czwartek, 3 maja 2018

Ojciec Marnotrawny [2]

W Oakleyu się gotowało i chyba trzeba było być ślepym, żeby nie zauważyć złości, furii, która nagle wtargnęła na jego twarz. Żeby nie dojrzeć pięści, w których na sekundę przed zamknięciem dłoni pojawiły się jasne języki ognia, które z radością lizały skórę chłopaka. Żeby dojrzeć, jak te dotąd dość radosne, no, albo nieco kpiące oczęta, zmieniają się nagle w dwa żarzące się ogniki, które najchętniej pożarłyby drugiego mężczyznę żywcem.
Czy sam się szykowałem?
Oczywiście, że tak. Nie wiedziałem, co młodszemu mogło strzelić do głowy, nie zdziwiłbym się, gdyby po prostu zdecydował się rzucić na…
Na własnego ojca. Chociaż sam wystrzegał się tego słowa jak ognia… Wody, to nie można było zaprzeczyć, że rzeczywiście, Oakley miał drugiego rodzica. Jak każdy. Świata nie mógł oszukać.
Ale ku mojemu zaskoczeniu nie targnął się na bitkę. Jedynie wstał, ochłonął, wyrzucił z siebie złość, zastąpił ją zrezygnowaniem i zawiedzeniem. Mną. Nim. Sobą samym. Światem.
Starszy mężczyzna wszedł o krok głębiej, zamykając za drzwi i spoglądając uważnie na nosiciela jego genów. Oglądnął go od stóp do głów. Tego już nieco zmarnowanego gówniarza, buntownika z powołania, młodego, zawistnego furiata, władcę swojego własnego życia.
W jego spojrzeniu dało się zauważyć radość, usatysfakcjonowanie tym, co może właśnie zaobserwować, co było jego dziełem, częścią jego, ba, pod pewnymi względami wręcz kopią i dopiero teraz zrozumiałem, że jedyne co ma po matce, to budowę i kształt oczu i to chyba zabolało najbardziej, bo znaczyło to, że przez całe życie był i przypominał o tym, od czego oboje koniecznie chcieli uciec.
— Spierdalaj — wyszeptał tak pewnym, tak bezwzględnym, tak stanowczym i chłodnym głosem, że mnie samego wmurowało. Kącik ust i brew starszego zadrżały. Pierścionek na palcu wskazującym zabłysnął, a ja już nie wiedziałem, kogo przed kim będę musiał bronić. — Powiedziałem, że masz spierdalać, nie rozumiesz, czy o jaki chuj chodzi? — zaśmiał się.
Zaśmiał się w sposób, którego nie znałem.
I którego zdecydowanie się bałem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis