Nauczyciel wszedł bez pytania i popatrzył się na mnie ze współczuciem. Po chwili zastanowienia skierował się ku tyle sali i zaczął grzebać w jakichś pudłach. Gdy już znalazł, czego szukał, wrócił do mnie z przedmiotami. Taboret, jakieś kartki, ołówki, farby i jakaś butelka. Znajdowała się w niej dziwna kolorowa substancja, mieniąca się w słońcu wszystkimi kolorami tęczy. Patrzyłam się na nią z przerażeniem w oczach. Mam to wypić? Nie mam pojęcia co to było, ile tu stało ani jak smakowało, ale nie planowałam próbować.
— Wywar z gronżelczyka — mruknął, potrząsając naczyniem, przez co kolory znowu zaczęły się zmieniać. — Malowałem go tylko kilka razy w życiu. Dosyć rzadki, jestem pod wrażeniem, że go tu sprowadzono. — Postawił butelkę przede mną na taborecie, podał mi papierową ramkę i spokojnym krokiem skierował się ku biurku. — Zasada numer jeden. Jeśli nie masz czego malować, maluj świat przedstawiony. Byle nie stać w miejscu. Teraz kadrujemy sobie widok papierkiem, przenosimy szkic i pracujemy raz, raz. — Usiadł i nie przejmując się niczym, zarzucił nogi na biurko. Wzięłam do ręki ołówek, już miałam zacząć, kiedy nauczyciel odchylił się i włączył muzykę. Włączył. Muzykę. Gwałtownie odwróciłam głowę i spojrzałam się na niego wzrokiem pełnym niezrozumienia i złości. Przecież wiedział, że nie umiem nic robić jak gra muzyka. Akurat dzisiaj, jak w końcu Varen nie brzdąkał na swojej gitarze, musiał mi to zrobić. Nie rozumiałam dlaczego. A on tylko uśmiechnął się pod nosem i odchylił do tyłu, pewnie z zamiarem ucięcia sobie drzemki. No nic, nie zostało mi nic jak próbować coś zrobić. Skoncentrowałam się i z całej siły próbowałam nie słyszeć dźwięków dochodzących z głośnika. Zamknęłam oczy i wyobraziłam sobie, że siedzę w drewnianym domku z dzieciństwa. Obok mnie mój profesor, spokojnie rozmyślając nad kawałkiem płótna. Młody już nie był, na głowie nie było już ani jednego włosa w kolorze innym, niż siwy. Pierwszy rok spędziłam w większości na zachwycaniu się tym, że mogłam spędzić całe dni robiąc to co lubię, bez ciągłego narzekania rodziny. Na początku przeszkadzała mi cisza, wszechobecna w małym domku u brzegu lasu. Nie dało się od niej uciec, zostało tylko zatopić się w niej i próbować z niej coś stworzyć. Po pewnym czasie jednak nauczyłam się, że najciekawsze i najpiękniejsze rzeczy powstają właśnie z niej. Śmierć nauczyciela, który z biegiem lat stał się moim najbliższym nauczycielem, list od cesarza, przyjęcie do AWU. To wszystko stało się tak szybko. Jak tu przyjechałam nie mogłam się odnaleźć. Tyle ludzi, dźwięków, zamieszania. Na szczęście z tłumu wyłoniła się ognisto-ruda dziewczyna. Podeszła do mnie i od razu zaproponowała pomoc w znalezieniu pokoju. I jakoś tak zostało. Następnie znalezienie sali artystycznej, nieprzyjemne pierwsze zetknięcie z Varenem, zamknięcie się w pracowni na większość dni. Czas mijał tak szybko. Już ponad połowa drugiego roku minęła. Niedługo skończę szkołę i co potem? Nie miałam pojęcia, co do mojej przyszłości.
Z rozmyślań wyrwał mnie głos nauczyciela — Nie tak źle — powiedział z uznaniem wpatrując się w leżącą mi na kolanach kartkę. I ja na nią spojrzałam. Taboret, obrus, butelka. Wszystko narysowane zgrabnymi ruchami. Zdecydowanie nie moja najlepsza praca, ale hej, nie powstała w najkorzystniejszych warunkach.
— Udało mi się! — pisnęłam, niemalże rzucając kartkę na stół i skacząc z podekscytowania. — Udało się, udało się, udało się. — Nie mogłam w to uwierzyć. Stanęłam i uśmiechnęłam się do nauczyciela. — Dziękuję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz