wtorek, 14 listopada 2017

Królewna Smerfetka i dwóch krasnoludków [1]

Leniwe uśmiechy, muskanie się nawzajem palcami, mruczenie, czy zwyczajne śmiechy, które próbowaliśmy zdusić, chowając usta w herbacie, która była już letnia, bo czekała zdecydowanie za długo.
Nie wiem, po co mnie tu znowu zaciągnęła, nie wiem, czemu była taka poddenerwowana, ani czemu co chwilę zerkała na telefon. Ignorowałem to wszystko, ignorowałem jej zachowanie, ignorowałem kłębiące się z tyłu głowy myśli, tak bardzo dobijające się do świadomości.
Ojciec miał dzisiaj zadzwonić.
Przytknąłem kubek do ust, wziąłem łyk, czy dwa. Przetarłem oczy, ściągnąłem brwi. Miał zamiar dzwonić ten raz na miesiąc, czy tam dwa. Mdliło mnie na wspomnienie tego paskudnego głosu, od którego ciary same pojawiały się na skórze.
— Aurelku? — Zaniepokojone spojrzenie. Bruzda na czole była aż tak widoczna? Cierpienie tak odczuwalne, a strach wręcz namacalny? — Wszystko dobrze? — Spuściłem wzrok.
Przecież i tak się dowie, Aurelionie...
Cisza.
— Biją mnie.

xXx

Prowadziła mnie gdzieś. Ze smutkiem na twarzy, którego chciała się tak pozbyć, udać, że o niczym jej nie powiedziałem, że wszystko po prostu zniknęło, nie miało nigdy miejsca. Wolne kroki, pełne niepewności. Stopy szurające po parkiecie. Znowu wypalam z rzeczami, których mówić nie powinienem. Znowu psuję wszystkim nastrój. Znowu jestem źródłem problemów i nic poza tym.
Otworzyła niemrawo drzwi, starając się uśmiechnąć, odzyskać iskierki w oczach. Ja nawet się o to nie starałem, wszystko było mdłe i bez smaku, no, nie licząc odrażającej żółci, która odkładała się na trzewiach i podchodziła do gardła.
— Niespodzianka, Aurelku! — wykrzyczał konus, wciskając mi na głowę czapeczkę urodzinową, szczerząc się, jak nienormalny i wręcz kicając z podekscytowania. Otworzyłem nieco szerzej oczy, nawet rozdziawiłem usta, widząc tę imprezę nieoficjalną, która nie miała chyba nawet celu, ani powodu. — Widzisz? Miałem rację. — Pewny siebie uśmiech, wyprężenie się i zadarcie głowy. To wszystko tak charakterystyczne dla jego stylu bycia i życia. Uśmiechnąłem się delikatnie.
Dzwonek. Znajomy. Mój.
Zerknąłem na wyświetlacz.
Poczułem, jak momentalnie cała krew odpływa mi do stóp, jak nogi mi drżą, jak moja mimika automatycznie się zmienia, twarz blednie. Nie teraz, nie. Nie w takim momencie. Nie. Po prostu. Nie. Ściągnąłem brwi, wziąłem głębszy wdech, uspokoiłem się i zerknąłem na nich z kamienną twarzą.
— Przepraszam, ale nie mogę — wyszeptałem, cofając się w kierunku drzwi. Wyszedłem bez większej ilości słów, słaniając się na łapach. Podniosłem słuchawkę. — Tak, ojcze?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis