Renee machnęła niedbale ręką, posyłając mi szeroki uśmiech, który naprawdę zdążyłam polubić, a chwilę później szła ze mną pod ramię, a prowadziła lepiej od niejednego mężczyzny na oficjalnych bankietach, i wyprowadziła mnie ze szklarni, za którą obejrzałam się smętnie, bo jednak zostawiłam tam nieposprzątane kartki, niedokończone notatki. Rozgardiasz czy burdel, jakby niektórzy to nazwali.
No cóż, chyba nie mogłam już się tam wrócić, bo nie wydawało mi się, że nagłe wyrwanie się biegiem w kierunku budynku, aby tylko posprzątać uznane zostałoby za normalną reakcję.
— Wolisz kawę, czy herbatę? — zapytała, zerkając na mnie kątem zielonego oka, a ja wzruszyłam niedbale ramionami.
— Wypiję wszystko, ale jeżeli wolno mi wybierać, to zdecydowanie herbata — odpowiedziałam jej i odwzajemniłam ciepły uśmiech. — Nie wiem, jak mój brat może pić tyle tego... świństwa? — mruknęłam po chwili pod nosem. — Może nie świństwa, ale na pewno nie najlepszego napoju. W dodatku litrami, ile razy bym mu nie powtarzała, że nie powinien, to mam wrażenie, że zaczyna pić jeszcze więcej. Wiesz, że zdarza mu się chodzić na kawę w nocy? Myśli, że nie wiem, ale cóż, wiem też o tym, że zdarza mu się palić... — rozgadałam się, odpływając gdzieś daleko i jakoś nie zwróciłam nawet uwagi na to, że już dawno zeszłam z pierwotnego tematu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz