Bo dzień był ładny, bo nie chciałem gnić w pokoju, bo trzeba korzystać, dopóki pogoda dopisuje. To właśnie jedne z powodów, dla których zdecydowałem się opuścić moje królestwo, jamę lisa, kryjówkę złoczyńcy czy jak oni to tam jeszcze zwą. Moim celem stał się pobliski las, bo wiecie, wśród natury, świeże powietrze i takie tam. Wpakowałem tradycyjnie ręce w kieszenie, ruszając na podbój okolicznej fauny. Było całkiem przyjemnie, cicho. Tego trzeba było człowiekowi. Całkiem miła odskocznia od szkolnych obowiązków i użerania się z tymi cholernymi centaurami, a i Oakley od czasu do czasu gdzieś się przewinął, choć jakby po naszej ostatniej rozmowie jakoś nie miał ochoty na ponowne spotkanie. Wziąłem głęboki wdech, a czyste, niczym nie skażone powietrze wdarło mi się do płuc, przyjemnie je rozrywając. Ten działający uspokajająco spacer przerwał mi pewien osobnik, o chłodno niebieskich oczach i włosach czarnych jak noc o północy. Pasował mi do jednego z opisów usłyszanych na przerwach. Podobno zrobił sobie niespodziewaną przerwę, by równie niespodziewanie wrócić.
— Dlaczego schodzisz ze ścieżki? Ten las jest dziwny, ciężko z niego wyjść, a wszystko wygląda właściwie tak samo. Jeśli go nie znasz to nie powinieneś tego robić. — Zbliżył się o kilka kroków, a ja nie zdecydowałem się jeszcze odezwać. Obejrzałem go od stóp do głów, może trochę nieświadomie się szczerząc.
— Alex jest, może będziesz na tyle miły, że również się przedstawisz?
Ah, no tak. Gdzie moje maniery.
— Josh. Wybacz, zamyśliłem się — uśmiech przybrał przepraszający wyraz, kiedy wyciągałem rękę w jego stronę. — Miło poznać. A co do lasu, to sam przecież chyba na ścieżce nie byłeś.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz