— Heather, to nie tak — mruknąłem bardziej sam do siebie, pewnie na tyle cicho, że nikt mnie nawet z obecnych nie usłyszał, zresztą słowa w tej sytuacji i tak były nic nie warte. Co mogłem dodać, w jaki sposób wyjaśnić, dlaczego nie przekazałem nikomu listów, które otrzymałem w zaufaniu? Dziewczyna tylko odtrąciła moją dłoń, jej spojrzenie stało się chłodne, postawa obca. Wyprostowała się, uniosła nieco wyżej głowę, uśmiechnęła się w sposób, który mroził krew w żyłach i chyba zaczynałem rozumieć, że to nie było już to dziecko, które parę lat temu przybyło do Nervill. Nie bawiła się już w udawanie, że wcale nie boi się pajonków i naigrywanie się z niej przez Dextera nie robi jej żadnej różnicy. Nie pamiętała już chyba nawet wcale o tym dzikim języku, echu dawnych krain, który gdzieś tam siedział w tej głowie, choć każdego roku wracała z coraz bardziej pustymi myślami.
To chyba moja wina, bo powinienem zorientować się wcześniej, jako przeciwdziałać. Wiedziałem tyle, żeby nie pytać, zgodnie z zaleceniami pielęgniarki z ośrodka, ale chyba właśnie powinienem to zrobić wcześniej, bo teraz, patrząc na chłód w oczach dziewczyny, było już za późno.
— Heather, czekaj — mruknąłem miękko, łapiąc odchodzącą postać za dłoń, przyciągając ją do siebie jeszcze mocniej, gdy zaczęła próbować się wyrwać. — Wszystko będzie dobrze, cii — szepnąłem w je jasne włosy, sam nie wiedząc, kiedy ramiona blondynki zaczęły ruszać się w spazmach, a łzy zmoczyły mi koszulę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz