Niebieska koszulka z podobizną Kubusia Puchatka wydawała się piec i była na mnie przyduża [w końcu była jego, czego ja się spodziewałam? Że urosnę?], ale mimo to uśmiechałam się jak głupia, poprawiając czarną, plisowaną spódnicę i ignorowałam sceptyczny wzrok Vladdy’ego.
— Nie jesteś ani trochę do niego podobna. Nie zakładał do tego spódnicy. I Amigo by prędzej udusił, niż dał się założyć na szyję — Przewróciłam oczami, mamrocząc pod nosem „Ha ha ha, bardzo śmieszne”, jednak uniosłam wyżej kąciki ust.
Było mi trochę lepiej, konwalia nie dusiła aż tak bardzo, listy coraz częściej lądowały w skrzynce przy grobie, a moja szafa poszerzyła się o parę koszulek, ponieważ nie umiałam patrzeć, jak smętnie wisiały w tamtym pokoju. Przynajmniej te nieszczęsne urodziny miałam za sobą. Poprawiłam wsuwkę we włosach, żeby przyczepiona kokarda nie była krzywo [wyglądałam jak smarkacz, ale w sumie jeden kij, skoro się tak zachowywałam. To chyba źle, skoro miałam dwadzieścia jeden lat na karku] i ruszyłam, wziąwszy ze sobą zestaw wszelkiego dobra, na który składały się dwie filiżanki, imbryczek z herbatą miętową z miodem. Tak przygotowana usiadłam na ławeczce na dziedzińcu szkolnym i popijając herbatkę z jednej filiżanki, czekałam z bliźniaczą filiżaneczką obok. Kto się dosiądzie? Nie wiedziałam, ale po jakimś czasie zamajaczyła mi znajoma niebieska sylwetka. Rozpromieniłam się i pomachałam mu wesoło wolną dłonią.
— Witaj, Hortensjo. Herbatki? — spytałam, gdy chłopak podszedł do mnie i uniosłam porcelanowe naczynie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz