Nadchodził dzień sądu ostatecznego, czyli szkolny pielegniarz przydybał się w końcu do profesorskiego pomieszczenia i radośnie ogłosił, że jak Mińsk nie weźmie się za siebie, to organizm mu tak czy siak wysiądzie w ciągu następnych pięciu lat. Z oburzeniem zauważył, że dyrektor pochłania nieustannie ilość alkoholu, która byłaby w stanie powalić słonia
— Ale że na dietę? — spytał z niedowierzaniem dyrektor, siedząc niepewnie na swojej ulubionej, zielonej kanapie. Nie myślałam nigdy, że usłyszę go, gdy będzie brzmiał na tak zszokowanego. — Ale że fajek zero? Alkoholu też? Że nawet łyczka whiskey dobrej o poranku? — kontynuował dalej, wpatrując się z niedowierzaniem w pielęgniarza. — Ty, Tymon, ty chyba sobie jaja robisz, to przecież uwłacza mojej godności, czy ty myślisz, że ja zdzierżę te bachory przez cały rok szkolny, będąc trzeźwym? — Parsknęłam śmiechem, zastanawiając się, czy to już ten moment, kiedy powinnam się ulotnić. — Tam są drzwi, Williams. — Goniona kłótnią lekarza z pacjentem zawinęłam się z dyrektorskiego gabinetu, zabierając po drodze torbę z moimi rzeczami. Przełożyłam ją przez ramię i wyszłam na duszne, nieco bardziej jesienne niż letnie powietrze. Zdecydowanie zbierało się od kilku dni na burzę stulecia, choć wysokie temperatury nadal miziały nas wystarczającą dawką cierpła, żeby dało się wyczuć lato krążące w powietrzu. Wyszłam na zewnątrz, zmierzając w kierunku akademika, gdy nagle lunęło jak z cebra.
Cudownie. Rozejrzałam się wokoło, znikąd pomocy, no to czekał mnie bieg.
— Ale że na dietę? — spytał z niedowierzaniem dyrektor, siedząc niepewnie na swojej ulubionej, zielonej kanapie. Nie myślałam nigdy, że usłyszę go, gdy będzie brzmiał na tak zszokowanego. — Ale że fajek zero? Alkoholu też? Że nawet łyczka whiskey dobrej o poranku? — kontynuował dalej, wpatrując się z niedowierzaniem w pielęgniarza. — Ty, Tymon, ty chyba sobie jaja robisz, to przecież uwłacza mojej godności, czy ty myślisz, że ja zdzierżę te bachory przez cały rok szkolny, będąc trzeźwym? — Parsknęłam śmiechem, zastanawiając się, czy to już ten moment, kiedy powinnam się ulotnić. — Tam są drzwi, Williams. — Goniona kłótnią lekarza z pacjentem zawinęłam się z dyrektorskiego gabinetu, zabierając po drodze torbę z moimi rzeczami. Przełożyłam ją przez ramię i wyszłam na duszne, nieco bardziej jesienne niż letnie powietrze. Zdecydowanie zbierało się od kilku dni na burzę stulecia, choć wysokie temperatury nadal miziały nas wystarczającą dawką cierpła, żeby dało się wyczuć lato krążące w powietrzu. Wyszłam na zewnątrz, zmierzając w kierunku akademika, gdy nagle lunęło jak z cebra.
Cudownie. Rozejrzałam się wokoło, znikąd pomocy, no to czekał mnie bieg.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz