Zdzieliłem samego siebie po łapie, gdy zorientowałem się, że moja dłoń ponownie zaczęła drapać ukryte pod bandażami oraz ciemną bluzą rany na ramieniu. Wybitnie nie cierpiałem maści, którą przypisał mi lekarz, żeby wszystko się szybciej zagoiło, jednak majaczący na powiekach obraz zmartwionej twarzy matki skutecznie zamknął moje usta, zanim padło z nich jakiekolwiek słowo niezadowolenia. W końcu Coppélia miała gorzej.
Zacisnąłem palce lewej dłoni na prawym nadgarstku, żeby nie zacząć tym razem zdrapywać plastrów z twarzy. Miałem wrażenie, że z każdym rokiem jest ich coraz więcej i chyba w końcu powinienem był coś z tym zrobić. Zmrużyłem oczy, stwierdzając, że jednak humor na rysowanie mnie opuścił, więc prawdopodobnie zrobię rundkę odwiedzin. Chwyciłem aparat [bo może moment na ładne zdjęcie się znajdzie] i niewielki zestaw do spraw [nie]wyjątkowych, czyli po prostu mini apteczkę, która zmieściła mi się w kieszeni. Chyba kiedyś przyjadę w końcu z całym bagażem pierwszej pomocy, bo apteczka była za mała. [Chociaż nadal się łudziłem, że nie będę potrzebował takiej ilości.]
Ruszyłem automatycznie w stronę pokoju Sofii, starając się przypadkiem nie zabić, a przynajmniej nie wywalić, co pewnie skończyłoby się krwią na ubraniach i modleniem się, żeby pielęgniarz nie zabił mnie na miejscu. W pewien sposób się udało. Znaczy się, nie zrobiłem krzywdy sobie, tylko Sofii, bo po kij ci pukanie, Yev?
Zbeształem siebie w duchu i podbiegłem do brunetki nieco spanikowany.
— Cholera. Wybacz, Sofia. Najpierw zrobiłem, potem pomyślałem. Chcesz iść do pielęgniarza? Bardzo boli? — powiedziałem, marszcząc zmartwiony brwi i uśmiechnąłem się przepraszająco oraz odrobinę mizernie, po czym sięgnąłem, po opakowanie chusteczek, żeby dziewczyna miała bliżej. — Żyję, jak widać. A tobie? Chociaż nie, na razie nic nie mów. — Patrzyłem coraz bardziej zaniepokojony na krew w dość dużych ilościach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz