czwartek, 5 kwietnia 2018

I tym razem nie były to krokodyle łzy [0]

Wyżerało mnie. Okrutnie mnie wyżerało, drażniło, pochłaniało. Bodło gdzieś z tyłu głowy, ciągle przypominało o swoim istnieniu, a ja nie mogłem nic z tym zrobić. Beznadziejny fant bez szans na polepszenie dopóty, dopóki nie zadbam o pewne kwestie w swoim życiu. Te istotniejsze kwestie, niż poplątane kable, piksele i ileś tam gigabajtów pamięci RAM.
Krzyczałem?
A i owszem, w środku, codziennie, nieprzerwanie od dziewiętnastu lat katorgi.
Płakałem?
A i owszem, częściej, niż wam wszystkim mogłoby się wydawać, bo noc zaiste jest piękną porą.
Krzywdziłem się?
Kiedyś, dawno, tak. Teraz za bardzo ceniłem...
Sam nie wiem co.
Ale w pewnym momencie zrozumiałem, że powoli zostaję sam jak palec i to przez własne zachowania. Xavier? Nie dawałem mu tego, czego oczekiwał. Yamir? Dawałem mu zbyt wiele, przytłaczałem go. Renula? Mówiłem jej za mało o tym, co czuję, a ta szuja i tak się domyślała, a po chwili krzywiła, bo nikomu się to nie podobało.
Wanda?
Jej mówiłem za dużo. Za dużo i źle.
A to nie powinno mieć miejsca.
Dlatego zebrałem się w sobie, na tyle, na ile potrafiłem, wmówiłem Kumarowi spotkanie odnośnie nerek z Hopecraftem, bo i tak z nim nie gadał i nie mógł mi niczego udowodnić, a sam ruszyłem do przeklętej szklarni, w której nastolatka wielbiła się zamykać.
Zapukałem delikatnie we framugę, stając w progu i uważnie przyglądając się zapracowanej dziewczynie, trzy razy, plus jeden, dla pewności.
Za chwilę minie rok, jak nie potrafię zerknąć jej w oczy nie robiąc pod siebie ze strachu.
— Możemy porozmawiać?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis