wtorek, 27 marca 2018

Powroty bywają przewrotne [23]

Usłuchała mnie z uśmiechem na twarzy, zawołała kelnerkę. Złożyliśmy zamówienie, potem owe zamówienie pochłanialiśmy w kompletnej ciszy, a ja pierwszy raz od bardzo długiego czasu czułem, że wszystko jest nareszcie tak, jak być powinno. Łagodnie, mniej chaotycznie, ciepło.
Faktem, że bezczelnie przelatywałem po niej wzrokiem od góry do dołu, nie przejmowała się ani dziewczyna, ani ja, bo chyba oboje przywykliśmy do tego, że wlepiam w nią oczy, jak w walone dzieło sztuki, którym niezaprzeczalnie była.
Brodzisz w coraz większym bagnie, nie pogrążaj się już, Amadeuszu.
Czucie pulsu u innych zawsze okrutnie mnie satysfakcjonowało. Dodawało pewności siebie i utwierdzało mnie w tym, że osoba rzeczywiście znajduje się przy mnie. Zbyt wiele razy dałem się zmęczonej głowie, halucynacjom, czy innego rodzaju pierdołom. Dlatego zdawałem się na czucie. Na tętno. Na obrazowanie sobie w głowie pędzącej w żyłach krwi. Nie wiem, czemu akurat na ten sygnał się uparłem, ale uśmiechałem się, gdy czułem, że zrównałem z nim rytm.
Dlatego kurczowo trzymałem dłoń dziewczyny, ciągle gładziłem jej palce, ciągle kontrolowałem rzeczywistość, bo nie chciałem, by to wszystko uciekło w siną dal.
— To co ostatnio namalowałeś? — spytała nagle, a mi zostało się jedynie roześmiać cicho pod nosem, bo było to chyba najbardziej oklepane pytanie, jakie mogła mi zadać. Mimo wszystko, urocze.
Przetarłem brodę prawą dłonią, cholera, zdecydowanie muszę się ogolić, przytknąłem palec wskazujący wzdłuż szerokości ust i zmarszczyłem brwi, udając, że moja głowa trybi i trybi, chociaż trybić teraz nie była w stanie. Odsunąłem rękę z cichym, pytającym westchnięciem i otworzeniem spierzchniętych warg.
— Raczej nic. Nie miałem za bardzo czasu na cokolwiek poza kilkoma szkicami — w których już tonąłem — i zaczęciem może z dwóch prac... — Tu sięgnąłem drugą dłonią do palców dziewczyny, którymi za chwilę zacząłem się bawić. Ciągnąć, wyginać delikatnie, przestawiać. Gładzić knykcie, paliczki, czy nawet paznokcie. — Nie, był portret przecież, jak mogłem zapomnieć o portrecie. Moja bliska znajoma. Przyjaciółka znaczy się, urodziła drugą córę. Już jakiś czas temu, ale jakoś nie było wcześniej okazji. To wszystko galopuje w zabójczym tempie, nie oglądnę się i wszyscy będziemy mieć czterdziestkę na karku. Nazwała ją Winona, nie wiem, skąd bierze te imiona, najpierw Beatrycze, teraz to. Cholera, te dzieciaki będą cierpieć, czekam tylko, aż urodzi syna i nazwie go Mieszko, albo Gordon, okropne mienia. Ale jest piękna, ma oczy Roweny, a Rowena ma naprawdę piękne oczy, szczególnie odcień, wygląda jakby zmieszać grafitowy z kolorem masy perłowej, brzmi źle, wiem, ale jest cudowny. Za bardzo ich wszystkich zaniedbuję... Rozgadałem się, prawda? Cholera, przepraszam, po prostu dawno z nikim słowa nie zamieniłem, wariuję od tych pierdolonych chemikaliów, a dodatkowo sam fakt, że to ty. Czuję się, jakbym ostatni raz cię widział dobre dziesięć lat temu i chciałbym to wszystko nadrobić, a się nie da, zaczynam gadać jak moja babcia, mieli rację, że się zrobię taki na starość. Miałem przestać, przepraszam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis