— Wygląda nie najgorzej. Wszystko ładnie, pięknie. Tylko poczekać, spłukać i możesz śmigać po korytarzu — odparł krótko, zwięźle i na temat, na co tylko kiwnąłem głową z lekką satysfakcją, bo zapowiadało się dobrze. — Zawsze warto spróbować, a jak nie, to mówi się trudno. To tylko ubranie, kawałek materiału. Nie, żebym nie szanował czyjejś pracy włożonej w zrobienie tej koszulki. Po prostu wykorzystam ją inaczej — wzruszył ramionami z wrodzoną już obojętnością, która dalej nieco drażniła, mniej niż jego pyszałkowate podejście do życia, ale jednak. Miller polazł do biurka z rękami wściubionymi w kieszenie i zaczął czytać opakowanie po farbie. Trochę musztarda po obiedzie, ale co poradzić. — W sumie to pojęcia nie mam, ile możesz być ode mnie starszy. Do której klasy chodzisz? — mruknął, odwracając się i wracając do mnie tym spokojnym, gładkim krokiem. Miałem ochotę parsknąć śmiechem, rok mało co dawał, idealnym przykładem byłem, chociażby ja i Przewalska, która to o dwa lata młodsza chodziła już na trzeci rocznik. — No i gdzie moje maniery, nie przedstawiłem się. Joshua Miller, miło poznać — dodał po chwili, wyciągając w moją stronę dłoń. Szczupłe palce, długie palce, przyozdobione czarnymi pierścionkami, czy inną biżuterią. Ręka pianisty, zdecydowanie zgrabniejsza i zwinniejsza od mojej.
— Mnie również — odpowiedziałem z uśmiechem na twarzy, sięgając po millerową kończynę i ściskając ją delikatnie. — Druga słońca, lat dziewiętnaście — dodałem. — Ty? Wiem tyle, że pierwsza, no, chyba że jesteś kolejnym młodym gniewnym, który przyjechał na wymianę. — Skrzywiłem się na wspomnienie błękitnych oczu, napięcia w powietrzu, bijącej seksualności i naruszania przestrzeni osobistej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz