I może się skrzywił, ściągnął brwi, zmarszczył czoło, ale w tym samym momencie na jego twarzy pojawił się uśmiech (nie tak szeroki jak ten mój), niebieskie oczy ponownie zalśniły i cały Nivan jakoś tak... odżył. Spoglądałam na chłopaka, cały czas się uśmiechając, bo to było dobre, zdecydowanie dobre, a on spoglądał na mnie, zdecydowanie zdziwiony, ale chyba też szczęśliwy.
— Chyba nigdy cię nie zrozumiem — rzucił w eter, a mi pozostawało parsknąć śmiechem, bo chyba mało kto mnie rozumiał, jeżeli w ogóle po tym świecie chodziły takie osoby. — Dlaczego? Dlaczego tak łatwo ci to przychodzi? — zapytał, a ja chyba nie miałam wyboru.
Pokręciłam głową, śmiejąc się szczerze i ciesząc się, bo chyba była jeszcze jakaś nadzieja, światełko w tunelu dalej było widoczne. Wzruszyłam ramionami.
— A kto mnie zrozumie, Niv? — mruknęłam, pochylając się jeszcze bardziej do przodu i podjeżdżając do niego na swoim cudownym taboreciku. — Dlaczego? W sumie chyba sama nie wiem, po prostu taka jestem, tak myślę — odpowiedziałam lekko. — Nos do góry, pierś do przodu i przed siebie, robię to, co chcę, mówię to, co chcę, a zresztą po co mieć do kogoś jakąś wieczną obrazę? — stwierdziłam. — Zwłaszcza do ciebie, Nivan, bądźmy poważni, przecież nie zamordowałeś mi rodziny, jedyne co zrobiłeś to złamałeś serducho głupiutkiej nastolatce, bez przesady, nie rób z siebie wroga publicznego numer jeden — prychnęłam, splatając ręce na klatce piersiowej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz