Pełen podziwu dla przyjaciela wszedłem do środka. On, który bał się w zeszłym roku i prawie sikał w spodnie nagle sam rozbroił kłódkę? Ktoś go podmienił, przysięgam.
W czasie rozglądania się po półkach, w końcu nastąpiłaby apokalipsa, jeśli wszystko zostałoby na swoim miejscu, zacząłem zastanawiać się, jak porozmawiać z Aurelem. Zignorowałem opatrunek, nie chciał tego pewnie roztrząsać. A co dalej? Będzie chodził smutny cały rok? Trzeba to rozwiązać w najbliższym czasie, nie pozwolę go krzywdzić.
Zgarnąłem wreszcie dwa pudełka malin oraz jedno z jagodami i ulotniłem się z pomieszczenia. Było tam pełno jedzenia, ale kto je jadł jak nie my? Gastronomia w naszej uczelni jest do poprawy, wygram wybory i naprawię to. Chyba. Zresztą, zawsze można się wkraść, ale czy to naprawdę była kradzież? To jedzenie powinno o tak trafić do nas!
— Okej, mam wszystko. Cholera jasna, czemu nie karmią nas tym co tam jest. — Podałem mu owoce, a sam zamknąłem drzwi z powrotem. — Chodźmy do pokoju, przy okazji zgarnę swoją torbę z holu. Nawet nie wiem, gdzie dokładnie jest. — Podrapałem się po głowie, roztrzepując tym tylko włosy. Zacząłem iść i podjadać maliny, kto może nas zobaczyć? Wszystko odwalają szopki na tle rozpakowania się. Mamy na to przecież cały rok!
Wpakowałem się do pokoju, znajdując wcześniej torbę bez problemu, i usiadłem na swoim łóżku.
— Dobrze wrócić do szkoły, prawda? Ojciec w końcu nie będzie mógł narzekać, skoro wszystko jest zależne od tego, czy odbiorę telefon — zagadnąłem.
Chciałem coś z niego wyciągnąć, ale muszę zrobić to delikatnie. O ile "delikatnie" i "Alex" może znaleźć się w jednym zdaniu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz