Zaciśnięte palce, pojawiający się i znikający rumieniec na policzkach, ale przede wszystkim uśmiech, ten smętny, pełen zmęczenia życiem uśmiech, od którego nie potrafiłam się uwolnić.
Zapierdolę, zabiję, uduszę tego padalca, z którym od czasu do czasu wymieniałam listy w czasie mojej nieobecności i który ani słowem nie zająknął się o tym, że ma jakikolwiek problem z moją jedyną prośbą. Bo to bolało, takie irytujące uczucie, że zostawiłam niedokończone sprawy, w dodatku w najgorszym momencie, bo ja potrzebowałam się otrząsnąć, przejrzeć na oczy, wyrwać się z tego wszystkiego.
I zabrać ze sobą Nibal. Ale to później, jeszcze jest czas, taki honorowy złoty, pożegnalny, strzał do tłumu i sayonara, nic im winna nie byłam, jestem i nie będę, więc jak dla mnie mogą się pierdolić.
— Przepraszam — wydukałam w końcu, uśmiechając się słabo. — Widocznie wybrałam złego kuriera. — Z którym sobie później tą sprawę wyjaśnię... — Miałam dla ciebie list. Z wyjaśnieniem wszystkiego. I tak dalej. Ale najwidoczniej musiały wyjść po drodze jakieś problemy. — Parsknęłam fałszywym rozbawieniem, ale w sercu gdzieś tam nadal czułam się zranioną małolatą. Próbowałam, chciałam zadbać, a wyszło jak zwykle. To była tylko i wyłącznie moja wina, ale niesmak spowodowany ignorancją jednego, głupiego dupka pozostał. Cienka nić zaufania właśnie rozleciała się na moich oczach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz