— Wypiję wszystko, ale jeżeli wolno mi wybierać, to zdecydowanie herbata — odpowiedziała, a ja pokiwałam głową, kodując przy okazji informację, bo nie wiadomo, kiedy przyda się fakt, że akurat dziewczyna woli zielony napar od nabuzowanego kofeiną napoju, który nie dość, że śmierdzi, to pędzi mocz. No, ale co z tego i tak dałabym się pokroić za filiżankę arabici. — Nie wiem, jak mój brat może pić tyle tego... świństwa? — dodała po chwili, już ciszej, na co parsknęłam pod nosem... — Może nie świństwa, ale na pewno nie najlepszego napoju. W dodatku litrami, ile razy bym mu nie powtarzała, że nie powinien, to mam wrażenie, że zaczyna pić jeszcze więcej. Wiesz, że zdarza mu się chodzić na kawę w nocy? Myśli, że nie wiem, ale cóż, wiem też o tym, że zdarza mu się palić... — kontynuowała temat, a ja powoli kiwałam głową, dając jej się wygadać i mówić, i mówić, i mówić bez końca, bo to też jest człowiekowi potrzebne, szczególnie gdy zaczyna gubić się w rutynie i mieć gorsze chwile.
Odpływanie od życia przez takie pierdółki zdecydowanie było czymś nadwyraz potrzebnym w egzystencji każdej persony na globie.
Dlatego nie przerywałam jej, a słuchałam, cierpliwie. Również wtedy, gdy już złożyłyśmy zamówienie, gdy popijałyśmy swoje kawy i herbaty, gdy kroiłyśmy ciastka i zajadałyśmy się w najlepsze, zapominając o całym tym szambie.
Zdecydowanie lubiłam Wandę Przewalską.
I zdecydowanie nie chciałam, żeby coś jeszcze ją dręczyło.
Czy to popołudnie liczyło się jako dobry uczynek i chociaż trochę przeważyłam równowagę świata na tę lepszą stronę?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz