Po raz kolejny zamoczyłam pędzel w farbie. Kamieniczki na płótnie nabierały coraz śmielszych kształtów, a kolory z każdą chwilą stawały się bardziej realistyczne. Po kilku minutach milczącego malowania odłożyłam przybory. Spojrzałam na swoje ubranie, po czym cicho westchnęłam. Cała byłam upaćkana farbą w odcieniach brązu, szarości i, o zgrozo, zieleni. Najgorsza jednak była końcówka ogona. Jakimś sposobem była cała w błękitnej farbie. Kolor nawet nie najgorszy, ale jak się tam znalazł nie miałam bladego pojęcia. Zazwyczaj malowałam pędzlem, nie ogonem. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, co było całkowicie zbędne, skoro doskonale zdawałam sobie sprawę, iż nie było tu żadnego kranu. Westchnęłam ciężko, ruszając ku drzwiom. Najwyraźniej będę musiała iść tak przez szkołę. No cóż, jeśli nie spotkam pewnego upierdliwego kotołaka, mogę nawet bezpiecznie przetrwać tę wyprawę. Wychodząc przez drzwi, obejrzałam się jeszcze wokół. Nie zauważyłam nikogo, jedynie w oddali słychać było czyjeś kroki. Powoli poszłam w kierunku łazienki. Może nawet uda mi się zmyć tą farbę samą wodą. Rozpuszczalnika do farb została mi resztka, której nie miałam zamiaru marnować. Nie wspominając o tym, że rozpuszczalnik podrażniłby mi skórę ogona, która była wyjątkowo wrażliwa. Będąc już niemal na rogu korytarza, usłyszałam za sobą szelest zasłon. Odwróciłam się gwałtownie, trafiając kogoś ogonem. Dziewczyna musiała wyglądać przez okno lub chować się za zasłonami. Nie zastanawiałam się nad tym dłużej, bo na jej mundurku zauważyłam niebieską plamę. Od farby. Niefajnie, Joce, grabisz sobie.
— Em... Wyglądasz okropnie, powinnam mieć w pokoju jeszcze rozpuszczalnik do farb. Powinno zejść, chociaż nie gwarantuje — mruknęłam. Pewnie mogłam przeprosić, ale to że się starałam być miła, nie musi przecież znaczyć, że zacznę przepraszać. Nie ma tak dobrze. Pewnych aspektów charakteru nie da się zmienić i tyle. — Vene, prawda?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz