Westchnął ciężko, gdy rozkładał kolorowy parasol nad swoją głową, na co uśmiechnęłam się lekko. Cóż, życie.
— Dzięki. Co prawda zapalić, raczej już nie zapalę, bo nie wiem, czy zrobię cokolwiek z tą zapalniczką, a ty pewnie nie masz zapałek, co? — Posłał mi uśmiech, na co poszerzyłam swój. Zapałki mieć miałam, ale mógł sobie pomarzyć, że je dostanie. Po moim zimnym trupie. Ale to już przemilczałam. — Ale liczy się gest, jeszcze raz dziękuję. I proszę, nie zrzucaj śniegu, tego już było wystarczająco, a przez chwilę było słońce i już, kurwa, musiało zacząć lać, jakby nigdy nie mogłoby być ładnie. No.
Zaśmiałam się cicho, ni z rozbawieniem, ni z ponurością. Gdybym tylko nie była podenerwowana, kolczyk nie piekł, zapach piżmu nie dławił, a karmelowa wstążka we włosach jakoś nie ciążyła.
— Chciałabym, naprawdę. Nawet bym chętnie trochę promyczków z nieba uchyliła, ale aktualnie mam wrażenie, że jeszcze trochę, a skończę z wypalonym uchem i sztormem nad głową — odpowiedziałam z cieniem przeprosin w głosie. Właściwie lubiłam deszcz, ale nie, gdy miałam jakiś taki paskudny humor i ogółem cały świat wydawał się błe. — A ty dlaczego masz zły humor? — spytałam, przypominając sobie jego „też”. Ciekawe, któż mu nacisnął na odcisk. Albo to po prostu pogoda. Albo to i to.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz