkie wojny światowe.
Przerzuciłem ręcznik przez prysznic, rozebrałem się i wszedłem do kabiny, zostawiając Dextera na zewnątrz.

Prychnąłem, przytakując chłopakowi. Wyglądały, jakby przynajmniej piętnaście razy coś po nich przejechało, a to zdecydowanie nie powinno być dobre dla jego wzroku. Zdjąłem własne, rozebrałem się, zarzuciłem ręcznik na górę od kabiny i w spokoju mogłem rozkoszować się ciepłą wodą.

Wyszedłem spod prysznica. Dexter jeszcze się kąpał. Szybkie ogarnięcie i byłem gotowy do drogi. Chłopak dalej się kąpał.
– A zawsze myślałem, że to ja długo się kąpię. – Parsknąłem śmiechem, zakładając okulary na nos i zapinając ostatnie guziki niebieskiej koszuli.
Nagle do głowy wskoczył mi wręcz... doskonały pomysł. Ucichłem i powoli zacząłem iść w kierunku kabiny Dextera. Chwyciłam za ręcznik i przeciągnąłem go na drugą stronę. Czarnowłosy mnie ukatrupi.

Uwielbiałem ciepło. Uwielbiałem słodycze. I zdecydowanie uwielbiałem ten moment, w którym wszystkie moje myśli spływają wraz z kropelkami wody. Zdecydowanie potrzebowałem gorącego prysznica, choć dobrze wiedziałem, że kabina zaczęła już z zewnątrz przypominać czarną zasłonę dymną. Zakręciłem wodę i spróbowałem wymacać w końcu dłonią ręcznik. Nic z tego, uchyliłem drzwiczki kabiny i zerknąłem na zewnątrz. Zadowolony uśmiech Fomy i mój ręcznik w jego dłoniach. No tak.

Podniosłem brew pytająco, jakby nie zdając sobie sprawy z tego, co przed chwilą zrobiłem. Posłałem mu szeroki, przepraszający uśmiech, wzruszyłem ramionami i odwróciłem się na pięcie, chcąc wyjść z łazienek. Stanąłem przed drzwiami, jeszcze raz spoglądając na Dextera.

Oh, zdecydowanie za to zapłaci. Westchnąłem, wychodząc i próbując złapać zdecydowanie nastrojonego na śmierć Fomę. To będzie długie, bolesne, a przy tym nie skończy się dobrze. Warknąłem, chwytając go za nadgarstki, i przyciskając do drzwi.
– Wiesz, że cię zabiję, nie?

Wybuchnąłem śmiechem.
– Warto było – mruknąłem, przybliżając moją twarz do jego, by zetknąć się czołami. – Cholerny nekrofil.

– A ty dalej prowokujesz – zadrwiłem, zaciskając mocniej dłonie na jego nadgarstkach. – Wiesz, że jak ktoś wejdzie, to skończysz martwy?

– Może lubię to robić? – mruknąłem, próbując wyrwać ręce z jego uścisku. – Jest wcześnie, nikt o tej godzinie nigdy nie przychodzi. Sprawdzone i potwierdzone, ruch zaczyna się po siódmej. Mamy pewnie kilka minut po szóstej.

– O nie, nic z tego – prychnąłem, przytrzymując go mocniej. Przez kilka sekund zrobiłem bilans ewentualnych zysków i strat. Dobra, czyli pozwolić mu się pobawić. Pół godziny, nie więcej. – Jakieś propozycje?

Jęknąłem.
– Kurwa, Dex, byleby krew dopływała mi do palców – syknąłem. – To ty się na mnie rzuciłeś, ty proponuj.

Rozluźniłem palce, prychając pod nosem.
– Ty zacząłeś – wymamrotałem. Co prawda w swoim ciele czułem się dobrze, ale paradowanie nago, gdy każdy mój wejść, niekoniecznie leżało w moich wymarzonych czynnością.

Uśmiechnąłem się, całując go w nos.
– Szybkie pytanie za pytanie? – zapytałem, doskonale wiedząc, że akurat to mu się spodoba. – Tylko na początek zarzuć coś na siebie, rozpraszasz mnie.

– Ty ukradłeś mi ręcznik – przypomniałem, puszczając jego nadgarstki. – Poza tym, ty zaczynasz.

Parsknąłem śmiechem, tym razem zostawiając swoje usta na jego.
– Ulubiony kolor? – Szybko, łatwo i przyjemnie. W końcu tego o nim jeszcze nie wiedziałem.

– Nie chciałeś, żebym się ubrał? – prychnąłem. – Niebieski. Jakieś większe plany na dzisiejszy dzień?

– Mogę jeszcze się popatrzeć, nawet bardzo chętnie – odbiłem piłeczkę. Niebieski? Hm, obstawiałem inny. – Nope. Nic, null, zero. Może przeczytam jakąś książkę. A u ciebie, jak dzisiaj? I pamiętaj o pomocy Heather.

– A potem mnie o ekshibicjonizm oskarżą. Jeżeli chciałeś popatrzeć, wystarczyło poprosić. – Założyłem bieliznę i spodnie, udając, że nie widzę zerkania Fomy. – Nie przypominaj mi. Ręka od podpisów mi odpadnie – jęknąłem.

– Hm. – Przewróciłem oczami. – Trzeba było nie robić sobie zaległości.
Podszedłem do niego i uwiesiłem się od tyłu na jego barkach. Zacząłem całować jego szyję.

– Nikt nie robi zaległości, same się robią – prychnąłem, odwracając się do niego. – Nie zgubiłeś gdzieś pytania?

– Ja? – mruknąłem, marszcząc brwi. – Przecież pytałem o twoje plany, o!

– Pomogę Heather – wymamrotałem dyplomatycznie. – Potem spróbuję czegoś nowego z eliksirów raczej.

– Będziesz kombinował? – zapytałem, podnosząc brew. – Chcę to zobaczyć.

Kiwnąłem głową.
– Robiłem kiedyś blokery w płynie dla Sky, chce spróbować dla Heather – podsumowałem.
I musiałem przyjrzeć się eliksirom przeciwko koszmarom, zdecydowanie

– Kiedy? – zapytałem. – Będę mógł przyjść? Może jakieś zdjęcia zrobię, tak do gazetki...

Wzruszyłem ramionami.
– Pewnie, klucze do salki alchemicznej w razie czego zapasowe mam gdzieś w spodniach.

Pokiwałem głową i spojrzałem się pytająco na Dextera.
– Twoja kolej.

– Gdybyś mógł rzucić wszystko i wyjechać, to gdzie?

– Może Valentine? – Wzruszyłem ramionami. – Zobaczenie tamtejszych smoków mogłoby być ciekawe... Lub Taiga?

– Wycieczka szkolna będzie do Valentine – potwierdziłem z uśmiechem.

– Serio? – zapytałem, uśmiechając się szeroko. – Zdecydowanie dobrze mieć kogoś z samorządu za... chłopaka? – Zmarszczyłem brwi.

Prychnąłem z zadowoleniem pod nosem.
– Proponuje udać się w kierunku stołówki.

Pokiwałem głową, zgadzając się z chłopakiem. Wzięliśmy rzeczy i ruszyliśmy do naszego pokoju.
– Rozumiem, że zahaczymy o kuchnię? – zapytałem, odkładając kosmetyczkę.

– O taaak – jęknąłem, ignorując burczenie w brzuchu. – Poranek na samej kawie to zły zwyczaj

– Ja tam jestem przyzwyczajony. – Przewróciłem oczami. – I nie widzę w tym nic złego.

– Dlatego masz wory pod oczami i źle sypiasz – podsumowałem. Pora zacząć go pilnować.

– Wydaje mi się, że kawa nie jest przyczyną złego snu... – mruknąłem. – Chodźmy, zahaczymy o tę kuchnię i coś ci zrobię.

– Ale dodatkowo nakręca twój organizm – podsumowałem, udając, że w moich oczach wcale nie zaświeciły się iskierki na wieść o gotowaniu. Coś słodkiego, coś słodkiego, cos słodkiego.

Parsknąłem śmiechem, widząc, jak uśmiecha się na moje słowa o kuchni.
– Może i nakręca, po prostu staram się nie spać zbyt długo – stwierdziłem. – Chodź.

O, na ten sen i koszmary trzeba będzie znaleźć sposób. Zmarszczyłem brwi, odkładając klamoty i idąc do kuchni. Jeeedzenie.

Weszliśmy do kuchni. Hm. Coś szybkiego, prostego i słodkiego.
– Ile mamy czasu? – zapytałem.

– Dwadzieścia do siódmej – zerknąłem szybko na zegarek. Cukier, potrzebowałem cukru.

– Ok, czyli trochę czasu mamy... – mruknąłem. – Co powiesz na tartę porzeczkową z kruszonką? Czy za kwaśne?

Kiwnąłem z zadowoleniem głowa, siadając na krześle i przypatrując się Fomie.

Posłałem mu uśmiech i szybko poszedłem do spiżarni, nie chcąc tracić czasu. Wróciłem ze wszystkimi potrzebnymi rzeczami i położyłem je na blacie.
– Nie chcesz mi pomóc? – Parsknąłem, spoglądając na rozmarzonego Dextera.

Podniosłem w górę ręce.
– Chętnie, ale ostrzegam, że skończysz z zakalcem na milion sposobów.

Wybuchnąłem śmiechem.
– Będę ciebie pilnować – powiedziałem. – Możesz wyjąć wszystkie miski i wstawić od razu piekarnik. Sto czterdzieści stopni.

Wyjąłem wszystkie miski, jakie znalazłem w szafkach i zabrałem się do nastawienia piekarnika. Stopnie poszły gładko, gorzej z gałka z rożnymi obrazkami.
– Um ... Foma?

Parsknąłem śmiechem, podchodząc do piekarnika i ustawiając odpowiedni tryb.
– Co ty byś beze mnie zrobił – mruknąłem.

Kiwnąłem głową.
– Mówiłem, że tragedia w kuchni ze mnie.

– Umiesz przynajmniej mieszać? – zapytałem, dalej z szerokim uśmiechem widniejącym na mojej twarzy.

Spojrzałem na niego z oburzeniem.
– Ja. Jestem. Alchemikiem. Nie. Obrażaj. Mnie – wycedziłem.

Wybuchnąłem śmiechem, wrzucając składniki do miski.
– Uraziłem męską dumę? – parsknąłem. – Prosz, wykaż się Panie Davon. – Podałem mu łyżkę.

Kiwnąłem głową z cichym prychnięciem, zanim zabrałem się do mieszania kolejnych składników. To akurat było proste.

Podczas gdy Dexter doskonale bawił się z łyżką, ja zająłem się kruszonką na tartę.
– Gotowe? – Podszedłem do chłopaka z formą. – Jeżeli tak, to przelej to proszę tu, a ja zaraz wstawię to do piekarnika.

Przelałem całą maź do foremki, uznając, że to aż za bardzo przypominało alchemie, o zgrozo.

Uśmiechnąłem się i wziąłem formę. Szybko rzuciłem na nią kruszonkę, a następnie wstawiłem ciasto do piekarnika.
– To teraz czekamy pół godziny... – mruknąłem, siadając na blacie.

W międzyczasie zrobiłem szybka rundkę myszkowania po szafkach, szukając czegoś do zjedzenia. Tak, wiecznie bylem głodny

– Ciastka są w szóstej szafce od lewej. Najwyżej – podałem mu koordynaty jedzenia. – Tak, zdążyłem się zorientować.

Jęknąłem głośno, podbierając ciastka. Podszedłem do stolika, zaczynając pałaszować lup i podsuwając ciastka Fomie.
– Kocham cię – podsumowałem z pełnymi ustami.

Oh. Gwałtownie odwróciłem głowę w stronę Dextera, podnosząc brew zdziwiony. Uśmiechnąłem się i wziąłem ciastko.
– Ja ciebie też, Dex – szepnąłem.

Zajadałem się pysznością za pysznością w oczekiwaniu na ciasto. Słodki zapach tarty zaczął wypełniać otoczenie.

Wziąłem rękę Dextera i spojrzałem na zegarek chłopaka. Trzy... Dwa... Rozległo się cholernie upierdliwe pikanie.
– Wyjmujemy – oświadczyłem, wstając i ruszając w stronę piekarnika.

Podskoczyłem, zaczynając iść skocznym krokiem w kierunku piekarnika. Musiałem wyglądać jak dziecko, ale słodycze były tego warte.

Wziąłem rękawice, otworzyłem klapę od piekarnika, wyjąłem tartę.
– Uważaj, jest jeszcze gorąca – stwierdziłem, stawiając ją na blacie. – Daj jej pięć minut spokoju.

Jęknąłem głośno.
– Aż pięć?

Wzruszyłem ramionami.
– Aż pięć.

Lekko naburmuszony skierowałem się w stronę stołu i zacząłem ponownie podjadać ciastka. Łejt, jako śniadanie dla mnie sprawiało się to doskonale, ale zerknąłem na kurdupla. Niskie to, małe to, wąskie to. Zanotować, donieść bardziej sensowne śniadania of jutra.

– No chodź już, nie będę przecież ciebie torturować – zawołałem Dextera, biorąc nóż. Szybko zamoczyłem go w ciepłej wodzie i zająłem się za krojenie tarty, która wyszła wręcz doskonale, mówiąc skromnie.

Podskoczyłem jak dziecko, idąc prosto w kierunku ciasta. Zapach był niesamowity. Smak był niesamowity. Kucharz był niesamowity. Zdecydowanie dobre śniadanie.

Hm. Dexterowi zdecydowanie bardzo smakowało, bo zaraz miał się zabierać za drugi kawałek.
– Tylko zostaw coś dla mnie, błagam – mruknąłem z szerokim uśmiechem na twarzy. – Może i potrafię przetrwać na samej kawie, ale raz na jakiś czas też coś mogę zjeść.

Kiwnąłem głową z pełnymi ustami, przełykając.
– Ty. Kiełbasa. Tosty. Jajecznica. Od. Jutra – podsumowałem, zajadając się drugim kawałkiem. Spojrzałem tęsknie na trzeci, ale odsunąłem od siebie talerz. Moje zęby tego nie przetrwałyby.

– A może trochę mniej? – Zerknąłem na niego błagalnie. – Tak na początek, proszę. Jogurt z owocami.

Zastanowiłem się przez moment, zanim zdecydowałem się na częściową dyplomację.
– Z tostami.

Przewróciłem oczami. Czas zacząć negocjacje.
– Z tostem – odpowiedziałem.

– Stoi – odparłem pewnie, zerkając na zegarek. Niedługo kucharki powinny zacząć nas wyganiać.

Udało się. Dexter kątem oka zerknął na zegarek, sugerując, że powinniśmy się już powoli zbierać.
– A więc zbliża się zielarstwo – mruknąłem załamany. – Widzimy się po lekcjach?

Kiwnąłem przytakująco głową, zbierając się na własne lekcje. Wstąpiłem jeszczedo starego pokoju po książki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis