piątek, 23 marca 2018

Powroty bywają przewrotne [19]

Znowu uciekła gdzieś myślami, rozglądała się po stolikach, znikała i choćby mi próbowali wmówić, że było inaczej, to doskonale zdawałem sobie sprawę z wszechobecnego niepokoju, który ją trapił. Ściągnąłem brwi, nie będąc zadowolony z faktu, że wróciła...
Cholera, będę to powtarzać w nieskończoność, ale wróciła, widzę ją, czuję ją, mam ją na wyciągnięcie rozdygotanej dłoni.
Jestem kurwa tak szczęśliwy.
Że wróciła, a jednocześnie była tak daleko. Mogłem po nią sięgnąć, ale ona zawsze odsuwała się o krok. Coś ją odsuwało, a ja nie mogłem jej dotknąć, złapać, chociaż musnąć palcami.
Odsunąłem papierosa od ust, przetrzymałem dym, spojrzałem na własną rękę. Rany, blizny, tatuaże. Beznadziejne cytaty podwalone z tumblra, gdy miałem pstro w głowie albo byłem tak napierdolony, że mógłbym sobie zrobić twarz najlepszego przyjaciela albo losowej osoby na dupie. Jak dobrze, że miałem jakiekolwiek resztki instynktu samozachowawczego.
Trzeba będzie je zakryć, ale to kiedy indziej. Jak zaplanuję. Jak dopracuję.
Wypuściłem dym, cud, że się nie udusiłem, patrząc na czas, jaki go przetrzymywałem.
Dziewczyna łypała wzrokiem na fajki. Chciała, potrzebowałem. Widziałem to. Jednocześnie ciągle się powstrzymywała.
Coś jest na rzeczy. Coś dziwnego. Coś, z czym nie chcę mieć niczego wspólnego, bo kości mi strzykały, że nic dobrego to nie zwiastuje.
Trzaśnięcie kartą o stół, które wybudziłoby nawet martwego ze snu wiecznego. Wzdrygnąłem się, cofnąłem i sam odłożyłem kartę.
— Musimy pogadać, dobra? Wiem, że skrewiłam, wiem, że niczego nie mówię i to jest nieogarnięte, ale naprawdę się cieszę, że tu jestem. Z tobą znaczy  i sama nie wiem dlaczego to mówię, ale no — wyjechała nagle, agresywnie, wcisnęła mnie w krzesło i odjęła od ust wszelakie słowa. Chwila przemyślenia, trawienia tego, co powiedziała i w końcu zderzające się kuleczki, które przy okazji trąciły kubełek z czerwoną farbą, a ta rozlała się nagle po moich polikach, czułem to, doskonale to czułem i znowu czułem się jak nastolatek, któremu jego zauroczenie właśnie powiedziało, że w sumie, to jest nawet fajny.
Jej pewność siebie i błysk w oku skutecznie mnie zdominowały i przycisnęły do ściany, spod której nie było drogi ucieczki.
— Ja... — Jak bardzo tego nie chciałem, tak właśnie teraz głos musiał mi się złamać. — Ja też się cieszę, że. Że tu jesteś. Cholernie się cieszę. Ze mną, znaczy. — Posłałem jej delikatny uśmiech.
Bo chyba pierwszy raz od dłuższego czasu poczułem się, jakbym rzeczywiście coś znaczył.
Jakbym był dla kogoś istotny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

.
.
.
.
.
.
template by oreuis