Mijały sekundy. Mijały minuty. Godziny na szczęście nie, ale przez całokształt tego dnia odnosiłam wrażenie, że sterczałam tam już pół dnia, a nie lekko poniżej kwadransa.
I gdy już miałam wyciągnąć telefon i przejrzeć cokolwiek, byle zleciało szybciej, pod szkołę podjechał samochód.
Parsknęłam głośnym śmiechem. Skrzydełka, blond loczki, niebieskie oczka, no losie, aniołka nam zesłałeś? A może kupidynek? Gdzie w takim razie twój łuk i pampers?
Widziałam to niezbyt przychylne spojrzenie, drgnięcie potężnych skrzydeł i grymas, który przez chwilę zawitał na twarzy gówniarza.
Zastukałam obdartymi z czarnego lakieru paznokciami o udo i zmarszczyłam nieco brwi. Pamiętasz, jak ciebie wprowadzali, Renula? Dwa lata temu, cholera, ten czas jednak spierdala jak dziki, dopiero co przecież pysk darłam z Jagną, przyjechałam do szkoły i przywitałam Szczura krótkim „Ogoliłbyś się”. W sumie teraz bawi mnie to, jak bardzo chciałam nawrócić Hanabi, pokazać wszystkim, że Hopecraft to skończona szmata, która nie nadaje się nawet do wytarcia wymiocin trolla.
A teraz już chyba z tego wyrosłam. Teraz wolałam marnować ten czas na siedzeniu z Yamirem i Nivą, okazjonalnie z Wandzią.
— Hej, jestem Ezra. Czy to ty masz mnie wprowadzać? — spytał w końcu, gdy znalazł się w odpowiedniej odległości, żebym usłyszała jego głos. Niby był przyjemny, ale i tak nie zachwycał.
— Hej, tak, to mnie dosięgnął ten zaszczyt — mruknęłam z przekąsem. — Renee. Przedstawię cię naszej cudownej placówce, pokażę najistotniejsze miejsca, twój pokój, opowiem co, jak i kiedy trzeba. Wolałbyś najpierw zobaczyć swoje zakwaterowanie i nie wiem, zostawić tam bagaże, czy od razu idziemy w teren?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz