Podróże, ach podróże. Kochałbym je jeszcze bardziej gdyby nie jeden, malutki, tyciusieńki szczegół. Wróć, ten akurat nie był aż taki tyci. Skrzydła o rozpiętości dwóch i pół metra małe raczej nie były. A walcie się wszyscy. Dlaczego jakiś gen się nie zamienił, zmutował czy cokolwiek tam mogło się stać i nie mogłem mieć mniejszych skrzydeł, jak matka. Ale nie, absolutnie. Bo przecież to duma, no patrzcie wszyscy jakie Ezra ma piękne, duże popylacze. Widać, że wdał się w ojca. Odliczałem minuty, aż znajdę się na miejscu. Stary dziad nie miał nawet czasu, żeby mnie odwieźć. Razem z matką rzucili na odchodne tylko kilka słów, a potem wypad. Gdy tylko samochód się zatrzymał, miałem ochotę wyskoczyć na zewnątrz. Jednak żeby tak kolorowo nie było, znowu przeszkodziły mi skrzydła. Posłałem całą wiązankę takich i owakich, dopiero później powoli i spokojniej wysiadając z auta. Zgarnąłem z bagażnika torbę oraz walizkę, czym prędzej zmywając się w stronę budynku. Przynajmniej tutaj będę miał od nich spokój. Zacząłem szukać osoby, która miała mnie wprowadzić. Nie istotnym było to, że zapomniałem, kim owa osoba miała być. Błąkając się tylko odrobinę, zauważyłem kawałek dalej dziewczynę o włosach jak marchewka. Nic nie poradzę na to, że była to pierwsza myśl jaka przyszła mi do głowy, gdy ją zobaczyłem. Postanowiłem mimo wszystko zachować dla siebie tą uwagę. Nie potrzebuję już na starcie robić sobie wrogów, choć takowych raczej nie miałem. Ta szkoła to miało być coś nowego i dobrego.
— Hej, jestem Ezra. Czy to ty masz mnie wprowadzać? — spytałem, drapiąc się w tył głowy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz