Śmierdziel oficjalnie zawitał w moim życiu i mogłem ponownie z radością stwierdzić, że oto jest dzień, ponownie jestem dumnym posiadaczem paskudy, która uprzykrzy mi życie na kolejne siedem, osiem lat. Oczywiście wszystko w dużym, bardzo dużym cudzysłowie, bo powiedzmy sobie szczerze, czekałem na to niecierpliwie, zaciskając kciuki i ciesząc się jak dzieciak.
Następca Gogha i Beksy, pierwsza fretka Rzeczpospolitej Remusowskiej, moja pierwsza dama, najważniejsza kobieta w życiu, Frytka łaziła właśnie w najlepsze po podłodze i starała się oswoić z nowym terenem, bo nawet jeśli była tu już jakiś czas, to dalej nie była w zbytnim sosie.
A ja mogłem tylko parskać śmiechem, gdy gryzła mnie po palcach, wyglądała spod komody, czy biła się ze skarpetą, która rzucona gdzieś w kąt, akurat napatoczyła się pod ostre kły i szpony tego małego obrzydlistwa.
Klatka zajęła pół pokoju, ale przyzwyczajony do dawnych, studenckich standardów jakoś nieszczególnie mi to przeszkodziło. Ba, wręcz zadziałało pozytywnie, bo jednak nieodłączna część mojej egzystencji do mnie powróciła i bawiła tak samo, jak te dwadzieścia, czy dziewięć lat temu.
Doszedłem do wniosku, że nie jestem w stanie funkcjonować bez takiej jednej gówniary u boku na te dziesięć lat, niech mi lata między nogami, bawi się i szaleje, po prostu nie chcę zostać sam.
Nawet nie liczyłem się z tym, jak absurdalnie musiałem wyglądać z Frytką na smyczy w różowych szeleczkach. Jak to mawiam, już któryś raz, jestem dorosłym, silnym i niezależnym mężczyzną i proszę tego nie podważać, mam prawo ubierać swoje zwierzątka. Nie mam nic innego do roboty, mam trzydzieści dwa lata i niespełnione marzenia, które leżą odłogiem. Odwlekanie życia brzmi dobrze.
— Cieszmy się kochać wolność, tak szybko odchodzi — mruknąłem, włażąc do klasy artystycznej, gdzie sterczała, jak zawsze, zresztą, O'reila. Podciągnąłem okulary na czubek głowy i przyciągnąłem mocniej do siebie wierzgającą Frytkę. — Baw się, baw farbami, bo nam zaraz Mińsk wszelakiego rodzaju bonusy ukróci, kolejne diety, bójcie się boga, drodzy studenci — żachnąłem się, podchodząc do kobiety, bo jednak nastolatką już chyba nie była. — Jak tam idą prace?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz