czwartek, 3 maja 2018

Wanda, nawet nie próbuj [1]

Miałam osiemnaście lat.
Nie piłam, nie paliłam, nie wskoczyłam nikomu do łóżka, nie włóczyłam się po nocy na dziwnej uliczce, nigdy nie wróciłam za późno do domu.
I raczej było to dobre.
Ale jednak, cholera, pewnego dnia zalęgła się w głowie ta myśl, że chyba przynajmniej jedną z tych rzeczy już powinnam mieć na koncie.
I ja wiem, że przecież jeszcze byłam młoda, tyle rzeczy do odkrycia przede mną, ale halo, halo, co moje przyszłe dzieci powiedzą, gdy dowiedzą się, że ich matka udawała świętą w swoim nastoletnim czasie. Bo przecież jeszcze zdążę się ponawracać, prawda?
Skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej i wydęłam usta oburzona, choć doskonale wiedziałam, że sam pomysł zabrania się z moim bratem i jego chłopakiem do jakiegokolwiek baru nie brzmiał dobrze. Ale małe kroczki, zawsze małe kroczki i powoli do przodu.
A mój braciszek do zachwyconych nie należał, więc po prostu obrzucaliśmy się niezbyt miłymi słowami i strzelaliśmy iskrami z oczu.
— Foma, wystarczy, że powiesz mi raz, nie musisz po mnie jeździć, przysięgam — syknęłam, prostując się troszkę bardziej. — Nie musisz mnie przecież tam pilnować, po prostu chcę się z kimś zabrać, bo jednak nie mam żadnych podrobionych dowodów — zatrzymałam się na chwilkę i posłałam mu porozumiewawczy uśmiech, bo przecież doskonale wiedziałam, że on niedawno jeszcze taki w portfelu posiadał — a Yamir mnie nie weźmie. Nivan może i tak, ale wtedy zareagujesz ty i nie pozwolisz, żebym z nim poszła. Więc...
Zerknęłam na chłopaka wyczekująco.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis