— Nawet Krzysiek ode mnie ucieka, gdy widzi, że ciskam gromami z oczu — burknęła, spoglądając na ziemię i kręcąc kółka czubkiem swojego kalosza. Podniosłem jedną brew, gdy ponownie się na mnie spojrzała, tym razem myśląc, myśląc i jeszcze raz myśląc, aby chwilę później zmarszczyć czoło i fuknąć pod nosem. O nie. — A tobie zdrowie niemiłe, że chodzisz bez parasola, płaszcza czy chociażby tego nieszczęsnego kaptura? — zapytała, na co przewróciłem oczami, bo przecież było ciepło, po prostu padało. Dużo padało i tyle. — Ja wiem, że z cukru nie jesteście, ale nah… — burknęła ponownie i otworzyła swoją torbę, tak, właśnie tę poszukiwaną przez nas torbę, a chwilę później... wyciągając kolorowy parasol, który chyba musiałem obowiązkowo przyjąć. Wziąłem go od niej i spojrzałem się na dziewczynę zdziwiony. — Trzymaj. Biorąc pod uwagę, że będziesz dalej próbował zapalić, a ja będę zrzucać śnieg z nieba, to ci się przyda. — Po raz kolejny potarła ucho.
Westchnąłem ciężko, rozkładając parasol, zdecydowanie bardzo stylowy, pewnie pojawiał się na wszystkich wybiegach tego roku. Ten wzór, te kolory, wszystko idealnie skomponowane z przemoczonym mną.
— Dzięki — powiedziałem, opierając rączkę o ramię. — Co prawda zapalić, raczej już nie zapalę, bo nie wiem, czy zrobię cokolwiek z tą zapalniczką, a ty pewnie nie masz zapałek, co? — oświadczyłem i posłałem fioletowowłosej przyjacielski uśmiech. — Ale liczy się gest, jeszcze raz dziękuję. I proszę, nie zrzucaj śniegu, tego już było wystarczająco, a przez chwilę było słońce i już, kurwa, musiało zacząć lać, jakby nigdy nie mogłoby być ładnie. No.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz