— Wygląda na to, że i tak się nie boisz... — westchnął, opuszczając wzrok, a ja w odpowiedzi podniosłam brew, zastukałam dwa razy obcasem i przeniosłam ciężar na prawą nogę, przy czym zaplotłam ręce na klatce piersiowej.
Czekałam na kolejny ruch. Bo co mi zostało? Dobrego humoru i tak nie miałam, więc przynajmniej mogłam dać mu skończyć.
— To wszystko mija się z celem... — mruknął cichutko, po czym spojrzał na mnie. Nieśmiało. Zastukałam kolejny raz obcasem zniecierpliwiona, bo nie miałam ochoty tu stać, marznąć i znowu się z nim użerać, bo zapowiadało to tylko pieprz... cholerne kłopoty. — Chyba wypada w końcu... Przeprosić? — zapytał. Oho. — Dalej, powiedz coś — warknął po chwili, a ja westchnęłam gorzko. Tak rzadko się zmieniają.
— Nie zadawaj mi tego pytania, bo tylko ty na nie możesz sam sobie odpowiedzieć — stwierdziłam sucho, patrząc w kocie oczy, których tak nie lubiłam, a Kyozuo zdecydowanie nie trafił w odpowiedni dzień na przeszkadzanie mi. Zastukałam po raz kolejny obcasem. Czy ja już mogę stąd iść? — Jeszcze masz coś interesującego do powiedzenia? Czy mogę już iść? Naprawdę, nie mam dzisiaj humoru do użerania się z tobą, jutro, pojutrze, okej, ale nie dzisiaj — powiedziałam, wzdychając zirytowana.
Bo ile można użerać się z jedną, pieprzoną osobą, która ewidentnie nie potrafi niczego wbić do swojego głupiego łba?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz