środa, 11 lipca 2018

Niby nic [5]

Fuczał, oburzał się i prychał, a ja parskałem śmiechem, bo to wszystko było urocze i kiedy ten niebieskowłosy buntownik stał się taki... rozmemłany? Nie żeby to specjalnie przeszkadzało, Oakley zawsze miał być Oakleyem, ale jednak.
— Nie są końcem świata, ale mimo wszystko cieszę się, że nie muszę ich nosić — rzucił pewnie, za pewnie, jakby próbując mi wmówić, że wcale ich nie nosi, wcale ich nie potrzebuje i wcale nie mruży teraz niebieskich ocząt, próbując zerkać w te moje, trochę jaśniejsze. — Robię za przydupasa samorządu, rozumiesz, tu podpisz, tam przepisz, zmaż i wypełnij, w skrócie, nieźle sobie spierdoliłem resztę roku szkolnego — mruknął, opierając się mocniej na jednej nodze. Pokręciłem głową, nie dowierzając, że dał się przekonać. Nawet z jakąkolwiek zapłatą. — Jeszcze raz przepraszam, już chuj z ubraniami, pewnie gorąca by... O losie, nie poparzyłem cię, prawda? Poparzyłem, czy nie? W razie czego mam jakiś krem, to wiesz, zawsze mogę popędzić.
Nerwowo podrapałem się po głowie, bo musiałem przyznać mu rację. Zapiekło. Może nie mocno, ale zapiekło.
— Nivan Oakley sekretareczką? — mruknąłem pod nosem i parsknąłem śmiechem, drapiąc się po brodzie. — Okularki idealnie dopełniały twój cały look, nie wiem, po co je ściągnąłeś — dodałem i ponownie wybuchnąłem śmiechem, ale umilkłem, czując gromiące spojrzenie chłopaka. — Trochę piecze, ale przeżyję, nie masz czym się zamartwiać, spokojnie.
Nie, wcale nie grałem teraz typowego maczo, którego wcale nic nie dotyka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis