— Popierdoliło cię? — ciche warknięcie od tej osoby, od której najmniej się mimo wszystko tego spodziewałem. Heather zdarzało się wybuchać, zdarzało się wrzeszczeć, krzyczeć, mieć te swoje dziwne i dziwniejsze humorki, ale zawsze uważałem Jamesa za taką oazę spokoju, przynajmniej w większości sytuacji. Zazwyczaj to on stopował nas przed zbytnim angażowaniem się w jakąś kwestię, stanowił przeciwwagę dla mojej agresji, emocjonalności Heat. Ta jego racjonalność, dziwne obycie ze światem, niby miałem świadomość, że to tylko marne pozory, ale nadal Hopecraft stanowił przyjaciela. Takiego starszego braciaka z dzieciństwa, który zawsze gdzieś tam się trzymał obok, jakby był potrzebny. Zawsze można było podbiec, podpytać się, a niestety ostatnimi czasy rozluźniliśmy nieco naszą relację. Ja się zająłem Fomą, on resztą świata, gdy w końcu wyszedł do ludzi. W sumie nie wiedziałem co robił w Nervill, ale byłem pewny, że dopiero w tłumie zaczynał rozkwitać. — Chcesz z niej zrobić roślinkę? Pakowanie się do czyjegoś umysłu, Dex? Myślałem, że znałem cię lepiej — Odwróciłem wzrok, bo maił rację. Powinienem wiedzieć lepiej, a aktualnie zastanawiałem się, kiedy zatraciłem hamulce. Nie chciałem nawet patrzeć na kulącą się pod ścianą Heather, która w końcu spróbowała się podnieść, odtrącając wyciągniętą do pomocy dłoń Jamesa.
Zjebałem, chyba nigdy aż tak bardzo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz