piątek, 4 maja 2018

Ojciec Marnotrawny [3]

Patrzyłem bezczelnie w te zdradzieckie, skurwysyńskie, świńskie oczka. W ten parszywy ryj, który śmiał kiedykolwiek znaleźć się w życiu mamy. Zgrzytałem zębami. Śmiałem mu się w twarz, gdy ten tylko spoglądał na mnie z pobłażaniem i kurwa.
Byliśmy tak jebitnie podobni.
Co chyba rozjuszyło mnie jeszcze bardziej, dlatego odetchnąłem ciężej, zacisnąłem mocniej szczęki i zmarszczyłem jeszcze bardziej brwi, o ile w ogóle się dało. Mężczyzna nic nie robił. Gapił się na mnie, jak ciele na malowane wrota, marszczył czoło, dalej się uśmiechał, tym samym coraz bardziej wyprowadzając mnie z równowagi, której naprawdę nie chciałem tracić, nawet jeśli w pokoju był również Kumar, którego swoją drogą zapierdolę po wszystkim, bo dlaczego on go tu w ogóle przyprowadził?
— Niv... — Nie dokończył.
— Nie odzywaj się do mnie, nie odzywaj się w ogóle, zamknij ten pysk i spierdalaj, jak cię ładnie proszę, do kurwy nędzy — warczałem z resztkami zdrowego rozsądku, walcząc przy okazji z samym sobą, żeby nie podejść i nie zrobić facetowi krzywdy.
— Chcę tylko porozmawiać — kontynuował, wciąż tym łagodnym, pierdząco—mruczącym głosem.
— O czym? O czym chcesz, kurwa, porozmawiać? Człowieku, zostawiłeś moją matkę samą sobie, spierdoliłeś w podskokach wtedy, to czego nie potrafisz teraz, co? Spieprzaj stąd, wysyłaj te alimenty i dalej miejmy siebie nawzajem w dupie, bo nie mam ochoty podnosić sobie teraz ciśnienia.
— Nivan.
— Nie było cię, przez jebane dwadzieścia lat — ryknąłem, gdy poprzednie wiadomości jakoś średnio do niego docierały. — Dwadzieścia, kurwa, lat, po czym przychodzisz sobie i jak gdyby nigdy nic wyjeżdżasz mi ze swoim „Hej”? Co, kupiłeś w końcu to mleko, czy jaki chuj?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis