sobota, 31 marca 2018

Odprawiając czarną magię [X]

Chłopak przyrządzał swoją mieszankę bardzo niepewnie, nie do końca wiedząc, po co powinien sięgnąć, co dodać, żeby nie schrzanić smaku. Zachichotałam cicho pod nosem, czekając na błogosławiony dźwięk, który oznajmi mi, że woda jest gotowa i mogę zalać swoje ziółka.
— Myślę, że nie jest źle, a raczej mam taką nadzieję. Nie no, nie pachnie źle, więc chyba będę w stanie skosztować bez zagrożenia życia. — Zaśmiałam się, obserwując, jak mieszał składniki. — A tobie, pani profesor herbatkowania?
Zerknęłam do kubka, w którym znajdowała się mieszanka czarnych listków z zasuszoną miętą i tęczowymi płatkami. Będzie w kij słodka i bez miodu, ale złoty płyn miał maskować nieprzyjemną nutę, delikatny zgrzyt pomiędzy tęczowcem i miętą.
— Dawno tego nie robiłam, więc czuję się trochę jak dziecko, które za zachętą dziecko poszło mieszać zioła, a potem szło dać rodzicom spróbować, żeby zobaczyć, czy nie umrze od tego — odpowiedziałam z rozbawieniem, przypominając sobie swoją pierwszą zabawę z tworzeniem mieszanek. Matka zawsze mówiła, że bardzo dobra, z mniej bądź bardziej szczerym uśmiechem, a tata mówił mi zawsze prawdę. Cóż, reakcje obydwu przeważnie były zabawne, więc robiłam to dość często. — Teraz tylko brakuje mi osoby, która dawałaby każdej mieszance jakieś osobliwe właściwości i funkcje — dodałam i zalałam herbatę, usłyszawszy charakterystyczny pstryk. Tę funkcję oczywiście pełnił Marvill.
— Chcesz teraz zdjęcia czy później? — spytałam, podając mu czajniczek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis