Ujrzałam twarz Adama i uśmiechnęłam się delikatniej, bo jednak był to ten dobry człowiek, który pomógł mi znaleźć torbę. I jednocześnie przemilczałam swoją tyradę na temat papierosów, gdy dostrzegłam, dlaczego znajdował się na zewnątrz w tak paskudną pogodę, choć cisnęła się na moje usta, kusząc perspektywą odrobiny się wyładowania. Ale Izel, nie wyżywaj się na niewinnych ludziach, czym ci oni zawinili, a konkretniej ten człowiek przed tobą?
— Nic się nie stało. Co, ty też w niezbyt dobrym humorze?
Wzięłam głębszy wdech i zgarbiłam się odrobinę, kiwając głową.
— Nawet Krzysiek ode mnie ucieka, gdy widzi, że ciskam gromami z oczu — burknęłam, wlepiając wzrok w ziemię i odruchowo stuknęłam czubkiem kalosza, wzdychając, po czym uniosłam z powrotem oczy na chłopaka, żeby coś powiedzieć, ale zamarłam z wpółotwartymi ustami. Chwila zamyślenia minęła i zaraz fuknęłam zdenerwowana, podpierając się pod boki. — A tobie zdrowie niemiłe, że chodzisz bez parasola, płaszcza czy chociażby tego nieszczęsnego kaptura? — Chciałam tupnąć nogą, ale przypomniałam sobie, że o ile delikatnie stuknięcie o trawę było okej, to silny tupot mógłby rozprysnąć wszędzie błoto, więc zaraz zrezygnowałam, zanim uniosłam nogę.
— Ja wiem, że z cukru nie jesteście, ale nah… — burknęłam, grzebiąc w torbie i wyciągnęłam kolorowy parasol, który podałam Adamowi z miną nieznoszącą sprzeciwu. — Trzymaj. Biorąc pod uwagę, że będziesz dalej próbował zapalić, a ja będę zrzucać śnieg z nieba, to ci się przyda — westchnęłam, ponownie pocierając ucho ramieniem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz