środa, 4 kwietnia 2018

Pogoda bywa nieprzewidywalna [0]

Zacisnęłam dłonie na brzegach rękawów fiołkowego płaszcza przeciwdeszczowego w zielone chrabąszcze i potarłam ucho ramieniem, czując, jak kolczyk parzy mnie w skórę. Chwile, gdy emocje brały górę, a wewnętrzna pogodynka chciała pójść za nimi, były nieznośne. Czułam się jak jeden, ogromny, splątany kłębek niezrozumiałych uczuć, chciało mi się płakać, wrzeszczeć, tupać, a kłótnia z Carmen i wszechobecne ciemne chmury tylko zachęcały mnie do własnej burzy, śnieżycy, deszczu, gradu, czegokolwiek, byleby padało, a to wszystko znalazło ujście i pozwoliło mi wrócić do ciepłego koca bez zagrożenia w postaci katastrofy przyrodniczej.
Dobra, Izel, wdech i wydech, jeszcze parę kroków do ustronnego miejsca, zdejmiesz ten przeklęty kolczyk, zanim wypali ci ucho, trochę deszczu sobie popada na ciebie, a potem wrócisz do akademika, żeby wyłudzić od Vene parę minut uwagi. Brzmi jak dobry plan. Jak pomyślałam, tak zrobiłam. Zamknęłam oczy, oddychając głęboko i ruszyłam do przodu. Z nadal zamkniętymi oczami. Co było cholernie idiotyczne i oczywiste, że na coś bądź kogoś wpadnę. Znowu. Ugh.
Uchyliłam powieki, cofając się z ni krzywym, ni przepraszającym uśmiechem i starałam się przy tym jak najmniej wytwarzać aurę „Odpitolcie się ode mnie, bo ugryzę. Albo się rozryczę. Albo obydwa”.
— Bardzo przepraszam — wymamrotałam, ponownie pocierając ucho ramieniem. To cholerstwo piekło, ale jeśli nie chciałam huraganu, to musiałam to mieć. Przykre.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis